niedziela, 3 marca 2019

Epilog

Stephanie obudziło ciche skrzypnięcie. Przeciągnęła się leniwie, obróciła na drugi bok i niechętnie otworzyła oczy. Usiadła na łóżku i rozglądnęła się po pokoju.
— Czyżbym przerwał poranną drzemkę? — O framugę drzwi opierał się Stephane. Przez ramię miał przewieszoną sportową torbę, a podkrążone oczy wyraźnie wskazywały na to, że jest wymęczony po długiej podróży. 
— Nic nie mów — jęknęła, opuszczając nogi na podłogę. — Maluchy dały nieźle popalić.  Jak normalnie śpią całą noc, to tym razem budziły się co półtorej godziny. Na zmanię. I usypiały tylko na rękach. Miałam nadzieję, że skoro Timi i Manoline są w szkolę, to trochę odeśpię… 
— Ale zniszczyłem twój przebiegły plan. — Usiadł obok żony i pocałował ją delikatnie. 
Uśmiechnęła się nieznacznie. Oparła głowę na ramieniu mężczyzny i pozwoliła się objąć ramieniem. 
Przez dłuższą chwilę siedzieli tak, wtuleni w siebie, w całkowitej ciszy. Obydwoje zdecydowanie potrzebowali odpoczynku. 
— Zawsze możemy odespać we dwoje — mruknął Stephane. 
Stephanie już chciała mu przytaknąć, jednak dokładnie w tym momencie z jednego z łóżeczek rozległo się ponaglające gaworzenie. 
— Ma! Ma! 
Mały Walter stał chwiejnie na krótkich nóżkach, podtrzymując szczebelków. Wpatrywał się w rodziców dużymi, niebieskimi oczami, a jego wygięte w podkówkę usta, dobitnie świadczyły, że nie zniesie dłużej nie poświęcania mu uwagi. 
Małżeństwo wymieniło rozbawione spojrzenia. Stephane jako pierwszy dźwignął się z łóżka i podszedł do syna. Na widok znajomej twarzy, chłopiec wesoło zamachnął się rączkami. Co oczywiście skończyło się tym, że stracił równowagę i chichocząc, upadł na materac. 
— Ktoś tu ma chyba za dużo energii — zaśmiał się Stephane, biorąc Walta na ręce.
— Zgadnij po kim — prychnęła Stephanie. 
Trener skwitował to tylko parsknięciem śmiechem. Terry nie zaczął płakać, miał suchą pieluszkę, więc Stephane po prostu uznał, że mały potrzebował uwagi. Pozwolił, by Walter zaczął bawić się włosami ojca. 
— Mam wrażenie, że znów urósł — mruknął. 
Jego żona z udawaną irytacją przewróciła oczami. 
— Oczywiście, że urósł. Po całej nocy noszenia tej dwójki, nie czuję 
Jednak noszenie na rękach szybko znudziło się chłopcu. Stanowczym popiskiwaniem dał znać, że chce natychmiast zejść. Stephane postawił go na ziemi, a Walt zaczął z satysfakcją, na czworakach zwiedzać sypialnie. Mężczyzna usiadł obok na dywanie, w skupieniu śledząc synka. 
Stephanie przez chwilę przypatrywała się tej scence, a potem wstała i sprawdziła, co u Pierrette. 
Okazało się, że dziewczynka również się obudziła. Jednak w przeciwieństwie do brata leżała spokojnie i dopiero, gdy zobaczyła mamę nad sobą, usiadła i wyciągnęła ponaglająco rączki. 
— Cześć, księżniczko. — Stephanie wzięła córkę na ręce, a ta momentalnie wtuliła się w mamę. — Chciałabyś jeszcze pospać, co nie? — z powrotem usiadła na łóżku. 
Walter właśnie próbował wstawać, podtrzymując się krawędzi materaca. Gdy mu się to nie udało, spróbował znów, tym razem jednak opierając się na ramieniu taty. 
Pretty na początku ignorowała brata, ale po kilku minutach postanowiła do niego dołączyć. A przynajmniej tak myślała Stephanie. Okazało się jednak, że gdy tylko postawiła córeczkę na ziemi, ta podreptała w kierunku półki, na której stały klocki. Już po chwili próbowała ułożyć jeden na drugim. A przynajmniej tak to wyglądało, bo głównie uderzała jednym o drugi, śmiejąc się głośno. 
— Taki widok wynagradza każdy brak snu — stwierdził Stephane, z powrotem siadając na łóżku. 
Stephanie nie mogła się z nim nie zgodzić. Mogła się nie wysypiać, mogła być wyczerpana, ale takie leniwe poranki jak te wynagradzały wszystkie niedogodności. Bliźniaki niedługo kończyły rok, a co za tym idzie, były coraz bardziej ciekawe świata. Ich rodzice z rozrzewnieniem przypatrywali się, jak maluchy każdego dnia rosną i nabywają nowe umiejętności. Każde osobno, w różnym czasie. 
Bo choć Walter i Pierrette byli bliźniakami, to podobieństwo widać było tylko w wyglądzie. I to też w niewielu aspektach. Obydwoje mieli niebieskie oczy, obydwoje mieli szpiczaste uszy ojca, ale tak naprawdę na tym podobieństwo się kończyło. 
Walt był dosłownie kopią Stephana. Miał takie same jasne, kręcone włosy, taki sam uśmiech, takie same rysy twarz. Jego babcia powtarzała, że za każdym razem, gdy widzi wnuka, przeżywa deja vu. 
Penny za to wyróżniała się w rodzinie ciemniejszymi włosami i wyjątkowo drobną posturą. Była o dobre pół głowy niższa od brata, chudziutka, ale lekarze twierdzili, że po prostu taka jest jej natura. 
Charakterami różnili się jeszcze bardziej. Walter był wiecznie żywy. Domagał się nieustannej uwagi, wszędzie go było pełno. Wszystko go ciekawiło. Pierwszy nauczył się siadać, raczkować, a teraz rwał się do chodzenia. Szybko wpadał w złość, ale równie szybko przechodził do radosnego śmiechu. 
A Pretty? Pretty była cicha. Tak po prostu. Prawie nie płakała, uwielbiała za to, gdy ktoś ją nosił przytulał. Na rękach potrafiła spędzić cały dzień. Dodatkowo Stephanie szybko odkryła, że córka uwielbia muzykę. Gdy więc dziewczynka miała gorszy dzień, mama pakowała ją do nosidełka, włączała radio i mając córkę cały czas przy sobie, zajmowała się domem. 
Ale w tym momencie Pierrette zdecydowanie miała dobry humor.
- Są niesamowite - szepnął w pewnym momencie Stephane. 
Stephanie uśmiechnęła się pod nosem. Poprawiła głowę opartą na ramieniu męża i na moment przymknęła oczy. 
- Wiem - mruknęła. - Nasze małe bliźniaki... 
- Już nie takie małe - zauważył. - Niedługo niedługo skończą rok. Kiedy to minęło? 
Westchnęła cicho. Nie chciała by czas tak mijał. Najchętniej zatrzymałaby go we wszystkich leniwych chwilach jak ta. Nie potrzebowała w końcu wiele do szczęścia - jedynie obecności ukochanego męża i dzieci. 
Nagle poczuła, że coś delikatnie uderza ją nogę. Otworzyła gwałtownie oczy i zaśmiała się cicho. 
- Co się stało, Terry? - zapytała chłopca, który stał na chwiejnych nóżka, opierając się na kolanie mamy. 
- Am! -- ponownie uderzył rączkami mamę, a potem stracił równowagę. Upadł na pieluszkę, ale zamiast rozpłakać się, wybuchnął głośnym śmiechem.Potem znów wstał, znów się oparł i znów upadł, śmiejąc się głośno. 
Malutka Pierrette na moment oderwała się od klocków. Z zaciekawieniem spojrzała na brata i chyba doszła do wniosku, że jego upadki są super śmieszne, bo również zaczęła chichotać radośnie. 
I właśnie wtedy, słysząc śmiech swoich zdrowych, szczęśliwych dzieci, wtulając się w męża, Stephanie w końcu poczuła, że osiągnęła pełnie szczęścia.  

***

– Chyba zaraz zemdleje. – Przerażona Joyce jeszcze raz zmierzyła krytycznym spojrzeniem w swoje odbicie w lustrze. 
– Oh, daj spokój – zacmokała z irytacją Stephanie. – Wyglądasz przepięknie. Jak ktoś tu będzie mdleć, to Andrzej. – Starannie wsunęła we włosy kobiety kolejną spinkę. – I voíla! Gotowe! Możesz już brać ten ślub. 
Jocelyne przytaknęła niemrawo. Odruchowo uniosła rękę, by dotknąć głowy. 
– Nie ruszaj! – skarciła ją bratowa. – Na weselu sobie rozpuścisz. 
Zacisnęła usta w wąską kreskę, ale nie zamierzała protestować. Bardzo powoli wstała sprzed toaletki, a potem podeszła do ogromnego lustra. Uśmiechnęła się nieznacznie. Stephanie miała rację, wyglądała przepięknie. Biała, delikatna suknia idealnie podkreślała jej sylwetkę. Brakowało kokardek, czy kwiatków, fason był wyjątkowo prosty, a jedyną ozdobę stanowił złoty, cienki pasek. Dla Joyce była to jednak suknia idealna, taka, która świetnie komponowała się z starannie upiętymi, rudymi włosami. 
Przełknęła nerwowo ślinę. Jej się podobała, ale czy spodoba się również Andrzejowi? 
Na myśl o mężczyźnie, którego miała niedługo poślubić, przez jej ciało przeszedł dreszcz podniecenia. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę ma zostać jego żoną. Przecież jeszcze trzy lata wcześniej się nie znali. Minęło niespełna pół roku odkąd w pewien sylwestrowy wieczór, środkowy ukląkł na jedno kolano i drżącym głosem poprosił Jocelyne o rękę. Po tylu miesiącach wspólnego życia, tylu przejściach, tylu wypowiedzianych kocham cię, odpowiedź mogła być tylko jedna. 
– Oczywiście, że za ciebie wyjdę. 

– Mam chyba niezły gust – stwierdziła Stephanie, z uśmiechem podsumowując swoje dzieło. 
– Jesteś wspaniała! – poprawiła ją Joyce. – Nigdy nie wynagrodzę ci tego, co dla mnie zrobiłaś. Zajęłaś się całym ślubem, organizacją, strojami, moją fryzurą i jeszcze będziesz moją świadkową! Jesteś niesamowita i… 
W tym momencie drewniane drzwi zaskrzypiały cicho, a do środka zaglądnęły cztery dziewczynki. Dwie starsze, siedmio i sześciolatka, były niemal identyczne – miały takie same ciemne, grube włosy, śniadą cerę i pastelowe, fioletowe sukienki. Na widok zdezorientowanych spojrzeń kobiet, wyszczerzyły się głupkowato i synchronicznie odsunęły się na bok, by wpuścić dwie pozostałe i…
– Stephane, coś ty znowu zmalował? – Stephanie zmierzyła męża zrezygnowanym spojrzeniem. 
– Przepraszam, nie mogłem ich powstrzymać. – Mężczyzna wzruszył bezradnie ramionami. – Pierrette uparła się, że ty masz założyć jej ten wianek, a powiedziałaś, że nie mogę zostawić dziewczynek samych, więc zabrałem też Selenę i Dianę, bo jakby coś im się stało to Charlie urwałby mi głowę, ty zresztą też i… – Z wrażenia trener aż zachłysnął się powietrzem. 
Stephanie pokręciła głową z udawaną dezaprobatą, a potem już spokojnie spojrzała na córkę. Malutka Pierrete stała pod ścianą, niepewnie przestępując z nogi na nogę. Była wyjątkowo drobna jak na swój wiek, a brązowe, związane w warkocz włoski nadawały jej wygląd zagubionego elfka. Jedną dłoń zaciskała na delikatny, biały wianek, a drugą kurczową trzymała rękę swojej najlepszej przyjaciółki. 
– Bo wujek wianków nie zna! – odezwała się buńczucznie Justin. Choć starsza tylko o rok, górowała nad Pretty nie tylko wzrostem, ale również pewnością siebie i zadziornością. Już zdążyła pozbyć się własnego wianka, a kiedyś związane w kucyki jasne włosy, teraz żyły własnym życiem, Wyjątkowo dużo wiedziała, wyjątkowo dużo umiała, co w większości zawdzięczała starszemu bratu. Isaac zadbał o to, by jego siostra znała odpowiedź na każde pytanie. 
– Niektórzy faceci tak już mają – prychnęła Jocelyne. 
Stephanie mimowolnie parsknęła śmiechem. 
– Chodź tu, skarbie. – Przykucnęła i uśmiechnęła się zachęcająco do córki. – Zaraz coś wymyślimy. 
Dziewczynka momentalnie się rozpromieniła i w podskokach podbiegła do mamy. Kobieta starannie nasunęła na jej głowę kwiecisty wianek i czule cmoknęła Pierrette w czoło. – Wyglądasz przepięknie skarbie. 
– Jak księznicka? – zapytała malutka. 
– Jak księżniczka – przytaknęła kobieta. 
Pretty radośnie okręciła się wokół własnej osi, a potem podbiegła do ojca. 
– Księznicka, tato, księznicka! 
Stephane wybuchnął głośnym śmiechem, biorąc córeczkę na ręce. 
– Chyba powinniśmy się zbierać – zasugerował delikatnie. – Bo jeszcze Andrzej zapuści korzenie. 
Joyce niemrawo pokiwała głową. Jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Czy to na pewno był dobry pomysł? 
„Co ty w ogóle wygadujesz?” prychnął jej wewnętrzny głos. „Kochasz Wronę i już!” 
Wzięła głęboki oddech. Zerknęła na brata, potem na bratową i na niecierpliwiące się druhny. 
Nie było już odwrotu. 
– W takim razie chodźmy. Muszę przecież wyjść za mąż, nieprawdaż?

***
Samik na palcach wkroczył do salonu. Rozglądną się wokół, starając się przyzwyczaić oczy do ciemność. Zgarbił się i niezauważony przemknął przez pomieszczenie do kuchni. Wyprostował się dopiero przy lodówce. Odetchnął z ulgą, sięgnął do klamki i…
Prawie mu się udało. Prawie, bo gdy już miał otworzyć lodówkę, zza lady wyskoczyły dwa zamaskowane stwory z pistoletami na wodę i przystąpiły do zmasowanego ataku.
— Ej, ej, przestańcie! — charczał Guillaume, próbując uchylić się przed strumieniami wody. — Ej! 
Stwory zarechotała radośnie, a potem opuściły broń.
Przyjmujący odkaszlnął jeszcze raz i dopiero wtedy przybrał swoją popisową, pełną dezaprobaty postawę. 
— Co to miało być? — zapytał, krzyżując ręce na piersi. 
— Natali powiedziała, że mamy pilnować tortu. — Isaac zsunął z twarzy maskę Spidermana. 
— Dokładnie! — zawtórowała mu cieniutkim głosem Justin. — Żebyś przypadkiem go nie zjadł, tatusiu! 
— Przecież to mój tort! — Oburzył się Samik. — Na moje urodziny! 
Rodzeństwo wymieniło ironiczne spojrzenia, a potem synchronicznie wzruszyli ramionami. 
— Nic nas to nie obchodzi! Takie są zasady!
Naburmuszony mężczyzna tupnął nogą niczym mała dziewczynka. Dąsał się jeszcze przez chwilę, ale w końcu na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech. Za nim ktokolwiek zdążył zareagować, dopadł do córki, przerzucił ją sobie przez ramię, a potem pobiegł z powrotem do salonu. 
Isaac od razu rzucił się siostrze na ratunek. Pognał za tata z pistoletem wodnym w gotowości, zupełnie ignorując istnienie puchatego dywanu na podłodze. 
— Uratuję cię, Tintin! — pokrzykiwał, co chwilę oblewając Samika wodą. 
Guillaume rzucił córkę na kanapę i wykorzystał własną broń. Łaskotki! 
Po mieszkaniu poniósł się opętańczy śmiech Justin, mieszający się z okrzykami Isaaca. Rozpętała się bitwa łaskotkowo-wodna, a celem była możliwość decydowania o losach urodzinowego tortu. 
Po kilku minutach cała trójka padła wymęczona na podłogę. A przynajmniej Isaac i Guillaume padli, bo Justin jak każde małe dziecko, miała niekończące się zapasy energii. 
— Mama was zabije — stwierdziła, rozglądając się po salonie. 
— Niby dlaczego? — zapytał Samik, podkładając sobie pod głowę mokrą poduszkę. 
— Cały salon jest mokry. Wygląda jak ocean! — klasnęła radośnie. — Super! 
Panowie wymienili przerażone spojrzenia. W tym samym momencie usiedli pospiesznie, w tym samym momencie rozejrzeli się w okół, w tym samym momencie chwycili się za głowy i w tym samym momencie siarczyście przeklęli po francusku. 
— Tato! Isia! — oburzyła się Justin. — Nie wolno wam mówić brzydkich słów. 
— Przepraszam, skarbie — Samik uśmiechnął się przepraszająco do córki. — Poniosły nas emocje, prawda Isaac? 
— Oczywiście — przytaknął chłopak. — Ale Tintin ma rację. Nat nas zabije, gdy to zobaczy. 
Guillaume zacisnął usta w wąską kreskę. Jeszcze raz rozejrzał się po salonie. Wszędzie leżały kałuże wody, a z kanapy dosłownie ściekało. 
Z ukochanej kanapy Natali. 
— Podłogę możemy wytrzeć — mruknął w końcu. — A kanapę może uda nam się jakoś wysuszyć… 
— W dwie godziny? — Isaac spojrzał na niego z powątpiewaniem. — Jakoś tego nie widzę. 
Przyjmujący przełknął głośno ślinę. Może powinien już układać plan na swój pogrzeb. 
— Nie możemy czekać! — Niespodziewanym optymizmem zapała Justin. — Mama nie może się denerwować. — Odwróciła się na pięcie i pognała w stronę schowka, gdzie trzymali mopy. 
Guillaume nie miał specjalnie wyboru. Poszedł za córką i chwilę później w trójkę sprzątali salon. Nie było to łatwe, ale małymi krokami posuwali się do przodu. 
Gdzieś między wycieraniem podłogi, a suszeniem poduszek suszarką ( pomysł Isaaca), Samik przystanął z mopem, by odpocząć. Isaac i Justin akurat toczyli nową bitwę, tym razem na ścierki. 
Siatkarz przyglądał im się z czułością. Uwielbiał relacje jaka łączyła rodzeństwo. Justin miała pięć lat, Isaac dwanaście, ale różnica wieku nie stanowiła żadnego problemu. Wygłupiali się razem, wspierali, przekomarza, kłócili o dosłownie wszystko. Isaac kochał swoją młodszą siostrę ponad wszystko, a mała Tintin zrobiła sobie z starszego brata obrońcę, bohatera i współzbrodniarza. W końcu z kim miałoby się lepiej kraść ciasteczka jak nie z bratem? 
Zresztą mimo upływu lat, Isaac zachował swój analityczny, naukowy umysł. W szkole wręcz błyszczał, wygrywał wszelkie możliwe konkursy, zdobywał stypendia, a nauczycieli wprowadzał w zachwyt. Zaoferowano mu nawet indywidualny tok nauczania, ale chłopak doszedł do wniosku, że jednak ważniejsze są dla niego kontakty z rówieśnikami. 
Co zresztą Guilaume uważał za swój osobisty sukces. Po pięciu latach już ostatecznie zniknął ten zagubiony, zamknięty chłopiec, który pewnego dnia okazał się być jego synem. Isaac z każdym rokiem coraz bardziej upodabniał się z zachowania do ojca, stają się duszą towarzystwa. 
Jedynie cięty język Danielle czasami dawał o sobie znać. 
— Wróciłam! 
Z zamyślenia wyrwał go głos Natali. Zaskoczony, aż upuścił mopa. Przerażony spojrzał na dzieci, które momentalnie ustawiły się w szeregu i wyszczerzyły głupkowato, próbując ukryć miejsce zbrodni. 
— Coście znowu zmalowali? — zapytała podejrzliwie Nat. 
— Nic! — odparli unisono. 
Kobieta zmarszczyła podejrzliwie brwi. Przez chwilę mierzyła całą trójkę krytyczny spojrzeniem, by w końcu z dezaprobatą pokręcić głową. 
— Nie ma mnie pół dnia, a wy już zalewacie salon. 
— Skąd… 
— Przecież widzę w jakim stanie jest moja kanapa — prychnęła. 
Guillaume z zakłopotaniem podrapał się po głowie. Zerknął na dzieciaki, które jedynie znów uśmiechnęły się szeroko. 
A akurat uśmiechy miały identyczne. 
— Isaac twierdzi, że do jutra kanapa wyschnie… — zaczął się tłumaczyć. 
— Niczego nie obiecuję! 
— Więc jest szansa, że do tego czasu odzyskasz salon. A wieczór filmowy równie dobrze możemy sobie zrobić w łóżku. 
Natali mimowolnie parsknęła śmiechem. Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą, a potem podeszła do męża, wspięła się na palce i pocałowała go czule. 
— Mam dla was wieści — powiedziała, wyjmując z torebki szczelnie zaklejoną kopertę. 
Samik otworzył szeroko oczy. Spojrzał na kopertę, potem na Nat, potem na jej kryjący się pod płaszczem zaokrąglony brzuch i znów na kopertę. 
— Czy to jest to, co myślę, że jest? 
— Znalazłam przed chwilą w skrzynce. Musiało przyjść rano. Otwieramy, czy wolimy jeszcze zaczekać? 
— Oczywiście, że otwieramy!
Siatkarz nie zastanawiał się nawet sekundy. Zresztą podobnie jak jego dzieci. Cała trójka bowiem doskonale wiedziała, co jest w kopercie. 
Nat uśmiechnęła się pod nosem. Ukucnęła przed córką, wręczyła jej kopertę i zaczęła tłumaczyć. 
— Rozerwiesz ją szybko, okej? Ze środka wysypie się confetti. Jeśli będzie niebieskie, będziesz miała drugiego brata, jeśli różowe, to siostrę, rozumiesz? 
Dziewczynka powoli pokiwała głową. Potoczyła wzrokiem po zebranej rodzine, zachichotała chytrze, a potem brutalnie rozerwała kopertę. 
— Różowe, różowe! — Gdy na podłogę spadły różowe skrawki papieru, Tintin zaczęła radośnie skakać po całym salonie. — Będę miała siostrę, będę miała siostrę. 
— O cholera. — Isaac z wrażenia, aż usiadł na podłodze. Chyba jeszcze nie docierało do niego, co się właśnie stało. 
Za to Guillaume po prostu wybuchnął gromkim śmiechem. Porwał żonę w ramiona, okręcił wokół siebie, by na końcu namiętnie wbić się w jej usta. 
— Będziemy mieć drugą córkę. To totalnie porąbane — stwierdził, gdy na moment oderwali się od siebie. 
— Wiem. — Nat znów uśmiechnęła się szeroko. — Ale czy nasze życie kiedykolwiek było normalne?

***

— Myślisz, że te będą dobre? — zapytał Nico, niepewnie poprawiając spinki od mankietów. 
— A skąd mam to wiedzieć? — Becky Heynen* beznamiętnie wzruszyła ramionami. — Nie ustaliliście tego wcześniej z Sharonem. 
— Niby ustalaliśmy — mruknął. 
— W takim razie wyluzuj. To ślub twojego najlepszego przyjaciela. Postaraj się wypaść dobrze. — Pokrzepiająco poklepała go po ramieniu, a potem opuściła pomieszczenie. 
Nicolas przełknął głośno ślinę i jeszcze raz przejrzał się w lustrze. Wiedział, że powinien być cieszyć się szczęściem przyjaciela, ale to wcale nie było takie proste. Od czasu pamiętnego Memoriału minęło pięć lat. Tylko i aż pięć lat. Teoretycznie relacje między Sharonem, a Nico uległy znacznej poprawie. Ba, były nawet lepsze niż przed całym zajściem. Znów spędzali ze sobą mnóstwo czasu, znów rozmawiali jak dawniej. Śmiali się z głupot, wygłupiali i robili nawzajem kawały. Nie przeszkodziła im w tym nawet odległość, która pojawiła się po różnych transferach. Evans nie mógł uwierzyć, że tak szybko wszystko wróciło do normy, ale nie zgłębiał tematu. Było dobrze tak, jak było. 
— I co, jesteś gotowy? 
Nico wzdrygnął się nieznacznie, słysząc za sobą głos przyjaciela. 
— Chyba to ja powinienem zadać ci to pytanie — zażartował choć walczył z ogromną gulą w żołądku. 
Shoe uśmiechnął się szeroko. W idealnie skrojonym garniturze i wyjątkowo uczesanych włosach wyglądał jak milion dolarów. Promieniujące od niego szczęście było wręcz namacalne. Mógłby spojrzeć na niego ktoś zupełnie obcy, a i tak byłby pewien, że ma do czynienia z człowiekiem, który właśnie przeżywa najszczęśliwszy dzień w życiu. 
— Lepiej już chodźmy — pospieszył Nicolasa. — Bo Maya mi nie wybaczy, jeśli spóźnię się na własny ślub. 
Nico powoli pokiwał głową. Poszedł za przyjacielem, w skupieniu starając się zachować spokojny krok. Nie chciał, by ktokolwiek zorientował się, że kolana ma jak z waty i cały czas ma wrażenie, że to tylko głupi sen. 
Bo prawda była taka, że dzień ślubu Sharona, dla Nicolasa na pewno nie był najszczęśliwszym w życiu. 
To nie tak, że nie był na to przygotowany. Przez ostatnie pięć lat dzień w dzień obserwował rozwój miłości Shoa i Mai. Wspierał kumpla po kłótniach, doradzał i śmiał się, gdy ten na ostatnią chwilę kupował kwiaty na rocznicę. Udało mu się nawet zaprzyjaźnić z Mayą, która przestała dostrzegać we Francuzie zagrożenie. Owszem, czasami czuł się przy nich jak piąte koło u wozu, ale starał się robić wszystko, by para, a szczególnie Evans, miała w nim wsparcie. 
Gdy więc Sharon poprosił Nicolasa o pomoc przy wyborze pierścionka zaręczynowego, Francuz zgodził się bez chwili wachania. Mimo że to był dla niego szok. Bo gdzieś w głębi duszy miał nadzieję, że ten związek jest tylko chwilowy. 
Nie mógł jednak okazać swojego zawodu. Dlatego też prośbę o zostanie świadkiem przyjął bez mrugnięcia okiem, a nawet z jeszcze większym uśmiechem. Jak mógłby odmówić? Najlepszemu przyjacielowi? Człowiekowi, którego uważał za brata? Nigdy! 
I właśnie to sprawiła, że teraz stał pod drewnianą altaną i starając się uśmiechać, wysłuchiwał przysięgi młodych. 
Próbował nie patrzeć na Mayę. Nie myśleć o tym jaka jest idealna. Że niesamowicie wygląda, że jest niesamowicie inteligentna, że ma niesamowitą pracę i ogólnie, że jest genialna. 
I że ma Sharona. A to bolało Nicolasa najbardziej. 
— Ogłaszam was mężem i żoną. 
Sharone pocałował Mayę i dla nich cały świat przestał istnieć. 
Zaczął klaskać. Tak jak inni. Potoczył wzrokiem po zebranych gościach. Z ostatniego rzędu pomachała mu Becky. 
Uśmiechnął się nieznacznie. Przynajmniej na nią zawsze mógł liczyć. Wiele razem przeszli i wiedzieli, że niezależnie od tego, jak dziwne będzie ich życie, razem jakoś sobie poradzą. 
Potem były życzenia. Dużo życzeń, bo zjechała się cała rodzina, wszyscy znajomi i trochę bardzo dalszych znajomych, których mało kto kojarzył. Nico postanowił więc cierpliwie czekać na swoją kolej. Nigdzie mu się zresztą nie spieszyło. 
— Ja tam nie układałem jakiś specjalnych życzeń — stwierdził, gdy w końcu dopchał się do nowożeńców. — Chcę tylko powiedzieć, że Nicolas to ładne imię, pasujące do każdego dziecka. A dla dziewczynki zawsze pasuje Nicola. 
— Że co proszę? — Maya uniosła ze zdziwieniem brew, a Sharone z trudem stłumił parsknięcie śmiech. 
— To tak jakbym miał niedługo zostać wujkiem — wyszczerzył się głupkowato. — I pamiętajcie, że już rezerwuję sobie fuchę chrzestnego — dodał, a potem odwrócił się na pięcie, zostawiając parę w totalnym osłupieniu. 
Odetchnął kilka razy. Życzenia miał już za sobą, ale najgorsze dopiero nadchodziło. 
Jako świadek musiał wznieść toast. 
— Tylko nie pozwól bym wyszedł na totalnego głupka — poprosił Sharone, gdy kilka tygodni wcześniej dogrywali ostatnie szczegóły ślubu. — Muszę chociaż zachować pozory przed ciotką Amelią. 
— Wyluzuj. — Nico machnął lekceważąco ręką. — Nie opowiem zbyt wielu anegdotek. Może tylko tą, jak pomyliłeś parasol z włamywać i go stratowałeś? Albo jak pilnowaliśmy bliźniaków i przez przypadek zgarnąłeś nie tego chłopca z placu zabaw? Albo… 
Nie dokończył, bo Shoe postanowił rzucić w przyjaciela poduszką. 

Na weselu nie groziły Nicolasowi poduszki. Jednak, gdy przyszła jego kolej totalnie zgłupiał. Stał, wpatrywał się w salę pełną gości i był przekonany, że zaraz zwymiotuje. 
„Weź się w garść, stary” skarcił samego siebie. „Ten ostatni raz weź się w garść.”
— Miałem przygotowaną mowę — odezwał się w końcu. — Pełną anegdotek, śmieszną aż do bólu. Zapomniałem ją. Dlatego też muszę zacząć od czegoś innego — wziął głęboki oddech. — Miałem dziewiętnaście lat, gdy przyjechałem do Warszawy. Byłem zupełnie sam. Bez przyjaciół, bez rodziny. Chciałem odnaleźć swoich rodziców, choć nie miałem pojęcia, jak to zrobię. 
Shoe mi wtedy pomógł. Zupełnie obcemu chłopakowi, którego spotkał na przystanku autobusowym. Pozwolił, bym zamieszkał w jego salonie. Tak po prostu. Przez kolejne kilka miesięcy wspierał mnie, pomagał w poszukiwaniach. Szybko staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Byłem zagubionym nastolatkiem, który popełnił w życiu wiele błędów, który uważał, że nie potrafi się przywiązywać, ale Sharone to zmienił. I zmienia cały czas. 
Kątem oka zerknął na atakującego. Gdy zobaczył jego uśmiech, znów poczuł, że traci oddech. Musiał szybko kończyć, bo czuł się tak, jakby zaraz miał zemdleć. 
— Nie wszyscy to wiedzą. Ale wystarczy pobyć z Sharonem przez piętnaście minut, by wiedzieć jak niesamowicie dobrym jest człowiek. Dziś w tym wspaniałym dniu chcę młodej parze życzyć tylko pozytywnych zmian. Bo Shoe to człowiek, który zmienia życie innych na lepsze i o którym nie da się zapomnieć. Ja przynajmniej na pewno nie zapomnę. 
Nigdy — dodał już w myślach, wznosząc kieliszek i na zawsze żegnając się z nadzieją. 

***

Krew. Dlaczego wszędzie była krew? Dlaczego czuła ból? Dlaczego przez całe ciało przechodziły dreszcze? Dlaczego pierś rozrywał żałosny szloch? 
Spojrzała na swoje ręce. Zakrwawione, kościste palce wyglądały przerażająco, ale nie mogły równać się z tym, co w nich trzymała. 
Ciałko. Malutkie, czerwone ciałko dziecka, które nie miało szans. Które nigdy się nie urodziło. Którego nigdy nie przytuli, nie powie, że kocha. 
Przez nią. 
Nie zazna szczęścia. Nie pokocha, nie przytuli, nie wychowa.
To jej wina, jej wina, tylko jej wina… 

Joyce gwałtownie usiadła na łóżku. Oddychała płytko, a jej ciało drżało. W oczach miała łzy, po plecach spływał pot. 
Przerażonym wzrokiem rozglądnęła się wokół. W sypialni panował półmrok. Dochodziła piąta rano, przez cienkie zasłony wpadały już pierwsze promienie słońca. Gdzieś w oddali ktoś próbował odpalić samochód. 
Wzięła głęboki oddech, próbując opanować szalejące nerwy. Odruchowo potarła dłonią skroń. 
– Skarbie? Coś się stało? Dlaczego nie śpisz? 
Wzdrygnęła się mimowolnie, słysząc zaspany głos męża. Odwróciła się delikatnie i posłała Andrzejowi ciepły uśmiech. 
– Wszystko w porządku, po prostu znów mam koszmary – skrzywiła się nieznacznie. 
Ze zrozumieniem pokiwał głową. Również usiadł, by objąć żonę ramieniem i mocno przytulić. 
– Chodzi o Kropka, prawda? – bardziej stwierdził niż zapytał. – Nadal boisz się, że coś pójdzie nie tak. – Położył dłoń na już naprawdę dużym, ładnie zaokrąglonym brzuchu kobiety. 
Przytaknęła niemrawo. Nie potrafiła nic więcej powiedzieć. 
Nie musiała. Andrzej wiedział, co czuje jego ukochana Joyce. Przecież tak długo czekali, na ten moment, tak bardzo się bali, że nigdy nie nadejdzie. 
Doskonale pamiętał ten deszczowy dzień, gdy we dwoje siedzieli w lekarskim gabinecie. Jocelyne, dosłownie blada ze strachu, nerwowo ściskała dłoń świeżo poślubionego męża, a on nieudolnie próbował zachować spokój. W końcu przecież sam namówił kobietę na badania, obiecując, że sam również przez nie przejdzie. Chciał po prostu wiedzieć na czym stoją. 
Ale w tamtym momencie zaczął mieć wątpliwości. 
– Nie będzie państwa okłamywać. – Starszy lekarz w końcu zdjął okulary i obdarzył małżeństwo smutnym spojrzeniem. – Nie będzie łatwo. Możemy wdrożyć leczenie, ale efektów nie obiecuje. Szansę, że zajdzie pani w ciąże są bardzo małe. 
Joyce jęknęła przeciągle. Schowała twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął szloch. 
Andrzej momentalnie znalazł się przy niej. Przykucnął obok i uspokajająco zaczął gładzić jej plecy. 
– Spokojnie, skarbie, spokojnie – szeptał. – Coś wymyślimy, przecież jest wiele różnych dróg. 
Powiedział to wtedy i powtarzał przez kolejne lata, za każdym razem, gdy na teście wychodziła tylko jedna kreska. Dali sobie trzy lata — taki staż musieli mieć, by rozpocząć procedury adopcyjne. Teoretycznie mieli dużo czasu, ale każdy kolejny miesiąc sprawiał, że Jocelyne traciła nadzieje. Podupadał na zdrowiu, chodziła osowiała, smutna, coraz mniej rzeczy sprawiało jej radość. Przestała już liczyć kolejne cykle, zaczęła odliczać do tych magicznych trzech lat. 
Byle tylko zostać matką. 
Ale któregoś dnia, w pewne sierpniowe popołudnie, w końcu zobaczyła dwie kreski na teście. Nie dowierzała w to, co widzi. Nauczona doświadczeniem, na tę decydującą wizytę wybrała się sama. Nie chciał robić Andrzejowi nadziei. 
Jednak tym razem lekarz potwierdził wynik testu. 
Mimo przeciwności, Jocelyne Wrona była w ciąży. 
Andrew oszalał. Gdy zobaczył pierwsze, niewyraźnie zdjęcie USG, kompletnie zwariował. Malucha ochrzcił Kropkiem i przez kolejne miesiące tylko on był ważny. Dla nienarodzonego jeszcze syna i ukochanej żony, środkowy był gotów przychylić nieba. Gdy w szóstym miesiącu ciąży Joyce trafiła do szpitala z powodu krwawienia, Wrona spędzał u niej cały dzień. Przychodził o szóstej rano, wychodził o dwudziestej pierwszej i gdyby nie regulamin, zostawałby pewnie na noc. 
Te dziewięć miesięcy spędzili w raju. Kompletując wyprawkę, wymyślając imię i niedowierzając, że jednak zostaną rodzicami. 
A teraz zostało im tylko kilka dni. 
– Na pewno będzie dobrze – zapewnił po raz kolejny Jocelyne. – Kropek to silny chłop jest, w końcu ma mój geny, co nie? – Zarechotał, łaskocząc brzuch kobieta. 
Joyce parsknęła cicho śmiechem i pokręciła głową z udawaną dezaprobatą. 
Nagle jednak jej usta wykrzywiły się w grymasie bólu. Odruchowo objęła się za brzuch, odetchnęła głęboko, a potem…
Znów poczuła ból. I choć nigdy wcześniej nic podobnego nie czuła, to teraz doskonale wiedziała, co się dzieje. 
– A czy twoje geny, też się wybierały na świat przed terminem? – warknęła do męża. 
Ten zgłupiał. Spojrzał na żonę szeroko otwartymi oczami, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. 
W końcu jednak załapał. Jak oparzony poderwał się na równe nogi i zaczął chaotycznie biegać po mieszkaniu, próbując znaleźć wszystkie potrzebne rzeczy. 
Dobrze, że opatrzność była akurat na służbie i Andrzej niczego nie zapomniał. Bo do domu nie wróciłby żywy. 
Kilka godzin później, głośnym krzykiem swoje przyjście na świat oznajmił Leon „Kropek” Wrona. 
– Trzy dwadzieścia wagi, sześćdziesiąt cztery długości. Wysoki będzie – oznajmiła znudzonym głosem pielęgniarka, wręczając wyczerpanej mamie, owiniętego w kocyk noworodka. 
– Mówiłem, że moje geny. – Andrzej wyszczerzył się głupkowato, a potem pochylił się nad żoną i czule pocałował ją w czoło. – Dziękuję – szepnął. – Mam już wszystko, by być szczęśliwy. 



No i w końcu jest. Epilog pod znakiem ślubów i dzieci. Po pięćdziesięciu sześciu rozdziałach w końcu kończę tę historię. Za dwa dni minie dokładnie rok odkąd na tym blogu pojawił się prolog. 
Przyznam, że jakoś nie mogę w to uwierzyć. To był niesamowity rok. Chyba nigdy jeszcze tak bardzo nie "czułam" opowiadania. Pierwszy raz zdarzyło mi się. bym naprawdę dodawała rozdział, co tydzień. A czasami nawet częściej. 
Wiele razy wyobrażałam sobie ten moment. Miałam zamiar napisać naprawdę mnóstwo rzeczy, ale chyba nie mam na to siły. I czasu, bo zabieram się zaraz za kończenie pierwszego rozdziału na Once upon A December ( który możliwe, że pojawi się jeszcze dzisiaj). 
Skupię się więc tylko na podziękowaniach. Alma Blanca, Olcia, Patrycja, julka, Camille, Emily, Karo, Natola i mnóstwo, mnóstwo innych osób – chcę tylko podziękować za to, że byłyście z tym opowiadaniem przez cały rok i że pisałyście komentarze, które naprawdę dawały mnóstwo weny. Bez was to opowiadanie pewnie wysiadłoby w połowie, a już na pewno nie miałoby pięćdziesięciu sześciu rozdziałów. Jest to najdłuższe opowiadanie jakie kiedykolwiek napisałam, a to już mówi samo za siebie. 
W każdym razie nie przestaję pisać. Zapraszam więc na Once Upon A December,  które chyba można nazwać swoistym spin–offem do Lucky One. 
Pozdrawiam
Violin

Edit. Na Once Upon A December  pojawił się pierwszy rozdział. Serdecznie zapraszam!

6 komentarzy:

  1. Bardzo przepraszam, że mnie nie było, ale walczyłam z dobą! Słodziutko tutaj. Chwilę mnie nie było, a tu tyle ślubów i porodów. Kto by pomyślał, że tych kilku bohaterów odnajdzie miłość swojego życia albo powiększy założone rodziny? Dziękuję, że mogłam tutaj być. Dziękuję, że nikogo nie zraniłaś. Dziękuję, bo było wspaniale. I chociaż czasami się wkurzałam, to lepszego zakończenia wymarzyć sobie nie mogłam. Pozdrawiam i życzę kolejnych sukcesów w pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja się cieszę, że takim pozytywnym akcentem zakończyłaś to opowiadanie. Nie będę ukrywać, że najbardziej jestem szczęśliwa z powodu Joyce i Andrzeja, ale prawda jest taka, że od samego początku wierzyłam, że tak to się zakończy. Inaczej być po prostu nie mogło.
    Stephane i Stephanie żyją pełnią szczęścia (pomimo zmęczenia), dzieci rosną, a co najważniejsze zdrowe. Czego chcieć więcej?
    Jestem w takim samym szoku, co Nicolas. Shoe ożenił się? No proszę! To dopiero się porobiło, haha. Nico rozbawił mnie, kiedy wspomniał o imieniu dla przyszłego dziecka swojego przyjaciela.
    Mega, że Isaac tak bardzo się zmienił, że stał się otwartym chłopcem i żyje pełnią życia. Coś wspaniałego, naprawdę. I u rodziny Samica również pozytywnie, bo rodzina się powiększy.
    Jakbym miała w dwóch słowach podsumować epilog, to chyba najbardziej pasuje mi radość i miłość.

    Dużo weny i widzimy się pod innymi Twoimi dziełami, buziaki! 😘

    OdpowiedzUsuń
  3. Epilog jest wprost doskonały. Radosny, szczęśliwy, taki pozytywny i wywołujący ogromny uśmiech na mojej twarzy. Zawiera wszystko, co powinien.
    Jest wspaniałą kwintesencją tego świetnego opowiadania.
    Stephanie i Stephane są cudownymi rodzicami. Od zawsze ich podziwiałam, ale po narodzinach Pierette i Waltera, jeszcze bardziej zyskali w moich oczach. Doskonale radzą sobie z opieką nad bliźniakami, która sama w sobie jest niemałym wyzwaniem. Choćby nie wiadomo jak byli niewyspani, zmęczeni to ani przez chwilę nie mają zamiaru narzekać.
    Co do samych dzieci, to wprost się nad nimi rozpływam. Bez reszty skradły moje serce. Dlatego już teraz nie mogę się doczekać, aby bliżej poznać się z Pierette w nowej historii.
    Joyce i Andrzej zostali małżeństwem. W dodatku doczekali się syna. Co na pewno było ich spełnieniem marzeń. Nareszcie po tych wszystkich przeciwnościach i wątpliwościach, stanowią rodzinę. Jestem też pewna, że będą świetnymi rodzicami dla Leona.
    Guillaume i Natali wciąż stanowią wspaniałą parę, a w dodatku świetnie sprawdzają się w roli rodziców. Isaac mimo upływu lat, wciąż jest tym wyjątkowym chłopcem. Może tylko bardziej otwartym. Mimo tych wszystkich przykrości jakie w przeszłości go spotkały, potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości i być szczęśliwym. Natomiast Justin wyrosła na przezabawną i wspaniałą dziewczynkę. No i doczeka się siostrzyczki. Czy całą rodzinę mogło spotkać coś lepszego?
    Najbardziej zakończył mnie jednak ślub Mayi i Sharona. A przede wszystkim, że Nicolas zaczął się dogadywać z dziewczyną. Cieszę się jednak, że mimo wszystko pogodził się z nieodwzajemnionym uczuciem i postanowił zawalczyć o uratowanie przyjaźni z Kanadyjczykiem. Jego przemowa na weselu była naprawdę wzruszająca. Świetnie zobrazowała, jak dobrym człowiekiem jest Sharone. Dlatego Maya powinna zaakceptować propozycję odnośnie nazwania przyszłego dziecka na cześć Nico. 😃 Becky mimo upływu lat nadal ma bliski kontakt z Nicolasem. Widocznie ich przygoda na tyle ich do siebie zbliżyła, że postanowili wzajemnie się wspierać. Cieszę się tego.
    Na koniec chciałbym Ci bardzo podziękować za to, że miałam okazję spędzić rok z tymi bohaterami. To była wspaniała przygoda. Co jest niewątpliwie zasługą Twojego talentu. Ciężko mi się z nimi rozstać, ale na szczęście są jeszcze inne historie Twojego autorstwa. 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten epilog jest idealny. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego :)Od początku wiedziałam , że Stephan i Stephanie poradzą sobie z wychowaniem bliźniaków i nie pomyliłam się. Są cudownymi rodzicami i wspaniale sobie ze wszystkim radzą.
    Samik i Natalii spodziewają się kolejnej córeczki :) Isaac będzie i dla niej wspaniałym bratem. Z Justin dogadują się znakomicie. I widać jak mocno się kochają.
    Joyce i Andrzej już po ślubie. Do tego spełniło się ich (i moje) marzenie. Doczekali się Kropka :) Będą na pewno najlepszymi rodzicami na świecie.
    Ślub Mayi i Shoe trochę mnie zaskoczył. Nie przypuszczałam , że tak to się skończy. I Nico był świadkiem na ich ślubie bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję , że chrzestnym też zostanie ;)
    Bardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za to opowiadanie. Ciągle nie mogę uwierzyć , że już się skończyło. I że minął rok odkąd je zaczęłaś. Tak szybko to wszystko zleciało.
    Pozdrawiam i do zobaczenia pod Twoimi kolejnymi cudownymi historiami.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudny epilog! <3
    Narodziny bliźniaków zmieniły wszystko w rodzinie Antiga, ale zmieniły zdecydowanie na lepsze :) Obserwowanie ich rozwoju, szczęśliwego dzieciństwa oraz uśmiechu na twarzach na pewno jest dla Stephana i Stephanie wspaniałą nagrodą za wszystko :) Byłam pewna, że poradzą sobie z wychowaniem dwójki maluchów i nie pomyliłam się. W końcu kto jak nie oni? Są wspaniałymi rodzicami, co udowodnili już nie raz, nie dwa :) Choćby bliźniaki dawały im w kość, choćby całe dnie chodzili niewyspani to i tak nie narzekają, tylko cieszą się tymi wspólnymi chwilami. Są wspaniałą rodziną! :)
    Joyce wzięła upragniony ślub z Andrzejem :) Wiadomo, nerwy były, ale jak zawsze Stephanie okazała się niezawodna i sprawowała nad wszystkim pieczę :D I mało tego! Po latach starania, po latach bezowocnych prób, w końcu się udało! Joyce zaszła w upragnioną ciążę i dała Andrzejowi synka! Kropek dosłownie skradł moje serce <3 Ci dwoje to doskonały przykład na to, że nie wolno się poddawać, tylko trzeba walczyć o swoje do samego końca :) Oni się nie poddali, co zaowocowało maleństwem :) Nic tylko cieszyć się razem z nimi!
    Isaac jest świetnym starszym bratem dla Justin... I z pewnością będzie takim dla kolejnej siostrzyczki, która pojawi się na świecie. Gratulacje dla Samika i Natali! :) Justin się cieszy, bo będzie miała siostrę, a Isaac no cóż... Ale poradzi sobie haha :D Wyrósł na fajnego chłopaka, przede wszystkim otwartego na nowe znajomości i piekielnie zdolnego. Wróżę mu przyszłość naukowca :D Fajnie, że w tej rodzince również wszystko super się poukładało :)
    I na koniec... Nie powiem, zaskoczyłaś mnie bardzo ślubem Shoe i Mai! Oni są razem szczęśliwi, co przypieczętowali przed ołtarzem, a Nico... Mimo że był świadkiem przyjaciela to chyba nadal nie do końca pogodził się z jego utratą. Jednak wierzę, że i do niego uśmiechnie się los! W każdym razie Shoe i Maya mają już wybrane imiona dla przyszłych dzieci haha :D Przemowa Nico niezwykle mnie wzruszyła, a to pokazuje tylko, jak ważny jest dla niego Shoe. I to się nigdy nie zmieni :)
    Bardzo Ci dziękuję za możliwość czytania tej historii... I ja się pytam, kiedy zleciał ten rok? A tak pamiętam początki... ^^ I wielki szacun za napisanie ponad pięćdziesięciu rozdziałów!
    Ciężko się z nimi wszystkimi rozstać, ale dobrze, że niektórzy będą mieć swój udział w Twoich pozostałych historiach :) Raz jeszcze dziękuję, bo czytanie tego opowiadania było niezwykłą przyjemnością :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Można by był powiedzieć "cud, miód i orzeszki" gdyby nie ta świadomość, że to już koniec :( Ale na całe szczęście, wszystko skończyło się dobrze. Koniec z tymi dramatami! :D
    Scena u państwa Antiga chwyciła mnie za serce :) Z szerokim uśmiechem czytałam o poranku w wykonaniu bliźniaków. Na pewno patrząc na nie, Stephane i Stephanie śmieją się ze swoich początkowych obaw :) W końcu te dwa małe szkraby wniosły jeszcze więcej kolorów do życia całej rodziny! Nic tylko je nosić, przytulać i całować <333
    A skoro jesteśmy przy rodzinie Antiga, sprawnie "przeskoczę" do Nicolasa :) Cóż, chłopak nadal czuje do swojego przyjaciela coś więcej niż zwykłą przyjaźń. Ale mimo to, stara się być przy nim w najważniejszym dniu jego życia. Podziwiam! To na pewno było dla niego bardzo trudne. Nico okazał się być prawdziwym przyjacielem dla którego szczęście Shoe jest ważniejsze od własnych uczuć :) Ale zaraz zaraz ... czyżby Becky towarzyszyła mu podczas ślubu? ^^
    Justin Tintin Samica urosła na niezłą łobuziarę :D Taka to ma dobrze! Nawet jak trochę pocwaniakuje to ma za sobą superbohatera w postaci starszego brata, który skoczyłby za nią w ogień <3 Biedna Nat, ona to ma dopiero życie! Z trójką dzieciaków, w tym to największe czyli Guillaume jest najbardziej dziecinne ^^ Żeby własne dzieci musiały go pilnować, aby nie zaglądnął do lodówki, gdzie czekał na niego tort? Normalnie wstyd :D I cóż za niespodzianka! Za niedługo ta rodzinka się powiększy :) Pomysł z kopertą był genialny! I niezwykle słodki <3 Baby rządzą! Ale dzięki temu Isaac i jego tata będą mieli jeszcze mocniejszą więź. W końcu trzeba się wspierać ^^ Cieszę się z tego jakim wesołym chłopcem stał się Isaac :) Danielle ma pewno byłaby szczęśliwa z tego powodu. Zresztą, na pewno czuła że tak się stanie. Inaczej nie umieściłaby go u jego taty :)
    Ślub Shoe nie był jedynym ślubem ... Joyce i Andrzej się hajtnęli!!! :D Odkąd przeznaczenie pchnęło ich w swoje ramiona na ulicy, było wiadome że muszą skończyć na ślubnym kobiercu. Są dla siebie stworzeni. Pasują do siebie idealnie :) Tak bardzo cieszy mnie fakt, że udało im się zostać rodzinami. Po tylu latach nerwówki i na pewno łez, los wynagrodził im to całe poświęcenie w postaci uroczego Leona :) Kropek ... to mógł wymyślić tylko Wrona xD
    Przepraszam jeśli ten komentarz jest chaotyczny, ale epilogi same w sobie są specyficzne i nie wiadomo co wypada, a co nie umieścić w komentarzu ^^ Dlatego poszłam na żywioł, chcąc napisać choć kilka zdań o naszych bohaterach do których zdążyłam się przyzwyczaić podczas tych 56 rozdziałów :) Możesz być z siebie dumna! Taka liczba to coś na prawdę trudnego do zrealizowana. Tym bardziej jeśli ktoś, tak jak Ty, pisze długie rozdziały z opisami :) Jeśli komentowałam każdy rozdział (czasami z małym opóźnieniem ^^) to znaczy, że było warto :) Dziękuję! ;*

    OdpowiedzUsuń

Netka Sidereum Graphics