sobota, 23 lutego 2019

Rozdział 56

Stephane nerwowo przestąpił z nogi na nogę i jeszcze raz posłał kobiecie błagalne spojrzenie. 
— Na pewno nic nie można zrobić? Zupełnie nic? 
— Bardzo mi przykro. — Pracownica sofijskiego lotniska bezradnie rozłożyła ręce. — Opóźnienie to opóźnienie, proszę cierpliwie czekać. 
Mężczyzna jęknął cicho. Z rezygnacją zwiesił głowę po czym powłócząc nogami wrócił do swoich siatkarzy. 
— Jak długo musisz czekać? — zapytał Dan Lewis, widząc cierpiętniczą minę przyjaciela. 
— Czterdzieści minut — odburknął Antiga. 
— To niezbyt długo. 
— To aż czterdzieści minut! — Ciężko usiadł na krześle obok. — A co jeśli przez ten czas coś się stanie? A co jeśli nie zdążę? — Pospiesznie wyjął z torby komórkę, a potem znów wstał, odszedł kilka kroków i wybrał doskonale znany numer. 
Nie musiał czekać nawet dziesięciu sekund. 
— Dzwonisz trzeci raz w ciągu zaledwie godziny — fuknęła na przywitanie Stephanie. — Powtarzam ci to ostatni raz, do szesnastej nic się nie wydarzy. Jest dwunasta! 
— Wiem, wiem. — Stephane zupełnie zignorował słowa żony. — Po prostu sprawdzam, czy dzieciaki nie zachciały się wybrać na ten świat wcześnie. 
— Nie, nie zachciały — warknęła. — Gdyby miały takie plany, to przynajmniej jedno ułożyłoby się głową w dół. 
Mężczyzna niechętnie przyznał jej racje.
— Mam drobny poślizg — przyznał, niechętnie spoglądając na tablicę odlotów. — Czterdzieści minut. Nie wiem, czy zdążę. 
— Daj spokój — skarciła go Stephanie. — Masz cztery godziny! Zdążyłbyś dwa razy polecieć tam i z powrotem. 
— Ale… 
— Nie ma żadnego „ale”. Jeszcze jedno słowo i będziesz czekał pod salą — zagroziła.
Zacisnął usta w wąską kreskę, niemrawo kiwając głową. Jeszcze przez chwilę porozmawiali o jakiś błahostkach, by w końcu Stephanie rozłączyła się, twierdząc, że musi odpocząć przed zabiegiem. 
Trener znów usiadł obok Dana, a wzrok wlepił w czubki butów. Jego myśli błądziły chaotycznie wokół jeszcze nienarodzonych dzieci. Mistrzostwa Świata odeszły w niepamięć. Choć jeszcze dzień wcześniej nerwowo chodził wzdłuż bocznej linii, to teraz zupełnie o tym zapomniał. Zawodnicy wracali do Kanady, a on do Polski, by w krótce po raz kolejny powitać na świecie swoje potomstwo. 
Miał nadzieję, że się nie spóźni. 
Westchnął głęboko, a potem odwrócił się nieznacznie, by zmierzyć wzrokiem swoich zawodników. Swoją drużynę. Ludzi, z którymi przez ostatnie dwa sezony reprezentacyjne dzielił wszystkie radości i smutki z którymi sięgał po sukcesu i znosił gorycz porażki. W pewien ojcowski sposób czuł się odpowiedzialny za tych chłopaków. 
Mimowolnie głośniej przełknął ślinę, jego twarz spoważniała. Przypomniał sobie jak poprzedniego dnia poinformował ich o swojej decyzji. Byli zaskoczeni, smutni, ale rozumieli. Wiedzieli, że dla niego rozstanie z reprezentacją Kanady też nie będzie łatwe. 
Na szczęście czterdzieści minut później siedział już w samolocie, powoli kołującym po pasie startowym. Stephane liczył, ze uda mu się przespać w czasie lotu, ale nie był wstanie zasnąć. Psychicznie był już w Warszawie, u boku swojej żony, która może i starała się zachować pozorny spokój, ale tak naprawdę denerwowała się zbliżającym porodem równie bardzo, co mąż. 
Gdy wylądował na lotnisku było wpół do trzeciej. Wiedział, że ma bardzo mało czasu, ale jeśli się pospieszy, to zdąży przed czwartą. 
Takiej prędkości, jaką wtedy osiągnął, nikt jeszcze nie zarejestrował. Wpadł na moment do domu, zostawił rzeczy, przywitał się z rodzicami, ucałował starsze dzieci, a potem pognał do szpitala. 
Zatrzymał się dopiero przed odpowiednią salą. Wziął głęboki oddech, a potem ostrożnie zapukał do drzwi. Odczekał kilka sekund, a potem, gdy nie uzyskał odpowiedzi, nacisnął klamkę i powoli zajrzał do środka. 
Zamarł gwałtownie. Jego serce stanęło nagle. Pokój był bowiem pusty. Owszem obok łóżka nadal leżały rzeczy Stephanie, ale jej samej nigdzie nie było. 
Zdezorientowany wrócił na korytarz i niepewnie rozejrzał się wokół. Przecież nie mógł pomylić oddziałów. 
— Szuka pan żony? — Jak spod ziemi, obok wyrosła lekarka Stephanie. 
— No właśnie tak… 
— Jest już na bloku operacyjnym. Korzysta z ostatnich piętnastu minut spokoju. Może pan do niej iść, ale proszę pamiętać o stroju ochronnym. 
— Stroju ochronnym…? 

— Wyglądasz jak głupek. — Takimi słowami przywitała męża Stephanie, gdy ten pojawił się w końcu w sali. 
— Nawet nic nie mów — jęknął, poprawiając przyciasny zielony czepek. — Czy to naprawdę musi być konieczne? 
— Jeśli chcesz być dobrym ojcem, to jak widać tak. 
— Od kiedy to ojcostwo ma zielony kolor i jest jednorazowego użytku? 
Kobieta mimowolnie parsknęła śmiechem. Leżała już na stole operacyjnym, najprawdopodobniej znieczulona, a sądząc po psychopatycznym uśmieszku, nawdychała się gazu rozweselającego. 
— Będziesz przy mnie cały czas, prawda? — zapytała, przybierając wręcz absurdalną minę smutnego szczeniaczka. 
— Oczywiście. — Bez wahania pokiwał głową. — Nie po to leciałem tyle kilometrów, by się teraz ulotnić. 
— Ale masz nie zemdleć! — pouczyła go niespodziewanie stanowczym tonem. — I stać przy mojej głowie, a nie chodzić jak idiota po całej sali. Wątpię, by oglądanie moich wnętrzności był jednym z obowiązkowych punktów zacieśniania naszych więzów małżeńskich. 
Musiał przyznać jej racje. Podszedł więc bliżej, przykucnął obok stołu i czule pocałował żonę. 
— Będzie dobrze — wyszeptał. 
— Wiem. — Głośno przełknęła ślinę. — Musi być. 

Było. Kilka godzin później Stephane chodził po niedużym pokoju i w kółko powtarzał, że to „niemożliwe”. Trzymał bowiem na rękach malutkiego noworodka, nieco ponad dwukilogramowe maleństwo, owinięte w niebieski kocyk. 
Trzymał na rękach swojego synka. 
— Jest wspaniały — szepnął, delikatnie muskając palcem czoło chłopca. 
Walter skrzywił się nieznacznie i spojrzał na tatę dużymi, niebieskimi oczami. 
— Wiem. — Stephanie uśmiechnęła się słabo. Nadal nie czuła nic od pasa w dół, nadal nie mogła unosić głowy, ale i tak dosłownie promieniała szczęściem. Do piersi tuliła drugie maleństwo, w różowym kocyku. Co chwilę gładziła dłonią krótkie, ciemne włoski córeczki, jakby sprawdzając, czy to nie sen. 
— Jest taki malutki. — Trener dalej rozpływał się nad synkiem. Nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Wodził wzrokiem po malutkim nosku, cieniutkich paluszkach, delektował się ciepłem ciała maluszka. Był tak malutki, tak drobniutki, że w rękach ojca wyglądał niczym porcelanowa laleczka. Mężczyzna miał wrażenie, że jednym gwałtownym ruchem może zrobić dziecku krzywdę. 
Uśmiechnął się szeroko, a potem wrócił do delikatnego kołysania Waltera. Miał ochotę na zawsze zatrzymać czas, by móc w nieskończoność przeżywać te kilka chwil. W końcu udało mu się coś, co jeszcze niedawno wydawało się nieprawdopodobne — zdążył na narodziny swoich dzieci. Słyszał ich pierwszy krzyk, 
— To dzieje się naprawdę, Stephane. — Stephanie mocniej przytuliła Pierrette. — To naprawdę są nasze dzieci. 
— Cały czas mam wrażenie, że to tyle sen — przyznał, siadając na krzesełku obok żony. — Ale czy sny mogą być tak wspaniałe? 
Nie odpowiedziała. Zresztą nie musiała. Obydwoje czuli to samo. Cały świat wokół zniknął, wszystkie zmartwienia, wszystkie troski nagle odeszły na dalszy plan. W tamtym momencie dla małżeństwa liczył się tylko bliźniaki, ich dzieci, owoc ich miłości. Czas nagle się zwolnił, zapętlił się do tych kilku godzin spędzonych w szpitalnym pokoju. 
Do godzin, które spędzili we czwórkę. 
— Dziękuję ci, kochanie — wydukał w końcu Stephane, z trudem tłumiąc łzy wzruszenia. — Nawet nie wiesz jak bardzo jestem szczęśliwy. — Czule pocałował żonę w czoło. 
— Potrafię to sobie wyobrazić. 
— Będę najlepszym ojcem na Ziemi— obiecał. 
— Wiem. — Uśmiechnęła się. 
— Kocham cię — znów ją pocałował. 
— Ja też cię kocham — odpowiedziała, a potem jeszcze raz na Pretty. — I wszystkie nasze dzieci też kocham. Całą piątkę.


***

Sharone wziął głęboki oddech, ruchem ręki wygładził koszulę, a potem niepewnie zapukał do drzwi. Zrobił to raz, drugi, aż w końcu ze środka domu rozległo się ciche „chwileczkę!”. 
Nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Długo zastanawiał się, czy powinien przychodzić. W końcu jednak doszedł do wniosku, że tego typu sprawy powinno załatwiać się w cztery oczy. 
— Oh, to ty Shoe — w drzwiach stanął Stephane. Miał lekko podkrążone oczy, ale uśmiechał się od ucha do ucha i dosłownie biło od niego szczęście. — Proszę, wejdź. 
Evans podziękował szybkim skinięciem głowy. Powoli wszedł do domu, czując, że z każdą kolejną sekundą robi mu się słabo. 
— Cześć, Sharone! Nie spodziewałam się, że wpadniesz. 
W salonie na kanapie siedziała Stephanie. Również wyglądała na zmęczoną, ale na jej piersi leżał maleńki noworodek. 
— Przepraszam, że nie wstaję, ale właśnie udało nam się uśpić Pierrette i nie zamierzam tego zepsuć — wyjaśniła, czule spoglądając na córkę. 
Atakujący ze zrozumieniem pokiwał głową. Rozglądnął się po pomieszczeniu, odruchowo zatrzymując wzrok na stojącej pod ścianą kołysce. W środku spał drugi maluszek, ubrany w słodkie body z żyrafą. 
— Nicolasa nie ma w domu? — zapytał. 
Małżeństwo wymieniło zaskoczone spojrzenia. 
— Nie — odpowiedział powoli Stephane. — Kilka dni temu wyjechał do Włoch. 
— Do Włoch? — Sharonowi nagle skoczyło ciśnienie. — Jak to do Włoch? 
— Podobno pomaga jakiemuś staremu znajomemu. — Stephanie nieznacznie wzruszyła ramionami. — Chłopakowi, z którym mieszkał w jednej z rodzin zastępczych. 
Evans już otwierał usta by coś powiedzieć, jednak uprzedziła go Pretty. Dziewczynka skrzywiła się, otworzyła oczy, a potem po prostu zaczęła płakać. 
Zakłopotany siatkarz pożegnał się szybko z świeżo upieczonymi rodzicami i pospiesznie opuścił dom. Jednak gdy tylko znalazł się w bezpiecznej odległości, wyjął telefon i wybrał numer przyjaciela. 
— Odbierz, odbierz, odbierz… — powtarzał z coraz większym zainteresowaniem wsłuchując się w sygnał. 
— Halo? 
— Nareszcie! — Triumfalnie zacisnął pięść. — Nico, to ja! Sharone! Dzwonię bo musimy koniecznie porozmawiać. Próbowałem złapać cię w domu, ale okazało się, że wyjechałeś, więc pozostaje nam tylko rozmowa przez telefon. 
Po drugiej stronie zapadła głucha cisza. Przez chwilę Evansowi wydawało się, że Nicolas po prostu się rozłączył. Już chciał ponownie wybrać numer, gdy nagle usłyszał nerwowe chrząknięcie. 
— To… o czym chciałeś porozmawiać? — Francuz mówił wyjątkowo cicho i raczej nie była to wina zasięgu. 
— Doskonale wiesz o czym — prychnął Shoe. — O tym… — nerwowo przełknął ślinę. — O tym, co powiedziałeś mi w czasie Memoriału. O tym, że… że zakochałeś się we mnie — wyrzucił z siebie na jednym wdechu. 
Znów cisza. Czy Nico zbierał myśli? Czy stwierdził, że nie chce rozmawiać? Czy po prostu zgłupiał? 
— Ja… nie wiem, czy jest o czym rozmawiać — mruknął w końcu. 
Sharone z głośnym świstem wypuścił powietrze. Usiadł na pobliskiej ławce i z irytowany przeczesał dłonią włosy. 
— Oczywiście, że jest! Te słowa… nie powiem, zaskoczyłeś mnie. Naprawdę zaskoczyłeś. Ale minął miesiąc i wiele rzeczy po prostu sobie przemyślałem. 
— Ale czy to cokolwiek zmienia? — głos Nicolasa był wręcz do bólu przesycony rezygnacją. 
Shoe poczuł dziwne uczucie w sercu. Nie spodziewał się, że z chłopakiem jest aż tak źle.
„W końcu dużo w życiu przeszedł. Nic dziwnego, że po kolejnym odrzuceniu zamknął się w sobie” pomyślał mimowolnie. „Może gdybym od razu rozwiązał to delikatnie, to teraz byłby w lepszym stanie.” 
— Trochę zmienia — przyznał. — Pozwolisz mi wyjaśnić? Nie będziesz przerywać?
Nico wahał się przez kilka minut. W końcu jednak słabo wychrypiał „mów”. 
Atakujący wziął głęboki wdech. Niby starannie przygotowywał się do tej rozmowy, jednak teraz wszystkie plany dosłownie wyparowały mu z głowy. 
— Wiem, że to dla ciebie trudne — zaczął powoli. — Bo niestety, ale nadal w żaden sposób nie odwzajemniam twojego uczucia. Ale to nie znaczy, że nie jesteś dla mnie ważny. Jesteś Nicolasem. Moim przyjacielem, człowiekiem, który przez kilka tygodni spał w moim salonie, człowiekiem, z którym piekłem ciasteczka i oglądałem idiotyczne kreskówki. Jesteś dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem i… — zawahał się. — Brakuje mi ciebie. Brakuje mi naszych wygłupów. Brakuje mi dziwnych pomysłów. Chcę tylko, byśmy znów byli przyjaciółmi. Żeby wszystko wróciło do normy — skończył. 
Nie spodziewał się, że Nico odpowie od razu. Nawet się tego nie spodziewał. Wręcz przeciwnie, cierpliwie czekał, dał chłopakowi czas na pokładanie sobie wszystkiego w głowie. Wiedział, że na jego miejscu też byłby zszokowany. 
Jednak nie zamierzał odpuszczać. Mógł dać Nicolasowi czas, ale odpowiedź chciał usłyszeć jeszcze dziś. By móc być pewnym na czym stoi. By móc spokojnie zasnąć w  nocy.
— Ja też sobie wszystko przemyślałem — odezwał się niespodziewanie Nico. 
Shoe wyprostował się gwałtownie. Mocniej przycisnął telefon do ucha, jakby to miało poprawić głośność. Jego serce zabiło szybciej. Tak naprawdę nie wiedział, czego oczekuje. Była za to pewien, czego pragnie. 
Chciał odzyskać najlepszego przyjaciela.
— Poniosły mnie emocje — zaczął mówić Nicolasa. — Myślę… myślę, że to wina mojej przeszłości.  Byłeś po prostu pierwszą osobą, której tak po prostu zaufałem, która bezinteresowanie o mnie zadbała. Pewnie źle to zinterpretowałem… Rozumiesz, co nie? 
— Rozumiem. — Shoe uśmiechnął się słabo. — I… i nie mam ci tego za złe. Każdy z nas popełnia w końcu błędy, każdy kiedyś zauroczył się w niewłaściwej osobie. Ja na przykład podkochiwałem się w nauczycielce przyrody. — pozwolił sobie nawet zażartować. 
Nico zaśmiał się cicho. W normalnych okoliczność Evans bez problemu zorientował się, że ten śmiech jest wręcz przeraźliwie sztuczne. 
Ale teraz był zbyt zajęty faktem, że chyba mu się udało. Ze chyba znów miał przyjaciela. 
— Już nie mogę się doczekać, kiedy znowu się spotkamy! — zaczął nawijać podekscytowany. — Mamy tyle czasu do nadrobienia! Musimy ogarnąć coś super odlotowego. Może paintball?! Albo laser park? No i konieczne musisz upiec mi te genialne ciasteczka z czekoladą!
— Ta, pewnie… — głos Francuza nadal drżał. — Wiesz co, muszę już kończyć. Mam jeszcze sporo rzeczy do zrobienia — powiedział, a potem po prostu rozłączył się. 
Przez moment Sharone był w szoku. Ale tylko przez moment. Bo po chwili przypomniał sobie, że wszystko wyjaśnił. Poważnie porozmawiał z Nicolasem. I dowiedział się, że znów mogą być przyjaciółmi? Czy mogło wydarzyć się coś wspanialszego? 
Uśmiechnął się więc szeroko, schował ręce do kieszeni i po prostu odszedł, podgwizdując wesoło. 

Nie miał pojęcia, że kilka tysięcy kilometrów dalej, ktoś wściekle rzucił telefon o podłogę, bo właśnie stracił nadzieję na szczęśliwe zakończenie. 
I wiedział, że nigdy się z tym nie pogodzi. 
***

— Tylko nie podglądaj! 
Jocelyne cicho parsknęła śmiechem, słysząc karcący głos Wrony. Mocniej zacisnęła oczy i pozwoliła prowadzić się po schodach. Ostrożnie stawiała stopy, a dłoń zaciskała na poręczy. Choć doskonale wiedziała dokąd idą, to nie chciała odbierać Andrzejowi radości z „niespodzianki”. 
Usłyszała szczęk przekręcanego klucza i sekundę później została delikatnie przepchnięta przez próg. 
— Możesz już otworzyć oczy — szepnął Andrew, obejmując ukochaną w pasie. 
Niepewnie uchyliła powieki i momentalnie zamarła. 
Stała bowiem w wejściu do niedużego salonu. Niby znała to pomieszczenie doskonale, niby sama je urządzała, ale i tak zrobiła na niej niesamowite wrażenie. Dwa duże, balkonowe okna idealnie doświetlały pokój. Pod jedną ze ścian stała kremowa kanapa, a obok ciemnozielony fotel uszak, świetnie nadający do wieczornego czytania książek. Pod niewielkim kawowym stolikiem leżał kolorowy, wydziergany dywan, który Joyce dorwała na targu staroci. Nadawał salonowi przyjemny, ciepły wygląd. 
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Powoli przeszła po pokoju, muskając opuszkami palców kolejne meble. Zaskoczyło ją trochę, że tak świetnie do siebie pasują, że nagle zaczęła marzyć tylko o tym, by usiąść w fotelu i zatopić się w kolejnej powieści. 
Westchnęła głęboko. Nie mogła zaprzeczyć, włożyła mnóstwo serca i czasu w urządzanie tego mieszkania. Od czasu, gdy dowiedziała się, że najprawdopodobniej nie może mieć dzieci, musiała znaleźć sobie jakiś nowy cel. Zabawa w dekoratorkę wnętrz pozwalała jej zachować spokój. Dzięki temu miała czym zająć myśli, dzięki temu nie wybuchła płaczem, gdy odwiedziła Stephana i Stephanie pierwszy raz po narodzinach bliźniaków. Mogła spokojnie wziąć na ręce malutkiego  i z lekkim sercem rozpływać się nad nim jak na prawdziwą ciotkę przystało. Zresztą   Walter i Pretty momentalnie skradli jej serca, sprawiając, że świat znów stał się jakby bardziej radosny. 
— Nie spodziewałam się, że będzie aż tak genialne — przyznała, stając przy drzwiach prowadzących na taras i znów rozglądając się wokół.  
— To nasze mieszkanie. — Andrzej wyszczerzył się głupkowato. — Musi być genialne. 
Uśmiechnęła się pod nosem. Podeszła do mężczyzny, wspięła się na palce i pocałowała go czule. On jednak pogłębił pocałunek. Objął kobietę w pasie i podniósł kilka centymetrów nad ziemią, tak by mogła opleść go nogami. 
— Jeszcze nie zobaczyłaś sypialni — mruknął, gdy na moment oderwali się od siebie. 
— Wiem. Ale za nim tam przejdziemy, muszę ci coś pokazać. 
Zmarszczył ze zdziwieniem brwi. Już chciał zapytać o co chodzi, jednak Joyce pokręciła głową i zgrabnie wyplątała się z jego objęć. 
Sięgnęła po torebkę i po chwili wyciągnęła z niej niewielkie pudełko lekarstw. 
— Pierwsza dawka — powiedziała, wręczając je Wronie. — Jedna tabletka rano i jedna wieczorem. Na początku przez miesiąc. 
— Zaraz, co? — zamrugał zdezorientowany. 
— No jak to co? To moje lekarstwa! — prychnęła kpiąco. — Te, które przepisał mi lekarz. 
Teraz to Andrzej kompletnie zbaraniał. Spoglądał to na Jocelyne, to znów na trzymane pudełko, zupełnie nie rozumiejąc, co się dzieje. 
Kobieta pokręciła głową z irytacją. 
— Wiem, że jeszcze chwile minie za nim się pobierzemy — zaczęła wyjaśniać. — Ale nawet nie będąc małżeństwem możemy zacząć starania. Mamy prawie trzydzieści lat, młodsi już nie będziemy, a z każdym kolejnym rokiem nasze szanse będą maleć. 
— Chcesz żebyśmy… żebyśmy spróbowali… — Wrona plątał się we własnej wypowiedzi. 
— Żebym zaszła w ciążę? — dokończyła za niego Joyce. — Tak, właśnie tego chcę. Oczywiście na luzie, bez presji. Po prostu zobaczmy, co los przyniesie. 
Przełknął nerwowo ślinę. Wahał się przez moment, ale w końcu powoli pokiwał głową. 
— Postawimy na spontaniczność, tak? — dopytał. 
— Dokładnie — uśmiechnęła się nieznacznie. — Tak, jak zakładaliśmy od samego początku.
— W takim razie, chodź. — Chwycił Jocelyne za rękę i pociągnął w kierunku kolejnego pomieszczenia.
Na początku Joyce była przekonana, że idą do sypialni. Jednak po chwili stanęli w drzwiach kolejnego pokoju. Tego, o którym kobieta starała się myśleć i tego, którego nawet nie próbowała urządzać. 
Jeden nadprogramowy pokój. Zupełnie pusty, z ścianami pomalowanymi na biało i prosta lampą zawieszoną pod sufitem. 
Doskonale wiedziała jakie będzie miał przeznaczenie. 
— Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? — zapytała, czując, że ogarnia ją mimowolny strach. 
— Powiedziałaś, że wszystko traktujemy na luzie, tak? 
— I nie zamierzam tego zepsuć. 
— Doskonale to rozumiem — przytaknął. — Ale gdy kupowałem to mieszkanie, wiedziałem, czego chcę. Chcę szczęścia, spokoju, życia z tobą u boku. Mój dziadek zawsze powtarzał, że jeśli czegoś się bardzo pragnie, to to się spełni. Bo będzie się do tego dążyć za wszelką cenę. Więc mogę obiecać ci dwie rzeczy — że będziemy razem szczęśliwi i że kiedyś w tym pokoju stanie małe, drewniane łóżeczko, a po podłodze będą się walać klocki lego — jego głos był wyjątkowo stanowczy. 
Uśmiechnęła się. Najpierw smutno, a potem jakby… z rozmarzeniem? Zaskoczyła samą siebie. Pierwszy raz od bardzo dawna myślała o dziecku i nie czuła tego dziwnego ucisku w żołądku. Wręcz przeciwnie — w jakiś pokrętny sposób w końcu była szczęśliwa. Chyba w końcu uwierzyła Wronie, że wszystko jakoś się ułoży. 
Andrzej również się uśmiechnął. Musnął palcami podbródek kobiety i pocałował ją delikatnie. Tyle wystarczyło, by była pewna, że i tym razem będzie ją wspierał. 
Dlatego też chwyciła mężczyznę za przód koszuli, przyciągnęła do siebie i pogłębiła pocałunek. Chwilę później koszula przestała być potrzebna. Podobnie jak pozostałe części garderoby. 
—  Czyli starania zaczynamy od razu? — zapytał kokieteryjnie Andrew, gdy w końcu dotarli do sypialni. 
— Obydwoje mamy dzisiaj wolne, więc możemy poświęcić na to cały dzień. — Prowokacyjnie przejechała palcem po nagim torsie mężczyzny. 
Dokładniejszej odpowiedzi nie potrzebował. Namiętnie wbił się w jej usta, kontynuując „chrzest” mieszkania.
Kilkadziesiąt minut później leżeli wtuleni w siebie we wspólnym łóżku, we wspólnej sypialni, przekonani, że świat należy do nich. Andrzej bawił się włosami Jocelyne, a ona muskała palcem jego brzuch. 
— Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie — odezwał się niespodziewanie. 
— Jakie? 
— Czy to naturalny kolor? — nakręcił sobie na palec kosmyk rudych włosów. 
Cicho parsknęła śmiechem. Obróciła się na brzuch i zmierzyła mężczyznę chytrym spojrzeniem. 
— A jaką chcesz usłyszeć odpowiedź? 
— Nie wiem — beznamiętnie wzruszył ramionami. — Po prostu mnie to ciekawi. 
W zamyśleniu podrapała się po brodzie. To było takie proste, zwyczajne pytanie, a ona zastanawiała się, co powiedzieć. 
— Naturalne — szepnęła w końcu. — Tak samo naturalne, jak nasza miłość. 
To w zupełności wystarczyło. Andrzej znów pocałował Joyce, a ich świat ostatecznie stał się piękny. 

***

— Tato, zajrzyj jeszcze raz pod łóżko — poprosił Isaac, sięgając po kolejne ciastko. 
— Ale po co? — Guillaume oderwał się na chwilę od walki z zamkiem torby. 
— Bo nie pamiętam, czy spakowałem Albiego! A nie wybaczę sobie jeśli tu zostanie! 
Mężczyzna westchnął głęboko i posłusznie zerknął po szpitalne łóżko. Uśmiechnął się nieznacznie, widząc leżącego w kącie niebieskiego misia. Podniósł pluszaka, a potem wręczył go chłopcu. 
— Chyba Albert zapomniał, że już skończyliście się bawić w chowanego. 
Isaac uśmiechnął się szeroko, przytulając ukochanego misia. 
Samik poczuł, jak przyjemne ciepło w sercu. Od wypadku minął prawie miesiąc. Tak jak zapowiadali lekarze Isaac z każdym dniem zdrowiał. Wybudził się dwa dni po operacji. Na początku był bardzo słaby. Wszystko go bolało, ledwo mówił, głównie spał. Zaniepokojonym rodzicom cierpliwie tłumaczono, że organizm chłopca po prostu się regeneruje. 
Z czasem nastąpiła poprawa.Po tygodniu Isaac miał dość sił by wstać z łóżka i przejść kilka kroków. Po dwóch już śmigał między szpitalną biblioteką i kącikiem zabaw. 
Na tydzień przed wypisem lekarze uznali, że stan chłopca jest na tyle dobry, by mógł urządzić małe przyjęcie urodzinowe. Swoje dziewiąte urodziny młody obchodził w towarzystwie ukochanego ojca, uczącej się chodzić siostry, nadopiekuńczej macochy i szpitalnych kolegów. 
No i oczywiście w towarzystwie Henryk. 
— Puk, puk? 
Samik podniósł głowę. Uśmiechnął się nieznacznie, widząc w drzwiach niskiego, okrągłego mężczyznę o bujnej, kręconej brodzie i ciepłym spojrzeniu. 
— Witaj, Henryku — skinął głową na powitanie. 
— Cześć! — Isaac pomachał radośnie, a mężczyzna mu odmachał. 
Gdy Guillaume po raz pierwszy miał spotkać Henryka Adamskiego był przekonany, że z trudem powstrzyma wściekłość. W końcu to był on! Człowiek, który wjechał w Isaaca! Który prawie zabił jego małego synka. 
Ale wystarczyło spojrzenie w zapłakane oczy Henryka, wystarczył jego zachrypnięty głoś, by z siatkarza wyparowała cała złość. Policja potwierdziła, że cała sytuacja była tylko nieszczęśliwym wypadkiem, śledztwo zamknięto, zapewniając, że kierowca naprawdę nie mógł nic zrobić. Nawet Samik miałby problem z dostrzeżeniem osoby, która kucała mu przed maską, a co dopiero niższy o dobre trzydzieści centymetrów Polak. 
Ten oczyszczający wyrok nie uwolnił jednak Adamskiego od wyrzutów sumienia. Codziennie, gdy tylko mógł odwiedzał Isaaca. Dopytywał o jego zdrowie, a potem starał się zrobić wszystko, by młodemu było w szpitalu jak najlepiej. Szybko okazało się, że skromny profesor fizyki jest świetnym kompanem dla bystrego chłopca. Potrafili w nieskończoność rozwodzić się nad różnymi fizycznymi problemami czy planować doświadczenia, które Isaac wykona, gdy już wróci do domu. To właśnie profesor podarował mu na urodziny niebieskiego misia, który otrzymał dumne imię Albert, na część Einsteina. 
— Ja otrzymałem na cześć Newtona, więc dlaczego misiu miałby być gorszy? — tłumaczył wtedy Isaac, a wszyscy wokół wybuchnęli gromkim śmiechem. 
To zdecydowanie były najlepsze urodziny w życiu Isaaca.
— Jak się czujesz? — zapytał Henryk, siadając na drugim krześle. 
— Dobrze. — Chłopiec znów wyszczerzył się głupkowato. — Wystarczająco dobrze, by lekarze pozwolili mi wrócić do domu. 
— Dostaliśmy rano wypis — wyjaśnił Samik. — Właśnie kończymy pakowanie.
— Oh, to nie będę przeszkadzał. — Polak jakby zmarkotniał. 
— Nie przeszkadza pan! — oburzył się Isaac. — Wręcz przeciwnie. Przed śniadaniem sprawdzałem zasadę zachowania pędu. Na kuleczkach kauczukowych. No i dwie wpadły mi pod szafę — wskazał na olbrzymią komodę. — Tata na pewno nie da rady sam jej podnieść. 
Mężczyźnie wymienili cierpiętnicze spojrzenia. Zdecydowanie podnoszenie ciężarów nie należało do ich ulubionych czynności. Zakasali jednak rękawy i wspólnymi siłami odzyskali kolorowe. Było to o tyle zabawne, że sporo różnili się wzrostem, więc musieli się nieźle namęczyć, by komoda nie spadła nikomu na nogi. 
Oczywiście przez cały czas trwania operacji, Isaac chichrał się jak głupi. 
— Proszę. — Samik triumfalnie wręczył synowi kuleczki, a potem skrzywił się i pomasował obolałe plecy. — A Stephane powtarzał, że nie powinnienem całkowicie odstawiać trening. Chyba się starzeję. 
Wszyscy trzej zaśmiali się głośno.
Przez kolejne pół godziny rozmawiali o wszystkim i o niczym, przerzucali się kawałami i zdążyli nawet zagrać jedną partię chińczyka. W końcu jednak Henryk musiał się zebrać do pracy. Gdy wyszedł, Guillaume sprawdził jeszcze, czy wszystko zostało spakowane, a potem triumfalnie klasnął w dłonie. 
— Zbieramy się, młody! 
Chłopcu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko narzucił bluzę, pozwolił sobie zawiązać buty ( jedną rękę nadal miał w gipsie), by w końcu powoli zsunąć się z łóżko. 
W drodze do domu prawie nic nie mówił. Siedział na tylnym fotelu i w zamyśleniu wyglądał przez okno. Samik co chwilę zerkał na syna. Pewnie byłby zmartwiony, ale delikatny uśmiech na twarzy  wskazywał, że wszystko będzie dobrze. 
— Isa! Isa! 
Gdy tylko przekroczyli próg mieszkania, powitało ich wesołe pokrzykiwanie. Mała Justin dreptała chwiejnie przez salon, jedną ręką trzymając się mamy, a drugą szaleńczo machając w kierunku brata. 
— Justin! — Isaac przykucnął i pozwolił by dziewczynka wpadła w jego ramionach. — Tak bardzo za tobą tęskniłem! 
— Przecież widzieliście się wczoraj — zauważyła rozbawiona Natali. 
— Jesteśmy dziećmi — Chłopiec spojrzał na nią z pobłażaniem. — Inaczej postrzegamy czas. 
Kobieta pokręciła głową z udawaną dezaprobatą. Guillaume wykorzystał okazję, porwał ukochaną w ramiona, okręcił wokół siebie i pocałował namiętnie. 
— Ty też inaczej postrzegasz czas? — Kpiąco uniosła brew.  
— A żebyś wiedziała — uśmiechnął się chytrze. 
— To lepiej się pospiesz, bo obiad stygnie. 
Tyle wystarczyło. Znów ją pocałował, a potem zagonił syna do stołu. 
Dalszą część popołudnia spędzili spokojnie. Isaac bawił się z Justin, która szybko porzuciła próby chodzenia i goniła brata na czworakach. Samik za punkt honoru postawił sobie wymienienie żarówki w kuchni, co okazało się być niewykonalne bez pomocy jak zawsze genialnej Nat. 
Wieczorem w czwórkę zalegli na kanapie i włączyli przypadkowy film animowany. Justin zasnęła po dziesięciu minutach. Isaac po dwudziestu. Obydwoje spali wtuleni w rodziców, jedno w mamę, drugie w tatę. 
— Sam chciał oglądać „Auta” — mruknął Guillaume, przeczesując króciutkie włosy syna i zupełnie ignorując wbijający się w udo gips. 
— Z dziećmi tak zawsze — prychnęła Nat. — Zresztą ty zachowujesz podobnie. Gdy oglądamy razem film, zasypiasz maks po pół godzinie. 
— Ale chyba nie masz mi tego za złe? 
— Nie, przynajmniej nie komentujesz każdej minuty. 
Mimowolnie parsknął śmiechem. Już chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie Isaac poruszył się niespokojnie. 
— Tata — wychrypiał przez sen. 
— Ci… jestem tutaj. — Samik czule pogłaskał chłopca po głowie. 
— I jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi — skomentowała Natali. 
— Owszem — przytaknął, nie mogąc powstrzymać uśmiech. — Mam wspaniałą partnerkę, malutką córeczkę i ukochanego syna… Zdecydowanie jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. 
— Nie tylko ty. — Kobieta wtuliła się w siatkarza, a on objął ją ramieniem. 
I siedzieli tak w czwórkę, na kanapie i nic więcej do szczęścia nie było im potrzebne. 

W tamtym momencie byli bowiem najszczęśliwszą rodziną pod Słońcem. 



Tak jak mówiłam, przedstawiam ostatni rozdział tego opowiadania. Jeszcze tylko epilog i żegnamy się z "Lucky One". 
Przyznam, że jakoś sama nie mogę w to uwierzyć. Bardzo zżyłam się z tą historią i ciężko będzie mi się z nią rozstawać. 
Ale na szczęście pisanie jest dla mnie jak tlen. Pamiętacie, jak obiecywałam opowiadanie z bliźniakami w roli głównej? Po wielu perypetiach i wymazanych pomysłach ( nieprzedłużanie kontraktu ze Stephanem trochę pokrzyżowało mi szyki), w końcu przedstawiam coś nowego. Narazie zapraszam do zapoznania się z bohaterami. I może ktoś ma jakąś ciekawą teorię co do fabuły? 
Zapraszam!
Violin

5 komentarzy:

  1. Nie dziwię się Stephanowi, że niemal wariował na tym lotnisku, gdy dowiedział się o opóźnionym locie. Chyba każdy na jego miejscu zachowywałby się podobnie.
    W końcu narodziny dzieci to jedno z najważniejszych rzeczy na świecie. Świadomość, że przez złośliwość losu można je przegapić na pewno jest trudna do zniesienia.
    Na szczęście Stephane zdążył na czas i mógł powitać na świecie swoje kolejne dzieci.
    Z ogromnym uśmiechem czytałam o narodzinach zdrowych i cudownych bliźniaków, które od samego początku skradły wszystkim serca.
    Od teraz mam nadzieję, że cała siódemka będzie cieszyć się wspólnym i szczęśliwym życiem, którego nic nie będzie w stanie zakłócić.
    Oczywiście opieka nad Pierette i Walterem będzie wymagająca, ale jestem pewna, że małżeństwo świetnie sobie z nią poradzi. W końcu mają siebie i spore doświadczenie w kwestii wychowywania dzieci.
    Sharone zdobył się na odwagę i postanowił odbyć szczerą rozmowę z Nico. Od razu postawił sprawę jasno i utwierdził Francuza, że jedyne na co może liczyć to przyjaźń z jego strony. Co niewątpliwie bardzo zraniło Nico. Mógł udawać, że wszystko jest w porządku, ale prędzej czy później Shoe zorientuje się, że zapewniania o kontynuowaniu przyjaźni były nieprawdą. Szkoda mi ich obydwóch. Mam jednak cichą nadzieję, że coś jeszcze się zmieni i ich relacje będzie można uratować.
    Joyce i Andrzej poczynili kolejny krok w swoim związku i zamieszkali razem. Jestem pewna, że wyjdzie im to na dobre i tylko umocni ich miłość. Cieszę się także, że Joyce postanowiła rozpocząć leczenie i nie podawać się w walce o zajście w ciążę. Być może ten trud się opłaci i doczekają się jeszcze upragnionego potomka. Najważniejsze, że mimo wszystko chcą być ze sobą na dobre i na złe.
    Isaac dochodzi do zdrowia i za niedługo nie będzie już śladu po tym okropnym wypadku. W dodatku znalazł chyba bratnią duszę w postaci pana Henryka, który jest idealnym rozmówcą na tematy naukowe.
    Samic ma rodzinę o jakiej marzył i niczego więcej nie potrzebuje. Wraz z Natalią tworzą wspaniały związek i jestem pewna, że zrobią wszystko, aby zapewnić dzieciom wszystko co najlepsze.
    Wciąż nie mogę uwierzyć, że to ostatni rozdział. Strasznie trudno będzie mi się pogodzić z końcem tej historii. Pozostało mi jednak czekać na epilog. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Stephane i jego szaleństwo na lotnisku sprawiło, że od razu lepiej mi się czytało ten rozdział. Nie dziwię się Stephanie, że trochę ostro potraktowała męża, bo pewnie sama się stresowała samym porodem, a tu jeszcze Antiga jej truł przez telefon i swój stres przelewał na nią. Jednak ostatecznie wszystko szczęśliwie się zakończyło i Stephane zdążył na poród.
    Shoe pogadał szczerze z Nico, ale bardziej liczyłam na rozmowę twarzą w twarz, aniżeli przez telefon, ale takie były okoliczności. Siatkarz utwierdził Antigę, że może jedynie liczyć na niego, ale tylko i wyłącznie w kwestii przyjaźni. Jak to mówią "nikogo nie można zmusić do miłości" i to jest prawda. Szkoda mi Nico, ale mam nadzieję, że znajdzie szczęście w miłości.
    Nasze gołąbeczki nieźle się mają, a na dodatek zamieszkali już razem. Joyce również poczyniła pewne kroki, aby jednak móc starać się o dziecko z Andrzejem i to jest super. Wierzę, że z luźnym podejściem i bez zbędnego stresu uda im się mieć wspólnego dzidziusia.
    Jak ja się cieszę, że Isaac jest cały, zdrowy i dochodzi do siebie każdego dnia. Widać, że pan Henryk mocno przejął się tym, co się wydarzyło, ale dzięki temu młody znalazł pokrewną duszę i ma z kim mówić o fizyce. Teraz kiedy wrócił do domu może cieszyć się miłością taty, siostry oraz Nat, która na pewno z czasem będzie dla niego jak druga mama.
    Ciężko mi to pisać, ale... Czekam na epilog.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Co się Stephan denerwował na lotnisku to jego. Ale nie dziwię mu się, że zaczął panikować, gdy usłyszał wiadomość o opóźnionym locie. W końcu bardzo pragnął być przy narodzinach dzieci, więc mogło go to wszystko wytrącić z równowagi. Na szczęście Stephanie jak zawsze trzymała rękę na pulsie i mimo tego że sama na pewno była zdenerwowana to zdołała jeszcze uspokoić męża :) Ale na szczęście Stephan zdążył na czas i był przy Stephanie podczas porodu :) Razem powitali na świecie swoje dwa malutkie szczęścia, które od razu skradły im serca. Zresztą inaczej być nie mogło <3 Teraz przed nimi nowy rozdział, ale na pewno dadzą sobie radę. Będą mieć pomoc w starszych dzieciach, więc będzie im lżej. Dobrze, że poród przebiegł bez żadnych komplikacji. Zdrowie maluchów i Stephanie najważniejsze :)
    Shoe odważył się pójść do Nico i dowiedział się, że przyjaciel wyleciał do Włoch. Myślałam, że załatwią tę sprawę twarzą w twarz, ale w tym przypadku rozmowa telefoniczna musiała wystarczyć. Hmm... Shoe sądzi, że odzyskał w Nico przyjaciela, a Nico nie przyznał się do swoich prawdziwych uczuć, bo nie chciał tracić Shoe? Na to mi to wygląda... Wierszę, że jest mu ciężko z tym wszystkim :( Oby jeszcze znalazł swoją drugą połówkę.
    Isaac zdrowieje z każdym kolejnym dniem i to jest wspaniałe :) Po wypadku nie ma już praktycznie śladu, chłopiec odzyskuje siły ku radości Samika i Natali. Wrócił do domu, gdzie na pewno w stu procentach wróci do pełni sił. Z pewnością mała Justin mu w tym pomoże :) Pan Henryk naprawdę okazał się być porządnym mężczyzną. Wielki szacun dla niego :)
    Joyce i Andrzej wprowadzili się do swojego gniazdka i już je ochrzcili ^^ Ale to dobrze, dobrze, po co czekać haha :D Wierzę, że uda im się zostać rodzicami, bez pośpiechu, wszystko w swoim czasie. Takie podejście powinno pomóc. Trzymam za nich mocno kciuki :)
    I ciężko mi to pisać, ale... Czekam na ten epilog :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie nadszedł wiekopomny moment czyli narodziny bliźniaków! Niecierpliwie czekałam na to ponad 50 rozdziałów, ale było warto :) Na całe szczęście Stephane zdążył na czas, mimo że okropny los rzucał mu kłody pod nogi. Oczywiście dyskusje państwa Antiga nadal nie schodzą z najwyższego poziomu i wywołują u mnie niekontrolowane wybuchy śmiechu :D Gdy przeczytałam "Korzysta z ostatnich piętnastu minut spokoju" to sobie myślę, aha ... Stephan, Stephanie i spokój? Jasne! ^^ Ale! Bez zobaczenia wnętrzności swojej żony przez pana Antigę, Walter i Pierrette przyszli na świat <3 Skradając przy tym serca całej rodziny, w szczególności dumnym rodzicom. Mimo wszystkich początkowych obaw, wszystko dobrze się skończyło :) I oczywiście mam zamiar czytać historię z nimi w roli głównej! Wręcz nie mogę się doczekać :)
    Doczekałyśmy się również rozmowy Shoe z Nicolasem, do której chłopaki szykowali się cały miesiąc. Cóż, Shoe był szczerzy ze swoim przyjacielem. Nie chciał go ranić, ale musiał wyjaśnić kwestię swoich uczuć. Kocha go, ale jak brata. Nie ma mowy o głębszych uczuciach z jego strony. I choć na pewno sprawił mu ból tymi słowami, prawda jest zdecydowanie lepsza od niedomówień. Ich relacja na pewno nie będzie teraz taka jak wcześniej, wkradnie się niezręczność, ale może z czasem odbudują swoją mocną więź. Życzę im tego, bo ich przyjaźń jest szczególna. Skoro Shoe nie odwzajemnia uczuć Nico, mam nadzieję że chłopak wkrótce znajdzie swoje szczęście :)
    Część o Andrzeju i Joyce niesamowicie mnie wzruszyła ^^ Kibicowałam im od samego początku. Od pierwszej sceny pomiędzy nimi dało się wyczuć chemię. Po za tym, idealnie do siebie pasują! Obydwoje są zwariowani :D Cieszę się, że zamieszkają razem i kto wie, może z czasem pojawi się kolejny członek ich "rodzinki". Biologiczny czy adoptowany, ważne że kochany <333 Na pewno będą wspaniałymi rodzicami :)
    Nasz mały mądry Isaac wychodzi ze szpitala :) Wypadek, który przeraził nas wszystkich, miał szczęśliwe zakończenie. Absolutnie nie dziwię się, że początkowo Samik nerwowo zareagował na wizytę pana Henryka. Ale na całe szczęście podszedł do tego racjonalnie. W końcu pan Adamski przeżył to wszystko nie mniej niż cała reszta. Po za tym, znalazł wspólny język z chłopcem :) Widać poczuł ukucie żalu, ponieważ te wizyty dobiegły końca. Ale kto wie, może będzie im dane jeszcze porozmawiać o fizyce :) Isaac otworzył się na świat i zaczął zachowywać się jak na prawdziwe dziecko przystało. Oczywiście nadal jest mądrzejszy od swoich rówieśników, ale to nie zmienia faktu, że chłopiec powinien cieszyć się swoim dzieciństwem. Doszedł do siebie po stracie ukochanej mamy, choć nigdy o niej nie zapomni. Danielle na pewno jest zadowolona z powodu jego szczęścia :)
    I cóż, pozostał nam tylko Epilog. Będzie dziwnie rozstać sięz tą historią. Wielki szacunek za napisanie ponad 50 rozdziałów :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Całe szczęście Stephan zdążył na upragnione przez wszystkich narodziny bliźniaków. Na lotnisku stracił za pewno sporo nerwów. Czekając na lot. Przy okazji denerwując Stephanì swoimi telefonami 😉
    Ale zdążył. I dwa urocze maleństwa są już z nami. Opieka nad nimi na pewno nie będzie na początku łatwa. Ale jestem pewna, że nasi rodzice świetnie dają sobie radę.
    Shoe w końcu porozmawial z Nico. Może tylko przez telefon. Ale na początek dobre i to. Rozmowa jednak nie przebiegła dla tej dwojki tak samo. Bo jeden cieszy się z odzyskania przyjaciela. Drugi niestety stracił swoją szansę na miłość. Mam nadzieję że Nico w końcu zakocha się w kimś z wzajemnością.
    Miłość Joyce i Andrzeja kwitnie. Kobieta w końcu uwierzyła że kiedyś uda im się mieć dziecko. I jestem pewna że tak będzie.
    Isaac doszedł już do siebie. I wrócił do domu. Zyskując przy tym wypadku "nowego przyjaciela " jakim jest pan Henryk. Powiem szczerze że polubiłam faceta. Strasznie się wszystkim przejął. Mimo że był to tylko nieszczęśliwy wypadek i nie było w tym jego winy.
    Z niecierpliwością czekam na epilog. Choć będzie mi ciężko rozstać się z tą historia. Cieszę się jednak że zaczynasz kolejne opowiadanie. W którym na pewno będę.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Netka Sidereum Graphics