Nico zgrabnie ominął dziurę w chodniku, spojrzał w
prawo, następnie w lewo, a potem raźnym krokiem przeszedł przez ulicę. Podszedł
do niskiej, drewnianej furtki i przez chwilę z uwagą obserwował dom za płotem.
Gdy w końcu ujrzał ruch w jednym z okien, uśmiechnął się szeroko i bez oporów
wszedł do małego ogródka. W dwóch susach pokonał uroczy, drewniany ganek, by w
końcu wyprostować się dumnie, wygładzić dłonią koszulę i grzecznie zapukać do
drzwi.
− Już idę, przecież się nie pali! – Rozległo się ze
środka.
Sekundę później drzwi otworzyły się na oścież i
stanęła w nich kobieta potężna. Prawie tak szeroka, jak wysoka, ale o
dobrotliwym spojrzeniu zielonych oczu i zarumienionych policzkach. Na widok
Nicolasa, zapiszczała radośnie po czym porwała go w ramiona, przy okazji prawie
łamiąc mu żebra.
− Nikuś, wróciłeś! Dlaczego nie powiedziałeś, że
przyjeżdżasz? – fuknęła z wyrzutem.
− Przepraszam, Anette – wycharczał, nieudolnie
próbując złapać oddech. – To wyszło bardzo spontanicznie. – Uśmiechnął się
przepraszająco.
Anette mruknęła coś jeszcze pod nosem po czym
niechętnie puściła Nika. Poprawiła upięte w wysoki kok, grube ciemne włosy,
wygładziła kuchenny fartuszek i na wszelki wypadek zdzieliła młodzieńca
ścierką.
− Frédérick jest jeszcze w warsztacie, pewnie wróci
wieczorem. – Ruchem ręki zaprosiła Nicolasa do środka. – Właśnie piekłam
ciasto. Czekoladowe, twoje ulubione. Mam nadzieję, że się załapiesz, choć
biorąc pod uwagę głodomory, które teraz mieszkają w tym domu to może być ciężko – zaśmiała się,
przechodząc do kuchni.
Nico mimowolnie parsknął śmiechem. Powiedzieć, że
lubił Anette, to nic nie powiedzieć. Ona i jej mąż Fréd od wielu lat tworzyli
profesjonalną rodzinę zastępczą. Przez ich domu trafiały dzieci różne, niektóre
zupełnie bez bliskiej osoby, czekające na adopcje i takie, których biologiczni
opiekunowie jedynie potrzebowali czasu, by ogarnąć swoje życie. Niektóre przybywały
tylko na kilka tygodni, inne spędzały u małżeństwa kilka lat. Niezależnie od
długości pobyty, czy wieku, dom zawsze opuszczały dobrze odżywione, wytulone i
po prostu szczęśliwe.
Nicolas trafił tutaj dwa dni przed swoimi szesnastymi
urodzinami. U poprzednich opiekunów zrobił małą rozróbę, posmarował kilka
ścian, wdał się w bójkę i w końcu spisała go policja. Opieka społeczna
zdecydowała się po raz kolejny przenieść chłopaka, tym razem do ludzi z
doświadczeniem jeśli chodzi o opiekę nad trudną młodzieżą.
I to był strzał w dziesiątkę. W nowym domu Nicolas
uspokoił się, przestał na wszystkich warczeć. Pomagając Frédérickowi w
warsztacie samochodowym znów czuł się potrzebny, a także odkrył nowe hobby. Gdy
za to siadał w kuchni z Anette, mógł spokojnie wyrzucić z siebie wszystkie
zmartwienia i troski. W końcu miał wrażenie, że ktoś go słucha.
Tym razem jednak nie poszedł od razu do kuchni, tylko
zatrzymał się w przedpokoju. Stanął przy jednej ścianie, by móc objąć wzrokiem
drugą. Na wysokości jego oczu wisiało ponad dwadzieścia fotografii, wszystkie
starannie oprawione, z wyczyszczonymi szybkami. Najstarsze, pstrokate i gorszej
jakości, wisiały najbliżej schodów. Te nowsze bliżej drzwi. Każde, co do
jednego, przedstawiało dziecko. Różne dzieci, w różnym wieku, różnej płci i
o różnym kolorze skóry. Wszystkie uśmiechały się szeroko. Były to szczere,
naturalne uśmiechy, które zupełnie nie oddawały tego, przez co większość tych
dzieciaków przeszła.
Uśmiechnął się nieznacznie. Jego spojrzenie
zatrzymało się na piętnastym zdjęciu od schodów.
− Jak mogłem zapuścić, aż takie kudły? – Pokręcił z
niedowierzeniem głową, widząc swoją podobiznę sprzed dwóch lat, na której włosy
miał aż za ramiona
− Teraz narzekasz, a jak chciałam ci je ściąć, to
chodziłeś obrażony przed dwa tygodnie. – Z kuchni wychyliła się Anette. –
Ciasto zaraz będzie gotowe, a dzieciaki jeszcze nie wróciły ze szkoły, więc
zjesz sobie na spokojnie i opowiesz, co kurczę robiłeś przez ostatnie
miesiące?!
Zaśmiał się cicho. No tak, mógł się spodziewać takiego
wywiadu.
I nie zamierzał się od odpowiedzi wymigiwać. Usiadł
przy kuchennym stole, a gdy otrzymał swój przydziałowy kawałek ciasta, zaczął
ze szczegółami opowiadać ostatnie wydarzenia. Anette słuchała go uważnie, a jej
oczy z każdą kolejną minutę robiły się coraz większe. Gdy w końcu skończył,
kobieta z wrażenia, aż musiała sobie usiąść i odetchnąć głęboko.
− No tego to się nie spodziewałam – przyznała
szczerze. – Żebyś znalazł swoich rodziców... I jeszcze okazało się, że cię nie
porzucili… Coś niesamowitego.
− To prawda. – Powoli pokiwał głową. – Na razie może
jest trochę dziwnie, ale… Ale wszystko idzie w dobrym kierunku. – Uśmiechnął
się nieśmiało.
Ona też odpowiedziała uśmiechem. Zaraz jednak
spoważniała. Chwyciła dłoń chłopaka i spojrzała mu prosto w oczy.
− Wiesz doskonale, że najważniejsze jest dla mnie, by
moje dzieci wyrosły na szczęśliwych ludzi. Dlatego odpowiedz mi szczerze: czy
jesteś szczęśliwy?
Przełknął głośno ślinę. Zawahał się przez moment, ale
w końcu przytaknął nieznacznie. W końcu miał wszystko – kochających rodziców,
młodsze rodzeństwo już na świecie i w drodze, a także najlepszego przyjaciela,
na którego zawsze mógł liczyć. Czego chcieć więcej?
− Tak – wyszeptał. – Jestem naprawdę szczęśliwy.
***
Oddychała głęboko, powoli, skrupulatnie łapiąc
powietrze. Palce zaciskała na krawędzi poduszki. Nogi podkuliła pod brzuch i
szczelnie owinęła się kołdrą. W
regularnych odstępach to otwierała, to znów zamykała oczy. Bardzo chciała
zasnąć, ale nie potrafiła. Za każdym razem, gdy już prawie zasypiała, w jej
głowie pojawiało się wspomnienie ostatnich kilku godzin.
Ciemność,
wszędzie ciemność. Co się dzieje? Dlaczego się dzieje? Gdzie jestem?
Jeszcze bardziej skuliła się w sobie. Mocno zacisnęła
powieki, wsłuchując się w odgłosy szpitala. Na oddziale panował wyjątkowy
spokój, jedynie co pewien czas jakaś pielęgniarka, szybkim krokiem przemierzała
korytarz.
− Przecież nic się nie dzieje – szepnęła do siebie
Stephanie. – Wszystko jest w porządku.
A mimo tego nadal drżała. W myślach, w kółko
przywoływała jedno i to samo zdanie:
Córka nadal
jest znacząco mniejsza od syna… Mieści się w granicach normy, ale musimy
kontrolować sytuacje…
Stanowczo pokręciła głową. Przecież to było bez
sensu. Jej dzieci zawsze rodziły się małe. Ani Timo, ani Manoline nie
przekroczyli trzech kilogramów. Nadrabiali później.
Więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Czule pogłaskała zaokrąglony brzuch. Nie powinna się
martwić, ale robiła to. Przy mężu starała się być spokojna, jednak teraz, w
ciemności powracały najstraszniejsze koszmary.
Zacisnęła palce na prześcieradle. Miała wrażenie, że
ma w sobie nie jedną, a dwie Stephanie. Pierwszą, logicznie myślącą, wierzącą w
słowa lekarza i drugą, spanikowaną, przewrażliwioną, która widziała jedynie
czarne scenariusze.
Ostatni raz pojawiła się dziesięć lat wcześniej, gdy
urodzić miała się Many. Ale nawet wtedy była jedynie prawie niewyczuwalnym widmem.
Teraz dla odmiany była wyjątkowo realna.
− Dlaczego mnie straszysz, kochanie? – zapytała cicho
kobieta. – Mam nadzieję, że nie chcesz mi niczego przekazać.
Poczuła pod palcami delikatne ruchy. Nie mogła
jeszcze stwierdzić, które dziecko się rusza, ale i tak uśmiechnęła się czule.
− Martwię się o was – mówiła dalej. – To niby
normalne, ale jednak… Dlaczego cały czas mam wrażenie, że coś jest nie tak?
Kolejny ruch. Któryś maluszek nieudolnie próbował
przekonać mamę, by dała sobie spokój i wyluzowała.
− Ciekawe czy za kilka lat też będziecie tacy pewni
siebie? – prychnęła.
Przymknęła oczy, mimowolnie wyobrażając sobie te
„kilka lat”. Na początku, gdy dowiedziała się o ciąży, fakt, że nosi pod sercem
dwójkę dzieci był nierealny, wręcz absurdalny. Nie dowierzała, że mogłaby po
raz kolejny zostać mamą, że w jej życiu po raz kolejny miała się pojawić jakaś
malutka istotka.
I to nie jedna, a dwie.
Ale odkąd brzuszek się zaokrąglił, coś zaczęło się
zmieniać. A tego popołudnia, gdy po raz pierwszy poczuła ruchy dzieci, ogarnęła
ją ta błogość, radość, której tak brakowało na początku. Jakby w końcu dotarło
do niej, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Przywołała w myślach obraz maluchów. Chłopca i
dziewczynki. Mniej więcej trzyletnich. Małego blondynka, bo przecież jej
synowie zawsze są blondynami. O dużych niebieskich oczach i kręconej czuprynie,
której nikt nie będzie potrafił rozczesać.
A córeczka? Stephanie zaśmiała się cicho,
przypominając sobie, jak wiele lat wcześniej dyskutowali z Stephanem o
wyglądzie Manoline. Włosy Many po urodzeniu miały ciemno rudą, rdzawą barwę i
kobieta po cichu liczyła, że ten kolor się utrzyma. Z czasem włosy ściemniały,
trochę zmieniły odcień i stały się płowe.
− Może teraz trafi mi się mały rudzielec? – wyszeptała
rozmarzonym głosem.
Sama nie wiedziała dlaczego, ale gdy tylko próbowała
wyobrazić sobie swoją nienarodzoną córkę, widziała dziewczynkę z rudymi
warkoczami, małą wiewiórkę w zielonej sukience.
− Tylko jakie imię będzie do ciebie pasowało? –
zapytała. – Dorothée? Aurora? Jaquelin? Élodie? Mirabelle? A może Pierrette?
W tym momencie dzieci poruszyły się po raz kolejny.
Stephanie przełknęła głośno ślinę. Jeszcze raz czule
pogłaskała zaokrąglony brzuch.
− To chyba jest najmniejszy problem – mruknęła. –
Najważniejsze by wszystko skończyło się dobrze.
***
Joyce uśmiechnęła się nieznacznie, gdy poczuła na
czole delikatny pocałunek. Niechętnie otworzyła oczy. Przeciągnęła się leniwie,
a w końcu usiadła i spojrzała na Andrzeja nieprzytomnym wzrokiem.
− Dobrze spałaś? – zapytał cicho, nawet na chwilę nie
odrywając głowy od poduszki.
− A jak myślisz? – prychnęła. – To wszystko twoja
wina. Mam nadzieję, że te ściany są dźwiękoszczelne i przynajmniej pozostali
goście się wyspali. – Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą.
W odpowiedzi Wrona jedynie parsknął śmiechem.
Podczołgał się na drugi brzeg łóżka, po czym chwycił kobietę za rękę i
pociągnął z powrotem na materac.
− Ej!
Pochylił się nad nią, a potem zaczął czule obcałowywać
jej dekolt. Jęknęła cicho, gdy zjechał ustami niżej, a przez ciało Francuzki
przeszedł dreszcz.
− Spojrzałeś na zegarek? – wychrypiała.
− Mamy jeszcze pół godziny – odpowiedział, nie
przerywając pieszczot.
Oczywiście na pocałunkach się nie skończyło i pół
godziny zamieniło się w półtorej. Dziewięćdziesiąt minut, w czasie których,
para dość dobitnie wyrażała swoje uczucia, a wszyscy pozostali goście mieli
okazje dowiedzieć się, jak mają na imię mieszkańcy pokoju trzysta trzy.
Gdy wychodzili z hotelu, dochodziła dwunasta. Nie
spieszyło im się specjalnie, bo lunch miał być dopiero o czternastej. Mieli
więc jeszcze dwie godziny dla siebie. Andrzej zaciągnął swoją partnerkę na
kolejny spacer, tym razem pod stadion Bayernu. Dumnie kroczył przez miasto, w rękach
dzierżąc mapę, a Jocelyne usilnie starała się, nie wskazywać mu drogi.
− Teraz powinniśmy skręcić w prawo – stwierdził, w
zamyśleniu przeczesując palcami swoją gęstą drogę. – A potem na rondzie w lewo…
A może znów w prawo? Sam już nie wiem…
Kobieta z trudem powstrzymywała wybuch śmiechu.
Również pochyliła się nad planem miasta, zmarszczyła w skupieniu brwi.
− Chodźmy prosto – zaproponowała sztucznie zatroskanym
głosem. – Powinno być szybciej.
Wrona posłał jej zdezorientowane spojrzenie, ale
powoli pokiwał głową. Starannie złożył mapę, schował do kieszeni, po czym wziął
partnerkę pod rękę i pewnym krokiem ruszył przed siebie
Oczywiście Joyce miała rację. Nie minęło dziesięć
minut, a znaleźli się przed stadionem monachijskiej drużyny. Choć do meczu zostało
jeszcze kilka godzin, to przed wejściem już rozłożyli się sprzedawcy, oferujący
różne klubowe gadżety.
− Nie masz żadnego klubowego szalika, prawda? –
zapytał, gdy przechadzali się wzdłuż kolorowych stoisk. – Ani koszulki, czapki,
czy czegoś podobnego.
− Niestety nie – odpowiedziała, choć to nie do końca
zgadzało się z prawdą. Doskonal zdawała sobie sprawę z tego, że w niewielkim
mieszkanku w Warszawie, na dnie granatowej walizki, leży wysłużona, czerwona
koszulka, którą kiedyś dostała jako prezent. Kilka miesięcy wcześniej spakowała
ją odruchowo, a teraz miała szczerą ochotę o niej zapomnieć.
Jednak Wrona nie mógł o tym wiedzieć. Z wręcz
psychopatycznym uśmiechem dopadł do pierwszego stoiska, zdjął z wieszaka
szalik, a potem zarzucił go na szyję dziewczyny. Zmierzył ją krytycznym
spojrzeniem po czym zacmokał z dezaprobatą.
− To jednak nie to – stwierdził.
Zabrał szalik i sięgnął po kapelusz z gumką. Ten też
nie przypadł mu do gustu, więc przez kolejne piętnaście minut testował kolejne
nakrycia głowy i szaliki, próbując znaleźć ten idealny. Joyce znosiła to ze
stoickim spokojem. Obserwowanie roześmianego od ucha do ucha Andrzeja,
sprawiało jej czystą przyjemność i nie zamierzała sobie tego odbierać.
− Ten powinien być dobry.
W końcu siatkarz nałożył na głowę partnerki ostatnią
czapkę. Czerwoną, włochatą i z wystającymi różdżkami.
Kobieta z trudem powstrzymała kolejny wybuch śmiechu.
− Twierdzisz, że pasuje do mojego charakteru, tak? –
Skrzyżowała ręce na piersi.
Z
zakłopotaniem podrapał się po głowie. Uśmiechnął się przepraszająco, ale jego
oczy błyszczały chytrze. Objął Jocelyne ramieniem, a potem pochylił się i
wyszeptał lekko zachrypniętym głosem:
− W końcu jesteś moim diabełkiem, nieprawdaż?
Przez jej ciało przebiegł dreszcz. Niepewnie kiwnęła
głową, a potem odruchowo zerknęła na zegarek.
− Chyba powinniśmy się zbierać – zauważyła, starając
się ignorować przyspieszone bicie serca. – Nie chcesz przecież, by twoi kumple
na ciebie czekali. – Uniosła znacząco brwi.
Andrzej mruknął coś pod nosem. Wyraźnie było widać,
że akurat w tym momencie lunch był ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę. No
chyba, że taki zjedzony w hotelu. W pokoju. Z widokiem na nagie ciało
ukochanej.
Na szczęście jako mężczyzna cokolwiek rozsądny,
potrafił opanować swoje instynkty i przywołać logiczne myślenie. O dziwo bez
większych problemów, zaprowadził Joyce na niewielki skwerek blisko stadionu,
gdzie mieściła się zapowiadana restauracja.
Przed wejściem już ktoś na nich czekał. Szczupła
kobieta, z długimi brązowymi włosami, trzymała na rękach małą, najwyżej roczną
dziewczynkę, która zawzięcie próbowała dosięgnąć siedzącego na gałęzi gołębia.
Na widok zbliżającej się pary, kobieta uśmiechnęła
się szeroko.
− Cześć, Andrew! Widzę, że jednak mówiłeś prawdę, że
kogoś ze sobą przyprowadzisz. – Posłała Francuzce ciepłe spojrzenie. – A Robert
był pewien, że żartujesz.
− Aż tak ze mną źle? – Siatkarz z zakłopotaniem podrapał się po głowie. – W
każdym razie… Ania, Joyce, Joyce, Ania. – Przedstawił sobie kobiety.
Jocelyne skinęła grzecznie głową, jednocześnie nie
spuszczając wzroku z Polki. Miała głupie wrażenie, że powinna ją skądś
kojarzyć, ale nie była wstanie powiedzieć skąd.
− Robert kazał was pozdrowić – kontynuowała Anka. –
Oczywiście nie mógł wpaść, przygotowania przed meczem i te sprawy, ale liczy,
że jeszcze będzie okazja, by pogadać. A tym czasem mam nadzieję, że twoje
dwumetrowe cielsko przyjmie te pyszności, które tu podają. – Ruchem ręki
zaprosiła ich do środka.
Joyce przełknęła nerwowo ślinę. Zerknęła niepewnie na
Wronę. Mężczyzna chwycił jej dłoń i ścisnął ją pokrzepiająco.
Wzięła głęboki wdech, każąc samej sobie wziąć się w
garść. Przecież nie miała, czego się bać. To byli znajomi Andrzeja, może dalsi,
ale nadal znajomi. A to oznaczało, że co do zasady powinni być spoko.
Na szczęście i tym razem się nie pomyliła. Kilkoro
osób, głównie facetów, które miała okazję poznać, okazało się być całkiem
sympatycznymi stworzeniami. Obecność Joyce przyjęli z uśmiechem na ustach, bez
problemu zmieniając język rozmowy na angielski. Dzięki temu nie minęło nawet
pół godziny, a kobieta poczuła się tak, jakby znała tych ludzi od zawsze.
Żartowała z nimi, wybuchała głośnym śmiechem i po prostu dobrze się bawiła.
Dodatkowo, co pewien czas jej kolano stykało się z kolanem Wrony. Wtedy
siatkarz posyłał partnerce znaczące spojrzenie, a ona rumieniła się
nieznacznie.
W czasie tego jakże sympatycznego lunchu, Joyce
utwierdziła się też w przekonaniu, że zna Anie. Znaczy się jej męża. Może nie
osobiście, lecz ze słyszenia.
Choć niekoniecznie były to te wspomnienia, które
chciała dla siebie zachować.
Pokręciła gwałtownie głową, chcą pozbyć się
nieprzyjemnych myśli. Ten dzień miał być wspaniały od początku do końca. I nic
nie mogło go zepsuć.
Lunch przeciągnął się do godzin późno popołudniowych,
a nawet wieczornych. Dopiero, gdy zegar wybił wpół do dziewiętnastej, ktoś
nieśmiało zasugerował, że warto by było się zebrać.
− Nigdy nie wspominałeś, że znasz Roberta
Lewandowskiego – zauważyła Joyce, gdy razem z Andrzejem powoli szli w kierunku
stadionu. Z różnych, bliżej nieokreślonych przyczyn, ich grupka rozproszyła się
samoistnie, więc mogli spokojnie porozmawiać we dwójkę.
− Jakoś nie było okazji. – Środkowy beznamiętnie
wzruszył ramionami. – Zresztą, to nie jest jakaś bliska znajomość. Jako
dzieciak chodziłem z jego siostrą na treningi siatkówki. Teraz czasami pomaga
mi załatwić coś dla dzieciaków z onkologii. Tacy sobie kumple, nic więcej. Ty
też pewnie poznałaś w pracy kogoś sławnego?
Cicho parsknęła śmiechem. Westchnęła głęboko i z
zrezygnowaniem pokręciła głową.
− Może i poznałam. Ale stewardessy są zazwyczaj
niewidzialne.
− Nawet jeśli biorą udział w kampanii reklamowej
linii? – Uniósł znacząco brew.
Jocelyne otworzyła i zaraz zamknęła usta. Zamrugała
szybko, nie bardzo dowierzając w to, co słyszy.
− Skąd to niby wiesz? – Zmierzyła go uważnym
spojrzeniem.
− Pogrzebałem w Internecie – odpowiedział szczerze. –
Ty googlowałaś mnie, to ja wygooglowałem ciebie. Założę się, że znasz osobiście
przynajmniej kilku zawodników Madrytu.
Wniosła uczy ku niebu, prosząc opatrzność o
cierpliwość. Jednocześnie jednak nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wspięła się na
palce, cmoknęła Wronę w policzek. On wykorzystał okazję, by chwycić kobietę za
rękę i bezpardonowo pociągnąć w stronę wejść, przy których dosłownie roiło się
od ludzi. Do meczu zostało niespełna czterdzieści pięć minut.
Weszli bez problemu. Choć od włochatej czapki
diabełka, głowa Joyce zaczynała nieprzyjemnie swędzieć, to Francuzka doskonale
czuła unoszące się w powietrzu emocje. Półfinał ligi mistrzów. To było
wydarzenie.
Jednak, gdy weszli na stadion, dziwny niepokój
zagościł w sercu Jocelyne. Miała
wrażenie, że coś wisi w powietrzu. Coś niepokojącego.
− Skoczę jeszcze do toalety. – Uśmiechnęła się
przepraszająco do Andrzeja, tuż przed tym, jak weszli na odpowiednią trybunę. –
Wrócę dosłownie za dziesięć minut – obiecała, a potem, nie zważając na
zatroskane protesty mężczyzny, odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie.
W skupieniu przyglądała się kolejnym znakom, szybkim
krokiem przemierzając korytarz. Nerwowo zaciskała palce na torebce, co chwilę
mimowolnie oglądając się przez ramię. Tak naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego
to robi. Z każdą kolejną sekundą była coraz bardziej zdezorientowana, a
przecież nic nie wskazywało na to, że coś miałoby się wydarzyć.
− Ze mną nigdy nie chciałaś przyjść na mecz. Czyżbym
nie był godzien twojego towarzystwa?
Zatrzymała się gwałtownie, słysząc za sobą znajomy
głos. Wzniosła oczy ku niebu i jęknęła w myślach.
− Doczekam się odpowiedzi?
Wzięła głęboki oddech, policzyła w myślach do
dziesięciu, a potem odwróciła się powoli.
− Cześć, Jonas. – Uśmiechnęła się krzywo. – Mnie też
miło cię widzieć.
− W tej czapce wyglądasz jak idiotka – prychnął bez
oporów.
− Ty nie jesteś lepszy. – Zmierzyła mężczyznę
krytycznym spojrzenie. Schludny garnitur pilota zamienił na rozciągniętą,
klubową koszulkę i krótkie spodnie, a idealnie wypolerowane lakierki na
schodzone sandały. Joyce wzdrygnęła się mimowolnie, przypominając sobie, ile
razy prosiła go, by w końcu je wyrzucił.
Jedynie czarne włosy nadal były idealnie przylizane.
− Gdzie zgubiłaś swojego wielkoluda? – Jonas szybko
zmienił temat. – Czyżby też się tobą znudził?
Zacisnęła wściekle pięści. Nieudolnie starała się
powstrzymać chęć, by przywalić mężczyźnie raz, a porządnie.
− Czego chcesz? – wycharczała.
Parsknął kpiącym śmiechem.
− Oj, Joyce, Joyce. – Posłał kobiecie litościwe
spojrzenie. – Dlaczego tak gwałtownie reagujesz? Przecież ja tylko chciałem się
przywitać. Zawsze musisz brać wszystko za poważnie. – Pokręcił z dezaprobatą
głową.
− Siniaki, których jesteś autorem, też wzięłam za
poważnie?
Westchnął głęboko. Zrobił krok w przód, a Jocelyne
cofnęła się odruchowo. Przełknęła głośno ślinę, gdy jej plecy gwałtownie zetknęły
się z betonowym słupem.
− Daj spokój. – Przewrócił z irytacją oczami. – To
był tylko jeden błąd.
− Pieprzenie Andrei też było błędem?
Z cichym świstem wypuścił powietrze. Pochylił się nieznacznie,
a w jego oczach pojawiły się niepokojące ogniki.
− Nie wmówisz mi, że ty żadnych nie popełniłaś. −
Uśmiechnął się chytrze. – Pamiętasz naszego wyimaginowanego syna? Ciekawe, czy
ta włochata małpa, z którą się teraz zadajesz wie, że nie możesz mieć dzieci.
Zamarła. Jej ciało zaczęło niepokojąco drżeć. W
oczach pojawiły się łzy, a twarz pobladła gwałtownie.
− To nie… − głos jej się załamał.
− Nie prawda?
Zrobił trzy kroki w przód, znów niebezpiecznie
zbliżając się do kobiety. Znajdował się naprawdę bardzo, bardzo blisko. Nie był
specjalnie wyższy od Jocelyne, więc ta
mogła spokojnie spojrzeć w jego zimne oczy.
Jej serce biło jak oszalałe, desperacko rozglądała
się wokół, w myślach błagając ludzi o interwencje.
Ale przecież z boku musiało to wyglądać jedynie na
sprzeczkę młodej pary.
− Musisz przyznać, że było nam razem dobrze –
wyszeptał, gdy ich twarze dzieliło kilka centymetrów. – Szkoda by było, by zniszczył
to jeden wieczór.
− Sam o tym zdecydowałeś – warknęła. – Mogłeś
zabawiać się z tą nową dziewczyną. Może wtedy wytrzymałabym z tobą jeszcze
kilka miesięcy.
− Ty…
Już podnosił rękę, z zamiarem uderzenia Joyce, jednak
nagle czyjeś długie palce zacisnęły się na koszulce Jonasa. Mężczyzna otworzył
szeroko oczy, gdy ta sama dłoń, pociągnęła go gwałtownie w tył. Zachwiał się,
szczerze zdezorientowany i rozłożył ręce, próbując utrzymać równowagę.
− Nawet nie warz się jej tknąć!
Między Joyce, a Jonasem, jakby znikąd pojawił się
Andrzej. Zaciskał wściekle pięści, pochylony niczym byk na korridzie. Ze swoimi
dwoma metrami, zdecydowanie górował wzrostem nad Niemcem. Dodatkowo mógł się
poszczycić dobrze zarysowanymi mięśniami i niezłą kondycją. W przeciwieństwie
do Jonasa, którego jedynym powodem do chwały, były zaczątki piwnego brzucha.
W takiej sytuacji jedynie idiota próbowałby
konfrontacji.
A Jonas nie był dupkiem, ale nie idiotą. I cenił
sobie jeszcze swoje zęby.
− Powodzenia z tą wariatką – prychnął tylko, a potem odwrócił
się na pięcie i zniknął w tłumie.
Jocelyne mimowolnie odetchnęła z ulgą. Wyprostowała
się powoli, a potem wzięła kilka głębokich wdechów, by uspokoić szaleńczo
bijące serce.
− Dziękuję – wyszeptała, posyłając Andrzejowi pełne
wdzięczności spojrzenie. – Uratowałeś mnie.
Ale on zupełnie nie zwracał uwagi na jej słowa. Nadal
stał tyłem do kobiety, to zaciskając, to rozprostowując palce. Wydawało się, że
nadal jest wściekły, że emocje nadal w nim buzują.
Joyce uśmiechnęła się nieznacznie. Podeszła do
ukochane i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu.
Jednak on zrobił coś, czego zupełnie się nie
spodziewała. Odwrócił się gwałtownie, strącając rękę Francuzki, a potem
popatrzył na nią wzrokiem przepełnionym złością.
Przełknęła głośno ślinę, odruchowo znów się cofając.
− Dlaczego mi nie powiedziałaś? – wycharczał słabym
głosem.
− Andrew…
− Dlaczego nie powiedziałaś, że nie możesz mieć
dzieci?! – wybuchnął.
Zamarła. Przerażenie ogarnęło całe jej ciało. Nie
przypuszczała, że siatkarz słyszał tę część rozmowy, że wyciągnął takie, a nie
inne wnioski.
Przez ułamek sekundy, strach całkowicie ją
sparaliżował. Jednak po kilku sekundach dotarło do niej, że może to wyjaśnić,
że to nie prawda.
− Posłuchaj, skarbie, to nie tak… − zaczęła, przekonana,
że ma szansę uspokoić Wronę.
Jednak ten jej nie słucha. Pokręcił głową z
dezaprobatą, schował ręce w kieszeni, a potem powłócząc nogami odszedł w
kierunku trybun. Oczywiście Jocelyne pobiegła
za nim. Przepychała się przez tłum, nieudolnie starając się zatrzymać
siatkarza. Pokrzykiwała za nim, prosiła, by ją wysłuchał, ale on jakby nagle
ogłuchł.
W końcu się poddała. Gdy Andrzej wszedł do
odpowiedniego sektora, zatrzymała się w korytarzy. Mecz zaczynał się za
piętnaście minut, przestrzeń wokół
kobiety zaczynała pustoszeć. Wszyscy przygotowywali się na nadchodzące emocje.
Jednak nie Joyce. Ona stała na środku przejścia,
drżąc niczym w febrze i desperacko obejmując się rękami. Nie powstrzymywała już
spływających łez, wściekłość mieszała się z desperacją. Nie wyobrażała sobie,
że mogłaby spędzić kolejne dwie godziny obok mężczyzny, który nawet nie chciał
jej wysłuchać.
Odwróciła się więc stanowczo i pobiegła w kierunku
wyjść. Nie zwracając uwagi na zdezorientowane spojrzenia ochrony, wybiegła na
ulice Monachium.
Była prawie dziewiąta, a temperatura spadła poniżej
piętnastu stopni. Jednak Jocelyne nie zwracała na to uwagi. Biegła przed
siebie, z trudem widząc przez załzawione oczy. Najchętniej wróciłaby do
Warszawy, ale doskonale wiedziała, że najbliższy lot ma dopiero rano.
W końcu dotarła do hotelu. Wyczerpana szaleńczym
biegiem i płaczem , padła na łóżko i momentalnie zasnęła, z policzkami nadal
mokrymi od łez.
Pamiętacie, jak jakiś czas temu obiecywałam, że Joyce i Andrzej też będą mieli rozdziały poświęcone głównie im? Więc teraz je macie, a ja po raz kolejny przekonuje się, że mam problem z opisywaniem konfliktów.
Ale mam nadzieję, że rozdział się podobał i nie urwiecie mi głowy za kończenie w takim momencie. Jak zwykle z niecierpliwością czekam na wasze komentarze i z góry za wszystkie dziękuję.
Pozdrawiam
Violin
Oczywiście, że rodział mi się podobał. 😊
OdpowiedzUsuńW dodatku przyniósł nieoczekiwany zwrot akcji... Ale najpierw zacznę od Nico. Postanowił odwiedzić swoich rodziców adopcyjnych i opowiedzieć im o zmianach, jakie zaszły ostatnio w jego życiu. Na podstawie tego krótkiego spotkania z Anette. Wywnioskowałam, że to naprawdę wspaniała i życzliwa kobieta, która stara się pomóc wszystkim przybyłym do niej i jej męża dzieciom. I to często z powodzeniem. Skoro potrafili dotrzeć do zbuntowanego Nicolasa i sprawić, aby zdecydowanie innaczej spojrzał na życie i niektóre kwestie.
Na pewno Anette i Frederic sporo przyczynili się do tego, że Nico stał się dojrzałym i dobrze wychowanym młodym mężczyzną. Co dobrze o nich świadczy.
Stephanie nadal niepokoi się o dzieci, co oczywiście jest zrozumiałe. Zwłaszcza, że to bliźniacza ciąża. Mam jednak nadzieję, że na strachu się skończy i maluchy urodzą się całe i zdrowe. Bez żadnych większych komplikacji. Kobieta zasłużyła sobie na spokój po tym wszystkim, co ją w przeszłości spotkało.
Joyce i Andrzej spędzili bardzo romantyczne i urocze chwile w Monachium. Pełne uniesień i miłości. Wszystko układało się pięknie... Przynajmniej do czasu. Joyce poznała nawet znajomych Andrzeja, z którymi dobrze się dogadywała.
Dlaczego tylko Jonas musiał pojawić się na tym meczu? I akurat wpaść na Joyce? Dziewczyna naprawdę miała ogromnego pecha. Brak mi słów na zachowanie jej byłego partnera. Zachował się karygodnie. Jak on w ogóle mógł zacząć robić jej wyrzuty i obwiniać o rozpad ich związku? Nie mieści mi się to w głowie. Jonas to po prostu skończony cham i idiota do kwadratu. A próba uderzenia przez niego Joyce? Tym już po prostu przekroczył wszelkie granicę! Dobrze, że Andrzej interweniował w porę.
Ale moje pochwały dotyczące jego osoby na tym się kończą. Usłyszał słowa Jonasa o rzekomej bezpłodności Joyce i zamiast jej wysłuchać, zaczął robić wyrzuty... Znowu się na nim zawiodłam! Na co były te wszystkie obietnice po ich ostatniej kłótni?
Dlaczego nie pozwolił się jej wytłumaczyć? Być może to wszystko, to jedna wielka pomyłka. A nawet jeśli to prawda, to jeśli ją naprawdę kocha powinien ją wspierać i zapewnić, że razem sobie z tym poradzą. W końcu miłość potrafi pokonać wszelkie przeciwności. Także Wrona po raz kolejny ma u mnie ogromnego minusa. Siatkarz zawodzi właściwie niemal w każdej kryzysowej sytuacji. Z tego powodu niestety powoli traci moją sympatię. Liczę jednak, że może się jeszcze zrehabilituje i szybko przeprosi swoją ukochaną.
Czekam, jak zawsze z niecierpliwością na następny rodział. 😊
Ty to potrafisz targać emocjami ^^ haha. Zaczęło się tak miło. Wątek o ludziach, którzy opiekują się dziećmi, a także otoczyli miłością i zrozumieniem Nico, wywołał u mnie uśmiech na twarzy. To cudowne, że chłopak nadal ich odwiedza ... ba! Oni sami chcą utrzymywać cały czas kontakt z dzieciakami, aby wiedzieć czy u nich wszystko w porządku. Jak prawdziwi rodzice :)
OdpowiedzUsuńW kolejnym wątku mnie przestraszyłaś. Ja rozumiem, że Stephanie mogła mieć początkowo obawy bo historia z Nico i tak dalej, ale teraz już wie, że wówczas wszystko było w porządku. Więc skąd te negatywnie podejrzliwe myśli? Na prawdę zaczynam się obawiać i mam nadzieję, że wszystko z dzieciaczkami będzie w porządku! Ale! Mimo wszystko ten cięty języczek pani Antiga nie zniknął i rzuciła do swoich dzidziusiów słowo lub dwa w swoim stylu haha.
No i Joyce z Andrzejem ^^ kurcze, a zaczęło się tak świetnie. Od "przedstawienia się" sąsiadom :P Ja wiedziałam, ze Jonas znów się niespodziewanie pojawi i narobi zamieszania. Ale kompletnie nie podejrzewałam, że Joyce może nie mieć dzieci. Dlatego z jednej strony rozumiem Andrzeja. Był zszokowany tą wiadomością oraz rozczarowany, że nie powiedziała mu o tym wcześniej. Do tego zobaczył, że jakiś nieciekawy typ chce zaatakować jego kobietę. Wszystkie emocje w nim zaczęły buzować i kompletnie nie był gotowy na jakąkolwiek poważną rozmowę. Musi ochłonąć i jakoś to przeanalizować. Tak bardzo mi szkoda Joyce. To dla każdej kobiety ogromny cios. Po za tym także rozumiem to, że nie wspomniała o tym Andrzejowi ... w końcu to ciężki i bolesny temat. Obydwoje mają swoje racje. Mam jedynie nadzieję, że jakoś się dogadają. W końcu najważniejsze jest to, że się kochają. A Jonas niech wsiada w swój samolocik i niech leci w siną dal najlepiej niech utknie na jakiejś bezludnej wyspie, ot co!
Jedno wielkie WOW!
OdpowiedzUsuńMiły początek, który nie zapowiadał w żadnym razie takiego końca.
Zawsze sobie myślę, że ludzie, którzy decydują się na bycie rodzinami zastępczymi muszą mieć niezliczone zapasy miłości. A z drugiej strony zastanawiam się, czy nie jest im ciężko rozstawać się z tymi dzieciakami? Jak sama napisałaś niektóre są u nich krótko, niskiego długo, a jakby nie było człowiek się przyzwyczaja. To musi być ciężkie dla takich ludzi. Wracając do Nico, to cudownie widzieć, jak ten chłopak pamięta o tych, którzy byli z nim zanim odnalazł rodziców. Naprawdę podziwiam go, bo większość osób z takim doświadczeniem dawno by się załamała.
Uważam, że Stephanie nie powinna udawać takiej spokojnej i twardej dla otoczenia. Powinna powiedzieć mężowi o swoich wątpliwościach, w przeciwnym razie jeszcze nam zwariuje. I kocham ten jej cięty język! :D
Joyce i Andrzej, Andrzej i Joyce... Było tak pięknie! Chwilę namiętności w hotelowym pokoju, spacer, lunch ze znajomymi siatkarza i bum! Wszystko się posypało, i to przez kogo... Rozumiem gniew Wrony, ale powinien chociaż chcieć wysłuchać Joyce, a nie tak odejść bez słowa. Bardzo ciężka sytuacja, z której mam nadzieję wyjdą "cało", w końcu się kochają, a to jest najważniejsze.
Do następnego.
Rodzice adopcyjni Nikolasa wydają mi się naprawdę wspaniałymi osobami. I chłopak miał szczęście, że do nich trafił. Wyszedł przy nich na prostą . I stał się świetnym chłopakiem. Fajnie że o nich pamięta i ich odwiedził.
OdpowiedzUsuńStephanie ciągle martwi się o dzieci. I powiem Ci że ja czytając jej obawy. Sama zaczynam je mieć. Mam nadzieję że obie panikujemy. I wszystko będzie dobrze.
Pobyt w Monachium miał być uroczy, romantyczny itp. Najpierw były ich cudowne wspólne chwilę w hotelu. Gdzie dali się poznać sąsiadom 😉 Pozniej spotkanie z przyjaciółmi Wrony. ( Miałam dobre przeczucie że chodzi o Lewego 😉) Wszystko cudnie , pieknie mimo że nie pałam sympatią ani do Ani ,ani do jej męża 😂
A później nagle pojawia się Jonas. Że Joyce akurat w tłumie na stadionie musiała wpaść na niego. Dla mnie on jest skończonym dupkiem. I mam nadzieję że nie będę o nim dłużej czytać 😉
Później sytuacja z Andrzejem. Ja wiem i trochę go rozumiem, że mógł poczuć się urażony. Że Joyce nie powiedziała mu że nie może mieć dzieci.( o ile to prawda).
Ale do jasnej cholery Andrew . Znowu mnie zawiodłeś. Na całej linii . Dlaczego on nie dał sobie nic wytłumaczyć? Dlaczego zachował się jak cham ? Czy on ma jakieś problemy z emocjami czy jak ? Gdy tylko są jakieś problemy wybucha . Nie dając jej dojść do słowa. Przecież powinien choć chwilę pomyśleć. To dla Joyce też pewno nie jest łatwy temat.
No kurczę nie wiem co mam o nim myśleć. Bo ja kocham ich razem. Ale Wrona zawiódł mnie drugi raz w tak krótkim czasie. Weź się chłopie ogarnij. Pieprz ten mecz i biegnij za swoją ukochaną. Bo całkowicie stracisz w moich oczach.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam cieplutko. I przepraszam za mało składany komentarz. Ale godzina nie ta 😉
Nico poszedł za ciosem i po odwiedzeniu grobów postanowił odwiedzić rodzinę zastępczą, której również wiele zawdzięcza :) Z miejsca polubiłam tych ludzi i to, co robią dla innych dzieci. To bardzo szlachetne i widać, że to kochają <3 Bardzo cieszy mnie fakt, że Nico o nich nie zapomniał, tylko pamięta o wszystkim, dla zapewne wiele znaczy dla obydwu stron. Pani Anette ucieszyła się z wiadomości, z jakimi przyszedł, co wcale mnie nie dziwi. Wszak, szczęście dzieci jest dla niej najważniejsze :) A to, że Nico jest szczęśliwy z powodu odnalezienia swoich biologicznych rodziców rozumie się samo przez się :)
OdpowiedzUsuńStephanie przy mężu udaje twardą, ale gdy zostaje sama to zaczyna ogarniać ją niepokój o maleństwa. Rozumiem ją i jej obawy i mam głęboką nadzieję, że z maluchami będzie wszystko w porządku i że urodzą się całe i zdrowe :) Musi być dobrze!
Pobyt Joyce i Andrzeja w Monachium początkowo zapowiadał istną sielankę... W bardzo kulturalny sposób pozwolili się "poznać" swoim sąsiadom haha (bardzo mnie rozbawił ten fragment :D) oddając się sobie nawzajem, później spędzili miło czas ze znajomymi Andrzeja, a na końcu wszystko się posypało. Czułam, że Jonas jeszcze się tutaj pojawi, ale nie spodziewałam się jego pobytu na meczu. Dla mnie to nie jest żaden mężczyzna, po tym, jak potraktował Joyce. W dodatku znowu miał czelność podnieść na nią rękę i dobrze, że w porę zainterweniował Andrzej. Ale na tym jego zachowanie przestaje mi się podobać. Chwaliłam go kilka rozdziałów wcześniej i myślałam, że coś do niego dotarło, ale... Wolał udać obrażonego i oddalić się od Joyce nie dając jej szans na dojście do głosu oraz na powiedzenie prawdy. Nie wiem, czy mam wierzyć Jonasowi w to, że Joyce nie może mieć dzieci... Jej reakcja wskazywałaby na to, że wcale tak nie jest, ale jeśli jednak tak to zdecydowanie ją rozumiem oraz to, że jeszcze nie wyznała prawdy Andrzejowi. Wszak ten temat nie należy do najłatwiejszych :(
Strasznie smutna była ta końcówka :( Mam nadzieję, że pan Wrona się ogarnie i zrozumie, że zareagował zbyt impulsywnie.
Czekam z niecierpliwością na nowość :)
Pozdrawiam ;*
Andrzej kolejny raz mnie zawiódł :/ jak mógł tak wybuchnąć? Myślę, że dla Joyce brak możliwości posiadania dzieci jest gorszy niż dla niego. Ona w końcu jest kobieta i to ona nosiłaby dziecko pod sercem. Niech on się ogarnie w końcu, bo ostatnio ciągle tylko daje plamy! Co z tego, że uratował ją przed Jonasem!? Dla mnie to się nie liczy, bo potem odstawił cyrk.
OdpowiedzUsuńJoyclyn, ta to powinna zmienić imię na 'pech'. Ciągle ma pod prąd. Nie dość, że spotkała świra z przeszłości, który ją bił, to teraz ma jeszcze przez niego problemy w związku. A miało być tak pięknie...A andrzej jak zwykle nawalił, bo poddał się chwili i emocjom!
I teraz mam konflikt myśli, czy to jednak Stephani nie ma najgorzej. Ciąża bliźniacza daje jej w kość XD bo zamiast martwić się o jedno dzieciątko, to musi o oba ;__; biedna mamuśka. Dobrze, że jest Stephan, potrafiący rozładował w łatwy sposób atmosferę.
Hahahah a imiona dla dzieci nadal nie wybrane ;p no ciekawi mnie, na które postawisz
Jeszcze Nico wracający do przeszłości. Co on ostatnio tak cofa się w czasie? No, ale cieszy mnie, że wrócił i wyjaśnił wszystko swoim adopcyjnym rodzicom, którym wiele zawdzięcza. To strasznie ciepli i mili ludzie <3 dobrze, że na nich trafił!
Tym zakończę mój pomieszany komentarz, który jakoś udało mi się skleić w całość :)
N
Ach znowu wiele emocji... Niekoniecznie tych pozytywnych, ale jakieś przyjemne światełko pojawiło się tuż z początkiem, a dokładniej mówiąc z odwiedzinami adopcyjnych rodziców; uśmiecham się szeroko i podziwiam ludzi, którzy potrafią tak pokochać i wychować na dobrego człowieka obce dziecko. Czy tylko mi się wydaje, że przez te wszystkie pytania, zwątpienia dajesz nam liczne znaki dotyczące tej ciąży; czy ty chcesz przekazać nam w ten sposób, że nie powitamy bliźniaków? Zaczynam się bardzo martwić. I na koniec moja ukochana para, idealna para, która ponownie przechodzi kryzys, a tak pięknie zapowiadało się w tym hotelu i na lunchu. Co to ma być? Ten były chłopak mógł obejrzeć mecz przed telewizorem i dać wszystkim święty spokój. Współczuję Joyce, bo większość kobiet marzy o dziecku, macierzyństwie i życiu rozwijającym się pod ich sercem, a ona tego się nie doczeka, w dodatku Andrzej potraktował ją bardzo chłodno, liczę na poprawę Wrony. Weny i buziaki 💋
OdpowiedzUsuń