Andrzej zerknął kątem oka na puste miejsce obok
siebie i nerwowo przygryzł wargę. Mecz zaczął się dobre dwadzieścia minut
wcześniej, ale Joyce nadal nie było. Oczywiście rozumiał, że kobieta za pewne
musi odreagować ich małą kłótnie, jednak ileż można?
Westchnął głęboko i przetarł dłonią twarz. Wlepił
nieprzytomny wzrok w boisko, choć tak naprawdę w tym momencie mało interesowała
go rozgrywka. Nie potrafił wyrzucić z głowy tego, co usłyszał, czego się
dowiedział.
Jocelyne nie może mieć dzieci.
Sam nie wiedział, czy bardziej przeżywa samą
informację, czy też fakt, że kobieta mu o tym nie powiedziała. A przecież
wielokrotnie wspominał, że chciałby założyć z nią rodzinę, że chciałby kiedyś wziąć
na ręce maluszka, którego matką byłaby właśnie ta rudowłosa Francuzka.
A ona nawet się nie zająknęła, że to nie będzie
możliwe.
Jęknął cicho, chowając twarz w dłoniach. Jego myśli
pędziły jak oszalałe, a on nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Chciał być zły,
chciał być wściekły na ukochaną, ale na samo wspomnienie jej przerażonych oczy,
łez na policzkach, czuł dziwny ucisk w klatce piersiowej.
− Andrew, gdzie Joyce?
Podniósł gwałtownie głowę. Siedzące przed nim Ania
już zorientowała się, że kogoś brakuje i teraz wpatrywała się w siatkarza
zatroskanym spojrzeniem.
− Ja… − przełknął głośno ślinę. – To długa historia.
− Zaczynam się martwić. Może do niej zadzwoń? A jeśli
coś się stało? – Lewandowska nie zamierzała odpuszczać. Zamiast ukoić nerwy
Andrzeja, tylko dodatkowo wzmogła jego strach.
Przytaknął roztargniony, a potem szybko wybrał numer
Jocelyne. Przez chwilę wsłuchiwał się w głuchy sygnał, a gdy nikt nie odebrał,
na twarzy siatkarza pojawiło się przerażenie.
Zadzwonił jeszcze raz. Znowu nic.
Nerwowo spojrzał na ekran z wynikiem. Zostało jeszcze
piętnaście minut do końca pierwszej połowy.
I pewnie z godzina do końca meczu. Nie miał tyle
czasu.
− Czy to będzie bardzo nietaktowne, jeśli wyjdę w
przerwie? – zapytał bez zastanowienia. – Muszę znaleźć Joyce.
Ania zawahała się na ułamek sekundy, a pokręciła pewnie
głową.
− Myślę, że nikt nie będzie miał ci tego za złe.
Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Przez kolejny
kwadrans, z niecierpliwością odliczał kolejne minuty. Gdy w końcu rozległ się
ostatni gwizdek, poderwał się gwałtownie z miejsca i przepychając się między
ludźmi, przepraszając w czterech językach, wybiegł ze stadionu.
Świeże, nocne powietrze uderzyło mu do głowy. Gdy
biegł ulicami Monachium, jego mózg pracował na podwyższonych obrotach,
analizując każdą możliwą opcje. Wybierając po raz kolejny numer Joyce, modlił
się o to, by znaleźć ją w hotelu. Ewentualnie na lotnisku. W każdym razie
gdzieś, gdzie będzie bezpieczna.
Nawet nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że coś
mogło jej się stać.
Jednak kobieta nie odbierała, a on z każdą kolejną sekundą
panikował coraz bardziej.
W końcu znalazł się przed drzwiami do ich pokoju. Wyjął
z kieszeni kartę, wziął głęboki oddech, a potem powoli wszedł do środka.
I momentalnie odetchnął z ulgą. Zobaczył bowiem
Jocelyne, skuloną na łóżku, nadal ubraną i śpiącą snem tak głębokim, że nie
obudziły jej nawet telefony partnera.
Podszedł bliżej i ostrożnie usiadł na brzegu łóżka.
Uważnie przyjrzał się twarzy kobiety, a coś w jego sercu pękło. Zaczerwienione
od płaczu policzki, lekko rozmazany makijaż, palce desperacko zaciśnięte na
kołdrze.
Dlaczego nie
powiedziałaś mi, że nie możesz mieć dzieci?!
Posłuchaj,
skarbie, to nie tak…
To musiało być dla niej trudne. Nawet bardzo. W końcu
wychowała się w wielodzietnej rodzinie, jej rodzeństwo bez problemów powoływało
do życia potomstwo. Ona też chciała zostać kiedyś matką. Chciała mieć dzieci.
A okazało się, że te marzenia może włożyć między
bajki.
Miał ochotę sam sobie strzelić w łeb. Przecież mógł to
rozwiązać spokojniej. Mógł dać jej się wytłumaczy. W końcu słyszał tak naprawdę
tylko słowa Jonasa. Człowieka, który najpierw zdradził swoją partnerkę, a potem
jeszcze podniósł na nią rękę. Takim ludziom nie powinno się ufać.
− Oj, Joyce… − wyszeptał łamiącym się głosem Andrzej.
– Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie.
Dokładnie w tym momencie Jocelyne jęknęła cicho i
powoli otworzyła oczy. Przez moment wpatrywała się w mężczyznę nieprzytomnym
wzrokiem, a gdy w końcu zrozumiała, kto siedzi obok, na jej twarzy pojawiło się
przerażenie. Usiadł gwałtownie, oddychając szybko.
− Co ty tu robisz?
Przełknął głośno ślinę. Odsunął się na brzeg łóżka,
by dać Joyce trochę przestrzeni.
− Nie odbierałaś telefonu. Bałem się, że coś ci się
stało.
Zacisnęła zęby. Kątem oka zerknęła na zegarek i zmarszczyła
ze zdziwieniem, gdy zorientowała się, że mecz się jeszcze nie skończył.
− Nie zostałeś do końca?
− Ty jesteś ważniejsza – powiedział takim tonem,
jakby to było oczywiste.
Chciała coś odpowiedzieć, ale zamiast słów, z jej
usta wyrwał się tylko cichy szloch. Objęła się ramionami, nieudolnie próbując
opanować drżenie całego ciała.
− Andrzej, ja…
− Chcę tylko wiedzieć, dlaczego mi nie powiedziałaś –
przerwał jej gwałtownie. – Nie uważasz, że fakt, że nie możesz mieć dzieci jest
ważny?
Westchnęła głęboko. Spuściła wzrok i przez chwilę
milczała znacząco, starając się zebrać myśli. W końcu jednak podniosła głowę,
by spojrzeć na Andrzeja rozdartym spojrzeniem.
− To nie do końca tak – zaczęła drżącym głosem. – Ja…
nie wiem, czy mogę mieć dzieci. Po prostu nie wiem.
Zgłupiał. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
− Jak to?
Zacisnęła usta w wąską kreskę. Zmarszczyła
nieznacznie czoło, intensywnie myśląc nad doborem słów.
− To było trzy lata temu – przyznała w końcu. – Moja
druga bratowa, Jasmin, urodziła córkę, małą Dianę, w której od razu się
zakochałam. Zupełnie nagle zapragnęłam mieć dziecko. Tylko to nie była taka
zwyczajna chęć, ale wręcz oszalałe, chore pragnienie. Na początku próbowałam
przekonać Jonasa do dziecka, ale gdy się nie udało postanowiłam działać na
własną rękę. Nic mu nie mówiąc odstawiłam tabletki. Miałam nadzieję, że tyle
wystarczy, tylko że… tylko że… − Głos jej się załamał, ciałem znów wstrząsnął
szloch. – Próbowałam przez rok i nic. Robiłam wszystko, ale nie byłam wstanie
zajść w ciążę. Jonas w końcu się dowiedział, zrobił mi awanturę, kazał mi iść
do lekarza, ale… − Pokręciła gwałtownie głową. – Za bardzo boję się wyniku, by
zrobić badania. Po prostu boję się, że to, co powiedział jest prawdą. –
Schowała twarz w dłoniach, nie mogąc już dłużej powstrzymać łez.
Andrzej nie miał pojęcia, co zrobić. Wpatrywał się w
Joyce szeroko otwartymi oczami, a jego myśli gnały, jak oszalały. Nieudolnie
próbował przyswoić otrzymaną informację, ale jego mózg nie chciał
współpracować. W przeciwieństwie do wyobraźni, która cały czas podsuwała mu
jeden obraz – Jocelyne z maleńkim noworodkiem na rękach.
Zamrugał szybko, starając się pozbyć tego widoku. Nie
on był teraz ważny. Ważna była siedząca przed środkowym kobieta, która tak
strasznie cierpiała.
A którą on kochał ponad wszystko.
Ostrożnie przysunął się bliżej. Objął Francuzkę
ramieniem i pozwolił, by wypłakiwała się w jego koszulkę. Uspokajająco gładził
ją po plecach, mając nadzieję, że to pomoże. Sam nie wiedział, co powiedzieć,
jak zareagować. Z jednej strony odetchnął z ulgą, że Joyce go nie oszukała – w
końcu nikt, kto nie robił badań, nie może być stuprocentowo pewny, co do swojej
płodności. To nie była jej wina, że się bała.
Ale jednocześnie gdzieś z tyłu głowy pojawiło się
niezrozumiałe wręcz rozczarowanie. Jakby jego świat nagle zadrżał w posadach.
Pod znakiem zapytania stanął ich plan na życie idealne. Ale czy nie warto
byłoby go zmienić?
W końcu Jocelyne opanowała płacz, otarła wierzchem
dłoni mokre policzki i popatrzyła na Andrzeja żałosnym wzrokiem.
− Nadal jesteś na mnie zły? – zapytała cicho.
Uśmiechnął się smutno, a potem czule pocałował ją w
czoło.
− A powinienem być? – Uniósł pytająco brew. – Daj
spokój, to mnie poniosły emocje. Powinienem od razu dać ci wszystko wyjaśnić.
Posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie.
− Przecież… jest pięćdziesiąt procent szans, że nie
będziemy mogli mieć dzieci. Nie razem. A ja ci o tym nie powiedziałam, mimo że
wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że planujesz naszą, wspólną przyszłość, z
uwzględnieniem dzieci. No i przez moją histerię nie obejrzałeś do końca meczu!
Mimowolnie prychnął śmiechem. Pokręcił głową z
udawaną dezaprobatą i jeszcze mocniej przytulił Joyce. Wtuliła się w jego
ramię, przymykając oczy. Na jej twarzy w końcu pojawiła się namiastka spokoju.
− Mecz w tym momencie był najmniej ważny – mruknął,
delikatnie kołysząc się w przód i w tył. – Zniknęłaś tak nagle… Bałem się, że
coś ci się mogło stać. Może i byłem zły, ale… − Przełknął głośno ślinę. – Nie
przeżyłbym, gdyby coś ci się stało.
Pochylił się, by ją pocałować. Najpierw delikatniej,
a później coraz bardziej namiętniej. Ona oddała pocałunek, czując jak ulatuje z
niej cały strach. Zacisnęła palce na barkach mężczyzny, jej oddech nieznacznie
przyspieszył.
− Jesteś dla mnie najważniejsza, Joyce – szepnął, gdy
jego dłonie zabłądziły pod koszulę kobiety. – I bez względu na wszystko, zawsze
będę cię kochał.
***
Samik z cichym świstem wypuścił powietrze. Jeszcze
raz spojrzał na leżący na ziemi karton i w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
− Jesteś pewien, że to ma być zrobione w ten sposób?
– zapytał z powątpieniem, obserwując pracę Isaac.
Chłopiec nie odpowiedział, jedynie szybko kiwnął
głową i wrócił do przyklejana wyciętych z papieru gwiazdek. Robił to z uwagą,
starannie smarując klejem każde ramię gwiazdki, uważnie wybierając miejsce, by
w końcu powoli przykleić ją do ciemnego kartonu. Mrużył przy tym w skupieniu
oczy i nieznacznie wystawiał język, co Natalii uznała za urocze.
Choć dla niej wszystko, co wiązało się z dziećmi,
było urocze.
− Możesz przypomnieć, jak brzmiało polecenie? –
poprosił jeszcze raz Guillaume.
Isaac fuknął z irytacją, ale usiadł niechętnie i
posłał ojcu pobłażliwe spojrzenie.
− Pani powiedziała, że mamy opowiedzieć o tym, czym
się interesujemy. Powiedziałem jej, że ja się interesuję wieloma rzeczami, ale
Pani stwierdziła, że mam wybrać jedną. Więc wybrałem kosmos. I chyba nieźle mi
idzie, prawda? – Z dumą wskazał na swoją pracę.
− Oczywiście. – Przyjmujący uśmiechnął się z trudem.
– Jest super.
Z lekkim przerażeniem, omiótł wzrokiem cały pokój.
Powiedzieć, że Isaacowi idzie „nieźle” to nic nie powiedzieć. Chłopiec naprawdę
wziął sobie szkolny projekt do serca. Na początku poprosił tatę, by wydrukował
mu plan układu słonecznego. Potem sam narysował niektóre gwiazdozbiory i
dokładnie je opisał. Następnie z plasteliny ulepił modele planet i gwiazd,
starając się jak najdokładniej odwzorować proporcje. Na końcu wziął się za
robienie plakatu. Zajęło mu to cały weekend, przeczytał wszystkie książki o kosmosie,
które miał, ale był ze swojej pracy wyjątkowo dumny.
Za to Samikowi szczęka opadła, gdy zobaczył, ile
zrobił młody. Nie miał pojęcia, czy być dumny, czy też przerażony, że syn jest
inteligentniejszy od niego.
− Jesteś niesamowity – przyznał, gdy Isaac w końcu
przykleił ostatnią gwiazdkę. – Jak twoja wychowawczyni to zobaczy, to oczy
wyskoczą jej z orbit.
− Nie jestem pewien, czy to możliwe z punktu widzenia
biologicznego – zauważył cierpko chłopiec.
Guillaume otworzył usta i zaraz je zamknął. Zaczerwienił
się gwałtownie, zdając sobie sprawę z tego, że cokolwiek by nie powiedział i
tak byłoby głupie.
Westchnął cicho. Oparł się o framugę drzwi,
skrzyżował ręce na piersi, by z uwagą obserwować, jak młody starannie sprząta
ścinki.
− Należy ci się nagroda – stwierdził niespodziewanie
przyjmujący. – Wykonałeś kawał dobrej roboty. Założę się, że twoi koledzy nie
zrobili nawet jednej dziesiątej tego, co ty.
− To nic takiego. – Isaac obojętnie wzruszył
ramionami.
− Ale nadal uważam, że masz prawo do jakiejś nagrody.
Wymyśl co chcesz, tylko oczywiście w granicach zdrowego rozsądku – zastrzegł
odruchowo.
Chłopiec w zamyśleniu przygryzł wargę. Przez moment
wpatrywał się pustym wzrokiem w swoją pracę, by w końcu podnieść głowę i
niepewnie spojrzeć na tatę.
− Co chcę?
− Co chcesz.
Przełknął głośno ślinę. Nerwowo zaczął skubać rękaw
bluzy, jakby bojąc się własnego pomysłu.
− Bo tak sobie myślałem… − zaczął niepewnie.
− Że… − Samica
uśmiechnął się pokrzepiająco do syna, jednocześnie w myślach błagając o to, by
to była normalna prośba.
− Bo mówiłeś, tato, że nauczysz mnie jeździć na
deskorolce! – wybuchnął niespodziewanie Isaac. – Tim próbował, ale mu się nie
udało, a dzisiaj jest całkiem ładna pogoda, więc…
Nie musiał kończyć, bo Samik już uśmiechał się
szeroko, czując rosnące podekscytowanie. Deskorolka? Jak najbardziej! W końcu
po to odwiedził dwa dni wcześniej jeden z sklepów sportowych. Nie mógł teraz
pozwolić, by jego mały prezent się zmarnował.
− Za piętnaście minut masz być gotowy – nakazał chłopcu.
– Potem wychodzimy. Może nie jeżdżę tak dobrze jak Stephane, ale podstawy znam.
Isaac podskoczył radośnie i bez zbędnych przypomnień,
zabrał się za przygotowania. Przez chwilę Guillaume przyglądał się entuzjazmowi
potomka, by w końcu zaśmiać się pod nosem i opuścić pokój. Najciszej jak
potrafił zajrzał do sypialni, gdzie Natalii odsypiała nieprzespaną noc. Małej
Justin wyrzynały się kolejne ząbki, więc jej rodzice mieli prawdziwą szkołę
przetrwania. Gdy w końcu któreś uśpiło córkę, samo padało bez życia, błagając
opatrzność o sen.
Natalii więc spała. Podobnie jak Justin. Przyjmujący
zostawił na blacie kuchni kartkę z informacją dokąd i po co idzie. Następnie
skierował swoje kroki do szafy w przedpokoju, gdzie na dnie stały dwie
deskorolki. Jedna – większa i już zużyta, należała do niego. Druga, nowa i
zdecydowanie mniejsza, była prezentem dla Isaaca. Mężczyzna wyciągnął obie, a
do drugiej dodatkowo dołączył kask i ochraniacza. Tak na wszelki wypadek, bo
oczami wyobraźni już widział awanturę, jaką zrobiłaby mu narzeczona, gdyby
młodemu coś się stało.
− Jestem! – Niczym tornado, Isaac wypadł na wąski
korytarz.
Samik syknął cicho, znacząco spoglądając na drzwi od
sypialni. Ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę, była pobudka Justin.
− Przepraszam. – Chłopiec zgarbił się nieznacznie. –
Już jestem – powtórzył szeptem. – To moje? – Na widok mniejszej deski, jego
oczy przybrały wielkość talerzyków na ciastko. Widząc jak ojciec nieznacznie
skina głową, podszedł bliżej, a potem uważnie oglądnął przedmiot.
− Jest super – stwierdził w końcu.
Guillaume wyprostował się dumnie. Mimowolnie
pomyślał, że jak na razie to chyba całkiem nieźle radzi sobie w roli ojca. A przynajmniej lepiej niż się spodziewał.
− W takim razie idziemy! – zarządził.
Młodemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jak burza
wypadł z mieszkania, w jednej ręce trzymając prezent, a w drugiej kolorowy
kask. Sami ledwo był w stanie za synem nadążyć.
Pobliski park nie był specjalnie duży, ale do nauki
jazdy nadawał się idealnie. Szerokie alejki, świeżo wymalowane ławki i świetna
pogoda sprawiły, że tego niedzielnego popołudnia aż roiło się tu od rodziców z
dziećmi i wszelkimi sprzętami. Na ich widok Samica zaczął się obawiać nie tego,
czy jest dobrym tatą, ale czy przypadkiem jego syn kogoś nie staranuje.
Ich nauka zaczęła się dość spokojnie, od podstaw.
Isaac był uczniem pojętnym, teorie łapał w trymiga, gorzej było z praktyką.
Podobnie jak matka, jeśli chodzi o koordynacje ruchową, młody był czarną owcą w
rodzinie. I geny ojca siatkarza na niewiele się zdały.
Na szczęście Samik był bardzo cierpliwym
nauczycielem. A Isaac upartym uczniem. Zupełnie nie zwracał uwagi na kolejne
siniaki, kolejne otarcia, których nabawiał się mimo założenia ochraniaczy.
Chciał się nauczyć jeździć i to było dla niego najważniejsze.
Gdy w końcu udało mu się przejechać pierwsze dziesięć
metrów bez wywrotki, nie krył radości.
− Zobacz, tato, zobacz! Ja naprawdę jadę! – krzyczał
radośnie, ledwo utrzymując równowagę.
− Bardzo dobrze, świetnie! – Guillaume roześmiał się
głośno i zaklaskał mimowolnie. Ciepło mu się robiło na sercu, gdy widział
uśmiechniętą twarz syna.
Isaac też się zaśmiał. Zawrócił, podjechał do taty, a
potem bez żadnego ostrzeżenia rzucił mu się na szyję.
− Dziękuję – szepnął, mocno przytulając mężczyznę. –
Jest super, tato.
Samik poczochrał czuprynę młodego i czule cmoknął go
w czoło. Już nic więcej nie potrzebował do szczęścia.
***
− Ale na pewno wszystko wziąłeś? – Stephanie
skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła stojącego naprzeciwko męża krytycznym
spojrzeniem.
− Na pewno – powiedział po raz chyba dziesiąty tego
dnia. – Paszport, wszystkie papiery, pozwolenia – wyliczał na palcach. – W
razie czego zatrzymają mnie już w Kanadzie. I wtedy martwić się będzie już
Glenn, nie ty. – Wyszczerzył się głupkowato. – O pozostałe rzeczy nie musisz
się bać
Kobieta nie wyglądała jednak na przekonaną. Zacisnęła
usta w wąską kreskę i nerwowo rozglądnęła się po głównej hali lotniska. Jak
zwykle wokół pełno było ludzi, którzy zupełnie nie zwracali na siebie uwagi.
Hałas, gwar i wkurzające komunikaty, wygłaszane zdecydowanie zbyt niewyraźne.
Zatrzymała wzrok na stojących obok dzieciach. Zarazem
Timi, jak i Manoline wydawali się być cokolwiek znudzeni. Już dawno
przyzwyczaili się do wyjazdów taty, stały się dla nich czymś naturalnym.
Dodatkowo wiedzieli, że w razie czego zawsze mogą do niego zadzwonić albo
chociaż wysłać smsa.
Denerwowała się Stephanie i denerwował się Nicolas.
Ona z względów oczywistych – w końcu wysyłała męża za ocean, sama będąc w ciąży
bliźniaczej; on głównie dlatego, że nie wiedział, jak ma się zachować.
− Tylko uważaj tam na siebie – po raz kolejny
pouczyła trenera żona. – Żadnych głupich wybryków, żebym cię nie musiała z
kanadyjskiego aresztu wyciągać!
− Oh, daj spokój – Stephane lekceważąco machnął ręką.
– Czy ja kiedyś zrobiłem coś głupiego?
− Wysmarowałeś całą windę czekoladą. A potem z
kumplami ułożyliście flagę Francji na dachach samochodów. Wykorzystując do tego
własne majtki.
− Byłem młody i głupi.
− Miałeś ponad trzydziestkę i dwójkę małych dzieci na
utrzymaniu!
Jej oburzenie doszczętnie rozśmieszyło mężczyznę.
Zarechotał cicho, by potem chwycić kobietę za ramiona, przyciągnąć do siebie i
pocałować ją namiętnie.
− Przecież zobaczymy się za dwa tygodnie w Katowicach
– przypomniał. – Zresztą to chyba ja powinienem się martwić o ciebie. –
Znacząco położył dłoń na zaokrąglonym
brzuchu kobiety.
Z irytacją przewróciła oczami, ale na jej twarzy
pojawił się szeroki uśmiech.
− Obiecuję, że nie będę się przemęczać. Wykorzystam
ten bujany fotel, które kupiłeś. – Wierzchem dłoni czule pogładziła policzek
męża.
Stephane znów ją pocałował, a potem zwrócił się do Nicolasa.
− Mogę cię o coś prosić? – zaczął wyjątkowo poważnym
tonem.
− Pewnie. – Chłopak jedynie wzruszył ramionami.
− Miej oko na swoją matkę. Jest niereformowalna.
Stephanie już chciała coś odpyskować, jednak zamiast
tego jedynie fuknęła kpiąco i szturchnęła trenera w bok. Ten jedynie parsknął
śmiechem, zupełnie nic sobie nie robiąc z jej fochów. Co spotkało się
oczywiście z obrażonym tupnięciem nogą i morderczym spojrzeniem.
Bardzo morderczym spojrzeniem.
Nico potulnie odczekał, aż rodzice przestaną się ze
sobą drażnić. Dopiero wtedy powoli pokiwał głowę.
− Zrobię co w mojej mocy – obiecał. – Ale obiecałem
Sharonowi, że wpadnę do niego pod koniec
maja.
− To wiem – przytaknął Stephane. – Wtedy pałeczkę
przejmie Joyce i twój młodszy brat. – Znacząco zerknął na syna, który akurat
analizował strukturę swoich sznurówek. – Timote?
Słysząc swoje imię, chłopiec gwałtownie podniósł
głowę, co zachwiało jego poczuciem równowagi i wywołało niekontrolowany
przechył do tyłu. Na szczęście, dzięki wrodzonej sprawności, udało mu się nie
zaliczyć spektakularnej gleby.
− Jak najbardziej, tato! – Wyprostował się dumnie. –
Dopilnuję, co mam dopilnować, czy jak to tam było. – Wyszczerzył się
głupkowato.
Zrezygnowany Stephane jedynie pokręcił głową. Zerknął
na zegar i momentalnie zmarkotniał.
Stephanie zmarszczyła ze zdziwieniem brwi. Jednak gdy
zobaczyła godzinę, również nieznacznie pobladła.
− Musisz już iść, prawda? – zapytała cicho.
− Jeśli nie chcę się spóźnić na samolot…
Westchnęła głęboko. Ruchem ręki odgarnął z czoła
kobiety pojedynczy kosmyk włosów, dzięki czemu mógł spojrzeć jej w oczy.
− Pomyśl poważnie nad imionami, dobrze? – poprosił. –
Bo mam dość mówienia o bliźniakach tylko w liczbie mnogiej.
Uśmiechnęła się nieznacznie. Wspięła się na palce i
teraz sama pocałowała mężczyznę.
− Tak zrobię – przytaknęła. − Nie musisz się martwić,
poradzimy sobie – obiecała. – Zawsze sobie jakoś radziliśmy.
− Wiem i liczę… − przełknął głośno ślinę. – Mam
nadzieję, że od teraz nasze życie znów będzie nudne.
Zaśmiała się cicho. Wzrokiem wskazała na dzieci, a
potem na zegar. Czas znów uciekał.
Stephane już się nie ociągał. Pożegnał się z
potomstwem, potem po raz ostatni pocałował żonę, by w końcu odwrócić się na
pięcie i odejść.
Stephanie odprowadziła go wzrokiem, a gdy upewniła
się, że nikt jej nie usłyszy, wyszeptała.
− Ja też na to liczę, Stephane, ja też.
W ten jakże słoneczny niedzielny poranek przedstawiam wam rozdział trzydziesty piąty. Kończyłam go pisać wczoraj, w trakcie meczu naszych siatkarzy, to rozpływając się nad Andrzejem i Joyce, to znów przeklinając na czym świat stoi.
Dziś mecz o wszystko. I cały dzień chodzenia w
nerwach.
Dlatego z niecierpliwością czekam na wasze komentarze
i jak zwykle z góry za wszystkie dziękuję.
Pozdrawiam
Violin
Brawo Andrzej! Wroniasty podniósł mi ciśnienie w poprzednim rozdziale, wręcz byłam nim rozczarowana - mimo że z drugiej strony go rozumiałam. Ale! Sam doszedł do wniosku, że zbyt emocjonalnie zareagował i odpuścił sobie mecz. Bo Joyce jest ważniejsza, ot co! Chociaż, mógł wyjść w trakcie, a nie w przerwie ... ej te chłopy ^^ I to co podobało mi się najbardziej, na spokojnie porozmawiał z Joyce. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że wcale nie jest powiedziane, że ona dzieci mieć nie może. Czy ona w ogóle wzięła pod uwagę fakt, że to w Jonasie jest problem? A po za tym, gdy się za bardzo chce, to nie wychodzi. Także jeszcze wszystko może się dobrze skończyć, może spełnić to swoje marzenie, a Andrzej ma szansę wziąć ich wspólne dziecko na ręce <3 Rozpływam się wręcz nad jego zapewnieniami o miłości i wsparciu. Ach, kupił mnie dzisiaj!
OdpowiedzUsuńIsaac mnie przeraża hahaha. Ale tak w pozytywnym sensie! Jestem pod wrażeniem, wykonanej przez niego pracy. Pani na pewno będzie w wielkim szoku, a on dostanie najlepszą ocenę i pochwałę :) I to zakłopotanie Samika ^^ "Nie miał pojęcia, czy być dumny, czy też przerażony, że syn jest inteligentniejszy od niego" padłam! Ale pomyślał nad nagrodą i brawa dla niego za pomysł. Trafił idealnie! Mogli spędzić wspólnie chwile tylko we dwóch co jak najbardziej odpowiadało chłopcu :) Tak sobie nawet pomyślałam, że to fajne że jest taki kontrast pomiędzy Danielle i Samikiem. Z matką Isaac może porozmawiać o ciężkich tematach, poobserwować i postudiować różne rzeczy, a z ojcem? Taki luzik, który także jest dziecku potrzebny. Tata weźmie na deskorolkę ... z tatą można się powygłupiać. Super :)
I nasza szalona rodzinka Antiga! Ci to zawsze rozwalają system, a ja wręcz leże i wyję ze śmiechu ^^ te wspomnienia z "młodych lat" Stephana były genialne. Jak sobie to wyobraziłam ... flaga z majtek ... hahahaha! I jak biedna Stephanie ma się nie martwić? No jak! Skoro mąż to jej kolejne dziecko i nie wiadomo kiedy co nawywija :D Jednak tekst "Miej oko na swoją matkę. Jest niereformowalna" wygrywa dzisiejszy rozdział! Nagroda dla Stephana <3
I luzik po meczu ;) Jesteśmy w szósteczce!
Muszę przyznać, że w tym rozdziale Andrzej załapał u mnue dużego plusa. Obawiałam się, że może się pomiędzy gołąbkami popsuje się, ale jednak... Wygrał zdrowy rozsądek i bardzo dobrze!
OdpowiedzUsuńJak widać nic jeszcze nie jest wiadome na 100%, a ja wierzę że Joyce będzie mogła być mamą. Czuję, że te kłopoty z wcześniejszym zajściem w ciążę, były spowodowane tym, że bardzo chciała, stresowała się, a to nie zawsze dobra droga.
Issac, to szalenie mądry młody człowiek. Momentami mam wrażenie, że mamy do czynienia z małym Einsteinem, naprawdę! Niech Samik się nie przejmuje tym, że może powiedzieć coś, co zabrzmi głupio, bo dla młodego liczy się miłość ojca, a nie to, jak mądry jest (chociaż to też zapewne jakieś znaczenie ma). Przypomniałaś mi czasy, kiedy ja próbowałam swoich sił na desce i... całe szczęście, że na próbach zaprzestałam.
Kocham Antigów, wszystkich razem i każdego z osobna. Zawsze (można poza ostatnimi dwoma rozdziałami, kiedy były momenty grozy) wprowadzają super atmosferę, jeszcze lepsze dialogi, a jak do tego dochodzą cięte riposty Stephanie, to jestem w domu. Oby ten czas rozłąki minął im bez większych przygód.
Ja również się denerwowałam podczas wczorajszego meczu, a dzisiejszego wręcz nie mogłam się doczekać, ale opłacało się! Jesteśmy nadal w grze i oby zostało tak do końca.
Do następnego :)
Cieszę się, że Andrzej wszystko sobie na spokojnie przemyślał i zaczął poszukiwania Joyce, która jak miał się okazję przekonać była w fatalnym stanie po tej kłótni między nimi.
OdpowiedzUsuńNa szczęście wszystko sobie wyjaśnili i okazało się, że tak naprawdę nic jeszcze nie jest przesądzone w kwestii możności posiadania dzieci przez Joyce.
Mam nadzieję, że jej przypuszczenia się nie potwierdzą i wszystko jest w porządku. To, że nie udało się jej zajść w ciąże z Jonasem, jeszcze o niczym nie świadczy. Mogło się w końcu na to złożyć bardzo wiele czynników i skąd kobieta może mieć pewność, że wina akurat nie leżała po stronie jej partnera?
Plus także dla Andrzeja za to, że zapewnił Joyce o swoim uczuciu do niej. To było na pewno dla niej bardzo ważne. Ich miłość naprawdę jest silna i głęboka. Dlatego jestem przekonana, że gdyby nawet spełnił się najczarniejszy scenariusz, to obydwoje sobie by z tym poradzili.
W końcu, jeśli się kochają to pokonają każde przeciwności i problemy.
Jestem pełna podziwu dla Isaaca. To jak się przyłożył do zadania domowego...Na pewno jego praca zrobi furorę. Chłopiec naprawdę jest ogromnie ambitny, co na pewno jest często niemałym zaskoczeniem dla wszystkich.
Samik naprawdę posiada wyjątkowego syna, ale jak na razie świetnie sobie radzi w kontaktach z nim. Mają ze sobą bardzo dobry kontakt i powoli powstaje między nimi rodzinna więź.
Z szerokim uśmiechem czytałam o nauce Issaca jazdy na deskorolce. Świetnie, że w jego życiu są zachowane proporcje. Jest poważna nauka, o której często jego rówieśnicy nie mają najmniejszego pojęcia, ale i zwyczajna rozrywka. Co niewątpliwie ułatwi w przyszłości chłopcu odnalezienie się wśród swoich rówieśników.
Pożegnanie na lotnisku Stepana było przezabawne. :) To jak żona upominała go o właściwe zachowanie i wypominała wybryki z przeszłości. Haha.
Mam nadzieję, że podczas nieobecności męża ze Stephanie i bliźniakami wszystko będzie w porządku i ich życie od teraz rzeczywiście stanie się monotonne i nudne. Wystarczy już im wrażeń w ostatnim czasie. No i może w końcu Stephanie znajdzie teraz odpowiednie imiona dla dzieci?
Czekam na następny rozdział z niecierpliwością. :)
Och, całe szczęście, że Andrzej poszedł po rozum do głowy, ogarnął sobie wszystko i pognał szukać Joyce! Odnalazł ją w hotelu, gdzie w spokoju mogli porozmawiać o zaistniałej sytuacji. Joyce wszystko mu wyjaśniła i dobrze, że Andrzej zrozumiał i nie robił jej niepotrzebnych wyrzutów. Zdaję sobie sprawę, że dla Joyce to cholernie przykre i zapewne bolesne, ale może powinna jednak zdecydować się na te badania? Przecież nie jest powiedziane, że to ona jest bezpłodna, równie dobrze to może być wina Jonasa. Byłaby pewniejsza, gdyby zdecydowała się na ten krok :) Ich uczucie jest bardzo silne i również cieszy mnie to, że Andrzej ją o tym zapewnił. W takiej chwili dla Joyce to na pewno wiele znaczy :)
OdpowiedzUsuńOch, Issac, jak ja go lubię! :D Jestem przekonana, że zadanie, które wykonał spodoba się jego nauczycielce. W końcu niezwykle poważnie podszedł do tematu. Widać, że naprawdę go to kręci ^^ :D Fajnie, że między nim a Samikiem panują takie swobodne relacje :) Z każdym dniem stają się dla siebie coraz bliżsi, a pomysł z nauką jazdy na deskorolce był strzałem w dziesiątkę. A ta radość, gdy udało się przejechać kawałek... Bezcenna ^^
Pożegnanie na lotnisku było mega zabawne :D Wspominki Stephanie, co jej mąż wyprawiał w młodości były mistrzowskie haha :D Ale ma zapewnioną opieką pod jego nieobecność, więc wszystko powinno być dobrze :) Już dzieci o to zadbają! ^^ I trzymam kciuki, żeby Stephanie udało się wybrać imiona dla bliźniaków :)
Czekam z niecierpliwością na nowość :)
Pozdrawiam ;*
Cieszę się że Andrzej tak szybko wszystko sobie przemyślał. I poleciał do Joyce. Bo ja już naprawdę zaczęłam w niego wątpić. Ale teraz znów odzyskuje moją sympatię. No nic nie potrafię poradzić na to że jak ich kocham razem.
OdpowiedzUsuńSytuacja z tym że Joyce nie może mieć dzieci . Trochę się wyjaśniła. Bo przecież to nic pewnego. I wina za to że nie mogła wtedy zajść w ciążę wcale nie musi leżeć po jej stronie.
Jestem pełna podziwu dla Isaaca za to z jakim zaangażowaniem podszedł do zadania. Co chyba nie jest zbyt częstym zjawiskiem w jego wieku 😉
Pożegnanie na lotnisku dla mnie wygrało rozdział. Wspomnienia Stephanie były świetne. Uśmiałam się jak glupia.
Jestem ciekawa czy pod nieobecność męża wybierze w końcu imiona dla dzieciaków.
Przepraszam że krótko ale komentuje z komórki bo jestem w drodze. A strasznie nie lubię tego robić. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdzial.😊
Andrzej to jednak prawdziwy mężczyzna, takiego to ze świecą szukać, no pięknie, wpadłam w zachwyt, panie Wrona <3 Issac to też zasługuje na medal, bo ja dalej nie mogę uwierzyć, że nie jest zagubiony w nowej sytuacji i odnajduje się w niej naprawdę dobrze; sądziłam, że będzie przeżywał rozstanie z matką i nie zaakceptuje nowej rzeczywistości, a on z każdym rozdziałem jest coraz bardziej uroczy i mądry jak na swój wiek. Ciekawe czy pani Antiga wybierze imiona, bo aż nie mogę się doczekać tej ostatecznej decyzji. Pozdrawiam i weny
OdpowiedzUsuń