niedziela, 23 września 2018

Rozdział 35


Andrzej zerknął kątem oka na puste miejsce obok siebie i nerwowo przygryzł wargę. Mecz zaczął się dobre dwadzieścia minut wcześniej, ale Joyce nadal nie było. Oczywiście rozumiał, że kobieta za pewne musi odreagować ich małą kłótnie, jednak ileż można?
Westchnął głęboko i przetarł dłonią twarz. Wlepił nieprzytomny wzrok w boisko, choć tak naprawdę w tym momencie mało interesowała go rozgrywka. Nie potrafił wyrzucić z głowy tego, co usłyszał, czego się dowiedział.
Jocelyne nie może mieć dzieci.
Sam nie wiedział, czy bardziej przeżywa samą informację, czy też fakt, że kobieta mu o tym nie powiedziała. A przecież wielokrotnie wspominał, że chciałby założyć z nią rodzinę, że chciałby kiedyś wziąć na ręce maluszka, którego matką byłaby właśnie ta rudowłosa Francuzka.
A ona nawet się nie zająknęła, że to nie będzie możliwe.
Jęknął cicho, chowając twarz w dłoniach. Jego myśli pędziły jak oszalałe, a on nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Chciał być zły, chciał być wściekły na ukochaną, ale na samo wspomnienie jej przerażonych oczy, łez na policzkach, czuł dziwny ucisk w klatce piersiowej.
− Andrew, gdzie Joyce?
Podniósł gwałtownie głowę. Siedzące przed nim Ania już zorientowała się, że kogoś brakuje i teraz wpatrywała się w siatkarza zatroskanym spojrzeniem.
− Ja… − przełknął głośno ślinę. – To długa historia.
− Zaczynam się martwić. Może do niej zadzwoń? A jeśli coś się stało? – Lewandowska nie zamierzała odpuszczać. Zamiast ukoić nerwy Andrzeja, tylko dodatkowo wzmogła jego strach.
Przytaknął roztargniony, a potem szybko wybrał numer Jocelyne. Przez chwilę wsłuchiwał się w głuchy sygnał, a gdy nikt nie odebrał, na twarzy siatkarza pojawiło się przerażenie.
Zadzwonił jeszcze raz. Znowu nic.
Nerwowo spojrzał na ekran z wynikiem. Zostało jeszcze piętnaście minut do końca pierwszej połowy.
I pewnie z godzina do końca meczu. Nie miał tyle czasu.
− Czy to będzie bardzo nietaktowne, jeśli wyjdę w przerwie? – zapytał bez zastanowienia. – Muszę znaleźć Joyce.
Ania zawahała się na ułamek sekundy, a pokręciła pewnie głową.
− Myślę, że nikt nie będzie miał ci tego za złe.
Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Przez kolejny kwadrans, z niecierpliwością odliczał kolejne minuty. Gdy w końcu rozległ się ostatni gwizdek, poderwał się gwałtownie z miejsca i przepychając się między ludźmi, przepraszając w czterech językach, wybiegł ze stadionu.
Świeże, nocne powietrze uderzyło mu do głowy. Gdy biegł ulicami Monachium, jego mózg pracował na podwyższonych obrotach, analizując każdą możliwą opcje. Wybierając po raz kolejny numer Joyce, modlił się o to, by znaleźć ją w hotelu. Ewentualnie na lotnisku. W każdym razie gdzieś, gdzie będzie bezpieczna.
Nawet nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że coś mogło jej się stać.
Jednak kobieta nie odbierała, a on z każdą kolejną sekundą panikował coraz bardziej.
W końcu znalazł się przed drzwiami do ich pokoju. Wyjął z kieszeni kartę, wziął głęboki oddech, a potem powoli wszedł do środka.
I momentalnie odetchnął z ulgą. Zobaczył bowiem Jocelyne, skuloną na łóżku, nadal ubraną i śpiącą snem tak głębokim, że nie obudziły jej nawet telefony partnera.
Podszedł bliżej i ostrożnie usiadł na brzegu łóżka. Uważnie przyjrzał się twarzy kobiety, a coś w jego sercu pękło. Zaczerwienione od płaczu policzki, lekko rozmazany makijaż, palce desperacko zaciśnięte na kołdrze.
Dlaczego nie powiedziałaś mi, że nie możesz mieć dzieci?!
Posłuchaj, skarbie, to nie tak…
To musiało być dla niej trudne. Nawet bardzo. W końcu wychowała się w wielodzietnej rodzinie, jej rodzeństwo bez problemów powoływało do życia potomstwo. Ona też chciała zostać kiedyś matką. Chciała mieć dzieci.
A okazało się, że te marzenia może włożyć między bajki.
Miał ochotę sam sobie strzelić w łeb. Przecież mógł to rozwiązać spokojniej. Mógł dać jej się wytłumaczy. W końcu słyszał tak naprawdę tylko słowa Jonasa. Człowieka, który najpierw zdradził swoją partnerkę, a potem jeszcze podniósł na nią rękę. Takim ludziom nie powinno się ufać.
− Oj, Joyce… − wyszeptał łamiącym się głosem Andrzej. – Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie.
Dokładnie w tym momencie Jocelyne jęknęła cicho i powoli otworzyła oczy. Przez moment wpatrywała się w mężczyznę nieprzytomnym wzrokiem, a gdy w końcu zrozumiała, kto siedzi obok, na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Usiadł gwałtownie, oddychając szybko.
− Co ty tu robisz?
Przełknął głośno ślinę. Odsunął się na brzeg łóżka, by dać Joyce trochę przestrzeni.
− Nie odbierałaś telefonu. Bałem się, że coś ci się stało.
Zacisnęła zęby. Kątem oka zerknęła na zegarek i zmarszczyła ze zdziwieniem, gdy zorientowała się, że mecz się jeszcze nie skończył.
− Nie zostałeś do końca?
− Ty jesteś ważniejsza – powiedział takim tonem, jakby to było oczywiste.
Chciała coś odpowiedzieć, ale zamiast słów, z jej usta wyrwał się tylko cichy szloch. Objęła się ramionami, nieudolnie próbując opanować drżenie całego ciała.
− Andrzej, ja…
− Chcę tylko wiedzieć, dlaczego mi nie powiedziałaś – przerwał jej gwałtownie. – Nie uważasz, że fakt, że nie możesz mieć dzieci jest ważny?
Westchnęła głęboko. Spuściła wzrok i przez chwilę milczała znacząco, starając się zebrać myśli. W końcu jednak podniosła głowę, by spojrzeć na Andrzeja rozdartym spojrzeniem.
− To nie do końca tak – zaczęła drżącym głosem. – Ja… nie wiem, czy mogę mieć dzieci. Po prostu nie wiem.
Zgłupiał. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
− Jak to?
Zacisnęła usta w wąską kreskę. Zmarszczyła nieznacznie czoło, intensywnie myśląc nad doborem słów.
− To było trzy lata temu – przyznała w końcu. – Moja druga bratowa, Jasmin, urodziła córkę, małą Dianę, w której od razu się zakochałam. Zupełnie nagle zapragnęłam mieć dziecko. Tylko to nie była taka zwyczajna chęć, ale wręcz oszalałe, chore pragnienie. Na początku próbowałam przekonać Jonasa do dziecka, ale gdy się nie udało postanowiłam działać na własną rękę. Nic mu nie mówiąc odstawiłam tabletki. Miałam nadzieję, że tyle wystarczy, tylko że… tylko że… − Głos jej się załamał, ciałem znów wstrząsnął szloch. – Próbowałam przez rok i nic. Robiłam wszystko, ale nie byłam wstanie zajść w ciążę. Jonas w końcu się dowiedział, zrobił mi awanturę, kazał mi iść do lekarza, ale… − Pokręciła gwałtownie głową. – Za bardzo boję się wyniku, by zrobić badania. Po prostu boję się, że to, co powiedział jest prawdą. – Schowała twarz w dłoniach, nie mogąc już dłużej powstrzymać łez.
Andrzej nie miał pojęcia, co zrobić. Wpatrywał się w Joyce szeroko otwartymi oczami, a jego myśli gnały, jak oszalały. Nieudolnie próbował przyswoić otrzymaną informację, ale jego mózg nie chciał współpracować. W przeciwieństwie do wyobraźni, która cały czas podsuwała mu jeden obraz – Jocelyne z maleńkim noworodkiem na rękach.
Zamrugał szybko, starając się pozbyć tego widoku. Nie on był teraz ważny. Ważna była siedząca przed środkowym kobieta, która tak strasznie cierpiała.
A którą on kochał ponad wszystko.
Ostrożnie przysunął się bliżej. Objął Francuzkę ramieniem i pozwolił, by wypłakiwała się w jego koszulkę. Uspokajająco gładził ją po plecach, mając nadzieję, że to pomoże. Sam nie wiedział, co powiedzieć, jak zareagować. Z jednej strony odetchnął z ulgą, że Joyce go nie oszukała – w końcu nikt, kto nie robił badań, nie może być stuprocentowo pewny, co do swojej płodności. To nie była jej wina, że się bała.
Ale jednocześnie gdzieś z tyłu głowy pojawiło się niezrozumiałe wręcz rozczarowanie. Jakby jego świat nagle zadrżał w posadach. Pod znakiem zapytania stanął ich plan na życie idealne. Ale czy nie warto byłoby go zmienić?
W końcu Jocelyne opanowała płacz, otarła wierzchem dłoni mokre policzki i popatrzyła na Andrzeja żałosnym wzrokiem.
− Nadal jesteś na mnie zły? – zapytała cicho.
Uśmiechnął się smutno, a potem czule pocałował ją w czoło.
− A powinienem być? – Uniósł pytająco brew. – Daj spokój, to mnie poniosły emocje. Powinienem od razu dać ci wszystko wyjaśnić.
Posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie.
− Przecież… jest pięćdziesiąt procent szans, że nie będziemy mogli mieć dzieci. Nie razem. A ja ci o tym nie powiedziałam, mimo że wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że planujesz naszą, wspólną przyszłość, z uwzględnieniem dzieci. No i przez moją histerię nie obejrzałeś do końca meczu!
Mimowolnie prychnął śmiechem. Pokręcił głową z udawaną dezaprobatą i jeszcze mocniej przytulił Joyce. Wtuliła się w jego ramię, przymykając oczy. Na jej twarzy w końcu pojawiła się namiastka spokoju.
− Mecz w tym momencie był najmniej ważny – mruknął, delikatnie kołysząc się w przód i w tył. – Zniknęłaś tak nagle… Bałem się, że coś ci się mogło stać. Może i byłem zły, ale… − Przełknął głośno ślinę. – Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało.
Pochylił się, by ją pocałować. Najpierw delikatniej, a później coraz bardziej namiętniej. Ona oddała pocałunek, czując jak ulatuje z niej cały strach. Zacisnęła palce na barkach mężczyzny, jej oddech nieznacznie przyspieszył.
− Jesteś dla mnie najważniejsza, Joyce – szepnął, gdy jego dłonie zabłądziły pod koszulę kobiety. – I bez względu na wszystko, zawsze będę cię kochał.

***


Samik z cichym świstem wypuścił powietrze. Jeszcze raz spojrzał na leżący na ziemi karton i w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
− Jesteś pewien, że to ma być zrobione w ten sposób? – zapytał z powątpieniem, obserwując pracę Isaac.
Chłopiec nie odpowiedział, jedynie szybko kiwnął głową i wrócił do przyklejana wyciętych z papieru gwiazdek. Robił to z uwagą, starannie smarując klejem każde ramię gwiazdki, uważnie wybierając miejsce, by w końcu powoli przykleić ją do ciemnego kartonu. Mrużył przy tym w skupieniu oczy i nieznacznie wystawiał język, co Natalii uznała za urocze.
Choć dla niej wszystko, co wiązało się z dziećmi, było urocze.
− Możesz przypomnieć, jak brzmiało polecenie? – poprosił jeszcze raz Guillaume.
Isaac fuknął z irytacją, ale usiadł niechętnie i posłał ojcu pobłażliwe spojrzenie.
− Pani powiedziała, że mamy opowiedzieć o tym, czym się interesujemy. Powiedziałem jej, że ja się interesuję wieloma rzeczami, ale Pani stwierdziła, że mam wybrać jedną. Więc wybrałem kosmos. I chyba nieźle mi idzie, prawda? – Z dumą wskazał na swoją pracę.
− Oczywiście. – Przyjmujący uśmiechnął się z trudem. – Jest super.
Z lekkim przerażeniem, omiótł wzrokiem cały pokój. Powiedzieć, że Isaacowi idzie „nieźle” to nic nie powiedzieć. Chłopiec naprawdę wziął sobie szkolny projekt do serca. Na początku poprosił tatę, by wydrukował mu plan układu słonecznego. Potem sam narysował niektóre gwiazdozbiory i dokładnie je opisał. Następnie z plasteliny ulepił modele planet i gwiazd, starając się jak najdokładniej odwzorować proporcje. Na końcu wziął się za robienie plakatu. Zajęło mu to cały weekend, przeczytał wszystkie książki o kosmosie, które miał, ale był ze swojej pracy wyjątkowo dumny.
Za to Samikowi szczęka opadła, gdy zobaczył, ile zrobił młody. Nie miał pojęcia, czy być dumny, czy też przerażony, że syn jest inteligentniejszy od niego.
− Jesteś niesamowity – przyznał, gdy Isaac w końcu przykleił ostatnią gwiazdkę. – Jak twoja wychowawczyni to zobaczy, to oczy wyskoczą jej z orbit.
− Nie jestem pewien, czy to możliwe z punktu widzenia biologicznego – zauważył cierpko chłopiec.
Guillaume otworzył usta i zaraz je zamknął. Zaczerwienił się gwałtownie, zdając sobie sprawę z tego, że cokolwiek by nie powiedział i tak byłoby głupie.
Westchnął cicho. Oparł się o framugę drzwi, skrzyżował ręce na piersi, by z uwagą obserwować, jak młody starannie sprząta ścinki.
− Należy ci się nagroda – stwierdził niespodziewanie przyjmujący. – Wykonałeś kawał dobrej roboty. Założę się, że twoi koledzy nie zrobili nawet jednej dziesiątej tego, co ty.
− To nic takiego. – Isaac obojętnie wzruszył ramionami.
− Ale nadal uważam, że masz prawo do jakiejś nagrody. Wymyśl co chcesz, tylko oczywiście w granicach zdrowego rozsądku – zastrzegł odruchowo.
Chłopiec w zamyśleniu przygryzł wargę. Przez moment wpatrywał się pustym wzrokiem w swoją pracę, by w końcu podnieść głowę i niepewnie spojrzeć na tatę.
− Co chcę?
− Co chcesz.
Przełknął głośno ślinę. Nerwowo zaczął skubać rękaw bluzy, jakby bojąc się własnego pomysłu.
− Bo tak sobie myślałem… − zaczął niepewnie.
− Że… −  Samica uśmiechnął się pokrzepiająco do syna, jednocześnie w myślach błagając o to, by to była normalna prośba.
− Bo mówiłeś, tato, że nauczysz mnie jeździć na deskorolce! – wybuchnął niespodziewanie Isaac. – Tim próbował, ale mu się nie udało, a dzisiaj jest całkiem ładna pogoda, więc…
Nie musiał kończyć, bo Samik już uśmiechał się szeroko, czując rosnące podekscytowanie. Deskorolka? Jak najbardziej! W końcu po to odwiedził dwa dni wcześniej jeden z sklepów sportowych. Nie mógł teraz pozwolić, by jego mały prezent się zmarnował.
− Za piętnaście minut masz być gotowy – nakazał chłopcu. – Potem wychodzimy. Może nie jeżdżę tak dobrze jak Stephane, ale podstawy znam.
Isaac podskoczył radośnie i bez zbędnych przypomnień, zabrał się za przygotowania. Przez chwilę Guillaume przyglądał się entuzjazmowi potomka, by w końcu zaśmiać się pod nosem i opuścić pokój. Najciszej jak potrafił zajrzał do sypialni, gdzie Natalii odsypiała nieprzespaną noc. Małej Justin wyrzynały się kolejne ząbki, więc jej rodzice mieli prawdziwą szkołę przetrwania. Gdy w końcu któreś uśpiło córkę, samo padało bez życia, błagając opatrzność o sen.
Natalii więc spała. Podobnie jak Justin. Przyjmujący zostawił na blacie kuchni kartkę z informacją dokąd i po co idzie. Następnie skierował swoje kroki do szafy w przedpokoju, gdzie na dnie stały dwie deskorolki. Jedna – większa i już zużyta, należała do niego. Druga, nowa i zdecydowanie mniejsza, była prezentem dla Isaaca. Mężczyzna wyciągnął obie, a do drugiej dodatkowo dołączył kask i ochraniacza. Tak na wszelki wypadek, bo oczami wyobraźni już widział awanturę, jaką zrobiłaby mu narzeczona, gdyby młodemu coś się stało.
− Jestem! – Niczym tornado, Isaac wypadł na wąski korytarz.
Samik syknął cicho, znacząco spoglądając na drzwi od sypialni. Ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę, była pobudka Justin.
− Przepraszam. – Chłopiec zgarbił się nieznacznie. – Już jestem – powtórzył szeptem. – To moje? – Na widok mniejszej deski, jego oczy przybrały wielkość talerzyków na ciastko. Widząc jak ojciec nieznacznie skina głową, podszedł bliżej, a potem uważnie oglądnął przedmiot.
− Jest super – stwierdził w końcu.
Guillaume wyprostował się dumnie. Mimowolnie pomyślał, że jak na razie to chyba całkiem nieźle radzi sobie w roli ojca.  A przynajmniej lepiej niż się spodziewał.
− W takim razie idziemy! – zarządził.
Młodemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jak burza wypadł z mieszkania, w jednej ręce trzymając prezent, a w drugiej kolorowy kask. Sami ledwo był w stanie za synem nadążyć.
Pobliski park nie był specjalnie duży, ale do nauki jazdy nadawał się idealnie. Szerokie alejki, świeżo wymalowane ławki i świetna pogoda sprawiły, że tego niedzielnego popołudnia aż roiło się tu od rodziców z dziećmi i wszelkimi sprzętami. Na ich widok Samica zaczął się obawiać nie tego, czy jest dobrym tatą, ale czy przypadkiem jego syn kogoś nie staranuje.
Ich nauka zaczęła się dość spokojnie, od podstaw. Isaac był uczniem pojętnym, teorie łapał w trymiga, gorzej było z praktyką. Podobnie jak matka, jeśli chodzi o koordynacje ruchową, młody był czarną owcą w rodzinie. I geny ojca siatkarza na niewiele się zdały.
Na szczęście Samik był bardzo cierpliwym nauczycielem. A Isaac upartym uczniem. Zupełnie nie zwracał uwagi na kolejne siniaki, kolejne otarcia, których nabawiał się mimo założenia ochraniaczy. Chciał się nauczyć jeździć i to było dla niego najważniejsze.  
Gdy w końcu udało mu się przejechać pierwsze dziesięć metrów bez wywrotki, nie krył radości.
− Zobacz, tato, zobacz! Ja naprawdę jadę! – krzyczał radośnie, ledwo utrzymując równowagę.
− Bardzo dobrze, świetnie! – Guillaume roześmiał się głośno i zaklaskał mimowolnie. Ciepło mu się robiło na sercu, gdy widział uśmiechniętą twarz syna.
Isaac też się zaśmiał. Zawrócił, podjechał do taty, a potem bez żadnego ostrzeżenia rzucił mu się na szyję.
− Dziękuję – szepnął, mocno przytulając mężczyznę. – Jest super, tato.
Samik poczochrał czuprynę młodego i czule cmoknął go w czoło. Już nic więcej nie potrzebował do szczęścia.


***

− Ale na pewno wszystko wziąłeś? – Stephanie skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła stojącego naprzeciwko męża krytycznym spojrzeniem.
− Na pewno – powiedział po raz chyba dziesiąty tego dnia. – Paszport, wszystkie papiery, pozwolenia – wyliczał na palcach. – W razie czego zatrzymają mnie już w Kanadzie. I wtedy martwić się będzie już Glenn, nie ty. – Wyszczerzył się głupkowato. – O pozostałe rzeczy nie musisz się bać
Kobieta nie wyglądała jednak na przekonaną. Zacisnęła usta w wąską kreskę i nerwowo rozglądnęła się po głównej hali lotniska. Jak zwykle wokół pełno było ludzi, którzy zupełnie nie zwracali na siebie uwagi. Hałas, gwar i wkurzające komunikaty, wygłaszane zdecydowanie zbyt niewyraźne.
Zatrzymała wzrok na stojących obok dzieciach. Zarazem Timi, jak i Manoline wydawali się być cokolwiek znudzeni. Już dawno przyzwyczaili się do wyjazdów taty, stały się dla nich czymś naturalnym. Dodatkowo wiedzieli, że w razie czego zawsze mogą do niego zadzwonić albo chociaż wysłać smsa.
Denerwowała się Stephanie i denerwował się Nicolas. Ona z względów oczywistych – w końcu wysyłała męża za ocean, sama będąc w ciąży bliźniaczej; on głównie dlatego, że nie wiedział, jak ma się zachować.
− Tylko uważaj tam na siebie – po raz kolejny pouczyła trenera żona. – Żadnych głupich wybryków, żebym cię nie musiała z kanadyjskiego aresztu wyciągać!
− Oh, daj spokój – Stephane lekceważąco machnął ręką. – Czy ja kiedyś zrobiłem coś głupiego?
− Wysmarowałeś całą windę czekoladą. A potem z kumplami ułożyliście flagę Francji na dachach samochodów. Wykorzystując do tego własne majtki.
− Byłem młody i głupi.
− Miałeś ponad trzydziestkę i dwójkę małych dzieci na utrzymaniu!
Jej oburzenie doszczętnie rozśmieszyło mężczyznę. Zarechotał cicho, by potem chwycić kobietę za ramiona, przyciągnąć do siebie i pocałować ją namiętnie.
− Przecież zobaczymy się za dwa tygodnie w Katowicach – przypomniał. – Zresztą to chyba ja powinienem się martwić o ciebie. – Znacząco położył dłoń na  zaokrąglonym brzuchu kobiety.
Z irytacją przewróciła oczami, ale na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
− Obiecuję, że nie będę się przemęczać. Wykorzystam ten bujany fotel, które kupiłeś. – Wierzchem dłoni czule pogładziła policzek męża.
Stephane znów ją pocałował, a potem zwrócił się do Nicolasa.
− Mogę cię o coś prosić? – zaczął wyjątkowo poważnym tonem.
− Pewnie. – Chłopak jedynie wzruszył ramionami.
− Miej oko na swoją matkę. Jest niereformowalna.
Stephanie już chciała coś odpyskować, jednak zamiast tego jedynie fuknęła kpiąco i szturchnęła trenera w bok. Ten jedynie parsknął śmiechem, zupełnie nic sobie nie robiąc z jej fochów. Co spotkało się oczywiście z obrażonym tupnięciem nogą i morderczym spojrzeniem.
Bardzo morderczym spojrzeniem.
Nico potulnie odczekał, aż rodzice przestaną się ze sobą drażnić. Dopiero wtedy powoli pokiwał głowę.
− Zrobię co w mojej mocy – obiecał. – Ale obiecałem Sharonowi, że wpadnę  do niego pod koniec maja.
− To wiem – przytaknął Stephane. – Wtedy pałeczkę przejmie Joyce i twój młodszy brat. – Znacząco zerknął na syna, który akurat analizował strukturę swoich sznurówek. – Timote?
Słysząc swoje imię, chłopiec gwałtownie podniósł głowę, co zachwiało jego poczuciem równowagi i wywołało niekontrolowany przechył do tyłu. Na szczęście, dzięki wrodzonej sprawności, udało mu się nie zaliczyć spektakularnej gleby.
− Jak najbardziej, tato! – Wyprostował się dumnie. – Dopilnuję, co mam dopilnować, czy jak to tam było. – Wyszczerzył się głupkowato.
Zrezygnowany Stephane jedynie pokręcił głową. Zerknął na zegar i momentalnie zmarkotniał.
Stephanie zmarszczyła ze zdziwieniem brwi. Jednak gdy zobaczyła godzinę, również nieznacznie pobladła.
− Musisz już iść, prawda? – zapytała  cicho.
− Jeśli nie chcę się spóźnić na samolot…
Westchnęła głęboko. Ruchem ręki odgarnął z czoła kobiety pojedynczy kosmyk włosów, dzięki czemu mógł spojrzeć jej w oczy.
− Pomyśl poważnie nad imionami, dobrze? – poprosił. – Bo mam dość mówienia o bliźniakach tylko w liczbie mnogiej.
Uśmiechnęła się nieznacznie. Wspięła się na palce i teraz sama pocałowała mężczyznę.
− Tak zrobię – przytaknęła. − Nie musisz się martwić, poradzimy sobie – obiecała. – Zawsze sobie jakoś radziliśmy.
− Wiem i liczę… − przełknął głośno ślinę. – Mam nadzieję, że od teraz nasze życie znów będzie nudne.
Zaśmiała się cicho. Wzrokiem wskazała na dzieci, a potem na zegar. Czas znów uciekał.
Stephane już się nie ociągał. Pożegnał się z potomstwem, potem po raz ostatni pocałował żonę, by w końcu odwrócić się na pięcie i odejść.
Stephanie odprowadziła go wzrokiem, a gdy upewniła się, że nikt jej nie usłyszy, wyszeptała.
− Ja też na to liczę, Stephane, ja też.



W ten jakże słoneczny niedzielny poranek przedstawiam wam rozdział trzydziesty piąty. Kończyłam go pisać wczoraj, w trakcie meczu naszych siatkarzy, to rozpływając się nad Andrzejem i Joyce, to znów przeklinając na czym świat stoi.
Dziś mecz o wszystko. I cały dzień chodzenia w nerwach.
Dlatego z niecierpliwością czekam na wasze komentarze i jak zwykle z góry za wszystkie dziękuję.
Pozdrawiam
Violin

6 komentarzy:

  1. Brawo Andrzej! Wroniasty podniósł mi ciśnienie w poprzednim rozdziale, wręcz byłam nim rozczarowana - mimo że z drugiej strony go rozumiałam. Ale! Sam doszedł do wniosku, że zbyt emocjonalnie zareagował i odpuścił sobie mecz. Bo Joyce jest ważniejsza, ot co! Chociaż, mógł wyjść w trakcie, a nie w przerwie ... ej te chłopy ^^ I to co podobało mi się najbardziej, na spokojnie porozmawiał z Joyce. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że wcale nie jest powiedziane, że ona dzieci mieć nie może. Czy ona w ogóle wzięła pod uwagę fakt, że to w Jonasie jest problem? A po za tym, gdy się za bardzo chce, to nie wychodzi. Także jeszcze wszystko może się dobrze skończyć, może spełnić to swoje marzenie, a Andrzej ma szansę wziąć ich wspólne dziecko na ręce <3 Rozpływam się wręcz nad jego zapewnieniami o miłości i wsparciu. Ach, kupił mnie dzisiaj!
    Isaac mnie przeraża hahaha. Ale tak w pozytywnym sensie! Jestem pod wrażeniem, wykonanej przez niego pracy. Pani na pewno będzie w wielkim szoku, a on dostanie najlepszą ocenę i pochwałę :) I to zakłopotanie Samika ^^ "Nie miał pojęcia, czy być dumny, czy też przerażony, że syn jest inteligentniejszy od niego" padłam! Ale pomyślał nad nagrodą i brawa dla niego za pomysł. Trafił idealnie! Mogli spędzić wspólnie chwile tylko we dwóch co jak najbardziej odpowiadało chłopcu :) Tak sobie nawet pomyślałam, że to fajne że jest taki kontrast pomiędzy Danielle i Samikiem. Z matką Isaac może porozmawiać o ciężkich tematach, poobserwować i postudiować różne rzeczy, a z ojcem? Taki luzik, który także jest dziecku potrzebny. Tata weźmie na deskorolkę ... z tatą można się powygłupiać. Super :)
    I nasza szalona rodzinka Antiga! Ci to zawsze rozwalają system, a ja wręcz leże i wyję ze śmiechu ^^ te wspomnienia z "młodych lat" Stephana były genialne. Jak sobie to wyobraziłam ... flaga z majtek ... hahahaha! I jak biedna Stephanie ma się nie martwić? No jak! Skoro mąż to jej kolejne dziecko i nie wiadomo kiedy co nawywija :D Jednak tekst "Miej oko na swoją matkę. Jest niereformowalna" wygrywa dzisiejszy rozdział! Nagroda dla Stephana <3
    I luzik po meczu ;) Jesteśmy w szósteczce!

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, że w tym rozdziale Andrzej załapał u mnue dużego plusa. Obawiałam się, że może się pomiędzy gołąbkami popsuje się, ale jednak... Wygrał zdrowy rozsądek i bardzo dobrze!
    Jak widać nic jeszcze nie jest wiadome na 100%, a ja wierzę że Joyce będzie mogła być mamą. Czuję, że te kłopoty z wcześniejszym zajściem w ciążę, były spowodowane tym, że bardzo chciała, stresowała się, a to nie zawsze dobra droga.
    Issac, to szalenie mądry młody człowiek. Momentami mam wrażenie, że mamy do czynienia z małym Einsteinem, naprawdę! Niech Samik się nie przejmuje tym, że może powiedzieć coś, co zabrzmi głupio, bo dla młodego liczy się miłość ojca, a nie to, jak mądry jest (chociaż to też zapewne jakieś znaczenie ma). Przypomniałaś mi czasy, kiedy ja próbowałam swoich sił na desce i... całe szczęście, że na próbach zaprzestałam.
    Kocham Antigów, wszystkich razem i każdego z osobna. Zawsze (można poza ostatnimi dwoma rozdziałami, kiedy były momenty grozy) wprowadzają super atmosferę, jeszcze lepsze dialogi, a jak do tego dochodzą cięte riposty Stephanie, to jestem w domu. Oby ten czas rozłąki minął im bez większych przygód.
    Ja również się denerwowałam podczas wczorajszego meczu, a dzisiejszego wręcz nie mogłam się doczekać, ale opłacało się! Jesteśmy nadal w grze i oby zostało tak do końca.
    Do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że Andrzej wszystko sobie na spokojnie przemyślał i zaczął poszukiwania Joyce, która jak miał się okazję przekonać była w fatalnym stanie po tej kłótni między nimi.
    Na szczęście wszystko sobie wyjaśnili i okazało się, że tak naprawdę nic jeszcze nie jest przesądzone w kwestii możności posiadania dzieci przez Joyce.
    Mam nadzieję, że jej przypuszczenia się nie potwierdzą i wszystko jest w porządku. To, że nie udało się jej zajść w ciąże z Jonasem, jeszcze o niczym nie świadczy. Mogło się w końcu na to złożyć bardzo wiele czynników i skąd kobieta może mieć pewność, że wina akurat nie leżała po stronie jej partnera?
    Plus także dla Andrzeja za to, że zapewnił Joyce o swoim uczuciu do niej. To było na pewno dla niej bardzo ważne. Ich miłość naprawdę jest silna i głęboka. Dlatego jestem przekonana, że gdyby nawet spełnił się najczarniejszy scenariusz, to obydwoje sobie by z tym poradzili.
    W końcu, jeśli się kochają to pokonają każde przeciwności i problemy.
    Jestem pełna podziwu dla Isaaca. To jak się przyłożył do zadania domowego...Na pewno jego praca zrobi furorę. Chłopiec naprawdę jest ogromnie ambitny, co na pewno jest często niemałym zaskoczeniem dla wszystkich.
    Samik naprawdę posiada wyjątkowego syna, ale jak na razie świetnie sobie radzi w kontaktach z nim. Mają ze sobą bardzo dobry kontakt i powoli powstaje między nimi rodzinna więź.
    Z szerokim uśmiechem czytałam o nauce Issaca jazdy na deskorolce. Świetnie, że w jego życiu są zachowane proporcje. Jest poważna nauka, o której często jego rówieśnicy nie mają najmniejszego pojęcia, ale i zwyczajna rozrywka. Co niewątpliwie ułatwi w przyszłości chłopcu odnalezienie się wśród swoich rówieśników.
    Pożegnanie na lotnisku Stepana było przezabawne. :) To jak żona upominała go o właściwe zachowanie i wypominała wybryki z przeszłości. Haha.
    Mam nadzieję, że podczas nieobecności męża ze Stephanie i bliźniakami wszystko będzie w porządku i ich życie od teraz rzeczywiście stanie się monotonne i nudne. Wystarczy już im wrażeń w ostatnim czasie. No i może w końcu Stephanie znajdzie teraz odpowiednie imiona dla dzieci?
    Czekam na następny rozdział z niecierpliwością. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, całe szczęście, że Andrzej poszedł po rozum do głowy, ogarnął sobie wszystko i pognał szukać Joyce! Odnalazł ją w hotelu, gdzie w spokoju mogli porozmawiać o zaistniałej sytuacji. Joyce wszystko mu wyjaśniła i dobrze, że Andrzej zrozumiał i nie robił jej niepotrzebnych wyrzutów. Zdaję sobie sprawę, że dla Joyce to cholernie przykre i zapewne bolesne, ale może powinna jednak zdecydować się na te badania? Przecież nie jest powiedziane, że to ona jest bezpłodna, równie dobrze to może być wina Jonasa. Byłaby pewniejsza, gdyby zdecydowała się na ten krok :) Ich uczucie jest bardzo silne i również cieszy mnie to, że Andrzej ją o tym zapewnił. W takiej chwili dla Joyce to na pewno wiele znaczy :)
    Och, Issac, jak ja go lubię! :D Jestem przekonana, że zadanie, które wykonał spodoba się jego nauczycielce. W końcu niezwykle poważnie podszedł do tematu. Widać, że naprawdę go to kręci ^^ :D Fajnie, że między nim a Samikiem panują takie swobodne relacje :) Z każdym dniem stają się dla siebie coraz bliżsi, a pomysł z nauką jazdy na deskorolce był strzałem w dziesiątkę. A ta radość, gdy udało się przejechać kawałek... Bezcenna ^^
    Pożegnanie na lotnisku było mega zabawne :D Wspominki Stephanie, co jej mąż wyprawiał w młodości były mistrzowskie haha :D Ale ma zapewnioną opieką pod jego nieobecność, więc wszystko powinno być dobrze :) Już dzieci o to zadbają! ^^ I trzymam kciuki, żeby Stephanie udało się wybrać imiona dla bliźniaków :)
    Czekam z niecierpliwością na nowość :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się że Andrzej tak szybko wszystko sobie przemyślał. I poleciał do Joyce. Bo ja już naprawdę zaczęłam w niego wątpić. Ale teraz znów odzyskuje moją sympatię. No nic nie potrafię poradzić na to że jak ich kocham razem.
    Sytuacja z tym że Joyce nie może mieć dzieci . Trochę się wyjaśniła. Bo przecież to nic pewnego. I wina za to że nie mogła wtedy zajść w ciążę wcale nie musi leżeć po jej stronie.
    Jestem pełna podziwu dla Isaaca za to z jakim zaangażowaniem podszedł do zadania. Co chyba nie jest zbyt częstym zjawiskiem w jego wieku 😉
    Pożegnanie na lotnisku dla mnie wygrało rozdział. Wspomnienia Stephanie były świetne. Uśmiałam się jak glupia.
    Jestem ciekawa czy pod nieobecność męża wybierze w końcu imiona dla dzieciaków.
    Przepraszam że krótko ale komentuje z komórki bo jestem w drodze. A strasznie nie lubię tego robić. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdzial.😊

    OdpowiedzUsuń
  6. Andrzej to jednak prawdziwy mężczyzna, takiego to ze świecą szukać, no pięknie, wpadłam w zachwyt, panie Wrona <3 Issac to też zasługuje na medal, bo ja dalej nie mogę uwierzyć, że nie jest zagubiony w nowej sytuacji i odnajduje się w niej naprawdę dobrze; sądziłam, że będzie przeżywał rozstanie z matką i nie zaakceptuje nowej rzeczywistości, a on z każdym rozdziałem jest coraz bardziej uroczy i mądry jak na swój wiek. Ciekawe czy pani Antiga wybierze imiona, bo aż nie mogę się doczekać tej ostatecznej decyzji. Pozdrawiam i weny

    OdpowiedzUsuń

Netka Sidereum Graphics