Słowenia przywitała kanadyjskich siatkarzy słońcem i świeżym powietrzem. Zatrzymali się w hotelu z widokiem na góry i doskonałym kompleksem SPA, ale nie w głowie im był odpoczynek. Choć rozegrać mieli tylko towarzyski turniej, to doskonale wiedzieli, jak niewiele czasu zostało do tak długo wyczekiwanych mistrzostw świata. Razem i każdy z osobna z niecierpliwością odliczali kolejne dni. Cały czas żywe było wspomnienie finałowego turnieju Ligii Światowej z poprzedniego roku, gdzie zdobyli brązowy medal. Pierwsze tak znaczące trofeum w siatkarskiej historii Kanady.
Jedynie Shoe nie potrafił skupić się na treningach. Myślami cały czas wracał do Krakowa, do słów Nicolasa.
„Zakochałem się w tobie, Shoe. I to jest mój problem.”
Nagle wszystko ułożyło się w logiczną całość. Telefony Nicolasa, jego wręcz chorobliwa zazdrość o Mayę, to jak niechętnie mówił o uczuciach, jak potem starał się unikać Sharona.
Nikomu o tym nie powiedział. Ani Mai, ani Stephanowi, ani mamie. Nikomu. Po prostu nie potrafił. W tamtej chwili był przekonany, że chłopak żartuje, ale jego poważne spojrzenie, drżenie ciała świadczyło, że jest całkowicie szczery.
Nicolas Antiga był zakochany w swoim najlepszym przyjacielu.
To przerażało Sharone. Tak naprawdę nie potrafił zrozumieć, co dokładnie się stało. Dotychczasowo logicznie poukładany świat nagle zaczął dosłownie osuwać mu się spod nóg. Próbował jakoś racjonalnie wytłumaczyć uczucie Francuza, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Zresztą nie wiedział, co przeraża go bardziej — sam fakt, że Nico się w nim zakochał, czy to, że nie odwzajemnia uczuć chłopaka. Kochał Nicolasa, ale jak brata. Od romantycznej miłości miał Mayę.
— Evans, co się z tobą do cholery dzieje? — zapytał zirytowany Dan Lewis, gdy na treningu Shoe kolejny serwis posłał w aut.
— Przepraszam, mam słaby dzień. — Atakujący spuścił z zakłopotaniem wzrok.
— „Słaby dzień, słaby dzień” — przedrzeźniał go drugi trener. — Kurczę, ja rozumiem, serio, ale masz ten słaby dzień piąty dzień pod rząd! A zaraz zaczynają się mistrzostwa!
— Ja naprawdę…
— Co tu się dzieje?
Niespodziewanie obok nich jak spod ziemi wyrósł Stephane. Wcześnie opuścił trening razem z kilkoma młodszymi zawodnikami, którzy nie mieli szans by jechać na mistrzostwa, ale Antiga chciał zobaczyć jak radzą sobie w „terenie”. Zostawił więc podopiecznych pod opieką asystenta, po cichu licząc, że się nie pozabijają.
— Chyba trzeba napisać do związku by więcej płacili Henremu — burknął Dan. — Co z niego za psycholog, skoro Shoe nie potrafi się pozbyć swoich problemów.
— Ej, jestem psychologiem sportowym! — zaprotestował z drugiego końca sali wspomniany Henry. — Nie prowadzę terapii dla nastolatków!
Cała trójka cicho parsknęła śmiechem. Zaraz jednak Stephane spoważniał. Zmierzył Sharona uważnym spojrzeniem, a potem skrzyżował ręce na piersi i zapytał:
— Co się dzieje?
Siatkarz przełknął głośno ślinę. Wiedział, że nie może powiedzieć prawdy. To była sprawa między nim i Nicolasem. Zresztą Stephane miał już wystarczająco problemów na głowie.
— Źle ostatnio sypiam — wymyślił na poczekaniu. — Maya boi się, że przez odległość nasz związek się rozpadnie i bez przerwy zawraca mi głowy. Spoko, do mistrzostw się ogarnę.
Trenerzy wymienili znaczące spojrzenia. Jakoś nie bardzo wierzyli Sharonowi, ale chyba nie mieli czasu by drążyć temat, bo Dan jedynie z zrezygnowaniem machnął ręką i odszedł w stronę pozostałych siatkarzy.
— Gdyby coś się działo, to mów — poprosił jeszcze na odchodnym Stephane. — Może będę mógł jakoś pomóc.
— Jest okej. — Evans uśmiechnął się z trudem.
Antiga zmrużył jeszcze podejrzliwie oczy, jednak nic nie powiedział. Zerknął na swoje notatki, a potem zarządził krótką przerwę.
Shoe od razu pognał do szatni. Wyszarpał z torby telefon i zaszył się w odległym korytarzu, zupełnie nie zastanawiając się, czy złapie zasięg. Działał instynktownie.
Otrząsnął się dopiero wtedy, gdy zobaczył na ekranie numer Nicolasa. Jęknął cicho i bezradnie osunął się na ziemię.
— Co ja mam z tobą zrobić, Nico? — rzucił w przestrzeń. — Skąd… skąd ci się to w ogóle wzięło? Żeby się we mnie zakochać? Przecież to totalne szaleństwo! Mieszkałeś w moim salonie, w środku nocy jedliśmy razem ciasteczka, ale jesteśmy tylko przyjaciółmi! Braćmi! Cholera i co teraz? — zrezygnowany schował twarz w dłoniach.
Nie wiedział, co ma zrobić. Może łatwiej by było, gdyby Nico próbował walczyć o ten związek, gdyby był nachalny, natarczywy.
Ale on się nienawidził za uczucie, które żywił do Sharone.
— Dlaczego to musi być takie trudne? — Atakujący dalej rozmawiał ze ścianą. — Dlaczego nie mogę po prostu powiedzieć, że nic z tego nie będzie, a ty wzruszysz ramionami i znajdziesz sobie inny obiekt uczuć. Chłopaka, dziewczynę, drzewo, no kogokolwiek! Tylko nie mnie! — wściekle uderzył pięścią w podłogę.
Zamrugał szybko, gdy mózg podsunął mu obraz zrozpaczonego Nicolasa. Tak strasznie, ale to strasznie nie chciał krzywdzić Francuza. Wiele już przeszedł w życiu nie zasłużył na kolejne odrzucenie. Miał prawo do miłości, do szczęśliwego związku.
Tylko dlaczego musiał ulokować swoją miłość w niewłaściwej osobie?
— Może powinienem porozmawiać z Stephanem? — myślał na głos Shoe. — Pewnie i tak domyśla się prawdy. Jest niesamowicie spostrzegawczy. A tu w końcu chodzi o jego syna. Na pewno już wszyściutko wie. Może udałoby mu się jakoś delikatnie wybić Ci tę miłość z głowy?
Wiedział jednak, że to niemożliwie. Jeśli ktoś już był nieszczęśliwie zakochany, to nikt nie mógł temu zaradzić. Ot, tak właśnie prezentowała się ludzka natura.
— Muszę jakoś temu zaradzić — powiedział w końcu stanowczo Evans. — Coś wymyślę. Porozmawiamy i znów będziemy przyjaciółmi. Będziemy normalnie ze sobą rozmawiać, żartować, oglądać kreskówki w języku, którego nie rozumiem. Wszystko wróci do normy. Obiecuję.
A potem wstał i z tym właśnie postanowieniem wrócił na trening.
***
Zegar w rogu komputera wskazał godzinę czwartą. Joyce zmęczonym ruchem ręki przetarła twarz, a potem wróciła do przeglądania tabelek. Wokół niej rozległo się pospieszne szuranie. Siedzący przy pozostałych biurkach pracownicy z ulgą przyjęli koniec dnia.
— Znów bierzesz nadgodziny? — Krótko ścięta blondynka zajrzała Francuzce przez ramię.
— Mam za dużo energii — burknęła Jocelyne.
— Piąty dzień z rzędu? Przyznaj, ile kawy w siebie wlewasz?
— Jedną filiżankę rano i jedną w południe.
— Jakoś nie bardzo chce mi się w to wierzyć.
— Zostaw ją, Martyna — odezwał się niski, brodaty mężczyzna, który właśnie pakował torbę. — Jak widać nasza Joyce ma jakiś problem ze sobą i potrzebuje się zapracować na śmierć. Skoro to jej decyzja, to niech robi co chce.
— Niech ci będzie, Piotrze. — Martyna obrażona skrzyżowała ręce na piersi. — Ale ja jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa — pogroziła koleżance palcem, a potem raźnym krokiem udała się w kierunku wind.
Joyce odprowadził ją wzrokiem. Nie mogła zignorować słów kobiety, bo niestety miała rację. Po wizycie u lekarza, nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Chodziła rozdrażniona, poirytowana, dosłownie wszystko wypadało jej z rąk. Gdziekolwiek by nie spojrzała widziała rodziny z dziećmi, szczęśliwych rodziców i kobiety w ciąży. Gdy tamtego dnia wróciła do mieszkania nie potrafiła nawet zasnąć. Całą noc przewracała się boku na bok, analizując słowa lekarza. Rano była w tak złym stanie, że nawet jej szef się przeraził dał dwa dni urlopu.
Ale to nie pomogło. Minęły dwa tygodnie, a Joyce nadal funkcjonowała jak w transie. Nie chcąc myśleć o dziecku uciekła w pracę. Przychodziła zaraz po siódmej, wychodziła przed dziewiętnastą. Brała wszystkie możliwe dodatkowe zlecenia, nie przejmując się tym, że nie ma nawet kiedy zjeść lunchu. Gdy wracała do domu, brała szybki prysznic, łykała końską dawkę środków nasennych i od razu kładła się do łóżka. Za zgodą Stephanie szczury znów wyeksmitowała to Timotiego, bo sama nie była wstanie się nimi zająć.
Odchyliła się na krześle i wzięła kilka głębokich wdechów. Przeciągnęła się, zacisnęła i rozluźniła palce, ale zmęczenie nie mijało.
— Weź się w garść, Joyce — skarciła samą siebie. — Musisz skończyć tę robotę.
Pochyliła się nad biurkiem, w skupieniu przygryzając wargę. Nie zdążyła jednak nawet spojrzeć na kolejny link, gdy jej komórka zabrzęczała znacząco.
Zmarszczyła ze zdziwieniem brwi. Sięgnęła po telefon, a gdy zobaczyła, kto przysłał wiadomość, jęknęła cicho.
Wpadnę o piątej. Masz być u siebie. Nie próbuj się wymigać.
Przez chwilę wahała się, co zrobić, ale w końcu z rezygnacją zaczęła zbierać swoje rzeczy. Nie zamierzała kłócić się z Andrzejem, bo doskonale wiedziała, że siatkarz nie odpuści. Tak samo jak nie odpuścił poprzedniego dnia. I dwa dni wcześniej. I ogólnie przez ostatnie tygodnie, gdy dbał, by Francuzka nie załamała się całkowicie.
Powłócząc nogami opuściła budynek. Drogę do mieszkania pokonała wpatrzona w czubki boków. Bała się odwrócić głowę, by przypadkiem nie zobaczyć wózka, albo rozbrykanego pięciolatka.
Na szczęście do domu dotarła bez problemu. Po schodach wchodziła jednak bardzo powoli, kurczowo trzymając się poręczy. Miała nadzieję, że przed przyjściem Wrony zdąży się jeszcze ogarnąć, ale o dziwo mężczyzna już na nią czekał. Siedział pod drzwiami na wycieraczce i pustym wzrokiem wpatrywał się w podłogę.
— A jednak przyszłaś. — Na widok kobiety powoli podniósł się z ziemi.
Nic nie odpowiedziała. Wyjęła klucze z torebki, otworzyła mieszkanie i bez słowa wpuściła Andrzeja do środka.
— Przyniosłem chińczyznę — położył na blacie w kuchni niewielką siatkę. — Pomyślałem, że zjemy późny obiad i oglądniemy jakiś film albo coś podobnego. Co ty na to?
Beznamiętnie wzruszyła ramiona. Otworzyła jedną z szafek i sięgnęła po pudełko z tabletkami nasennymi. Zażyła dwie, a po namyśle jeszcze jedną.
— Co ty robisz? — zdezorientowany Andrew momentalnie dopadł do ukochanej.
— Nic — burknęła. — Idę pod prysznic, a potem spać. Nie jestem głodna.
— Chyba powariowałaś — Wrona pokręcił z dezaprobatą głową. — Chcesz odpuścić wspólne popołudnie.
— Jakoś to przeżyję — warknęła.
Wrona zacisnął zęby. Za nim zdążyła zareagować, chwycił ją za ramiona, przyciągnął do siebie i pocałował tak namiętnie, że aż zabrakło jej tchu. Wbrew logice wplotła palce we włosy siatkarza, pozwalając, by zaczął walczyć z guzikami od biurowej koszuli.
— To też odpuścisz? — wychrypiał, gdy na moment oderwali się od siebie.
— Nigdy — warknęła, a potem pocałowała go tak, jak nie całowała nigdy.
Dosłownie rozsadzał ją ogień. Ledwo zdążyli dotrzeć do sypialni. Kochali się krótko, cholernie intensywnie, jakby jutro miało nie nadejść. Po wszystkim wycieńczona Jocelyne opadła na łóżko, a pusty wzrok wlepiła w sufit.
— Nadal chcesz odpuszczać wspólne popołudnia? — zapytał Andrzej, jednocześnie palcem rysując wzroki na brzuchu kobiety.
Nie odpowiedziała. Położyła ręce pod głową i głośno przełknęła ślinę. Oddychała ciężko, a pojedyncze kropelki potu nadal spływały po jej czole.
— Joyce? — zatroskany Wrona dźwignął się na łokciach. — Wszystko w porządku?
— Ożeń się ze mną — wypaliła niespodziewanie.
Siatkarz zbaraniał. Zamrugał szybko, jakby sądząc, że się przesłyszał.
— Że co proszę?
— Ożeń się ze mną — powtórzyła spokojnie. — Sam mówiłeś, że kiedyś mi się oświadczysz. Po co czekać? Pobierzmy się jak najszybciej. — Posłała mu wyczekujące spojrzenie.
Nerwowo przeczesał dłonią włosy. Widać było, że jest zdezorientowany, a ponaglający wzrok Joyce na pewno nie pomagał zebrać myśli. Usiadł więc po turecku i w zamyśleniu przygryzł wargę.
— Skąd ci się to teraz wzięło? — dopytał. — Jeszcze w Grecji bałaś się, że mam zamiar się oświadczyć. I uważałaś, że to za wcześnie na wspólne mieszkanie.
— Tak jakoś — beznamiętnie wzruszyła ramionami.
— Mnie nie oszukasz. — Pokręcił stanowczo głową. — Chodzi o dziecko, prawda?
Zacisnęła zęby. Nie chciała odpowiadać, ale dla Andrzeja milczenie było wystarczające. Położył się z powrotem obok ukochanej i delikatnie objął ją ramieniem.
— Chcę być kiedyś matką — wyszeptała Jocelyne. — Skoro najprawdopodobniej nigdy nie będę miała biologicznego dziecka, to mogę jakieś adoptować. My możemy. Tylko musimy mieć jakiś staż małżeński. Im szybciej się pobierzemy, tym szybciej zostaniemy rodzicami. Proste, co nie? — prychnęła, odwracając wzrok.
Nie musiała spoglądać na Andrzeja, by wiedzieć, że marszczy czoło, że mruży oczy. Doskonale wyczuwała jego wątpliwości, jego strach. W końcu jeszcze nie dawno chciała powolnego rozwoju ich związku, cierpliwego poznawania siebie nawzajem i budowania wspólnego życie. Przerażało go taka nagła zmiana zdania.
Jednak sytuacja uległa zmianie. Teraz Joyce miała inne priorytety.
— Jeśli pobralibyśmy się do końca roku, to w styczniu za trzy lata moglibyśmy rozpocząć procedury — kontynuowała stanowczym tonem. — A wcześniej załatwilibyśmy ewentualne kwestie obywatelstwa. Bo założę się, że będą jakieś problemu. Jeśli nam się uda, będziemy cierpliwi i w ogóle, to może… — przełknęła głośno ślinę. — Może za pięć lat powitamy własnego maluszka.
Andrew nie skomentował tego. Milczał przez dłuższą chwilę, zaciskając palce na ramieniu partnerki. Nie uśmiechał się, ale z twarzy ciężko było wyczytać, co czuje.
— To brzmi wspaniale — przyznał w końcu. — Ale nie mogę się z tobą zgodzić.
Jocelyne pobladła nieznacznie. W jej oczach pojawiły się wściekłe ogniki.
— Dlaczego? — podniosła głos. — Nie chcesz naszego szczęścia?!
— Nie rozumiesz mnie — Andrzej pokręcił z rezygnacją głową. — Działasz pod wpływem emocji. Złych emocji. Rozgoryczenia, zawodu. Nie chcę byś decyzję o naszym ślubie podejmowała z konieczności. Chcę byś została moją żoną dlatego, że mnie kochasz. A nie po to, by móc adoptować dziecko.
Joyce spojrzała na siatkarza spode łba. Prychnęła kpiąco, a potem odwróciła się do ściany i przykryła głowę kołdrą.
— Jocelyne — zaniepokojony Andrzej pochylił się nad partnerką.
— Idę spać — warknęła. — Jutro muszę być wcześnie w pracy.
— Ale dochodzi szósta…
— Ostatnio się nie wysypiam.
— Jutro jest sobota! — Wrona całkowicie stracił cierpliwość. Chwycił Joyce za ramiona, zmuszając by usiadła i spojrzała mu prosto w oczy. — Przez ostatnie dwa tygodnie głównie użalałaś się nad sobą i swoim losem. Okej, możesz to robić dalej, ale czy to cokolwiek zmieni? Nie. Więc błagam, weź się w garść.
— Andrew… — Jocelyne była kompletnie zdezorientowana tym niespodziewanym wywodem.
— Wiem, że jako twój chłopak powinienem wspierać cię niezależne od okoliczności. — Siatkarz zupełnie zignorował zdziwienie kobiety. — Ale muszę też dbać o twoje zdrowie psychiczne. Więc teraz idziemy zjeść tę cholerną chińszczyznę, oglądnąć jakiś głupi film, a jutro jedziemy obejrzeć mieszkanie. I do Castoramy wybrać kolor ścian.
Joyce nie wiedziała co powiedzieć. Zresztą i tak ciężko by jej było mówić przez łzy. Uśmiechnęła się więc tylko z trudem, a potem czule pocałowała Andrzeja w policzek.
— A muszę się ubierać? — zapytała ze ściśniętym gardłem.
Śmiech Andrzeja był wystarczającą odpowiedzią.
***
— Gdzie jest żyrafa, no gdzie? No tu jest żyrafa! Tutaj! — Isaac ze śmiechem wyciągnął zza pleców pluszową żyrafę i zaczął skakać nią w powietrzu. Mała Justin zachichotała radośnie, próbując chwycić zabawkę, ale szelki wózka skutecznie jej to utrudniały.
— Cześć, Tintin, tu żyraf Bodzio. — Isaac zmienił głos na bardziej nosowy, co jeszcze bardziej rozśmieszyło dziewczynkę. — Chcesz się ze mną pobawić? Pewnie, że tak! Pobawimy się w chowanego, okej? Ja się schowam, a ty szukaj! — Chłopiec znów schowała zabawkę za plecami.
Justin zaklaskała, chichocząc, a potem przechyliła się do przodu, próbując złapać brata za rękę.
— Babu! Babu!
— O nie, znalazłaś mnie! — Żyrafa znów znalazła się przed oczami małej. — Jesteś super, Tintin!
— Tak, samo jak jej starszy brat. — Natali uśmiechnęła się szeroko i poczochrała czuprynę młodego. — Nie nudzi ci się to? Od pół godziny się z nią bawisz, w kółko w to samo. Przeciętny dziewięciolatek miał by dość.
— Mnie się podoba. — Isaac wzruszył ramionami tak, jakby to była oczywista oczywistość. — Zresztą Justin to lubi, co nie? — Odwrócił się do wózka i zaczął robić głupie miny, wywołując u siostry kolejny atak śmiechu.
Nat obserwowała ich z czystą przyjemnością. Nadal nie dowierzała w to jak bardzo zmienił się chłopiec. Z zamkniętego w sobie, zagubionego dzieciaka stał się wesołym nastolatkiem, który każdego zadziwiał inteligencją i spostrzegawczością, najbardziej na świecie kochał zaś młodszą siostrę. Korzystając z faktu, że rok szkolny jeszcze się na dobre nie rozpoczął, spędzał każdą wolną chwilę na zabawie z Justin. Ona zaś uważała go za swojego najlepszego przyjaciela i nie chciała odstępować brata nawet na krok. Dochodziło nawet do sytuacji, że gdy rano Isaac wychodził do szkoły, mała żegnała go głośnym płaczem.
— Kiedy wróci, tata? — zapytał, gdzieś między zabawą w łapki, a chowaniem się za własnymi palcami.
— Jak w końcu kupi nam lody. A to jeszcze chwilę może potrwać — spojrzała znacząco na lodziarnie po drugiej stronie ulicy. Miała wrażenie, że w tę piękną, wrześniową sobotę cała Warszawa postanowiła iść akurat do tego parku i zjeść lody akurat w tej lodziarni. Kolejka nie tylko wychodziła poza niewielki budynek, ale ciągnęła się kilka metrów po chodniku i zawijała za pobliskim zakrętem.
— Zaczęliśmy w szkole matematykę — zaczął opowiadać Isaac, nawet na chwilę nie przerywając zabawy z siostrą. — Myślałem, że to będzie taka porządna matematyka, w końcu czwarta klasa i w ogóle. Ale na razie są straszne nudy. Na zasadzie dla mnie, bo taki Janek to już nic nie ogarnia. A zaczęliśmy tylko dzielenie pisemne!
— Zawsze możesz go trochę poduczyć — zasugerowała Nat.
— Wiem, wiem. — Chłopiec lekceważąco machnął ręką. — Tylko, że to nie takie proste. Bo dla mnie to wszystko jest oczywiste! W ogóle przeglądnąłem cały podręcznik i same nudy. Mama nauczyła mnie tego wszystkiego już dawno temu. — Naburmuszony wydął policzki.
Kobieta mimowolnie parsknęła śmiechem. Za każdym razem, gdy młody wspominał o szkole, chciało jej się śmiać. Wszyscy doskonale wiedzieli, że jeśli chodzi o niektóre przedmioty, Isaac jest daleko do przodu w porównaniu z kolegami. Bez problemu rozwiązywał zadania matematyczne dla gimnazjalistów, ale za słabo znał polski by samodzielnie przeczytać „Akademie Pana Kleksa” i kompletnie nie interesowały go style architektoniczne w starożytnej Grecji.
— Co będziemy robić, jak już zjemy lody? — Isaac sprawnie przeskoczył z jednego tematu na inny. — Możemy pooglądać łabędzie nad jeziorkiem? Albo pójść na plac zabaw? Albo na gokarty? Albo…
— A na pewno zrobiłeś wszystkie lekcje? — Natali uniosła pytająco brew.
— Wszyściusieńkie — zapewnił Isaaca. — No proszę, Nat, proszę! — zrobił minę smutnego szczeniaczka, a kobiecie momentalnie zmiękło serce.
— No dobrze — Kobieta westchnęła z udawaną niechęcią. — Ale teraz jeszcze przez chwilę pobawisz się z siostrą. Bo zaraz z tego wózka po prostu wyjdzie. — Nerwowo spojrzała na Justin, która już była poirytowana faktem, że nikt nie zwraca na nią uwagi.
Isaacowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Przykucnął przed wózkiem, a potem, przy pomocy żyrafy i akurat znalezionego kamienia zaczął odgrywać wymyśloną scenkę. Żyrafa była księżniczką zamkniętą w wieży, a kamień dzielnym rycerzem na szarym koniu.
— Już dzielny rycerz prawie dojechał do wieży, już prawie uratował swoją ukochaną, gdy nagle na drodze stanęła mu zła czarownica. — Jakby znikąd w dłoni chłopca pojawił się patyk pokryty mchem. — Nie przejdziesz głupcze — kontynuował skrzekliwym głosem. — Nie pozwolę byś uratował księżniczkę!
— O, nie i co teraz?! — Młody znów chwycił za pluszową żyrafę. — Jeśli mnie nie uratujesz, do końca życia będę tkwić w tej wieży!
— Nie martw się, moja ukochana! Zrobię wszystko by pokonać tę straszną wiedźmę. — Kamień nie dawał za wygraną.
— Babu! — Niespodziewanie Justin wyrwała bratu pluszaka, a potem w ramach zabawy rzuciła go wprost na pustą ulicę.
— Ja pójdę! — za nim ktokolwiek zdążył zareagować, Isaac wbiegł w na ulicę.
W tym momencie wydarzyło się wiele rzeczy na raz. Isaac schylił się po zabawkę. Zza zakrętu wyjechał samochód. W oddali coś huknęło. Wszyscy odwrócili głowy, ulica była pusta. Nikt nie zauważył nadjeżdżającego auta.
To był dosłownie ułamek sekundy. Zduszony krzyk Natali, pisk hamulców, przerażenie w oczach Isaaca.
Samik akurat wychodził z lodziarni. Gdy zobaczył pobladłą Nat, gdy usłyszał płacz Justin, gdy ludzie w kolejce zamilkli, już wiedział, że coś jest nie tak.
Potem spojrzał na drogę. I zobaczył Isaaca leżącego bez życie w kałuży krwi.
Tyle wystarczyło, by jego świat rozpadł się na miliony kawałeczków.
Troszkę wcześniej niż zazwyczaj przedstawiam już pięćdziesiąty czwarty rozdział. Przedstawiam go z jednej strony z przyjemnością, a z drugiej ze smutkiem, bo nieuchronnie zbliżamy się do ostatecznego końca tego opowiadania. Jeszcze dwa rozdziały i epilog. Mogę być trochę smutna, co nie?
W każdym razie mam nadzieję, że rozdział się podobał. Jak zwykle z niecierpliwością czekam na wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję.
Pozdrawiam
Violin
Co tu się stało? Wprost nie mogę uwierzyć w końcowe wydarzenia tego rozdziału. Jestem w ogromnym szoku... Isaac potrącony przez samochód? 🙁 Przecież to wydaje się wprost niemożliwe.
OdpowiedzUsuńJestem przerażona tym, co się mu mogło stać. W końcu potrącenie przez ten samochód wyglądało na bardzo poważne. Nie dopuszczam jednak nawet do siebie najgorszego. Isaac musi żyć! Ma w końcu całe życie przed sobą.
Nawet nie chcę sobie wyobrażać co musieli czuć Nat z Guillaume, gdy zobaczyli co się stało. Chyba nikt nie chciałby znaleźć się na ich miejscu. A zaczęło się tak miło i spokojnie. Zwykłe sobotnie popołudnie, spędzone w rodzinnym gronie. To tylko po raz kolejny doskonale pokazuje, jak życie bywa nie przewidywalne.
Wciąż mam mimo wszystko nadzieję, że to może tylko jakiś sen i wcale nie miało miejsca albo przynajmniej Isaacowi nie stało się nic poważnego.
Sharone tak samo jak Nico przechodzi teraz przez bardzo trudny czas. Nie potrafi poradzić sobie z wyznaniem przyjaciela. Nie chce go skrzywdzić, a równocześnie nie odwzajemnia jego uczuć.
Jedynym co może im pomóc to szczera rozmowa pomiędzy sobą. W innym przypadku w końcu się obydwaj zadręczą. Nico ma zresztą prawo wiedzieć na czym stoi, a skoro Sharone kocha Mayę to wszystko wydaje się być jasne.
Być może uda się im chociaż zachować przyjaźń, która naprawdę była wyjątkowa.
Jakby mało było problemów innych bohaterów. Jeszcze Joyce znajduje się w kiepskim stanie. Jest niemal na skraju załamania. Nie widzi nadziei na zajście w ciążę i ucieka w pracę. To się nie skończy dobrze. Jeszcze coś jej się stanie poprzez prowadzenie takiego trybu życia. Dobrze, że przynajmniej Andrzej ją pilnuje i nie pozwala na całkowite pogrążenie w tej apatii w jakiej się znalazła. Gdyby nie on byłoby z nią jeszcze gorzej.
Nie dziwię się mu także, że nie zareagował z przesadną radością na prośbę Joyce odnośnie małżeństwa. W pełni się z nim zgadzam, że powinno być zawarte z powodu miłości i chęci przeżycia z sobą reszty życia, a nie być jedynie drogą do adopcji dziecka. Jak na razie Joyce je traktuje.
Na szczęście Andrzej trochę nią wstrząsnął. Może to ją skłoni do refleksji i odzyska ponowną radość z życia.
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Choć informacja o zbliżającym się końcu wcale mnie nie cieszy. Jakim cudem to tak szybko zleciało?
Wbiłaś mnie w fotel tą końcówką. Nawet nie wiem, co mam pisać, bo nadal przetwarzam to, co się wydarzyło. Było tak pięknie i radośnie, a tu coś takiego! Oby Isaacowi nic się nie stało, no po prostu nie może! Kończąc w taki sposób ten rozdział musisz wiedzieć, że chcę najszybciej przeczytać kolejny i dowiedzieć się co z małym.
OdpowiedzUsuńWidać gołym okiem, że Shoe przeżywa całą sytuację jak Nico. Może nie w ten sam sposób, ale jednak. Liczę, że chłopaki pogadają na spokojnie i uratują swoją przyjaźń, bo aż żal, żeby stracili kontakt.
Joyce wypaliła z tym ślubem i sama byłam w szoku. Rozumiem, że chce założyć z Wroną rodzinę, ale niech nie podejmuje tak ważnych decyzji pod wpływem emocji. Dobrze, że Andrzej zachował zimną krew i wbrew pozorą nie zgodził się na ten pomysł. Jeśli będą mieli rozstać rodziną na pewno się to stanie, ale na to przyjdzie odpowiedni czas.
Jak to zbliżamy się do końca? Zawsze ubolewam, kiedy czytam takie słowa... Będzie mi bardzo smutno, że już niedługo przeczytam epilog i nie będzie nowych rozdziałów, ale w takich chwilach cieszę się, że zawsze będę mogła powrócić do tego opowiadania, ale teraz jeszcze skoro przed nami dwa rozdziały nie czas o tym myśleć tylko muszę się cieszyć z tego, co przed nami.
Pozdrawiam
Przepraszam, że mnie długo nie było, ale dopiero teraz zaczynam ferie. I chciałabym zacząć od początku, ale wyrwałaś mnie z każdej myśli i teraz ma znaczenie tylko ta końcówka, która spowodowała, że chciałam wypowiedzieć niezliczoną ilość przekleństw. Wracam jednak do pierwszych zdań; dobrze, że Nico wyznał Shoe całą prawdę, bo gryzłoby go to bardzo długo, ale jak widać siatkarz nie odwzajemnia tego uczucia i nie jestem tym zaskoczona, gdyż szczęśliwie układa sobie życie z Mayą. I jeżeli on myśli, że przyjacielowi to minie z jakimś czasem to chyba żyje w błędzie, bo każdy przeżył nieodpowiednie zauroczenie, zakochanie i codziennie łapie się na tym, że nie może usunąć tej osoby ze swojej codzienności. Joyce nie powinna tyle pracować; rozumiem, że jest zawiedziona tak jakby sobą, ale to najgorszy pomysł, aby praca stała się wszystkim. Na szczęście ma takiego Andrzeja, który stara się zapanować nad ciężką sytuację i poprawić jej humor; na dziecko przyjdzie jeszcze ten odpowiedni czas, bo mimo, że są ze sobą to na ślub chyba jeszcze za szybko. Issac ten chłopiec od początku skradł moje serce, a jego zabawy z siostrzyczką przypominają mi te moje z moim kuzynem. On musi przeżyć; nie ma innej możliwości na kontynuację tego opowiadania, inaczej ja się wypisuję, bo mały nie może odejść. Ściskam serdecznie i życzę dużo weny.
OdpowiedzUsuńZacznę dzisiaj od końca. Rozwaliłaś mnie. Normalnie nie mam pojęcia co napisać. Nie spodziewałam się zupełnie czegoś takiego.
OdpowiedzUsuńNie mam ochoty nawet wyobrażać sobie co czuje Nat i Samik w tej chwili. Kiedy nawet ja nie wiem jak to skomentować. Mam nadzieję że to wszystko tylko tak strasznie wygląda. A małemu nie stało się nic poważnego.
Co do reszty. To Shoe nadal nie potrafi sobie poradzić. Z tym co wyznał mu Nico. I w sumie wcale mu się nie dziwię. W końcu traktował go jak przyjaciela. Jak brata. A tu nagle słyszy że Nico się w nim zakochał.
Mam nadzieję że oboje jakoś sobie to poukładają. I znów zostaną przyjaciółmi.
Joyce jest rozbita i rozdrażniona. Od swoich problemów próbuję uciec w pracę. Ale to nie działa. Dobrze że Andrzej nie odpuszcza. I jest przy niej i ją wspiera. Bo to chyba jest jej teraz najbardziej potrzebne.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Szkoda tylko że nieuchronnie przybliża nas on do końca tej historii.
Pozdrawiam cieplutko 😊
Shoe nie ma pojęcia, jak sobie poradzić z zaistniałą sytuacją i wcale mu się nie dziwię. W końcu nie codziennie dowiaduje się o tym, że zakochał się w nas przyjaciel. A Shoe kompletnie nie odwzajemnia uczuć Nico i znalazł się między młotem a kowadłem. Bo sam jest szczęśliwy z Mayą i nie wie, jak porozmawiać z Nico o tym wszystkim. A zdecydowanie jest o czym. Mam nadzieję, że ta wiadomość nie wpłynie na jego grę, bo to nie jest mu potrzebne. I oby obydwoje zdobyli się na rozmowę, bo bez niej to ani rusz. Trzymam za nich kciuki, by jakoś to się wszystko ułożyło.
OdpowiedzUsuńJoyce próbuje zagłuszyć swoje problemy rzucając się w wir pracy, ale takie wyjście na dłuższą metę się nie sprawdzi. Musi przecież o sobie dbać! Rozumiem ją i wierzę, że jest jej cholernie ciężko, ale przecież nie wszystko jest jeszcze stracone. Nie może się poddawać. Ma u swojego boku Andrzeja, który daje jej ogromne wsparcie. Nie odpuszcza jej, tylko próbuje przemówić do rozsądku. I chyba to podziałało :) Jeszcze wszystko przed nimi, pochopne decyzje w takiej sytuacji nie są wskazane. Powoli do przodu.
Co do ostatniej sceny to kompletnie nie wiem, co powiedzieć... Ja tu z szerokim uśmiechem na twarzy czytam o wygłupach Isaaca z Justin i się rozczulam *_*, a tu nagle wiadomość, że chłopiec wpadł pod samochód. No zbierałam szczękę z podłogi! Przecież to wszystko stało się w ułamku sekundy, Natalii i Samik nawet nie zdążyli zareagować... Oby Isaac wyszedł z tego cało! Ja innej opcji po prostu nie przewiduję!
Z jeszcze większą niecierpliwością czekam na nowość :)
Pozdrawiam ;*
Jestem! Z małym poślizgiem, ale jestem ^^ I teraz nie wiem od czego mam rozpocząć ;o
OdpowiedzUsuńSharone nareszcie dowiedział się co dręczy jego najlepszego przyjaciela. Tylko, że to jedna z tych odpowiedzi, o których wolelibyśmy nie wiedzieć. Nico jest dla niego bardzo ważny, niczym brat, i Shoe nie chce go odrzucić czy też zranić. Z drugiej jednak strony, nie potrafi odwzajemnić jego uczucia. Tak źle i tak też niedobrze ^^ Współczuje mu tego całego mętliku w głowie. Trudno w tej sytuacji odnaleźć najlepsze wyjście, aby wszystkich zadowolić. Nawet poważna rozmowa w niczym nie pomoże, bo Nico "od tak" nie wyplewi ze swojego serca uczuć do Shoe. Więc w najgorszym przypadku będzie okropnie niezręcznie pomiędzy nimi. Mam jednak nadzieję, że wszystko dobrze się skończy i chociaż ich mocna przyjaźń zostanie uratowana.
Joyce popadła nam w kompletną depresję. Swoje myśli skupiła na pracy oraz w tabletkach nasennych. Jednak od problemów nie da się uciec, a może być tylko gorzej. Dobrze, że Andrzej jest uparty i za wszelką cenę nie chce dopuścić do tego, aby jego ukochana całkowicie się rozsypała. Popieram również studzenie przez niego emocji i propozycji dziewczyny. Oczywiście poczuła się urażona, ale z czasem zrozumie, że Andrzej miał rację. Jeśli małżeństwo to tylko z miłości, bo potem przy pierwszej lepszej kłótni mogliby to sobie wyrzucić i problem gotowy. Wszystko w swoim czasie :)
No i Isaac. Zaczęło się tak słodko! Widać, że chłopiec jest idealnym starszym bratem, co Justin jedynie potwierdza :) Oczami wyobraźni widzę Isaaca patrzącego z groźną miną na teoretycznych chłopaków siostry :D Chłopiec pozbierał się po tragedii i jakoś uporał się ze stratą mamy, choć to zawsze będzie wywoływać ból w jego sercu. I gdy wszystko wydawało się piękne ... nadszedł ten niespodziewany wypadek. Życie w ciągu kilku sekund może zmienić się diamteralnie! I mimo, że to nie było niczyją winą, sądzę że Nat i kierowca samochodu będą mieli ogromne wyrzuty sumienia. I ja Cię ładnie prosze, Ty nie rób krzywdy chłopcu! Niech wszystko skończy się dobrze ;3 Chociaż końcówka była przerażająca :(