niedziela, 30 września 2018

Rozdział 36


Stephanie zagryzła w skupieniu wargę i jeszcze raz uważnie przeczytała instrukcje. Oczywiście obiecała Stephanowi, że z składaniem łóżeczek poczeka na jego powrót ( albo chociaż poprosi o pomoc Nicolasa!), to ona nie mogła tak po prostu ominąć wzrokiem przywiezionych pudeł. Zresztą, czy od samego czytania cokolwiek się komuś stało?
Zacmokała z irytacją, a potem odłożyła na bok książeczkę i potoczyła wzrokiem po sporym pokoju, przylegającym do małżeńskiej sypialni. Choć na początku to właśnie w niej miały stanąć łóżeczka dla bliźniaków, to kobieta i tak już planowała jak urządzi pokój dla dzieci. Na razie planowała, że maluchy zamieszkają razem, a osobne pokoiki dostaną, gdy pójdą do szkoły.
Oczywiście pod warunkiem, że nadal będą tu mieszkali.
Westchnęła głęboko, gdy w jej głowie znów pojawiła się myśl, że totalnie zwariowali.
− To wszystko jest jednym wielkim szaleństwem – mruknęła, wstając z krzesła, które specjalnie postawiła w pustym pomieszczeniu, by móc spokojnie planować.
Powoli przeszła do salonu, czując, że znów ogarnia ją zmęczenie. Ostatnio to rozpierała ją energia i czuła się tak, jakby mogła przenosić góry, to znów miała ochotę tylko i wyłącznie spać.
I pewnie gdyby nie troje dzieci w domu, to zapewne by zrobiła.
Z cichym jękiem opadła na kanapę i momentalnie zamarła. Zmarszczyła ze zdziwieniem brwi. Coś jej się nie zgadzała.
Przed nią, na niskiej drewnianej ławie, leżał znaleziony przez Timotiego album, a wokół niego ktoś chaotycznie poukładał zdjęcia. Wszystkie były kolorowe, ale większość nosiła już znamiona czasu i gorszej jakości aparatów.
Drżącą ręką podniosła pierwszą z brzegu fotografie. Przedstawiała najwyżej rocznego chłopca, który w wytartym, niebieskim pajacyku, stał na chwiejnych nóżkach, w łóżeczku, kurczowo trzymając drewniane szczebelki. Buzię miał lekko otwartą, a wyraz niebieskich oczu wyraźnie wskazywał na to, że nie do końca rozumie, co się dzieje.
Stephanie przełknęła głośno ślinę, czując jak jej serce zwalnia gwałtownie. Znała te oczy.
Niepewnie sięgnęła po kolejne zdjęcie. Ten sam chłopiec, tylko starszy, może trzy letni. W kolorowych spodenkach i czapce z daszkiem. Uśmiechnięty od ucha, umorusany piaskiem z łopatką w dłoni. Szczęśliwe dziecko i tyle.
Na trzeciej fotografii znów on. Już wyrośnięty, nastolatek. W piłkarskim stroju, z przydługimi jasnymi włosami. Naburmuszony, bo musi brać udział w tej szopce.
Kobieta jęknęła w myślach. Odłożyła na bok zdjęcie i już nie sięgnęła po kolejne. Doskonale wiedziała, że wszystkie przedstawiają tego samego chłopca, tylko że w różnych sytuacjach.
 Na wszystkich był Nicolasa.
Nie miała pojęcia co robić. Zdezorientowanym wzrokiem wpatrywała się w podobizny najstarszego syna, a jej serce po raz kolejny pękało na pół. Nagle fakt, że dwadzieścia lat wcześniej Nico został im odebrany, stał wyjątkowo namacalny.
Po raz kolejny zdała sobie sprawę z tego, ile straciła. Nie budziła się w nocy, gdy jej syn płakał, nie uspokajała go, nie tuliła do snu. Nie widziała, jak stawia pierwsze kroki, nie słyszała pierwszych słów. Nie całowała obdartych kolach, nie gratulowała sukcesów w szkole, nie karciła za kolejne wybryki, nie próbowała wyciągnąć informacji na temat pierwszych miłostek.
Miała wrażenie, że dosłownie czuje każdy stracony dzień.
Nagle ktoś położył dłoń na ramieniu Stephanie. Wzdrygnęła się mimowolnie i odwróciła się szybko. Na widok Nicolasa, pobladła gwałtownie.
On też wyglądał na wystraszonego. Zaciskał usta w wąską kreskę, co chwilę spoglądając to na kobietę, to na fotografie.
− To zdjęcia do tego albumu, o którym mówił Tim – wyjaśnił w końcu. – Załatwiłem je, gdy byłem we Francji. − Niepewnie usiadł obok rodzicielki. – Próbuję wybrać najlepsze. – Uśmiechnął się nieznacznie.
Ale ona nie zareagowała. Patrzyła na syna szeroko otwartymi oczami, a jej mózg dochodził do przerażającego wniosku.
Miała przed sobą Nicolasa. Dorosłego Nicolasa. Nie małe dziecko. Człowieka, którego znała tak naprawdę od miesiąca. I choć kochała go całym sercem, to tak naprawdę nic o nim nie wiedziała.
− Byłeś uroczym dzieckiem – stwierdziła, siląc się na spokojny ton. – A na niektórych zdjęciach… Wyglądasz jak klon Stephana. – Wymusiła uśmiech.
Jednak chłopak nie dał się zwieść. Przez ostatnie lata nauczył się czytać ludzi.
− Mamo…
Zamarła. Z trudem stłumiła szloch. Mama.. Dotychczas Nico nazwał ją tak tylko raz, w czasie ich pierwszego spotkania. Potem skutecznie tego unikał, jakby się bał mocy tego słowa.
Stephanie też się bała. Nie wiedziała, czy sama może się tak nazwać.
− To musi być dla ciebie trudne – wyszeptał, chwytając dłoń kobiety i ściskając ją mocno.
− A dla kogo by nie było? – prychnęła. – Jestem twoją matką, a te zdjęcia widzę pierwszy raz w życiu.
Zacisnął usta w wąską kreskę. Nie pewnie wziął do ręki fotografię, na której był jeszcze niemowlakiem.
− To jedyne zdjęcie z tamtego okresu, które mam – powiedział spokojnie. – Umieścili mnie w domu dziecka, bo byli przekonani, że szybko trafię do adopcji. Ale papiery się nie zgadzały. A dokładniej fakt, że nie znali moich biologicznych rodziców. Dlatego wszystko się przeciągało.
Stephanie powoli pokiwała głową. Zaraz jednak zmarszczyła ze zdziwieniem brwi. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało.
− W takim razie, jak nas znalazłeś? – zapytała. – Skoro nie figurowaliśmy w dokumentach…
− Przypadek i desperacja. – Nico beznamiętnie wzruszył ramionami. – W ostatniej rodzinie, w której byłem, jeden chłopak miał obsesje na punkcie siatkówki. Oglądaliśmy razem finał mistrzostw świata i Cédrick stwierdził, że… − przełknął głośno ślinę. – Że jestem podobny do taty. Nawet bardzo podobny. Potem jeszcze kilka razy poruszył tę kwestię. A ja zacząłem drążyć temat. Miałem… kilka wpływowych koleżanek w szkole – Tu się zawahał, uważnie dobierając słowa. – Z ich pomocą dotarłem do archiwów różnych szpitali. I do zdjęć z starych meczów. Cztery lata pracy i w końcu udało mi się dopasować poszczególne elementy. Całkiem sprytny ze mnie chłopak, nieprawdaż?
Stephanie mimowolnie parsknęła śmiechem. Westchnęła cicho, a potem jeszcze raz objęła wzrokiem wszystkie zdjęcia.
− A to? Ile miałeś wtedy lat? – Postukała palcem w jedną z wcześniej oglądanych podobizn.
− Jakieś cztery. – Nicolas uśmiechnął się szeroko. – To plaża w Nicei. Było ciepło, ale ja strasznie bałem się wody, więc o kąpieli nie było mowy. Za to piasek uwielbiałem. Moi adopcyjni rodzice jeszcze przez miesiąc znajdywali piasek w najmniej spodziewanych miejscach.
− Masz jakieś ich zdjęcie? – zapytała niespodziewanie kobieta.
Nico zawahał się, ale powoli pokiwał głową. Sięgnął na koniec blatu, po pojedynczy kawałek papieru.
− Tylko jedno. Pozostałe zostawiłem we Francji.
Uważnie przyjrzała się zdjęciu. Małżeństwo, o typowo południowej urodzie. Ciemne włosy, oliwkowa karnacja, duże czarne oczy. Tutaj mogli mieć trzydzieści kilka lat. Obydwoje uśmiechali się szeroko, a kobieta trzymała na rękach blondwłosego chłopca, który urodą zdecydowanie odstawał od rodziny.
− Musiałeś być z nimi szczęśliwy – stwierdziła Stephanie, delikatnie muskając palcem fotografię.
− I byłem – przytaknął Nicolas. – Ale zginęli w wypadku, gdy miałem pięć lat. Oprócz mnie, nie mieli żadnej rodziny, więc znów trafiłem do „systemu” – zakreślił w powietrzu cudzysłów. – Ale za nim moja sytuacja prawna się ustabilizowała skończyłem siedem lat. A potem osiem. Mało kto chce adoptować starsze dzieci po przejściach.
− Musiało być ci strasznie trudno – mruknęła Stephanie, czując, jak w jej oczach znów zbierają się łzy. – Tyle lat zupełnie sam…
Twarz chłopaka stężała nieznacznie. Uśmiechnął smutno, znów ściskając dłoń rodzicielki.
− Może… może i tak. Ale muszę się do czegoś przyznać. Cały czas czułem, że gdzieś tam jesteście. Jakbym wiedział, że mnie nie zostawiliście – stwierdził, a potem odwrócił się, by móc spojrzeć kobiecie prosto w oczy. – Mamo, posłuchaj… może to nie jest układ idealny, ale ja naprawdę cieszę się, że tu jestem. I obiecuję, że zrobię wszystko byśmy byli szczęśliwą rodziną.
Uśmiechnęła się delikatnie. Uniosła rękę i czule pogłaskała syna po policzku.
− Kocham cię, maleństwo – wyszeptała. – I zawsze cię kochałam.

***


Joyce zmarszczyła w zamyśleniu brwi, przygryzła końcówkę ołówka i jeszcze raz uważnie przyjrzała się dokumentom, które otrzymała. Od powrotu z Monachium minęły ponad trzy tygodnie, maj powoli się kończył, a ona niedługo miała zacząć pracę. Dodatkowo w jej życiu prywatnym wszystko układało się wręcz idealnie – z Andrzejem tworzyli wyjątkowo dobraną parę, Jonas całkowicie zniknął z horyzontu, a dodatkowo rodzice chyba całkowicie zaakceptowali obecnego partnera córki.
W każdym razie, ojciec nie czatował przed blokiem ze strzelbą, a to już był duży postęp.
Ziewnęła przeciągle i przetarła dłonią zmęczone oczy. Zerknęła na zegarek i przeklęła pod nosem. Dochodziła trzynasta, a ona już czuła się śpiąca. Zresztą nie było to nic wyjątkowego. Ostatnimi dniami nic tylko by spała i jedynie silna wola zmuszała ją do funkcjonowania.
Wzięła kilka głębokich wdechów, by doprowadzić więcej krwi do mózgu, a potem wróciła do pracy. Ledwo jednak skupiła wzrok na pierwszym zdaniu, a drzwi do mieszkania zaskrzypiały cicho i stanął w nich Andrzej.
Jocelyne nie miała pojęcia, czy śmiać się czy płakać. Serio?! W takim momencie?!
− Kiedy dałam ci klucze do mojego mieszkania?! – fuknęła z irytacją.
− Nie dawałaś – powiedział zgodnie z prawdą siatkarz. – Drzwi były otwarte.
Miała ochotę sama sobie przywalić w łeb. Jak mogła zapomnieć o zamknięciu drzwi?! Jeszcze wpadłby do niej jakiś morderca z siekierą i biedny Andrew musiałby identyfikować poćwiartowane zwłoki. To na pewno zniszczyłoby mu psychikę.
− Musiało wylecieć mi z głowy. – Machnęła lekceważąco ręką. – A w ogóle, to co tu robisz? – zapytała, odkładając w końcu ołówek.
− To już nie można własnej dziewczyny odwiedzić? – zaśmiał się cicho, a potem podszedł do kobiety, objął ją od tyłu i czule pocałował w czoło.
Mimowolnie zmarszczyła nos, czując jakiś dziwny, ostry zapach. Odwróciła się na krześle i zmierzyła mężczyznę krytycznym spojrzeniem.
− Zmieniłeś perfumy?
Przekrzywił nieznacznie głowę, jakby nie rozumiejąc o co chodzi.
− Nie, a dlaczego pytasz? 
Chciała odpowiedzieć, ale w ostatnim momencie się powstrzymała. Pokręciła jedynie głową, dając do zrozumienia, że to nieważne, a potem znów wróciła do papierów, które przeglądała.
− Muszę cię zmartwić, ale dzisiaj nici z romantycznych wypadów – poinformowała go chłodnym głosem. – Kazali mi przeglądnąć to wszystko, bym miała pojęcie o ostatnich zleceniach. I tych, które mam przejąć. A potem muszę wpaść do Stephanie, bo obiecałam bratu, że sprawdzę, czy jego kochana żona nie wpadła na genialny pomysł, by samemu skręcać łóżeczka dla bliźniaków.
Wrona mimowolnie parsknął śmiechem. Usiadł na krześle obok, by móc spokojnie cmoknąć Joyce w policzek.
− Ale chyba jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? – Uśmiechnął się kokieteryjnie.
− Możliwe, że jest… − W zamyśleniu podrapała się ołówkiem po głowie. – Załatw mi lody cytrynowe. Chodzą po mnie od samego rana i nie mogą przestać – jęknęła.
− Przecież ty nie lubisz cytrynowych – zauważył trzeźwo Andrzej.
− Może już lubię. – Beznamiętnie wzruszyła ramionami. – Kobieta zmienną jest, nieprawdą?
Uniósł ze zdziwieniem brwi, ale dłużej nie protestował. Zamiast tego, jak przykładny partner, zapytał tylko:
− Ile mam czasu?
− Jakieś… Niech pomyślę… Trzy, cztery godziny? Albo nie… Mam pomysł. – Joyce klasnęła triumfalnie. – Spotkajmy się wieczorem, co ty na to? Oglądniemy lody, zjemy film.
− Chyba odwrotnie, kochanie – poprawił ją uprzejmie Wrona.
− To właśnie miałam namyśli – przytaknęła. – Ja zdążę przynajmniej skończyć robotę i jeszcze wpaść do Stephanie. Co ty na to? – Uśmiechnęła się cokolwiek psychopatycznie.
Przez chwilę mężczyzna wpatrywał się w swoją partnerkę z szczerym zaciekawieniem, by w końcu powoli pokiwał głową. Co oczywiście spotkało się z wyjątkowo entuzjastyczną reakcją ze strony Jocelyne. Nie czekając na jakiekolwiek ruchy ze strony środkowego i całkowicie ignorując jego nieme protesty, prawie dosłownie wypchała go za drzwi, tłumacząc się koniecznością powrotu do pracy. Andrzej nie mógł nic zrobić.
Problem był jednak taki, że kobieta za długo popracować nie była wstanie. Po pół godzinie wpatrywania się w dokumenty i raporty, czuła się tak, jakby nie spała tydzień. Zirytowana własnym jestestwem, najpierw zrobiła sobie jedną kawę, potem drugą, a na końcu stwierdziła, że ma dość i potrzebuje sobie poplotkować. Najlepiej z kobietą. Andrew słabo się do plotek wszelakich nadawał.
Kierunek był więc tylko jeden – dom Stephana.
Nie zastanawiała się zbyt długo. Pospiesznie schowała wszystkie papiery do teczki, spakowała do torebki tylko najważniejsze rzeczy, po czym jak burza wypadła z mieszkania. Miała ambitny plan, że dotrze do celu w maksymalnie dwadzieścia minut.
A potem przypomniała sobie, że nowy dom, jej brat kupił w miejscu, do którego akurat ona miała połączenie komunikacją miejską tak idiotyczne, że to wołało o pomstę do nieba.
Ale przynajmniej dzieciaki miały blisko do szkoły,
Przesiadając się dwa razy i klnąc na czym świat stoi, w końcu udało jej się dotrzeć na miejsce. Gdy przekraczała tak naprawdę zawsze otwartą furtkę, w głębi duszy liczyła na to, że chociaż Stephanie nie zawiedzie jej oczekiwań.
− Jestem! – krzyknęła, z buta wchodząc do środka.
− Na tarasie! – usłyszała odpowiedź.
Szybko przeszła przez salon, odruchowo znów marszcząc nos. Dlaczego miała wrażenie, że w całym domu pachnie spalenizną?
− Widzę, że Stephane i ciebie postawił w gotowości. – Na widok szwagierki, Stephanie uśmiechnęła się szeroko i odłożyła na bok czytaną książki. Nie wstała z bujanego fotela, ale Joyce nie miała jej tego za złe. To był dwudziesty tydzień ciąży, a bliźniaki razem ważyły już swoje i skutecznie utrudniały mamie funkcjonowanie.
− Martwi się i tyle, woli trzymać rękę na pulsie. A dla mnie to żaden problem. – Uspokoiła bratową, siadając na krześle obok.
Kobieta zmierzyła Jocelyne uważnym spojrzeniem. Coś jej chyba nie pasowało, bo zacmokała z dezaprobatą.
− Wyglądasz na zmęczoną. Coś się stało?
− Nic wielkiego. Bez przerwy chce mi się spać i tyle. – Młodsza Francuzka jedynie wzruszyła ramionami. – Gotowałaś coś rano? – zmieniła szybko temat. – Bo mam wrażenie, że czuję spaleniznę.
− Timo próbował zrobić jajecznicę. – Stephanie machnęła lekceważąco ręką.
Jednak nagle zamarła. Zmarszczyła ze zdziwieniem brwi i w zamyśleniu zmrużyła oczy.
− Tylko, że to było kilka godzin temu – zauważyła. – Wszystko wywietrzyło się na tyle, że żaden normalny człowiek by tego nie poczuł.
− Twierdzisz, że jestem kosmitą. – Joyce mimowolnie parsknęła śmiechem.  – Luzik, ostatnio jestem przewrażliwiona na punkcie zapachów. I smaków. Wyobrażasz sobie, że przestało mi smakować masło orzechowe? Jak zjadłam je ostatnio na kolacje, to jeszcze następnego dnia rano męczyły mnie mdłości. Jak Stephane to usłyszy, to będzie rechotał przez pół dnia!
Ale Stephanie wcale nie było do śmiechu. Patrzyła na drugą kobietę tak, jakby ta co najmniej przefarbowała włosy na fioletowo.
− Mogę ci zadać osobiste pytanie? – zaczęła wyjątkowo spokojnym tonem.
− Pewnie. W końcu znasz mnie od urodzenia.
− Kiedy miałaś ostatni okres?
Jocelyne zamarła. Wpatrywała się w bratową szeroko otwartymi oczami, nie bardzo rozumiejąc co się dzieje. Jej mózg na próżno próbował przetworzyć otrzymaną informację, a serce stanęło gwałtownie.
− Zaraz… niech pomyślę.− Szybko zaczęła liczyć na palcach. Policzyła raz, drugi, trzeci, a z każdym kolejnym razem, wynik przerażał ją coraz bardziej. – O nie… − zaśmiała się histerycznie. − Chyba nie myślisz, że ja… To nie możliwe! – wybuchnęła.
Stephanie westchnęła głęboko, a potem kiwnęła głową w kierunku domu.
− W kuchni, w jednej z szuflad jest pudełko. Takie z lekarstwami i plastrami. W środku powinien być jeszcze jeden test. Został mi jeszcze z czasów bliźniaków. – Odruchowo pogłaskała zaokrąglony brzuch.
Joyce zamrugała szybko. Przez kilka sekund siedziała jak zaczarowana, nie wykonując nawet drobnego ruchu. W końcu jednak podniosła się z krzesła i na drżących nogach przeszła do kuchni. Tam znalazła odpowiednie pudełko, a w nim wspomniany test. Położyła go na kuchennym blacie, by przez chwilę wpatrywać się w niego nieprzytomnym wzrokiem.
− To nie jest możliwe – powtórzyła łamiącym się głosem.
Nie była pewna, czy chce znać wynik, ale górą wzięła ciekawość. Szybko zamknęła się w łazience. Nie musiała nawet czytać instrukcji, doskonale wiedziała, co robić.
To było najgorsze piętnaście minut w jej życiu. Siedziała na zamkniętej toalecie, bezwiednie kiwając się w przód i w tył, i co chwile nerwowo zerkając na test. Gdy w końcu pojawił się wynik, jej mózg totalnie się wyłączył.
Trzymając swój wyrok w ręce,  powoli wróciła do Stephanie. Niepewnie pokazała jej wynik, który był jednoznaczny.
Dwie czerwone kreski.
− Oh… − Starsza kobieta nie miała pojęcia, co powiedzieć. Nie spodziewała się, że jej przypuszczenia okażą się prawdziwe.
− Co ja mam teraz robić? – wychrypiała słabo Jocelyne. – Co mam zrobić?! – Jęknęła, z zrezygnowaniem opadając na krzesło.
Stephanie zacisnęła usta w wąską kreskę. Sama nieudolnie próbowała zachować spokój.
A Joyce nawet tego nie próbowała. Pustym wzrokiem wpatrywała się w wynik, a w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy, ciało drżało niebezpiecznie.
− To niemożliwe, niemożliwe… Ja nie mogę być w ciąży! – załkała, chowając twarz w dłoniach.
Tak naprawdę to nie do końca wierzyła w to, co widzi. Jej myśli pędziły jak oszalałe, starając się ogarnąć to, czego właśnie się dowiedziała. Prawda do niej nie docierała i tyle. Ciąża? Jaka znowu ciąża? Przecież jeszcze nie tak dawno była przekonana, że to niemożliwe. W końcu wcześniej przez tyle miesięcy starała się o dziecko i nic.
A teraz tak po prostu była w ciąży.
I doskonale wiedziała, kto jest ojcem.
− Joyce…
Powoli podniosła głowę, słysząc zatroskany głos Stephanie. Kobieta wpatrywała się w szwagierkę wzrokiem pełnym współczucia, ale też zrozumienia. Doskonale wiedziała, jak się teraz czuje. Jocelyne.
− Nie cieszysz się prawda? – zapytała cicho.
Joyce przełknęła głośno ślinę. Przez chwilę zbierała się w sobie, starając się powstrzymać się łzy, by w końcu zareagować:
− Jak mam się cieszyć?! – wybuchnęła. – Stephanie, chcę mieć dziecko, ale kiedyś! Nie teraz, nie, gdy znalazłam nową, naprawdę dobrą pracę i w końcu zaczęłam układać sobie znowu życie! To jest fatalny moment! – Głos jej się załamał. Załkała cicho, czując, że świat dosłownie wali jej się na ramiona.
Stephanie westchnęła cicho. Pokrzepiająco położyła dłoń na plecach Jocelyne.
− Będzie dobrze – wyszeptała. − Jakoś sobie na pewno poradzisz…
− A do tego jeszcze Andrzej! – kontynuowała płaczliwym tonem Joyce. – Ile go niby znam? Cztery miesiące? Nawet niecałe! Przecież to zupełnie bez sensu! – Gwałtownie pokręciła głową. – Bez sensu… − Spojrzała na bratową załzawionymi oczami, a z jej ust wyrwał się zduszony szloch. – Co ja mam teraz zrobić, Stephanie?
Tancerka zmarszczyła w zamyśleniu brwi. Widać było, że myśli nad czymś intensywnie. Po chwili wahania, wstała powoli, a potem weszła do domu, nie mówiąc nawet słowa.
Jocelyne została sama. Przymknęła oczy i w myślach policzyła do dziesięciu, próbują uspokoić nierówny oddech. Choć bardzo, bardzo chciała zacząć logicznie myśleć, to nie potrafiła. Miała wrażenie, że los stroi sobie z niej głupie żarty, a ona ich zupełnie nie zrozumie.
Odruchowo położyła dłoń na brzuchu i wzdrygnęła się mimowolnie. Tyle razy wyobrażała sobie tę chwilę i zawsze była przekonana, że będzie czuła coś niezwykłego. Jakieś ciepło, energię, bijącą od maleństwa.
Ale nie czuła nic. Zero. Tylko pustkę.
- Mam nadzieję, że nie zabijesz mnie za układanie ci życia.
Słysząc głos Stephanie, podniosła gwałtownie głowę. Kobieta stała w drzwiach na taras, trzymając w dłoni komórkę, a na jej twarzy błąkał się nieśmiały uśmiech.
− To zależy, co zrobiłaś. – Joyce ze zrezygnowaniem wzruszyła ramionami.
− Umówiłam cię na wizytę do mojej lekarki – przyznała bez żadnych oporów Stephanie. – Na czwartek, bo wcześniej nie było terminu. Ty jesteś na razie w szoku totalnym, więc nie byłabyś wstanie zrobić nic, po za objadaniem się lodami.
Była stewardessa nie chętnie przyznała jej racje.
− I to tyle? – zapytała, czując jak znów ogarnia ją chroniczne zmęczenie.
− Nie, nie tyle. – Stephanie usiadła naprzeciwko Jocelyne, chwyciła jej dłonie w swoje, a potem spojrzała prosto w oczy szwagierki. – Powiesz o ciąży Andrzejowi. I to jeszcze dzisiaj.
− Ale…
− Nie ma żadnego „ale”. Pójdziecie na tę wizytę razem. Tak będzie lepiej. Dla was obojga.
Joyce przełknęła głośno ślinę. Niemrawo pokiwała głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Niby wiedziała, że działania bratowej są słuszne, ale jednocześnie nie mogła się pogodzić z tym, że to się dzieje naprawdę.
Nie wierzyła, że może spodziewać się dziecka.
− Hej, wszystko będzie dobrze. – Stephanie doskonale wyczuła przerażenie przyjaciółki. Podniosła rękę i szybko otarła policzek Jocelyne z łez. – Los lubi nam płatać różne figle, ale ty i Andrzej będziecie wspaniałymi rodzicami. A w razie czego, pamiętaj, że zawsze masz mnie.
Joyce uśmiechnęła się mimowolnie. W jej sercu w końcu pojawił się przebłysk nadziei.
− Dziękuję – szepnęła. – Naprawdę ci dziękuję.


Zgadnijcie, kto w końcu odzyskał komputer xD Całe dzisiejsze przedpołudnie pisałam, starając się wyrobić z rozdziałem. Na szczęście drugą część miałam prawie skończoną wcześniej ( dokładnie to wisiała sobie w dokumentach od lipca), więc musiałam dopisać tylko scenę z Stephanie i Nicolasem.
Jak widzicie akcja ani na moment nie zwalnia. Głównie dlatego, że zostało tylko siedem rozdziałów do końca.
A jeśli ktoś tęskni za Sharonem, to spokojnie, pojawi się w następnym rozdziale.
Jak zwykle z niecierpliwością czekam na wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję.  
Pozdrawiam
Violin
PS. Wiecie jakie mamy zadanie na dziś? Trzymamy kciuki i oglądamy wielki finał!

8 komentarzy:

  1. Ta scena z fotografiami Nicolasa, jak dla mnie była niezwykle wzruszająca. Stephanie na pewno odczuwała targające nią emocje znacznie bardziej, zresztą nie dziwię się temu. Myślała, że straciła syna, a za pomocą tych zdjęć po raz pierwszy mogła zobaczyć go w różnych okresach jego życia. Nawet nie wyobrażam sobie, co ja bym czuła w takim momencie, więc wielki szacunek dla niej za to wszystko :) Jest niewątpliwie bardzo silną kobietą (ale przy składaniu łóżeczek to lepiej mieć pomoc :D) i teraz po tych wszystkich przejściach może się cieszyć z odzyskanego syna :) Nico też bardzo jej w tym wszystkim pomaga, a scena, gdy po raz drugi nazwał Stephanie mamą była niezwykle rozczulająca <3 Tyle lat stracili, ale kolejne tyle przed nimi, aby w pełni się sobą nacieszyć i poznać nawzajem :)
    Ale takiej bomby od Joyce to ja się nie spodziewałam. A przynajmniej nie tak szybko :D Ciąża? Jeśli badania lekarskie potwierdzą wynik testu to jeej <3 Bardzo bym chciała, by okazało się to prawdą, bo to by znaczyło, że Joyce wcale nie jest bezpłodna. Ale z drugiej strony rozumiem też jej obawy. Nie jest gotowa na dziecko, nie w tym momencie... Inaczej sobie wszystko zaplanowała, niedługo ma zacząć pracę, a los zdecydował inaczej... To wspaniałe, że kobieta ma takie wsparcie w Stephanie :) Kobieta przechodziła przez to nie raz, nie dwa, więc zna się na rzeczy :D Gdyby faktycznie okazało się, że Joyce jest w ciąży to mam nadzieję, że mimo wszystko będzie się cieszyć z tego maleństwa :) Wszystko da się poukładać, tak by było dobrze :D A Andrzej... Jego to jest mi trudno rozgryźć czasami, ale wierzę, że mnie nie zawiedzie, gdy Joyce podzieli się z nim tą nowiną ^^ Teraz kobieta na pewno będzie żyła w stresie, aż do wizyty, ale ma na kogo liczyć w razie czego :)
    Ja nie widzę innego rozwiązania, jak powtórzenie sukcesu sprzed czterech lat... Oni są wielcy! <3
    Czekam z niecierpliwością na nowość :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie nadrobiłam zaległości na Twoim blogu. I od razu chciałam też przeprosić, że od kilku rozdziałów nie komentowałam.
    Teraz piszę ten komentarz, oglądając mecz o 3 miejsce, więc nie będę się jakoś bardzo rozpisywać.
    Po pierwsze chciałam napisać, że ten rozdział był naprawdę super. Zresztą tak, jak wszystkie poprzednie. Działo się sporo i powiem ci, że naprawdę mnie zaskoczyłaś. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. W poprzednich rozdziałach była mowa o tym, że nie wiadomo, czy Joyce może mieć dzieci. Myślałam, że będzie to wszystko bardzo skomplikowane, że pójdzie na jakieś badania, żeby dowiedzieć się w końcu prawdy. A tu jednak jest w ciąży! Ja bardzo się z tego cieszę, naprawdę. I choć Joy nie jest z tego faktu zadowolona, to mam nadzieję, że już niedługo radość do niej wróci. Bo skoro już kilka lat temu chciała mieć dziecko z Jonasem, to czemu teraz nie chciałaby mieć potomstwa z Andrzejem? Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i że para naprawdę będzie szczęśliwa. Ciekawi mnie, jak Stephane zareaguje, gdy się dowie.
    Scena ze zdjęciami była naprawdę świetna. Nie dziwię się Stephanie, że to wszystko jest jeszcze dla niej bolesne. Przecież nie była przy swoim synu przez 20 lat. Ale jednak teraz już przy nim jest. A Nicolas mimo wszystkich przejść, teraz wreszcie może być naprawdę szczęśliwy. Ma kochającą rodzinę, rodzeństwo, przyjaciela. Wszystko w rodzinie Antigów układa się świetnie i mam nadzieję, że już nic nie pozbawi ich szczęścia.
    Czekam na kolejny rozdział <3
    Całuję
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsza część rozdziału wzruszyła mnie totalnie. To co przeżyła ta rodzina i to, czego już nie odzyskają jest wprost nie do opisania. Aż trudno wczuć się w emocje Stephanie! Podświadomie kobieta wiedziała, że straciła wiele, ale radość z odzyskania syna pchnęła tą świadomość w zakamarki serca. Dopiero zdjęcia z dzieciństwa Nicolasa otworzyły zabliźnione rany. Cóż, już nie odzyskają tych lat, ale jeszcze wiele przed nimi. Odzsykała go, kocha jak każde inne swoje dziecko, więc pora pracować nad wspólnymi wspomnieniami :)
    Joyce jest w ciąży! ^^ Nie powiem, ale zaskoczyłaś mnie! Ale oczywiście w pozytywnym sensie. Tak bardzo się cieszę! Najlepiej nie starać się na siłę, a poddać emocjom i voilà! Oczywiście rozumiem jej przerażenie i szok, w końcu do tej pory sądziła że raczej dzieci mieć nie może, a tu ci taka niespodzianka. No i ta praca ... ale dziecko jest ważniejsze i sądzę, że dziewczyna to zrozumie. Bo oczywiście reakcja Andrzeja nie powinna mnie zawieść :P Nawet sądziłam, że Stephanie właśnie po niego zadzwoniła haha ^^
    Czekam z niecierpliwością! <3
    I oczywiście, że trzymamy kciuki! Mimo że z moich nerwów to strzępy zostały ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem totalnie zaskoczona! W życiu bym się nie spodziewała, że Joyce może być w ciąży. Zwłaszcza, że jeszcze niedawno podejrzewała, że jest niepłodna. A tu taka niespodzianka. Nic dziwnego, że Joyce jest w szoku i obawia się najbliższej przyszłości. W końcu nie planowała tego dziecka, znalazła świetną pracę, a jej związek z Andrzejem nadal jest jeszcze we wstępnej fazie. Od teraz wszelkie plany ulegną zmianie. Ale wierzę, że sobie poradzą. Są w końcu dojrzałymi i odpowiedzialnymi ludźmi. Oby tylko Wrona dobrze przyjął wiadomość o tym, że zostanie tatą. Bo czasami zdarza się mu wyłączyć myślenie, co niestety ma potem opłakane konsekwencje.
    Na szczęście Joyce ma pełne wsparcie w Stepahnie, która zachowała zdrowy rozsądek i najpierw umówiła bratową na wizytę u lekarza, a potem zadzwoniła do Andrzeja. Zapewniając, że Joyce ze wszystkim sobie świetnie poradzi.
    Naprawdę podziwiam Stephanie. Kobieta wiele przeszła w życiu, ale nadal świetnie sobie ze wszystkim radzi. Nawet ze świadomością, że przegapiła całe dzieciństwo Nico. Te zdjęcia na pewno były dla niej trudne do oglądania... Straciła nie ze swojej winy tyle lat. Co dla matki musi być czymś ogromnie trudnym do akceptacji. Na szczęście Nicolas jest już z nią i teraz mogą tworzyć z całą rodziną wspólną szczęśliwą przyszłość.
    Czekam na następny rodział
    z niecierpliwością. 😊
    Dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG, to jest arcydzieło! Jeden z moich ulubionych rozdziałów do tej pory, naprawdę.
    Pierwszy fragment z Nico i Stephanie był dość wzruszający. W tej chwili uświadomiłam sobie, że tak naprawdę ona nie zna swojego syna, a co gorsze nie mogła być przy dorastaniu najstarszego Antigi. Przez chwilę pomyślałam, co ja bym zrobiła w takim momencie i... naprawdę nie wiem. Chyba bym oszalała. Ale ogólnie rzecz biorąc rozmowa pomiędzy matką, a synem bardzo mi się podobała. Z każdym dniem ich więzi będą coraz silniejsze.
    Jedno wielkie WOW odnośnie drugiej części rozdziału. Joyce jest w ciąży! Zanim doszłam do momentu, w którym wykonała test byłam niemalże pewna, że to ciąża. Ta wrażliwość na zapachy, zmiana upodobań względem jedzenia, to musiało oznaczać tylko jedno. Rozumiem obawy Joyce, w końcu, jak sama zauważyła z Wroną znają się krótko, ale jestem pewna, że Andrzej ucieszy się na wieść o dziecku. Sam mówił o tym, że chce założyć rodzinę i to z Francuzką, także bez obaw. Dobrze, że Stephanie jak zwykle staje na wysokości zadania pod względem rad i wsparcia.
    Kciuki były trzymane... PUCHAR ZOSTAJE W DOMU!!!
    Do następnego

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiedzialam od razu, ze Joyce jest w ciazy! 😊 Stefanie jest bardzo silna fizycznie i psychicznie kobieta, podziwiam ja, zwlaszcza z jakim spokojem potrafi podejsc do wiekszosci spraw. Moment z fotografiami Nico przepiekny i wzruszajacy. Szkoda mi ich, ze nie mogli byc ze soba w tych bardzo waznych momentach...
    JESTEM DUMNA Z NASZYCH CHLOPCOW, POLSKA GORA!! DALI Z SIEBIE WSZYSTKO NA TYCH MISTRZOSTWACH :3
    Oczywiscie czekam na nastepny rozdzial z niecierpliwoscia, buziaki i do napisania! 😗

    OdpowiedzUsuń
  7. Joyclyn w ciąży!!! Ale bomba atomowa, przynajmniej dla mnie, bo nadrabialam dzisiaj zaległości i czytałam rozdział za rozdziałem i jeszcze niedawno Francuzka bała się, że nie może mieć dzieci, a tutaj z grubej rury może je mieć i będzie miała. W zasadzie jedno jest już w drodze 👶😈 ale jajca, znaczy ja się tego spodziewałam, wiele znaków wskazywało na tą opcję 😊
    Mam nadzieję że Andrzej się ucieszy z wiadomości, w końcu to on się wkurzył, że Joyclyn nie może mieć dzieci, odegrał scenę złości i potem znowu przepraszał. On to ostatnio w ogóle jest strasznie porywczy i nie myśli, więc liczę na to, że dziecko to ucieszy, bo jak nie to mnie ponownie zawiedzie 😐
    Dobrze, że jest Stephani czuwajaca nad wszystkim 😁 taka dobra wróżka, która sama potrzebuje opieki w końcu i ona nosi dzieciaczki pod sercem.
    Powiem tak scena że zdjęciami była tak emocjonująca, że czułam się jakbym oglądała film. Wszystko było tak świetnie opisane 🤗 szacun i wielki ukłon w twoja stronę!
    Muszę wysilać swój mózg, bo trochę do nadrobienia mam u wszystkich XD chciałam poruszyć tutaj temat Isaaka. No to jest prze kochane dziecko 😍 dajcie mi go, on jest taki słodki i ma tyle pasji, ja to po prostu uwielbiam. Samik może być dumny że swojego syna! Cieszy mnie ogromnie fakt, że oboje jakoś się dogadają, co przecież nie jest łatwe, bo zostali rzucenia na głęboką wodę, ale wszystko idzie w dobra stronę 😎
    Spóźniona, ale od teraz będe już punktualnie,
    N

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdążyłam przed kolejnym rozdziałem. Znowu będzie krótko bo znowu z komórki w samochodzie😉
    Joyce w ciąży. Po prostu jestem w szoku. To aż niewiarygodne . Jeszcze niedawno martwiła się że nie może mieć dzieci. A dziś martwi się tym że jest w ciazy. Jej strasznie się cieszę. I mam nadzieję że Andrzej tym razem mnie nie zawiedzie. I ucieszy się równie mocno jak ja 😉
    Moment z Nico i zdjęciami. Po prostu cudny. Wzruszający i w ogóle ekstra. Strasznie mi ich żal. Że zostali tak okropnie rozdzieleni. Że okradziono ich z tak wielu wspólnych wspomnień.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam.😊

    OdpowiedzUsuń

Netka Sidereum Graphics