− Natalii! Natalii! Zobacz!
Nat oderwała wzrok od czytanej książki i uśmiechnęła
się ciepło, widząc biegnącego w jej stronę Isaaca. Było ciepłe, kwietniowe
przedpołudnie. Słońce w końcu wyszło zza chmur i przygrzewało delikatnie. Nie
było ani za ciepło, ani za zimno. Ludzie wylegli z domów, bo aż wstyd było nie
skorzystać z takiej pogody. Dlatego też Samik postanowił zabrać swoją radosną
rodzinkę do pobliskiego parku. I gdy on nadwyrężał sobie ręce, huśtając Justin,
jego narzeczona korzystała z chwili ciszy, a syn przyglądał się życiu mrówek w
piaskownicy.
− Co tam masz? – zapytała, gdy chłopiec podszedł
bliżej, cały czas chowając coś w dłoniach.
Młody uśmiechnął się chytrze, a potem powoli rozwarł
palce.
Kobieta pobladła gwałtownie. W ostatniej chwili
powstrzymała się przed tym, by nie pisnąć z przerażeniem. Na małej dłoni
siedział bowiem olbrzymi, tłusty żuk. Nerwowo poruszał czułkami, a światło
odbijało się od granatowego pancerza.
− Fajny, co nie? – Isaac wyszczerzył się szeroko,
szczerze zadowolony ze swojego znaleziska.
− Oczywiście. – Natalii przełknęła głośno ślinę. –
Bardzo… bardzo ładny. – Uśmiechnęła się słabo.
− Mogę go wziąć do domu? Nazywałby się Albert i
mógłby mieszkać na moim biurku, w pudełku po ołówkach – nawijał dalej chłopiec.
– Karmiłbym go małymi owadami i przejechanymi wiewiórkami. Na pewno dobrze by
mu się żyło.
− Przejechanymi wiewiórkami? – Nat z każdą kolejną
sekundą była coraz bardziej przerażona.
− Żuki są padlinożerne.
Wzniosła oczy ku niebu i w myślach poprosiła
opatrzność o cierpliwość. Następnie odetchnęła głęboko, jeszcze raz spojrzała
na Isaaca, potem na żuka, nieudolnie próbując wymyśleć jakieś delikatne wyjście
z sytuacji. Takie bez łez, ale też bez rozjechanych ssaków drzewnych.
Zerknęła przez ramię, szukając wzrokiem Samika, ale
ku jej rozpaczy, narzeczony był totalnie zajęty córeczką.
Zacisnęła, a potem rozluźniła pięści. Odwróciła się z
powrotem do chłopca, starając się przybrać jak najspokojniejszy wyraz twarzy.
− Nie jestem przekonana żeby to był dobry pomysł –
zaczęła ugodowym tonem. – Albert wygląda na wyrośniętego żuka, więc pewnie ma
rodzinę. Jego dzieciom byłoby smutno, gdyby nie wrócił do domu.
Isaac zmarkotniał gwałtownie. Wydął smutno i spojrzał
w stronę pobliskich krzaków.
− Pewnie masz racje – mruknął. – Mnie też byłoby
smutno, gdyby tata nie wrócił do domu.
„ A to akurat może się wydarzyć” pomyślała cierpko
Natalii. „Bo jak go dorwę, to zajmie honorowe miejsce obok tej biednej
wiewiórki”
− Ale na pewno Albert będzie szczęśliwy, jeśli
będziesz go co pewien czas odezwać. – Pokrzepiająco położyła dłoń na ramieniu
Isaaca. – W końcu fajnie jest mieć przyjaciół, co nie?
Młody powoli pokiwał głową. Następnie posłusznie
odłożył zwierzątko na miejsce i z niespodziewanie smutną miną wrócił do
opiekunki. Usiadł obok niej, a zamyślony wzrok wlepił w ziemię.
Natalii zacisnęła usta w wąską kreskę. Zdecydowanie
nie podobał jej się wyraz twarzy chłopca.
− Coś się stało? – zapytała zatroskana.
Nie odpowiedział. Jedynie beznamiętnie wzruszył
ramionami, nawet na chwilę nie odrywając wzroku.
− Isaac…
− Bo ja nie mam przyjaciół! – wybuchnął
niespodziewanie. – Dzieciaki w szkole może i się ze mną bawią, ale uważają, że
jestem dziwny. A w CERN-ie nie było innych dzieci. Każdy ma przyjaciela, tylko
nie ja. – Skrzyżował ręce na piersi, przybierając naburmuszoną minę.
Natalii poczuła dziwne ukłucie w sercu. Wiedziała, że
młody jest inny, ale nigdy nie pomyślałaby, że brak prawdziwego przyjaciela
jest tak odczuwalny dla ośmiolatka. Żal jej się zrobiło tego zagubionego
dziecka, które nieudolnie próbowało wpasować w środowisko.
− Hej, naprawdę nie musisz się martwić. –
Pocieszająco objęła chłopca ramieniem. – Znalezienie przyjaciela zwykle zajmuje
chwilę czasu. Oni nie pojawiają się od tak sobie. A to, że na razie nie masz
żadnego nic nie oznacza. Po prostu jeszcze nie trafiłeś na właściwą osobę.
− Więc kiedy trafię?! – jęknął żałośnie Isaac.
Westchnęła głęboko. Jak niby miała odpowiedzieć na to
pytanie? Najchętniej podałaby konkretną datę i takie wyjaśnienie na pewno
przypadłoby do gustu logicznie myślącemu chłopcu. Ale jednocześnie byłaby to
odpowiedź cokolwiek idiotyczna.
− Nie wiem – przyznała szczerze. – Jest to
indywidualna sprawa każdego człowieka. Niektórzy poznają prawdziwych przyjaciół
już w podstawówce, inni w szkole średniej, a jeszcze inni dopiero na studiach,
czy w pracy.
− Czyli jeszcze chwilę sobie poczekam – prychnął z
irytacją.
Uśmiechnęła się nieznacznie. Może i na razie nie był
specjalnie zadowolony z takiego obrotu wydarzeń, ale ona była pewna, że kiedyś
zrozumie.
− Musisz być cierpliwy. – Odruchowo przeczesała
dłonią długie włosy Isaaca. – Czekaj spokojnie i pamiętaj tylko, żeby się nie
zmieniać. Bo przyjaciel polubi cię takiego jaki jesteś.
Niepewnie spojrzał na Natalii. Przełknął głośno
ślinę, a po chwili na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech.
− Ty mnie lubisz, prawda? – zapytał cipko.
Zamrugała szybko, trochę zbita z tropu.
− Oczywiście! – zapewniła szybko. – Jak można byłoby
cię nie lubić?
− W takim razie jesteś moją przyjaciółką! – Przytulił
ją tak mocno, że przez moment nie mogła oddychać.
Ale po chwili uśmiechnęła się delikatnie i czule pogłaskała
chłopca po głowie.
− A ty jesteś moim przyjaciel – szepnęła.
***
Andrzej stanął przed sklepową witryną i przyglądnął
się uważnie swojemu odbiciu. Wygładził dłonią jasną koszulę. Przeczesał palcami
włosy, a gdy upewnił się, że wszystko jest w idealnym porządku, szybko ruszył
dalej. W jednej ręce cały czas nerwowo ściskał niewielki bukiet kwiatów, a w
drugiej niósł piknikowy koszyk.
Od jego kłótni z Joyce minęły dwa tygodnie. Przez ten
czas nie wydarzyło się między nimi nic poważniejszego. Owszem posprzeczali się
o kilka głupot, ale poza tym ich związek kwitnął w najlepsze. On był w niej po
prostu zakochany, a i ona nie mogła zaprzeczyć, że czuję do siatkarza
zdecydowanie więcej niż tylko pociąg seksualny.
Dlatego też tego pięknego kwietniowego dnia, Wrona
wpadł na genialny pomysł, że zabierze kobietę na piknik z prawdziwego
zdarzenia. Taki z kocykiem, winogronami i osobiście przygotowywanymi kanapkami.
Planował to już od dawna. Miało być idealnie.
Ostatnie kilkanaście metrów pokonał prawie w biegu.
Korzystając z uprzejmości akurat napotkanej sąsiadki Jocelyne, wszedł
niezauważony do bloku. Gdy stanął przed mieszkaniem Francuzki, był już naprawdę
porządnie podekscytowany swoją niespodziankę. Ze stresu trzy razy nacisnął
dzwonek.
− Tak, tak, już idę!
Ze środka rozległo się poirytowane pokrzykiwanie i
chwile później drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
Na widok Joyce, Andrzej zmarszczył ze zdziwieniem
czoło. Kobieta bowiem zupełnie nie wyglądała na kogoś, kto spędził cały dzień w
domu. Świeżo umyte i wysuszone włosy, ułożyła starannie, a na twarzy miała
delikatny makijaż. Ubrana w białą bluzkę i czarną, ołówkową spódnicę,
przypominała trochę pracownicę jednej z wielu warszawskich korporacji.
− Super, że wpadłeś! – Uśmiechnęła się szeroko,
przepuszczając środkowego w drzwiach. – Musisz mi powiedzieć, czy dobrze
wyglądam.
− Najpierw powiedz mi, z jakiej okazji się tak
ubrałaś – zażądał stanowczym tonem. – Bo na pewno nie na mój piknik.
− Piknik? – Uniosła pytająco brew, a Wrona wskazał
głową na trzymany koszyk.
Przez ułamek chwili, Jocelyne wpatrywała się w niego
szeroko otwartymi oczami, by w końcu połączyć wszystkie fakty i wybuchnąć
głośnym śmiechem.
− Przepraszam – jęknęła. – Ale dzisiaj z wspólnego
wyjścia nici. – Podeszła do Andrzeja, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała
go delikatnie.
− Dlaczego? – zapytał, szczerze zdruzgotany takim
obrotem spraw. – Wszystko mam już zaplanowane!
− Za godzinę mam rozmowę o pracę – wyjaśniło. – Firma
zajmuje się planowaniem różnorakich wyjazdów biznesowych dla dużych korporacji.
No wiesz, rezerwacja biletów lotniczych, hoteli i te sprawy. Moje CV przeszło i
wygląda na to, że mam szansę załapać się na chociaż pół etatu. – Uśmiechnęła
się triumfalnie.
Zamrugał szybko, próbując przetworzyć otrzymaną
informacje. Trochę przytłoczył go fakt, że jego plan na idealne popołudnie
właśnie trafił szlag, ale gdy dotarło do niego, dlaczego tak się stało,
dosłownie wybuchnął radością. Chwycił Joyce w pasie i śmiejąc się głośno,
okręcił ją wokół siebie
− Puść mnie wariacie! – krzyknęła, z trudem tłumiąc
chichot.
Posłusznie postawił kobietę na ziemi, jednak nawet
nie chwilę nie wypuścił jej z objęć.
− Tak strasznie się cieszę, że ci się udało –
szepnął, czule całując ją w czoło. – Jesteś wielka.
− Jeszcze nie dostałam tej pracy – przypomniała.
− To tylko formalność. – Machnął lekceważąco ręką. –
Tylko głupek by nie zatrudnił takiej wspaniałej osoby, jak ty.
Uśmiechnęła się szeroko, słysząc jego słowa. Jednak
wystarczyło, by zerknęła na zegarek, a na jej twarzy pojawiło się przerażenie.
Pospiesznie wyplątała się z objęć mężczyzny i zaczęła zbierać do torebki
ostatnie niezbędne rzeczy.
− Muszę lecieć, bo zaraz się spóźnię. A tego nie mogę
się zrobić, bo na wejściu mnie skreślą. Punktualność to w podróżach kwestia
podstawowa. Jakbyś widział korek na pasie w Dubaju, to byś wiedział, o czym
mówię – trajkotała, wsuwając na stopy niezbyt wysokie szpilki. – Jak wyglądam?
Wrona mimowolnie parsknął śmiechem.
− Bardzo profesjonalnie, skarbie.
− Mówisz szczerze?
− Nigdy nie byłem szczerszy.
Jocelyne zacisnęła usta w wąską kreskę i na wszelki
wypadek jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Zacmokała z dezaprobatą,
odgarniając za ucho kosmyk ciemnorudych włosów.
− Chyba możemy iść – stwierdziła pseudo
profesjonalnym tonem. – Bo idziesz ze mną, prawda? – Spojrzała znacząco na
Andrzeja.
− Jak najbardziej! – zapewnił pospiesznie. –
Zamelinuję się w jakiejś kawiarni w pobliżu i zaczekam. A jak już dostaniesz te
pracę, to zrobimy sobie zwycięski piknik.
− Albo piknik na pocieszenie – poprawiła odruchowo.
Pokręcił głową z udawaną dezaprobatą, ale na jego
twarzy cały czas malował się szeroki uśmiech.
Prawdziwe nerwy poczuł dopiero kilkanaście miny
później, gdy usiadł w końcu przy stoliku, z dużym kubkiem czarnej kawy i
wzrokiem wlepionym w drzwi biurowca naprzeciwko. Niecierpliwie odliczał kolejne
minuty, czekając aż Joyce wróci. Kawy nawet nie tknął, a pewna starsza pani
grzecznie zwróciła mu uwagę, żeby przestał stukać stopą o krzesło.
Jednak w końcu przed budynkiem pojawiła osóbka z
ognistymi włosami. Andrzej momentalnie poderwał się na równe nogi i wypadł z
kawiarni, jakby go sam diabeł gonił.
− I co? – zapytał, w ostatniej chwili wyhamowując
przed kobietą.
Jocelyne spojrzała na niego spode łba. Przełknął
głośno ślinę, święcie przekonany, że zaraz zrobi się bardzo źle.
− Mam tę pracę – powiedziała grobowym tonem.
Zbaraniał. Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi
oczami, a z każdą kolejną sekundę kąciki jego ust szły coraz wyżej i wyżej.
− Naprawdę?
− Naprawdę. – Pokiwała głową.
Roześmiał się głośno. Chwycił Joyce za ramiona, a
potem pochylił się i pocałował ją namiętnie.
− Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki jestem z ciebie
dumny – wyszeptał, zamykając Francuzkę w niedźwiedzim uścisku.
Uśmiechnęła się nieznacznie. Przymknęła powieki i
wtuliła głowę w tors siatkarza.
− Wiesz, że to oznacza, że zostaję w Warszawie –
mruknęła.
− Wiem – przytaknął. – I to cieszy mnie jeszcze
bardziej. – Znów ją pocałował.
Jednak sekundę później zdał sobie sprawę z jednego
bardzo ważnego faktu. Odsunął Joyce na długość ramion, przygryzł w zamyśleniu
warg i przyjrzał się uważnie kobiecie.
− Kiedy zaczynasz? – zapytał.
Przekrzywiła nieznacznie głowę, lekko zaskoczona tym
pytaniem.
− Dopiero w czerwcu. Wchodzę za taką jedną kobitę, co
wysyłają ją do Anglii. A dlaczego pytasz?
− Nie pamiętasz? – spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Obiecałem, że zabiorę cię na półfinał Ligi Mistrzów do Monachium. A gdybyś
zaczęła pracę od jutra, to z wyjazdu byłyby pewnie nici.
Mimowolnie parsknęła śmiechem. Znów wspięła się na
palce i przelotnie pocałowała Andrzeja.
Tylko że on był szybszy. Pogłębił pocałunek, jeszcze
bardziej przyciągając Joyce do siebie. Dłońmi zjechał na jej pośladki, a potem
podniósł się gwałtownie. Zaśmiała się cicho, zaplatając nogi w pasie siatkarza.
Przymknął oczy, delektując się smakiem jej ust.
Tę jakże zawziętą wymianę śliny przerwało czyjeś
kpiące prychnięcie.
− Pff, ta dzisiejsza młodzież! – Jakaś nadgorliwa
staruszka, szturchnęła kulą nogę Andrzeja, a potem po prostu odeszła, mrucząc
pod nosem różne, nie do końca przychylne epitety.
− Ma rację – stwierdził Wrona, z trudem powstrzymując
śmiech. – Jesteśmy straszni – powiedział, a potem odwrócił się Jocelyne i kontynuował
bycie współczesną młodzieżą.
***
Stephanie nigdy by nie przypuszczała, że gotująca się
woda na herbatę może być tak fascynująca. Siedząc na wysokim krześle w kuchni,
pustym wzrokiem wpatrywała się w czajnik. Bulgocząca woda była w tym momencie jedyną
rzeczą, która powstrzymywała ją przed zaśnięciem na siedząco.
− Znów nie spałaś w nocy?
Wzdrygnęła się mimowolnie, słysząc za sobą głos męża.
Odwróciła się powoli i obdarzyła Stephana iście morderczym spojrzeniem.
− To twoja wina! – warknęła oskarżycielsko.
Uniósł ze zdziwieniem brew, nie bardzo wiedząc, co ma
wspólnego z nieprzespaną nocą żony.
− Moja?
− Oczywiście, że twoja – prychnęła. – To twoje dzieci
przez prawie całą noc, grały w siatkówkę moją wątrobą! – Skrzyżowała ręce na
piersi.
− Dlaczego jak coś zmalują, to są nagle tylko moimi
dziećmi? – zapytał, z trudem powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem.
− Bo to twoje geny! I twoja siatkówka! Ja nie mam nic
wspólnego z żadną piłką!
Pokręcił głową z udawaną dezaprobatą. Podszedł do
kobiety, cmoknął ją szybko w czoło, a potem zdecydowanie za gwałtownie,
otworzył lodówkę. Jego usta momentalnie wygięły się w podkówkę.
− Dlaczego znów mam wrażenie, że w domu nie ma nic do
jedzenia – jęknął.
Stephanie z irytacją przewróciła oczami. Czajnik
wyłączył się, więc z ulgą zaparzyła herbatę.
− Po pierwsze, nie zrobiłam jeszcze zakupów –
wyjaśniła.− A po drugie, ty nic innego nie robisz, tylko jesz. Dobrze, że
ćwiczysz razem z chłopakami, bo niektórzy twoi koledzy już dawno przestali się
mieścić w marynarki z czasów zawodniczych.
Mimowolnie parsknął śmiechem. Coś w tym niewątpliwie
było.
W końcu wyjął z lodówki jakiś bliżej
niezidentyfikowany serek. I już chciał usiąść obok żony, jednak dokładnie w tym
momencie, do kuchni wpadł Nicolas i zanim Stephane zdążył się choćby zająknąć,
zajął drugie krzesło.
− Będę musiał wrócić do Francji na kilka dni –
zakomunikował, zupełnie nie zważając na zdezorientowane spojrzenia rodziców. –
Wpadłem na jeden z genialniejszych pomysłów w moim życiu, ale potrzebuje kilku
dokumentów, które zostawiłem w Paryżu. Wyjechałbym nawet jutro, ale jest
jeszcze jedna sprawa, którą będę musiał tam załatwić i to w konkretnym
terminie. Ale spoko, to nic wielkiego.
Małżeństwo wymieniło lekko zdezorientowane
spojrzenia, nie do końca rozumiejąc sens tego potoku słów.
− A… możemy wiedzieć, co to za genialny pomysł? –
zapytała ostrożnie Stephanie.
− Ah… tak, oczywiści. – Chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
– Chodzi o to, że po tym jak skończyłem szkołę, dostałem spadek i spędziłem
cały rok tylko i wyłącznie na szukaniu was. A teraz już was znalazłem, więc
pomyślałem, że może zrobiłbym coś ze swoim życiem. Przeglądnąłem więc oferty
warszawskich uniwersytetów i znalazłem kilka ciekawych kierunków, prowadzonych
po angielsku. Na któryś na pewno uda mi się dostać. I co wy na to? –
Wyszczerzył się szeroko.
− Mnie się podoba. – Stephanie z uznaniem pokiwała
głową. – A ta druga sprawa? – dopytała z szczerym, zupełnie normalnym
zaciekawieniem.
Za to Nicolas nagle, zupełnie nienormalnie, pobladł.
Zachichotał nerwowo, spuścił wzrok i zaczął skubać rękaw bluzy.
Stephane zmarszczył ze zdziwieniem brwi. Zerknął na
żonę, a ona posłała mu zdezorientowane spojrzenie. Nagła zmiana zachowania
syna, kompletnie zbiła ją z tropu.
Trener przełknął głośno ślinę. Wziął głęboki oddech,
a potem bardzo powoli zwrócił się do Nicolasa.
− Jeśli nie chcesz, to nie mów – zaznaczył. – Ale
jeśli możemy ci w czymś pomóc, to z chęcią to zrobimy.
Nico niepewnie podniósł wzrok, a w jego oczach widać
było szczery smutek.
− Mówiłem wam kiedyś o ludziach, którzy najpierw mnie
adaptowali? – wychrypiał słabym głosem.
Mężczyzna poczuł jak każdy mięsień w jego ciele nagle
drętwieje. Siedząca obok Stephanie, szeroko otworzyła oczy. Jej podbródek drżał
niebezpiecznie.
− Coś wspominałeś – mruknęła, zaciskając dłonie na
krawędzi blatu.
Chłopka przytaknął powoli, ale ku zdziwieniu rodziców,
nic więcej nie powiedział. W zamyśleniu przygryzł wargę, jakby wahając się, czy
mówić dalej.
Stephane poczuł dziwne ukłucie w sercu. Właśnie
uświadomił sobie, jak wiele jeszcze czasu musi minąć, nim Nicolas zacznie z
nimi rozmawiać całkowicie otwarcie. Z odnalezienia rodziców cieszył się jak
małe dziecko, ale jednocześnie bał się, że może ich skrzywdzić. Nieudolnie
starał się być synem idealnym, choć przecież nie musiał. Im wystarczyło, że
jest.
− Oni… zginęli, gdy miałem niecałe pięć lat – odezwał
w końcu Nico. – W wypadku samochodowym. Dokładnie drugiego trzydziestego
kwietnia. I… − przełknął głośno ślinę. – W tym roku minie piętnaście lat.
− Oh… − Stephanie posłała synowi pełne współczucia
spojrzenie. – To… przepraszam…
− Przecież nie wiedzieliście. – Beznamiętnie wzruszył
ramionami. – Zresztą… to było dawno temu. Prawie ich nie pamiętam. Zostało mi
po nich sporo pieniędzy, pudło pamiątek i… − Zamilkł gwałtownie, jakby zdał
sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo.
− I? – Trener uniósł pytająco brew.
Chłopak otworzył i zaraz zamknął usta. Nerwowo
zerknął przez ramię, jakby sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje. Choć
przecież doskonale wiedział, że Timi i Manoline jeszcze śpią, a nikogo więcej w
domu nie było.
Westchnął głęboko. Spojrzał na tatę, potem na mamę, a
potem zgarbił się jeszcze bardziej.
− Nazwisko. Zostało mi po nich nazwisko.
Zapadła grobowa cisza. Stephane poczuł dziwny ucisk w
klatce piersiowej. Oparł się o kuchenny blat i w myślach policzył do
dziesięciu. Jednak to nic nie dało. Uczucie przytłoczenia nie znikło.
„Daj spokój” skarcił samego siebie. „Przecież to
oczywiste, że nosi czyjeś nazwisko, każdy je ma. A to że ma je po adopcyjnych
rodzicach? Powinienem się cieszyć, że przynajmniej przez kilka lat miał kogoś,
kto go kochał.”
Odruchowo zacisnął pięści. Nieznacznie pokręcił
głową, jakby chcąc oczyścić umysł.
Niewiele to dało. Nadal nie potrafił pozbyć się tego
niepokojącego uczucia zazdrości. W końcu, nie tak miało być. Nicolas Antiga – czy coś mogłoby brzmieć
piękniej?
Panujące w kuchni napięcie było wręcz namacalne. Nico
nadal w skupieniu wpatrywał się w blat stołu. Stephanie bezgłośnie ruszała
ustami, mówiąc coś do siebie. A Stephane nadal nie wiedział, jak się zachować.
Prychnął cicho. Już chciał powiedzieć cokolwiek, byle
tylko przerwać tę ciszę, jednak nagle przez pomieszczenie dosłownie przeszło
małe, blondwłose tornado i obok mężczyzny pojawił się Timote. Szczerzył się tak
szeroko, że prawie brakowało mu szczęki, a w dłoniach trzymał niebieską
książeczkę.
− Cześć, mamo! – Kiwnął na przywitanie głową. – Hej,
tato! – znów kiwnięcie. − ¡Hola, Nico! – Zamachnął się łepetyną tak bardzo, że
jego czupryna przybrała wygląd gniazda dla wron. – Zobaczcie co znalazłem! –
Podał mamie książkę.
Stephanie zmarszczyła ze zdziwieniem brwi.
− To album na zdjęcia, Timo. I to zupełnie pusty. Co
mamy z nim zrobić?
− Dorośli są czasami naprawdę niekumaci. – Chłopiec z
irytacją przewrócił oczami. – Ja mam swój album, co nie? Manoline też. Wkładacie do nich te
wszystkie zdjęcia, które mam nadzieję spalić, jak tylko skończę osiemnaście lat.
Stephane odruchowo parsknął śmiechem.
− W każdym razie – kontynuował niewzruszony Timote −
pogrzebałem wczoraj w pudłach, których jeszcze nie chciało nam się rozpakować.
I znalazłem ten album. Pomyślałem, że skoro ja mam swój, Many też, to Nico też
powinien mieć. Na pewno ma takie zdjęcia, których nikt nie chce oglądać. –
Posłał bratu znaczące spojrzenie.
Straszy chłopak pokręcił głową z udawaną dezaprobatą,
ale na jego twarzy znów pojawił się uśmiech.
− Brzmi całkiem dobrze. – Stephane z ulgą przyjął
zmianę tematu. – Na razie co prawda nie możem nic wsadzić do tego albumu, ale w
przyszłości…
− Luzik. – Nicolas wstał gwałtownie od stołu. –
Załatwię coś. – Poklepał brata po ramieniu, a potem, pogwizdując wesoło,
opuścił kuchnię.
Stephane odprowadził go uważnym wzrokiem. Wydawało
się, że wszystko znów wróciło do normy.
Jednak gdy spojrzał na Stephanie, gdy zobaczył smutek
w jej oczach, zrozumiał, że jeszcze wiele czasu minie, za nim znów będzie
normalnie.
Związku z tym, że kończą się wakacje, postanowiłam spędzić najbliższe dni, na pracy nad tym opowiadaniem. Napisałam więc powyższy rozdział, zrobiłam rozpiskę wydarzeń, aż do epilogu, z podziałem na rozdziały ( planowo ma ich być 44 + epilog), a teraz cały czas myślę nad imionami dla bliźniaków. Już prawie byłam pewna swojego wyboru, ale wczoraj obudziłam się z myślą, że to jednak nie to. A są one dla mnie ważne, bo planuje ( na razie luźno), że odegrają ważniejszą role w jednym z kolejnych moich opowiadań, więc muszę być tych imion stuprocentowo pewna. Więc jak macie jakieś fajne propozycje, to piszcie.
W każdym razie, mam nadzieję, że powyższy rozdział przypadł wam do gustu. Jeśli się uda, to przed rozpoczęciem roku szkolnego pojawi się jeszcze jeden.
Z góry dziękuję za wszystkie komentarze!
Pozdrawiam
Violin
Natalii świetnie wybrnęła z prośby Isaaca o zabranie ze sobą żuka do domu. 😱 Podała racjonalne argumenty, które nie uraziły chłopca i nie wywołały między nimi niepotrzebnego konfliktu.
OdpowiedzUsuńOna naprawdę ma świetne podejście do dziecki. Tylko jej tego pogratulować. Całkowicie obala mit złej macochy i zasłużyła sobie nawet na stasus przyjaciółki Isaaca... Swoją drogą zrobiło mi się go strasznie żal, gdy zwierzał się kobiecie z braku przyjaciela. Jemu naprawdę musi być ciężko. W ciągu kilku miesięcy jego życie przewróciło się do góry nogami. Zaszło w nim tyle zmian. W dodatku rówieśnicy trzymają go na dystans, co na pewno nie poprawia jego sytuacji.
Mam nadzieję, że może wkrótce znajdzie się ktoś, kto zaakceptuje Issaca takiego, jakim jest.
Andrzej próbuje odkupić swoje winy i widać, że naprawdę się bardzo stara. Ten wspólny piknik, który przygotował dla siebie i Joyce. 😍 Mogło być naprawdę romantycznie, ale okazało się że dziewczyna ma rozmowę kwalifikacyjną.
Ogromnie się cieszę, że Joyce otrzymała tą pracę. Dzięki temu może odetchnąć z ulgą i zadomowić się na dobre w Warszawie.
Teraz już jest raczej pewne, że zostanie tutaj na dłużej. Mogąc w spokoju pracować nad swoim związkiem z Andrzejem. Który ich wspólną radość z pozytywnej wiadomości, przyprawił uderzeniem w nogę kulą starszej pani. 😂😂 To było mistrzostwo.
Brawo dla Nicolasa, że chce się dalej kształcić. To na pewno bardzo rozsądna decyzja z jego strony.
Natomiast nie dziwię się Stephanie i Stephanowi, że poczuli się źle na wiadomość o nazwisku ich syna. To tylko przypomniało im, jak wiele stracili i to nie z własnej winy. Dla nikogo chyba coś takiego nie byłoby łatwe. Liczę tylko, że czas pomoże zabliźnić te rany i kiedyś to po prostu przestanie boleć. Zostanie tylko radość z odnalezienia Nicolasa.
Za to Timi miał wspaniały pomysł z tym albumem. Dzięki niemu Nicolas poczuje się, jak pełnoprawny członek rodziny. W końcu, jak kompromitują się wszyscy, to nie ma wyjątków. 😁
Jak zawsze czekam na następny rodział z niecierpliwością. Natomiast, co do imion dla bliźniaków, to raczej nie pomogę. Sama mam zawsze z wyborem olbrzymi problem. I często wcale nie jestem z niego zadowolona.
Nati jest mistrzem, jeśli chodzi o wychodzenie z trudnych sytuacji. Jak dla mnie jest idealną tymczasową mamą dla Issaca, bo chyba tak można ją nazwać. Zrobiło mi się smutno, gdy Issac wspomniał o przyjacielu. Na pewno dla niego to trudny i smutny temat, w końcu nie ma nikogo bliskiego w swoim wieku, ale tutaj również Nati dała radę. Kobieta ma tak dobre podejście do dzieci, że w przyszłości sama chciałabym takie mieć.
OdpowiedzUsuńU gołąbków nadal trwa sielanka. Andrzej przygotowujący piknik, Joyce szokująca się na rozmowę o pracę. Ogólnie wielkie szczęście, a co najważniejsze Francuzka dostała pracę, zostanie w Warszawie i nadal będą razem.
Coś czuję, że po rozmowie Antigów z Nico, Stephane będzie chciał żeby ten z czasem mógł zmienić nazwisko na ich. W końcu nie ma nic piękniejszego niż Nicolas Antiga.
Czekam na następny rozdział, a co do imion.. Sama zawsze mam problem z ich wyborem, dlatego raczej nie pomogę.
Natalii jest cudowna. Potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji. Isaaca naprawdę nie mógł lepieh trafić jeśli chodzi o "macochę".
OdpowiedzUsuńIsaac uważa ją nawet za swoją przyjaciółkę. Bardzo mi żal tego dzieciaka . Mama go zostawila. Do tego strasznie doskwiera mu brak przyjaciół. Dobrze że ma w pobliżu właśnie kogoś takiego jak Natalii. Mam nadzieję że Isaac szybko znajdzie kogoś kto będzie zaslugiwal na miano przyjaciela .
Andrzej powraca do łask . Mimo że trochę mam na niego jeszcze focha😉 chłopak stara się jak może. I widać że bardzo żałuję tego co się stało.
Szkoda że nie wyszedł im ten wspólny piknik. Z drugiej strony super że Joyce dostała pracę😊
A na piknik wybiorą się innym razem 😉
Też jestem pewna że Stephan będzie chciał zmienić nazwisko Nico na swoje. Fajnie że chłopak dostał album od Timo. Mały wpadł na genialny pomysł.
Z imionami nie pomogę. Ja zazwyczaj sama myślę kilka dni nad nimi 😂
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam 😊😊😊
Jeju chciałabym aby na świecie każdy trafiał na taką macochę, bo tak można nazwać Nati, podała właściwe argumenty, które Issac zaakceptował, a w szczególności pięknie opowiedziała mu kim jest przyjaciel i ona może być dla niego tak bliską osobą, naprawdę buduje się między nimi odpowiednia relacja 😍 Znowu wrócili starzy Joyce i Andrzej, brakowało mi tej radości z ich związku i jak czytam o ich szczęściu to sama jestem szczęśliwa; dobrze, że dostała pracę w Polsce, a to oznacza, że nie muszą być ze sobą na odległość. Timo wykonał cudowny gest dając album Nico, a jemu jedynie brakuje odpowiedniego nazwiska. Imiona? To bardzo trudny wybór, nie wtrącam się, ale jakie wybierzesz to na pewno zostaną przeze mnie zaakceptowane. Dużo weny!
OdpowiedzUsuńŻuk Albert... Hahaha, poległam! :D
OdpowiedzUsuńCzyżby Natalii nie przepadała za owadami? Ale w pełni ją rozumiem! :D Ale nie powiem, mistrzowsko wybrnęła z tej sytuacji, jak z resztą z każdej innej :) Zdecydowanie ma w sobie to coś. Strasznie smutno mi się zrobiło, gdy przeczytałam o tym, jak Isaac mówi, że nie ma przyjaciół :( Mam nadzieję, że ta sytuacja ulegnie zmianie, bo każdy zasługuje na to, żeby mieć przy sobie kogoś bliskiego. A już zwłaszcza taki fajny i mądry chłopak :) Chociaż... Już ma przyjaciela w Natalii i nie wiem, czemu, ale bardzo mnie ten fragment wzruszył <3
Andrzej stara się, jak tylko może, aby zaimponować Joyce i mu się to udaje, co się chwali :D Ten pomysł z piknikiem bardzo dobry, choć troszkę szkoda, że jego plany spełzały na niczym... Ale bardzo cieszy mnie to, że do Joyce odezwali się w sprawie pracy i że ją dostała! W końcu tyle się o nią starała i dopięła swego :) Zostaje w Warszawie, zostaje z Andrzejem... Także mogą bez przeszkód zachowywać się po młodzieżowemu haha :D Ej, ale żeby tak kulą Andrzeja bić? :D No nie wypada haha :D Może jednak ten piknik im wyjdzie, w końcu mają co świętować :)
Fajnie, że Nicolas podjął taką decyzję odnośnie swojej przyszłości. To fajnie, że chce się dalej kształcić i rozwijać :) Ma w tym pełne poparcie rodziców. Hm... Wydaje mi się, że po tej dość ciężkiej rozmowie Stephan będzie dążył do tego, aby Nico przyjął nazwisko Antiga. W końcu... Ma do tego pełne prawo, więc oby to się udało :)
Timi wpadł na cudowny pomysł z tym albumem! Na pewno taki gest wiele znaczy dla Nico :)
Co do imion dla bliźniaków... Sama nie wiem, jakie Ci doradzić haha :D Chociaż tak, jak kiedyś wspomniałaś u mnie w komentarzu dla dziewczynki świetne byłoby Rosaline haha :D ^^
A i byłabym zapomniała... :D Jestem biednym studentem, ale dobrze, dobrze, możesz mi wysłać rachunek za chusteczki :D
Pozdrawiam i życzę weny ;*
I przy okazji zapraszam do siebie na siódmy rozdział - http://wysokie-nadzieje.blogspot.com/ :)
Natali jest moim bohaterem! Przecież ja bym tam zaczęła wrzeszczeć jak nienormalna! A ona przełknęła ślinę i wyszła z tego z twarzą! Przez chwilę miałam wrażenie, że z dłoni Isaaca wyskoczy żaba ... a wtedy mój zawał byłby murowany ;o Ale! Brawa dla kobiety za dyplomację. Ja bym w życiu na taki pomysł nie wpadła ^^ widać, że świetnie dogaduje się z chłopcem, co dla obydwojga jest bardzo ważne. To nie jest "typowa" macocha. Dlatego nie dziwne, że Isaac nazwał ją swoją przyjaciółką ;D To było urocze! Zresztą, on jeszcze nie wie, że ze znalezieniem przyjaciela nie ma problemu ... dopiero potem jest pod górkę ;)
OdpowiedzUsuńJoyce dostała pracę ;) I zostaje w Warszawie! Z Andrzejem! Kurde, mam wrażenie że siatkarz bardziej się z tego ucieszył ... ale tłumaczę to sobie tym, że po prostu Joyce była w szoku. Pomysł z piknikiem też świetny ;D Dobrze, że odbędzie się on w ramach świętowania, a nie pocieszenia. Wszystko pomiędzy nimi się świetnie układa, pomijając mały kryzys. Dlatego obawiam się, czy nie wrzucisz pomiędzy nimi jakiejś akcji ;D
Rozmowy małżeństwa Antiga są moimi ulubionymi momentami na Twojej historii! Oni są po prostu genialni i rozwalają system raz za razem <3 I te teksty! "To twoje dzieci przez prawie całą noc, grały w siatkówkę moją wątrobą!" Uwielbiam ich, po prostu ich uwielbiam ;)
Powiem Ci szczerze, że Nico mnie zaskoczył. Kompletnie nie myślałam o tym, czyje nazwisko on nosi. Zresztą, jego rodzicom również umknął ten dość znaczący fakt - jakby to nie miało zabrzmieć. Ciekawi mnie, co z tym fantem zrobią. Chociaż wejście młodszego syna jak zwykle genialny i w sumie w idealnym momencie ;) "Wkładacie do nich te wszystkie zdjęcia, które mam nadzieję spalić, jak tylko skończę osiemnaście lat. / Na pewno ma takie zdjęcia, których nikt nie chce oglądać" - wykapani tatuś i mamusia :P
Bliźniaki odegrają ważną rolę w kolejnym opowiadaniu? Chcesz żebym padła z ciekawości? ^^ :D Pozdrawiam!
Ja za to myślałam, że nie udrę, jak Isaak chciał karmić Alberta przejechanymi wiewiórkami hahaha ale to mnie rozśmieszyło. Mały ma pomysły! Zapewne po mamie, bo ewidentnie ciągnie go do nauki :) szkoda mi go trochę, bo tak bardzo chciałby mieć przyjaciela, a takowego jeszcze nie znalazł :/
OdpowiedzUsuńNa szczęście Natalii kolejny raz udowodniła swoje wspaniałe podejście do dzieci. Została nawet oficjalną przyjaciółką Isaaka. Jak świetnie wybrnęła z przygarnięcia robala do domu, kurczę ja bym nie wpadła na taki pomysł, dlatego ją podziwiam. Cieszy mnie bardzo, że mały ma przy sobie taką osobę, bo z Nat na pewno nie stanie mu się krzywda.
Andrzej i jego piknik...Cóż tym trochę sobie u mnie zapunktował od pamiętnej akcji. Przynajmniej teraz zachowuje się, jak zakochany facet, a nie psychopata!
Fajnie, że Joyclyn zostanie z nami na zawsze. Dzięki nowej pracy otworzy się przed nią wiele nowych możliwości, a mianowicie zostanie z Andrzejem w Warszawie. No i przede wszystkim fajnie, że piknik jednak będzie z okazji świętowania :)))))
Stephani w ciąży rozwala system, jej teksty rozśmieszają mnie do łez. Dzieciaki w końcu dają o sobie znać i powiem Ci szczerze, że zaufam Ci, w wyborze imion ;)
Nicolas wprowadził trochę smutniejszy klimat, cóż jego wspomnienia z przeszłości są raczej dalekie od szczęśliwych. Chłopak trochę się wycierpiał. Na szczęście teraz już przed nim tylko te lepsze dni. Bardzo podoba mi się jego pomysł dotyczący studiowania :D
Jestem mile zaskoczona szybszym dodaniem rozdziału. Żałuję tylko, że nie miałam okazji skomentować go wcześniej :( koniec końców dotarłam i cieszę się, że przed nami jeszcze kilka rozdziałów!
Pozdrawiam,
N