Coś mokrego liznęło Andrzeja po twarzy. Najpierw raz, potem drugi, a gdy i to nie dało rezultatu to i trzeci. Wrona jęknął cicho, odwrócił się na drugi bok i próbował zakryć twarz kołdrą.
— Daj spać, Lambo.
Jednak psiak nie zamierzał odpuszczać. Zgrabnie przeskoczył przez nogi pana, usadowił się obok jego twarzy po czym jak gdyby nigdy nic trzepnął siatkarza łapą w nos.
— Lambo…
Kolejne trzepnięcie.
— Czyś ty kompletnie zwariował?! — Andrew usiadł gwałtownie. — Wiesz, która jest godzina? — Spojrzał z wyrzutem na pupila.
Ten jednak tylko wywalił język, wesoło zastrzygł uszami, a potem pyskiem wskazał na wiszący na ścianie zegar.
Wrona zamarł. Okazało się, że Lambo doskonale wiedział, która jest godzina. Dochodziła dziewiąta piętnaście, a o dziesiątej mieli z Joyce umówioną wizytę u lekarza.
Krew uderzyła Andrzejowi do mózgu. Jak rażony piorunem poderwał się z łóżka, zrzucając przy tym psa.
— Sorry, Lambo, ale wielkie dzięki za obudzenie — uśmiechnął się przepraszająco. — Joyce by mnie zabiła gdybym się spóźnił — dodał już z łazienki, pospiesznie przeczesując włosy.
W Lambo w odpowiedzi jedynie ziewnął przeciągle, wskoczył z powrotem na łóżko i ułożył się wygodnie na rozkopanej pościeli.
Andrzej uwijał się jak w ukropie. Nikt wcześniej ani później nie osiągnął takich prędkości. Po dziesięciu minutach było gotowy do wyjścia, a po pół godzinie stał przed kliniką. Jocelyne jeszcze nie było, usiadł więc na ławce, by spokojnie złapać oddech. Oparł ręce na kolanach, a pusty wzrok wlepił w chodnik. Niby ukochana sama zdecydowała się zrobić te badania, niby on tylko się dołączył, ale i tak zżerały go nerwy. Bo co jeśli coś będzie nie tak? Jeśli okaże się, że naprawdę nie mogą mieć dzieci? Jeśli nigdy nie zostaną rodzicami?
Pokręcił gwałtownie głową. Musiał myśleć pozytywnie. Zresztą nie po to wziął ze sobą klucz do nowego mieszkania, by teraz się zamartwiać.
Uśmiechnął się pod nosem. Joyce wiedziała, gdzie pójdą po wizycie, ale Andrzej i tak liczył na choć drobny element zaskoczenia.
— Już jestem.
Z zamyślenia wyrwał go cichy głos Francuzki. Na jej widok Andrzej poczuł dziwne ukłucie w sercu. Kobieta była nieprzyzwoicie wręcz blada, miała podkrążone oczy, a włosy związała w niestaranny kucyk. Zgarbiona, co chwilę z przerażeniem rozglądała się na boki.
— Hej, będzie dobrze — momentalnie znalazł się obok. Przytulił ją mocno i zaczął uspokajająco gładzić po plecach. — Przecież jeszcze nawet nie weszliśmy.
— Boję się — szepnęła. — Po prostu się boję.
— Wiem — czule pocałował ją w czubek głowy. — Ale przejdziemy przez to razem. Obiecuję.
Niechętnie pokiwała głową. Pozwoliła, by środkowy chwycił ją za rękę, a potem zaprowadził do kliniki. To on rozmawiał z recepcjonistką, to on dopytał o odpowiedni gabinet. Joyce nie odezwała się nawet słowem.
Na szczęście nie mieli opóźnienia i punkt dziesiąta obydwoje zasiedli w skórzanych fotelach. Za biurka przywitał ich starszy mężczyzna, o zupełnie łysej czaszce i wyjątkowo chłodnym spojrzeniem.
— Pani Antiga i pan Wrona — przeczytał z kartki. — Państwo są małżeństwem?
— Jeszcze nie — odpowiedział Andrzej, odruchowo ściskając dłoń ukochanej.
— To dziwne. Zwykle przychodzą do mnie małżeństwa. I to zwykle z kilkuletnim stażem.
— Mamy w planach ślub — wypalił bez zastanowienia siatkarz.
— I będzie on zależał od waszej płodności?
— Oczywiście, że nie. Po prostu chcemy wiedzieć na czym stoimy. — Andrew czuł, że coraz mniej lubi tego faceta.
Jednak lekarz nic sobie z tego nie robił. Pokiwał jedynie głową, a potem wrócił do przeglądania wyników badań. Przez kolejne kilka minut czytał uważnie wszystkie tabelki, co chwilę marszcząc czoło albo zagryzając wargę.
— U pana jest wszystko w porządku — powiedział w końcu. — Powiedziałbym, że nawet bardziej niż w porządku. Dziwię się wręcz, że jeszcze nie jest pan ojcem.
— A u mnie? — Joyce odezwała się po raz pierwszy od wejścia do gabinetu. Przerażenie w jej oczach było coraz większy, a Andrzej miał wrażenie, że kobieta zaraz zemdleje.
Lekarz nie odpowiedział od razu. Odchylił się na fotelu i przez chwilę w zamyśleniu drapał się po brodzie. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że z każdą kolejną sekundą napięcie w pomieszczeniu rośnie.
— Muszę zlecić dodatkowe badania — wyjaśnił. — Mam pewne podejrzenia… ale muszę być stuprocentowo pewny.
— Ale jest dobrze, czy źle?! — w głosie Jocelyne słychać było desperację.
— Nie będę kłamał, że świetnie — westchnął głęboko mężczyzna. — Przeciwnie, na pani miejscu już nastawiałbym się na leczenie. Bo może mieć pani bardzo duże trudności by zajść w ciąże.
Joyce pobladła gwałtownie. Jej podbródek zaczął niebezpiecznie drżeć. Wrona doskonale wiedział, że jeszcze chwila i kobieta po prostu się rozpłacze.
Postanowił więc przejąć pałeczkę. Pospiesznie poprosił lekarza o odpowiednie skierowania, wysłuchał zaleceń, umówił następną wizytę, a potem pospiesznie wyprowadził ukochaną z kliniki. Zatrzymał się dopiero dwie przecznice dalej, przy swoim samochodzie.
— Usiądź, skarbie — poprosił, wskazując na pobliską ławkę. — Musisz się uspokoić.
Roztrzęsiona Joyce bez słowa wykonała polecenie. Nadal oddychała z trudem, szaleńczo wodziła wzrokiem po chodniku, jakby szukając ratunku.
Andrzej zacisnął mocniej zęby. Tak naprawdę to nie miał pojęcia, co powiedzieć. Usiadł tylko obok, objął kobietę ramieniem i przytulił, licząc, ze to coś da.
Niestety Jocelyne nie przestawała się trząść. Na kilometr było widać, ze jest zrozpaczona. Nie płakała chyba tylko dlatego, że była w zbyt dużym szoku. Chyba nie docierały do niej wszystkie słowa lekarza, po ich usłyszeniu, jej mózg po prostu zawiesił się.
– Nie mogę mieć dzieci – wychrypiała w końcu. – Nie mogę.
- Jeszcze nic nie jest przesądzone…
- Oh, daj spokój! – fuknęła z irytacją. – Przecież słyszałeś, co powiedział lekarz.
— Tak, słyszałem — syknął. — Musisz jeszcze wykonać dodatkowe badania. Nie jest niczego pewien.
— Jest prawie pewien — stanowczo zaakcentowała słowo „prawie”. — Lekarze tak mają. Lubią dawać złudną nadzieję.
Nie odpowiedział. Serce kazało mu protestować, ale mózg podpowiadał, że kobieta może mieć rację, że prawda jest okrutna i bolesna.
Że nie mają żadnych szans by zostać rodzicami.
Odruchowo przygryzł wargę. Nie mógł przecież tak myśleć. Nie on. Jeśli chce wspierać Joyce, musi być optymistą. Musi wierzyć, że się uda. Jeśli nie w ten sposób, to w inny.
— Posłuchaj, skarbie. — Przykucnął obok ławki i chwycił dłonie kobiety w swoje. — Wiem, że jest ci ciężko. WIem, że jesteś zrozpaczona. Ale to nic między nami nie zmienia. Nadal będę cię wspierał. Kocham cię i to się nie zmieni. A jest wiele różnych dróg i jakaś na pewno będzie odpowiednia dla nas.
— Skąd to wiesz? — mruknęła zrezygnowana. — Nawet adopcja… Może to znak? Może po prostu nie będę dobrą matką.
— W to akurat nie uwierzę. — Wrona był wyjątkowo stanowczy. — Co jak co, ale jeśli ktoś już ma zostać mamą, to właśnie ty. — Pocałował ją delikatnie.
Głośno przełknęła ślinę. Spuściła wzrok, jej ciało nadal drżało.
Znów usiadł na ławce, by zamknąć ukochaną w szczelnym uścisku. Zaczął uspokajająco gładzić ją po plecach, mając nadzieję, że to choć trochę pomoże.
— Mieliśmy dzisiaj oglądać mieszkanie, prawda? — wydukała w końcu.
Niepewnie pokiwał głową, nie wiedząc do czego zmierza.
— Możemy to przełożyć? Muszę… muszę odpocząć.
— Oczywiście, skarbie. — Andrzej uśmiechnął się smutno.
— Ale będziesz przy mnie cały czas? — spojrzała na mężczyznę załzawionymi oczami.
— Cokolwiek by się nie stało — obiecał bez wachania. — Zawsze już będę przy tobie.
***
– Jeszcze jedno słowo i obiecuję, że coś komuś zrobię! – Nico wściekle zatrzasnął za sobą drzwi do łazienki. – Co mam zrobić byście dali mi spokój – opadł na fotel i zrezygnowanym wzrokiem zmierzył młodsze rodzeństwo.
– No jak to co? – prychnęła Manoline. – Pogadać z Sharonem! To chyba oczywiste!
Nico jęknął przeciągle. Przetarł dłonią zmęczone oczy, a potem zerknął na brata. W duchu liczył, że chociaż Timo odpuści.
Jednak chłopiec był nieugięty. Skrzyżował ręce na piersi i stanowczo pokręcił głową.
– Sorry, ale nie. Coś jest na rzeczy i dopóki sobie tego nie wyjaśnicie, my nie odpuścimy. I jeszcze powiemy mamie, że tchórzysz. I nie będziemy się do ciebie odzywać. Przez rok.
Nicolas wiedział, że znalazł się w sytuacji beznadziejnej. To był ostatni dzień Memoriału, a on nadal nie porozmawiał z Sharonem. Wręcz przeciwnie, ze wszystkich sił starał się unikać atakującemu, któremu prawie cały czas towarzyszyła Maya. Poza treningami, nie odstępowała go nawet na krok. Był to cokolwiek irytujące i nawet Stephane zwierzył się synowi, że dziewczyna troszkę przeszkadza.
Choć Nico nie był pewien czy ojciec mówi to mimochodem, czy też chce poprawić synowi humor. Bo miał idiotyczne wrażenie, że cała rodzina zmówiła się przeciwko niemu, a raczej przeciwko jego strachowi.
A bał się strasznie. W trakcie meczu z Rosją, na trybuny wszedł jako ostatni, a po meczu wyszedł pierwszy, wymawiając się okrutnym bólem głowy. Zresztą była to po części prawda – na samą myśl o spotkaniu z Evansem robiło mu się niedobrze.
Jednak teraz nie miał wyjścia. Dzieciaki postawiły ultimatum. Nic nie wskazywało na to, by miały odpuścić.
Westchnął głęboko. Już miał podjąć kolejną, desperacką próbę negocjacji, gdy nagle zabrzęczała jego komórka.
– To od Sharona! – Manoline jako pierwsza dopadła do telefonu. – Chce się z tobą spotkać. Za pół godziny w parku obok Tauron Areny.
– Będzie bez Mai – dodał Timote, zaglądając siostrze przez ramię.
Nicolas przełknął głośno ślinę.
– Ale niedługo będziemy musieli zbierać się na mecz… – próbował się jeszcze ratować.
– Chyba żartujesz – Many z irytacją przewróciła oczami. – Do meczu zostały trzy godziny! Trzy godziny! Zdążyłbyś dziesięć razy zrobić trasę tam i z powrotem!
– Nie masz wyboru. Musisz iść. – Timo rozłożył przepraszająco ręce.
Nico westchnął głęboko. Wiedział, że brat ma rację, że zbliża się godzina zero. Mimo tego zbierał się bardzo powoli. Choć wystarczyłoby, że weźmie tylko telefon i kartę do pokoju, to ociągał się niemiłosiernie. Doprowadził w końcu do tego, że dzieciaki dosłownie siłą wypchały brata za drzwi i zakazały wracać dopóki nie porozmawia z Sharonem.
Niewielki park obok hali pełen był ludzi. Sierpniowe słońce przygrzewało przyjemnie i mieszkańcy Krakowa wylęgli z domów, ciesząc się kolejnym ciepłym dniem. Trawniki pełne były bawiących dzieci, a powietrze co chwile przeszywało dzwonienie rowerowego dzwonka.
Shoe siedział na ławce przy samym wyjściu. Z ciemnymi okularami nasuniętymi na oczy, wygrzewał się w słońcu. Ławkę dalej młoda dziewczyna w długiej, brązowej spódnicy zawzięcie stukała w klawiaturę laptopa. Nico miał wrażenie, że skądś ją zna, ale nie był wstanie powiedzieć skąd.
– A więc jednak przyszedłeś – Evans uśmiechnął się nieznacznie, gdy Nicolas usiadł obok. – Już się bałem, że stchórzysz.
– Powiedzmy, że nie miałem wyboru. – Francuz skrzywił się nieznacznie. – Chciałeś ze mną porozmawiać.
– Można tak powiedzieć. – Sharone zdjął okulary, a potem odwrócił się do przyjaciela. – A raczej to ty chcesz porozmawiać ze mną.
– Chyba nie rozumiem. – Nicolas nerwowo zaczął się bawić skrawkiem koszulki.
Atakujący parsknął śmiechem i pokręcił głową z udawaną dezaprobatą.
– Przecież chciałeś mi coś powiedzieć. Po meczu z Polską – przypomniał. – Ale akurat pojawiła się Maya. Pomyślałem, że to może być coś ważnego, a ty niekoniecznie chcesz rozmawiać w obecności mojej dziewczyny.
Nico wzdrygnął się mimowolnie. Miał wrażenie, że słowa „moja dziewczyna” dosłownie wypalają mu mózg.
– Oh, to… to nic takiego – zakłopotaniem podrapał się po głowie. – Chyba tylko chciałem się pochwalić, że dostałem się na studia. To naprawdę nic wielkiego.
– Kłamiesz. Mów prawdę – Shoe skrzyżował ręce na piersi i zmierzył ponaglającym spojrzeniem.
– Serio, nie ma co mówić, to tylko…
– Dlaczego mnie okłamujesz?! – niespodziewanie wybuchnął Evans. Stracił cierpliwość. Tyle tygodni domysłów, tyle tygodni zgadywania sprawiło, że miał dość. Chciał wiedzieć tu i teraz. Natychmiast. – Jesteśmy przyjaciółmi! Przyjaciele mówią sobie, gdy coś jest nie tak! Ufają sobie! Wiedzą, że w razie czego zawsze mogą na siebie liczyć! Już raz ci pomogłem, dlaczego nie pozwolisz mi pomóc po raz drugi?!
Nicolas zamarł. Zdał sobie sprawę z tego, że to jest ten moment, że nie ma już odwrotu, że nie może dłużej uciekać. Został zagoniony w ślepy zaułek. Cokolwiek by teraz nie zrobił było źle. Spróbuje dalej się wymigiwać – nadszarpnie zaufanie Sharona, ich przyjaźń zawiśnie na włosku.
Ale jeśli postanowi powiedzieć prawdę…
— Proszę, Nico. Chcę tylko wiedzieć jak ci pomóc. — W głosie Evansa słychać było desperację.
W końcu podjął decyzję. Podniósł głowę i spojrzał siatkarzowi prosto w oczy.
— Chcesz znać prawdę? — wysyczał. — Proszę bardzo. Zakochałem się w tobie, Shoe. I to jest ten mój „problem”.
Siatkarza dosłownie ścięło z nóg. Zatoczył się do tyłu, zamrugał szybko, jakby nie przyswajając otrzymanej informacji. Wpatrywał się w Nicolasa szeroko otwartymi oczami, a jego usta poruszały się bezgłośnie. Nie docierało do niego, to co usłyszał, nie potrafił sobie z tym poradzić. W jego spojrzeniu rosło przerażenie, ręce drżały.
— Ja… przepraszam, Nico — wychrypiał w końcu. — Przepraszam. — Pokręcił gwałtownie głową, a potem odwrócił się na pięcie i odbiegł.
— Sharone! Zaczekaj! — Nicolas próbował zatrzymać chłopaka, jednak ten nie reagował. Na ślepo biegł przed siebie, byle dalej od przyjaciela. — Shoe… — Zrozpaczony Nico znów opadł na ławkę. — Co ja najlepszego zrobiłem? — Schował twarz w dłoniach czując, że już dłużej nie potrafi powstrzymywać łez.
Stracił go, stracił Sharona. Wyznał swoje uczucia, jednak Evans ich nie podzielał.Ba, nawet ich nie akceptował! Pewnie teraz znienawidzi Nicolasa. Mieli być tylko przyjaciółmi, braćmi, nie parą. Shoe miał Mayę, a Nico…?
Nico miał serce, które pękło z głośnym hukiem.
Powoli podniósł się z ławki. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę hotelu. Wiszące na niebie słońce jakby nagle zbladło, świat stał się szary, smutny. Chłopak nie słyszał śmiechu dzieci, nie widział uśmiechów przechodniów. Liczył się tylko Shoe, mężczyzna, którego kochał, ale który nie odwzajemniał tego uczucia.
Nawet nie zauważył jak dotarł do hotelu. W pokoju nie było ani Timotiego, ani Manoline, ale doszedł do wniosku, że po prostu poszli pogadać z tatą. Rzucił się więc na łóżko i schował twarz w poduszce. Jego ciałem wstrząsnął szloch.
— To twoja wina! — wściekle uderzył pięścią w materac. — Mogłeś przewidzieć, że to się tak skończy! Przecież to było oczywiste! — głos mu się załamał. Odwrócił się na plecy, a pusty wzrok wlepił w sufit. W głowie miał już tylko jedno pytanie: — Co teraz, Shoe? Co teraz?
***
Stephanie zacmokała z irytacją, a potem przewróciła stronę magazynu. Przygryzła skuwkę długopisu, z uwagą przyjrzała się wszystkim produktom, by w końcu z rezygnacją pokręcić głową.
Westchnęła głęboko, odłożyła katalog i wyjrzała przez okno. Choć w szpitalu była od niespełna tygodnia, to już miała dość. Dzieci mogły ją odwiedzać tylko przez kilka godzin dziennie, a i tak nie wolno im było wchodzić na oddział. Koleżanki z pokoju zdążyły się zmienić trzy razy, a że słabo mówiły po angielsku, a Stephanie po polsku opanowała tylko podstawy, to nie zdążyła nawiązać żadnych znajomości. Dni spędzała więc na czytaniu książek, zamawianiu wyprawki przez Internet i badaniach bliźniaków. Na szczęście na razie dzieciaki się uspokoiły i nie wyglądało na to, by prędko wybierały się na ten świat. Kobieta liczyła nawet, że puszczą ją do domu, ale lekarze byli nieugięci.
— Uziemiłyście mnie, maluchy —Stephanie uśmiechnęła się nieznacznie, głaszcząc okrągły brzuch.
— Jak widać wyczuły, że ich mama potrzebuje odpoczynku.
Podniosła gwałtownie głowę, a jej uśmiech stał się jeszcze szerszy.
— Cześć, Joyce! Nie wspominałaś, że przyjdziesz.
— Jakoś tak wyszło — Jocelyne beznamiętnie wzruszyła ramionami. Podeszła bliżej i z cichym westchnięciem opadła na niewygodne krzesełko. — To… jak się czujesz? — zapytała, bawiąc się skrawkiem spódnicy.
Stephanie zmarszczyła podejrzliwie brwi. Coś jej w zachowaniu szwagierki nie pasowało, ale nie była wstanie powiedzieć co.
— Całkiem dobrze — odpowiedziała ostrożnie. — Maluchy trochę nas wystraszyły, ale już wszystko w porządku. Ale lekarze wolą mieć sytuacje pod kontrolą, dlatego mam tu leżeć aż do porodu.
Joyce powoli pokiwała głową. Nie powiedziała jednak ani słowa, nadal nieobecnym wzrokiem wpatrując się w podłogę.
Gdzieś w oddali rozległ się alarm. Na korytarzu zapanowało zamieszanie. Jakaś kobieta zaczęła płakać, a Jocelyne pobladła gwałtownie.
— Co się dzieje? — zapytała w końcu Stephanie. — Bo nie wmówisz mi, że nic. — Zmierzyła młodszą Francuzkę uważnym spojrzeniem.
Ta jedynie głośno przełknęła ślinę. Nawet na moment nie przestała skubać spódnicy. Podkrążone oczy i niestarannie uczesane włosy nie wróżyły nic dobrego.
— Joyce…
— To skomplikowane — odezwała się w końcu. — Nikomu o tym jeszcze nie mówiłam….
— Przecież wiesz, że mnie możesz zaufać. — Stephanie pokrzepiająco chwyciła jej dłoń. — Znam cię w końcu od urodzenia. I nie potrafię patrzeć jak jesteś smutna, a ja nie wiem, o co chodzi. Bo a nuż będę wstanie pomóc.
— Tym razem nikt nie jest wstanie mi pomóc — westchnęła z rezygnacją Joyce. — Ostatnio dużo się działo. Oczywiście nie o wszystkim ci mówiłam. Ale… ale te wydarzenia zmusiły mnie do wykonania pewnych badań. I… i ja nie mogę mieć dzieci — głos jej się załamał. Schowała twarz dłoniach, z trudem łapiąc oddech.
Stephanie zamurowała. Nie tego się spodziewała. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Spodziewała się naprawdę różnych rzeczy, ale nie takiego wyznania. I na pewno nie ze strony szwagierki.
W końcu jednak usiadła ostrożnie i pocieszająco położyła dłoń na plecach Jocelyne.
— Opowiedz mi wszystko — poprosiła cicho.
Joyce otarła dłonią załzawione oczy i zaczęła opowiadać. Mówiła szeptem, jąkając się i przerywając co chwilę, by złapać oddech. Gdy skończyła Stephanie potrafiła jedynie z współczuciem głaskać szwagierkę po plecach.
— I jak niby mam sobie z tym poradzić? — zapytała zrezygnowana Jocelyne. — Andrzej powtarza, że nie mogę się załamywać, ale ja nie potrafię. Zresztą łatwo mu mówić, ma wszystkie wyniki idealne. Lekarz nawet zdziwił się, że Andrew nie zaliczył jeszcze żadnej wpadki!
Stephanie zacisnęła usta w wąską kreskę. Mimowolnie odwróciła głowę. Widok załamanej Joyce przywołał wspomnienia sprzed wielu, wielu lat. Wspomnienia, do których już nigdy miała nie wracać. Jedną rękę trzymała na okrągłym brzuchu, drugą na plecach przyjaciółki, a mózg podsuwał jej obraz wszystkich negatywnych testów, pojedynczych kresek i kolejnych skreślonych cykli.
— Nie możesz się poddawać — stwierdziła w końcu. — Przecież nawet lekarz powiedział, że jeszcze jest nadzieja.
— Andrew mówi to samo — burknęła Joyce.
— I ma rację.
— Niby skąd możesz to wiedzieć?
— Bo kiedyś przechodziłam przez coś bardzo podobnego.
Tym razem to Jocelyne zamurowało. Wpatrywała się w bratową szeroko otwartymi oczami, zupełnie nie rozumiejąc, o co może chodzić.
— Ale… ale jak to?
— Ja też ci wszystkiego nie mówię. — Stephanie uśmiechnęła się smutno. — Pamiętasz, w którym roku wyszłam za Stephana?
— W dwutysięcznym — odpowiedziała bez wachania Joyce. — Ale co to ma…
— A w którym urodził się Timo?
— W dwa tysiące szóstym. Nadal jednak nie rozumiem…
— No właśnie. — Kobieta splotła dłonie na brzuchu. — Nigdy nie zastanawiało cię, dlaczego tak późno zostaliśmy rodzicami? Dlaczego potrzebowaliśmy prawie sześciu lat.
— Po prostu myślałam, że chcecie sobie dać czas po tym, co się stało z Nicolasem — przyznała z zakłopotaniem Jocelyne.
Stephanie znów się uśmiechnęła. Wszyscy tak myśleli. Dotychczas tylko ona i Stephane znali prawdę.
— Tak naprawdę starania zaczęliśmy zaraz po ślubie — wyjaśniła w końcu. — Mieliśmy wszystko, by być spełnioną rodziną, do szczęścia brakowało nam już tylko dziecka. Myśleliśmy, że skoro z Nicolasem zaliczyliśmy wpadkę, to tym razem pójdzie szybko. A tym czasem w ciąże zaszłam dopiero po pięciu latach.
Joyce powoli pokiwała głową. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. To zaciskała, to znów rozprostowywała palce, jakby szukając odpowiednich słów.
— Czyli uważasz, że zawsze jest nadzieja? — wydukała po chwili
— Zawsze — przytaknęła Stephanie. — Nawet jeśli ty i Andrzej nie doczekacie się biologicznych dzieci, to na świecie żyją miliony maluchów, które potrzebują domu.
— Niby tak, ale…
— Cześć, mamo… Oh, przepraszam, nie chciałem przeszkadzać.
Jednocześnie podniosły głowy. W progu stał nie kto inny, tylko Nicolas we własnej osobie. Gdy Stephanie dostrzegła jego niepokojąco oklapłe włosy i ziemistą cerę, już wiedziała, że czeka ją kolejna terapeutyczna rozmowa.
— To ja już pójdę. — Joyce momentalnie poderwała się z krzesła. Pożegnała się szybko z bratową i bratankiem i za nim ktokolwiek zdążył zareagować, już jej nie było.
Stephanie westchnęła z rezygnacją. Poprawiła poduszkę pod plecami, a potem zachęcająco wskazała Nicolasowi krzesło.
— Mów co ci leży na sercu.
— Skąd mama wie, że cokolwiek leży. — Chłopak z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
— Po prostu to czuję — prychnęła kpiąco. — Powinieneś się przyzwyczaić, że przede mną nic się nie ukryje.
Przez kilka długich minut Nico nic nie mówił. W końcu jednak podniósł wzrok i wychrypiał z trudem:
— To koniec, mamo. Koniec — A potem schował twarz w dłoniach i po prostu rozpłakał się.
A Stephanie nie mogła zrobić nic więcej, tylko uspokajająco głaskać ukochanego synka po plecach i szeptać, że wszystko będzie dobrze.
Zgadnijcie, kto obchodzi dziś urodziny?!
Oczywiście, że nasz wspaniały Stephane! ( I to czterdzieste trzecie! Stary chłop, co nie xd)
I gdyby brać pod uwagę wydarzenia z tego opowiadania, to właśnie dziś mija dokładnie ( no z dokładnością do jednego dnia) rok od wydarzeń z pierwszego rozdziału. Niesamowite, co nie?!
Dlatego też dziś z jeszcze większą niecierpliwością czekam na wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję.
Pozdrawiam
VIolin
Psiaki to są jednak mądre :D Dzięki Lambo Andrzej nie spóźnił się na ważną wizytę. Wisi mu na prawdę dobry smakołyk!
OdpowiedzUsuńJak się okazuje, zajście w ciążę przez Joyce jest dość skomplikowane. Ale jest iskierka nadziei, więc dziewczyna nie powinna się poddawać. Chociaż łatwo mówić ^^ Swoją drogą ten lekarz kompletnie nie przypadł mi do gustu. Miał by trochę empatii w takiej sytuacji! A tu jakieś głupie aluzje i nietaktowne pytania, pff! Po za tym ... nie na siłę. Sam przkład Stephanie pokazuję, że czasami łatwiej zaliczyć wpadnę niż zaplanować dzidziusia. Człowiek za bardzo nastawia się na ciąże i nic z tego nie wychodzi. Niech robi te dodatkowe badania i kto wie, może los się do niej jednak uśmiechnie :)
Nico nareszcie wyznał Shoe prawdę! Oczywiście dzięki młodszemu rodzeństwu, które naciskało i naciskało. Chciał odzyskać rodzinę to teraz ma :P Nikt nie mówił że bycie najstarszym jest łatwe. Z jednej strony nie dziwię się Shoe że uciekł. Czegoś takiego się nie spodziewał. Ba! W ogóle nie podejrzewał. To wyznanie na pewno było dla niego szokiem i sam nie wiedział co ma zrobić czy powiedzieć. Dlatego naturalnym odruchem była ucieczka, która niestety zraniła Nico. Ale Shoe potrzebuje czasu, aby to wszystko sobie w głowie poukładać. Chociaż łatwo na pewno nie będzie. Nie zazdroszczę mu tej sytuacji :(
Mój pies budzi mnie tylko wtedy, kiedy potrzebuje iść na dwór albo strasznie się nudzi o 6 rano...
OdpowiedzUsuńDobrze, że Joyce ma tego Andrzeja, że on jest taki pozytywnie nastawiony i zawsze potrafi powiedzieć dobre słowo. Na pewno te wieści, które usłyszała nie były najlepszymi, ale jak zauważył lekarz, Wrona, a później Stephanie zawsze jest nadzieja i dziewczyna musi wierzyć, że da Andrzejowi upragnionego potomka.
Tak mi szkoda Nico, ale z drugiej strony rozumiem reakcję Shoe. Chłopak kompletnie nie mógł się spodziewać, że chodzi o coś takiego. Jednakże wierzę, że kiedy wszystko sobie poukłada w głowie, to skontaktuje się z Antigą i porozmawiają tym razem na spokojnie. Taka przyjaźń nie może się zmarnować, chociaż na pewno przy tych okolicznościach ciężko im będzie utrzymywać taki kontakt, jak wcześniej.
Współczuję Stephanie tego pobytu w szpitalu, bo to nic przyjemnego. Dobrze, że chociaż ma kto ją odwiedzić i sprawić, że czas oczekiwania na rozwiązanie minie w bardziej przyjaznej atmosferze.
Do następnego!
Niezawodny Lambo uchronił Andrzeja przed spóźnieniem na wyjątkowo ważną wizytę. Na którą chyba wszyscy od dłuższego czasu czekali.
OdpowiedzUsuńNawet nie chcę myśleć, co Joyce zrobiłaby gdyby nie było go wtedy przy niej... Biedna była tak załamana i roztrzęsiona, że zrobiło mi się jej strasznie szkoda.
Niestety wizyta u lekarza nie przyniosła zbyt dobrych wiadomości. W dodatku podejście tego doktora i bardzo wnikliwe pytania, które były nie na miejscu, niczego nie ułatwiły, a jeszcze bardziej dobiły Joyce. Może byłoby lepiej, gdyby udali się do kogoś innego? Do kogoś, kto będzie miał inne podejście do przypadku Joyce i wykaże trochę empatii.
Na szczęście jest jakaś nadzieja, że kobieta zajdzie kiedyś w ciążę. Może znikoma, ale jednak. Dlatego nie może się poddawać. Stephanie ma rację, że trzeba być cierpliwym i poczekać. W najgorszym przypadku są też inne sposoby na posiadanie potomstwa.
Najważniejsze, że kochają się z Andrzejem i mężczyzna bez względu na wszystko będzie wspierał Joyce.
Nicolas długo się wahał i męczył z samym sobą, aż przyparty do muru. Wyznał Sharonowi prawdę o swoich uczuciach do niego. Co kosztowało go bardzo wiele.
Kanadyjczyk był w wyraźnym szoku. Zapewne w życiu czegoś takiego nie podejrzewał. Mam nadzieję, że gdy minie trochę czasu. Zdecyduje się na rozmowę z Nico i tak tego nie zostawi. Muszą sobie wszystko wyjaśnić i zdecydować co dalej z ich relacją.
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. 😊
Co Andrzej by zrobił bez Lambo ? ;) Facet ma szczęście , że ma takiego psiaka :)
OdpowiedzUsuńŻal mi Joyce, ale jestem tego samego zdania co Andrzej i Stephanie. Ona nie może się poddawać. I jestem pewna, że w końcu zajdzie w upragnioną ciążę.
Sam lekarz też mi się nie spodobał. Wydał mi się jakiś taki oschły bez uczuć. No nie polubiłam faceta.
Nico w końcu wyjawił prawdę Shoe. Strasznie mi go szkoda. Reakcja przyjaciela musiała być dla niego ciężka. I zapewne bardzo ją przeżywa. Ale nie ma się też co dziwić Shoe. Czegoś takiego zapewne się nie spodziewał. I na pewno jest w ogromnym szoku, po wyznaniu Nicolasa.
Mam tylko nadzieję , że gdy wszystko sobie przetrawi na spokojnie. Porozmawia z Nico . I jakoś to sobie wszystko wyjaśnią i poukładają. Bo naprawdę byłoby szkoda tak cudownej przyjaźni która ich łączyła.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam cieplutko :)
Ach, co by Andrzej zrobił bez swojego niezawodnego Lambo? :) Spóźniłby się tylko na ważną wizytę u lekarza, także niech dziękuje swojemu pupilowi za tę pobudkę :D
OdpowiedzUsuńSama wizyta u lekarza nie przyniosła pozytywnych informacji... Dla Andrzeja tak, bo okazało się, że jest zdrów, ale Joyce po usłyszeniu wyników kompletnie się załamała. Lekarz mógłby okazać choć cień empatii... Żal mi Joyce, bo na pewno wierzyła, że wszystko będzie w porządku. Ale jeszcze nic nie jest stracone! Lekarz daje nadzieję, kobieta musi podjąć tylko odpowiednie leczenie. Nie może się załamywać :) Ma wsparcie Andrzeja oraz Stephanie, więc wierzę, że sobie z tym poradzi i nie podda się :) Wierzę, że jest jej cholernie ciężko, ale również wierzę w to, że nadejdzie taki czas, w którym zajdzie w ciążę i będzie mogła cieszyć się urokami macierzyństwa. Trzymam kciuki! :)
Nico pod wpływem młodszego rodzeństwa postanowił udać się na spotkanie z Shoe i wyznać mu prawdę, co początkowo wcale mu nie wychodziło. Jednak został przyciśnięty do muru i wyznał Shoe swoje uczucia do niego i wykazał się dużą odwagą, więc jestem z niego dumna. Ale... Reakcja Shoe na pewno była dla niego bolesna, ale z drugiej strony czy można się mu dziwić? W końcu usłyszał od swojego przyjaciela, że ten się w nim zakochał... Na pewno się tego nie spodziewał i zareagował szokiem. I po prostu odszedł od Nico, który załamany wrócił do hotelu. Bardzo jestem ciekawa, co z nimi dalej, czy jeszcze porozmawiają na ten temat, gdy Shoe ochłonie? W końcu nie może przejść obojętnie obok takiej nowiny...
Stephanie nie może wytrzymać w szpitalu i wcale się jej nie dziwię, ale czego się nie robi dla maluchów? :) W między czasie szczerze porozmawiała z Joyce, a teraz czeka ją rozmowa z synem. Oby coś zaradziła :)
Czekam z niecierpliwością na nowość :)
Pozdrawiam ;*