Nicolas wyszedł z metra i przeklną pod nosem, gdy
oślepiło go światło dnia. Gwałtownie zmrużył oczy, a dopiero potem rozglądnął
się wokół. Jeden z paryskich placów pełen był śpieszących się do pracy ludzi,
więc chłopak bez trudu zniknął w tłumie. Zresztą, kto chciałby go szukać?
Szybkim krokiem przeszedł na drugą stronę ulicy.
Minął bank, pocztę, a potem skręcił w jedną z przecznic. Dalej szedł jak po
sznurku. Wcześniej sprawdził trasę trzy razy, tak na wszelki wypadek.
Za niewielkim kościołem skręcił w prawo i w końcu
staną przed bramą jednego z cmentarzy. Teraz zaczynało się robić trudniej. Nie
miał pojęcia, czy to na pewno właściwe miejsce, ale nie mógł tego sprawdzić.
Brak odpowiedniej wiedzy sprawiał, że od tygodnia, codziennie odwiedzał kolejne
cmentarze, licząc na to, że w końcu znajdzie ten jeden, właściwy grób.
Wszedł za bramę i od razu ruszył alejką biegnącą
wzdłuż muru. Z doświadczenia wiedział, że najbardziej bolesne pochówki,
odprawia się najbardziej z brzegu.
W końcu znalazł się w miejscu, którego szukał.
Otaczały go malutkie nagrobki, zdecydowanie mniejsze od standardowych.
Tabliczki bardzo często zawierały tylko jedną datę, brakowało zdjęć. Obok,
niektórych kwiatów ktoś położył pluszowego misia.
Nico bardzo powoli zaczął iść przed siebie. Uważnie
czytał każde nazwisko, w duchu licząc na to, że w końcu mu się poszczęści.
I tym razem tak było. Stanął gwałtownie przed
marmurowym nagrobkiem i głośno przełknął ślinę.
Nicolas Antiga
ur.zm. 10.08.1998r.
− A więc to prawda – mruknął sam do siebie. –
Naprawdę nie żyję.
Usiadł na drewnianej ławeczce. Wyjął z torby
tekturową teczkę, a potem otworzył ją niechętnie. Na samej górze leżało stare
zdjęcie, które od wielu miesięcy definiowało jego życie.
Przedstawiało dziewczynę i chłopaka, niewiele
starszych od Nicolasa. Ona miała na sobie zwiewną, wiosenną sukienkę i
uśmiechała się szeroko. On, w stroju zawodnika paryskiego klubu, jedną ręką
obejmował ją w pasie, drugą odgarniała z czoła ukochanej zabłąkany kosmyk
jasnych włosów. Choć zdjęcie miało ponad dwadzieścia lat i zrobiono je z
zaskoczenia, to jeden szczegół był nadal doskonale widoczny.
Dłoń mężczyzny spoczywała na już naprawdę sporym,
ciążowym brzuchu kobiety.
− Naprawdę cieszyli się z twoich narodzin – mruknął
Nicolas. – Wydawali się być szczęśliwi. Naprawdę szczęśliwi. Pewnie już
planowali, co zrobią, gdy się już urodzisz – zwrócił się do nagrobka. – Ale ty
umarłeś. Zniszczyłeś ich radość, a mnie dałeś nadzieję. Która potem też umarła,
niefajnie − pokręcił z dezaprobatą
głową.
Jeszcze przez chwilę siedział bez ruchu, aż w końcu
odetchnął głęboko, schował z powrotem teczkę, a potem wstał i ruszył w kierunku
wyjścia. Gdy już był przy bramie, odezwał się jego telefon.
− Czego znowu… − Zmarszczył brwi, widząc na
wyświetlaczu doskonale znane imię. – O co chodzi, Shoe? – zapytał prosto z
mostu.
− To już nie można do kumpla zadzwonić? – zażartował
atakujący. – Dzwonię z pytaniem, czy nie wpadłbyś do Warszawy. Tak po prostu,
bez żadnego większego powodu. Zrobiłbym naleśniki, te według przepisu babci
Evans.
− Niby po co miałbym wpaść?
− Bo jesteś dobrym kumplem? I pewnie nie masz nic
wielkiego do roboty?
Nicolas przewrócił z irytacją oczami, ale na jego
twarzy pojawił się nieznaczy uśmiech.
Bo niby dlaczego nie miałby miło spędzić czasu.
Odwrócił się i jeszcze raz spojrzał na bramę
cmentarza. Doskonale już wiedział, co robić.
− Okej, przyjadę – odpowiedział. − Będę jutro. Szykuj
naleśniki.
***
Dzwonek telefonu brutalnie przedarł się przez ciszę.
Joyce jęknęła przeciągle, przekręciła się na drugi bok i wymacała na szafce
komórkę. Przetarła dłonią zaspane oczy, a potem niechętnie spojrzała na ekran.
Zmarszczyła ze zdziwieniem brwi, gdy zobaczyła kto dzwoni.
− Cześć, Danielle – przywitała się ostrożnie.
Ostatnią rzeczą, której się w tym momencie spodziewała, był telefon od siostry.
Czuła się cokolwiek niezręcznie, biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno
wykorzystała najlepszego kumpla, by poruszył niebo i ziemię i znalazł Danny.
Co oczywiście mu się nie udało. Była na to za
sprytna.
− Hej, Jocelyne. – Głos po drugiej stronie był
chłodny i pozbawiony jakichkolwiek emocji. – Fajnie, że odebrałaś.
− Fajnie, że w końcu dzwonisz – warknęła Joyce. –
Przez ostatnie kilka tygodni jakoś niespecjalnie kwapiłaś się by skontaktować
się z nami.
− Nie miałam czasu – mruknęła Danny.
− Nawet żeby pogadać z własnym synem?
− Trochę spraw zwaliło mi się na głowę.
Młodsza siostra Antiga jedynie prychnęła potępieńczo.
Mogła spodziewać się takiej odpowiedzi. W końcu miała do czynienia z Danielle.
− Nie tłumacz się i tak wiem, co powiesz – Machnęła z
rezygnacją ręką.
− Naprawdę?
− Znam cię lepiej niż przypuszczasz.
Danny nie odpowiedziała. Milczała przez kilka długich
sekund, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiając, a potem w końcu
zdradziła cel rozmowy.
− Jesteś w Warszawie, prawda? – zapytała.
− Owszem. – Joyce odruchowo pokiwała głową. –
Mieszkam tu od prawie dwóch miesięcy.
− Jak radzi sobie Isaac?
Zgłupiała. To otwierała, to znów zamykała usta, nie
wierząc w to co słyszy. Ból głowy zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Ogólne otępienie też.
− Serio?! Serio, mnie o to pytasz?! – nie próbowała
ukryć wściekłości. – Może łaskawie zadzwoniłabyś do Stephana, któremu bez słowa
podrzuciłaś syna! Albo w ogóle do samego Isaaca?!
− Nie musisz robić mi wyrzutów. – Danielle nadal
zachowywała spokój. Słowa siostry w ogóle ją nie ruszały.
Jocelyne odetchnęła głęboko i w myślach policzyła do
dziesięciu. Czuła, że zaraz wybuchnie, ale dla własnego dobra musiała się
opanować.
− Isaac radzi sobie całkiem nieźle – wycharczała
przez zaciśnięte zęby. – Zaaklimatyzował się w szkole i dobrze dogaduje się z
rówieśnikami. A Stephanie i Stephane dbają, by nic mu nie brakowało.
− Jak się uczy?
− A skąd ja mam to niby wiedzieć?! Dzieciak ma osiem
lat, z czego niby ma być oceniane dziecko w jego wieku?! Z rysowania szlaczków!
− Tylko zapytałam. Czyli jest okej, tak?
Westchnęła cicho. Przeczesała palcami włosy, a potem
zerknęła na zegarek. Dochodziła pierwsza, zaraz pewnie wpadnie Andrzej, a ona
chciała już zakończyć tę irytującą rozmowę.
− Tak, jest okej – odpowiedziała. – Ale sekundę, jak
bym chciała zadać ci jeszcze jedno pytanie – przypomniała sobie nagle.
− Pytaj, o co chcesz.
− Dlaczego Stephane?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Joyce zacisnęła
pięści. Przez chwilę miała wrażenie, że siostra się wyłączyła, ale po kilku
sekundach usłyszała jej nieznacznie przyspieszony oddech.
− Nie rozumiem pytania.
− Dlaczego wybrałaś Stephana? – powtórzyła Jocelyne.
– W Paryżu są rodzice, jest Charlie z Jasmine, nie łatwiej by było im powierzyć
opiekę nad Isaacem? Tak, to młody wylądował w kraju, którego zupełnie nie zna i
rozumie języka.
− Doszłam do wniosku, że Stephane będzie najlepszy –
powiedziała chłodno Danny. – Jest z nas najstarszy, a Timote jest tylko trochę
starszy od Isaaca. Na pewno stanowi odpowiedniejsze towarzystwo niż małe córki
Charli’ego
− I nie chodziło o nic więcej?
− O co miałoby niby chodzić?
− A Guillaume Samica? – wyrzuciła w końcu Joyce. –
Zdajesz sobie sprawę z tego, że gra w warszawskiej drużynie, Stephane jest jego
trenerem, a dodatkowo najlepszym kumplem.
− Co Samik niby ma do tego? – Głos Danielle zaczął
nieznacznie drżeć.
Jocelyne przeklęła w myślach. Oczywiście, że
teoretycznie przyjmujący nic nie miał do syna Danny. Ale tylko teoretycznie. W
praktyce mógł mieć więcej, niż się komukolwiek wydawało.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Danny okazała się
szybsza.
− Super, że pogadałyśmy – podziękowała nerwowo, a
potem rozłączyła się bez słowa wyjaśnienia.
− Jasne. – Joyce znów przewróciła oczami, wściekle
odkładając komórkę na szafkę. Nie dość, że od rana czuła się naprawdę słabo, to
telefon od siostry tylko spotęgował jej chorobę. – Niech chociaż Andrzej
przyniesie porządne leki – mruknęła. – Bo inaczej naprawdę zwariuję.
***
Stephanie zamknęła za sobą drzwi do mieszkania i
odetchnęła głęboko. Powoli policzyła do dziesięciu, a potem na drżących nogach
przeszła do kuchni. Nalał sobie wody i wypiła ją łapczywie. Z hukiem odstawiła
szklankę, jednocześnie opierając się o kuchenny blat.
− Klamka zapadła – mruknęła sama do siebie. – Koniec,
kropka, czasu już nie cofniemy, próbki zostały wysłane. Isaac albo okaże się
być synem Samika albo nie. Wóz albo przewóz.
Uśmiechnęła się mimowolnie, czując, jak nagle robi
jej się lekko na duszy. Zdała sobie sprawę z tego, że w końcu pozbyli się
przynajmniej jednego problemu. Kamień dosłownie spadł jej z serca, gdy
uświadomiła sobie, że teraz już nic nie zależy od nich.
Przeciągnęła się leniwie, a potem już spokojnie
rozejrzała się wokół.
− I co by tu teraz zrobić? – rzuciła w przestrzeń. –
Może powinnam zacząć przeglądać meble do naszego nowego domu? – zaczęła
zastanawiać się na głos. – W końcu powinniśmy wszystko urządzić za nim Stephane
pojedzie do Kanady. No i przy okazji może rozejrzę się za pierwszymi elementami
wyprawki. – Czule pogłaskała się po brzuchu. Świadomość tego, że wszystko
zaczyna się powoli układać, że w razie czego
ma za sobą Natalii, dała Francuzce wewnętrzny spokój, którego tak bardzo
potrzebowała.
− Wypadałoby też uzupełnić lodówkę. I Timi chyba
mówił coś o nowych skarpetkach… Czyli robimy sobie małą wycieczkę po mieście –
zadecydowała.
Ogarnęła się szybko i już kilka minut później
schodziła na dół. Wychodząc z budynku, kątem oka zauważyła jeszcze, że w
skrzynce na listy coś jest.
„Zobaczę późnej” machnęła lekceważąco ręką. „To
pewnie nic ważnego”.
Okazało się, że wyjście na miasto było strzałem w
dziesiątkę. Przez ponad dwie godziny włóczyła się bez większego planu, co
pewien czas spontanicznie wchodząc do jakiegoś sklepu. Wypatrzyła zasłony do
nowej, małżeńskiej sypialni i lampę, która idealnie sprawdzi się w pokoju
bliźniaków, niezależnie od tego, jakiej płci będą.
Do domu wróciła przed trzynastą, wiedząc, że niedługo
pojawi się także Stephane, a po tym, co się stało na pewno będzie chciał
pogadać.
− Czyżbyś była na spacerze?
Wzdrygnęła się nieznacznie, czując za sobą doskonale
znany głos. Na ułamek sekundy zastygła z dłonią na klamce do klatki schodowej,
a potem odwróciła się na pięcie i uśmiechnęła szeroko na widok męża.
− Przecież muszę coś ze sobą robić. – Skrzyżowała
ręce na piersi. – Przeszkadza ci to?
− Oczywiście, że nie. – Podszedł do żony i przelotnie
pocałował ją na przywitanie. – Cieszę się, że spędziłaś miło czas. Ale oddałaś
wcześniej próbki, prawda?
− Jak mogłabym tego nie zrobić? – prychnęła. –
Wejdziemy w końcu, czy nie? Bo zaczynam marznąć.
Mężczyzna pospiesznie kiwnął głową. Przytrzymał
kobiecie drzwi i dopiero wtedy wszedł do środka.
− Daj mi jeszcze sekundę – poprosiła. – Przyszedł
jakiś list, muszę zobaczyć co to. – Wyjęła odpowiedni klucze, podeszła do
skrzynek, otworzyła jedną i wyjęła ze środka białą kopertę.
− Od kogo? – zapytał szczerze zainteresowany.
− Od Sophie.
Znaczy się od ciotki Charleen – poprawiła się szybko.
Trener odruchowo parsknął śmiechem.
− Dasz zgadnąć, co jest w środku?
− Przekonamy się na górze. – Posłała mu kpiące
spojrzenie, ruszając w górę schodów. Oczywiście Stephane od razu pobiegł za
nią.
− Mamy coś do jedzenia? – zapytał, gdy tylko weszli
do mieszkania i nawet nie czekając na odpowiedź, zniknął w kuchni.
− W lodówce powinien być makaron z wczoraj –
odkrzyknęła Stephanie. – Odgrzej sobie, czy coś – dodała, przechodząc do
salonu. – Ciekawe, co takiego, ciotunia Charleen ode mnie chciała – mruknęła,
uważnie przyglądając się zwykłej białej kopercie.
Powoli wyjęła ze środka list. Nie miała żadnych złych
przeczuć, w końcu, co niby mogłaby zrobić krewna, której nie widziała przeszło
dwie dekady.
Spojrzała na staranne pismo i niechętnie zaczęła
czytać. Pierwszy akapit tylko szybko przeleciała wzrokiem. Nie było w nich nic
ciekawego. Ot, zwykłe przywitanie, kilka sztucznie miłych słów, nic na co warto
by zwrócić uwagę.
− Jeśli cały list jest w ten sposób napisany, to
chyba się poddaje – prychnęła, czując jak rośnie w niej irytacje.
Ale wystarczył rzut oka na kolejne zdania, by to
wszystko zniknęło.
Tak naprawdę
piszę, by cię przeprosić. Wiele lat temu popełniłam błąd. Straszliwy błąd, ale
jego wagę zrozumiałam dopiero teraz.
Błąd? Jaki znowu błąd miałaby popełnić ciotka? W
końcu w swoim mniemaniu była nieomylna. Co więc takiego mogła zrobić?
Zapewne na
początku nie uwierzysz w moją historię. Nie zrozumiesz też motywów. Jednak
wszystko co zaraz opiszę jest prawdą. Brutalną i okrutną, ale prawdą. Mogłam
powiedzieć Ci o tym już wiele lat temu, ale bałam się. Dopiero teraz, gdy leżę
na łożu śmierci, odważyłam się o wszystkim opowiedzieć.
Zupełnie zgłupiała. Tajemnicza historia? Brutalna
prawda? Przecież Charleen była tylko starą jędzą, wredną ciotką, taką jak
tysiące innych.
Nie dziwię się,
jeśli nigdy mi nie wybaczysz. Ani ty, ani Stephane. Macie do tego prawo. Zdaję
sobie sprawę z tego, że was skrzywdziłam. Myślałam, że tak będzie lepiej. I
dla mnie, i dla ciebie. Ale nie było. Żałuję, że uświadomiłam sobie to dopiero
teraz.
Stephanie zamrugała szybko. Nie bardzo rozumiała, co
kobieta miała na myśli, ale czuła, jak robi jej się dziwnie słabo. Odetchnęła
głęboko i przeszła do następnego akapitu.
Chodzi o
Nicolasa. O twojego syna. Twojego i Stephana.
Pobladła gwałtownie. Nico? Co z tym wspólnego ma jej
malutki Nico?
Zaczęła czytać, łapczywie pochłaniając kolejne
zdania. Z każdym słowem jej puls zwalniał, ramiona drżały coraz bardziej, coraz
trudniej było jej złapać oddech. Miała wrażenie, że tonie, przygniata ją
kilkutonowy głaz. Nie była wstanie logicznie myśleć, nie docierały do niej
żadne sygnały z zewnątrz. Liczyła się tylko kartka papieru i opisana na niej
prawa, jedno zdanie.
Nicolas żyje.
− Nie… − wychrypiała, osuwając się na kolana. – Nie!
– Wybuchnęła szlochem, chowając twarz w dłoniach. Świat wokół zniknął, jej
serce rozpadło się na milion kawałeczków. – Nie, nie, nie! – Wściekle uderzyła
pięścią w podłogę i znów zaszlochała. Nie była wstanie opanować łez, nie po
tym, co przeczytała. Łzy lały się strumieniami po policzkach, a ona umierała po
raz kolejny.
− To nie może być prawda, nie może…
− Stephanie? Co się stało, kochanie?
Nagle objęły ją tak dobrze znane, silne ramiona.
− Nie, nie, to się nie dzieje naprawdę. – Wtuliła się
w tors męża, jak w transie powtarzając w kółko jedno zdanie.
− Ci, już spokojnie, skarbie, ci… − Stephane zaczął
uspokajająco gładzić żonę po plecach, ale to na niewiele się zdało. Kobieta nie
była wstanie powstrzymać rozpaczy. Zaciskała palce na koszulce męża i płakała
tak, jak od bardzo, bardzo dawno nie płakała.
− Powiedz mi, co się stało? – szepnęła kojącym tonem.
– Proszę, inaczej nie będę mógł pomóc.
Z trudem, ale w końcu kobieta zdążyła opanować
szloch. Spojrzała na Stephana załzawionymi oczami i wychrypiała:
− To był on, Stephane. Nasz Nico… Nasz mały Nico
żyje.
A potem rozpłakała się na dobre.
Stephane otworzył lodówkę, zajrzał do środka i
zdegustowany zmarszczył brwi. Makaron owszem był, ale zostało go stosunkowo
niewiele, a on przecież mierzył dwa metry wzrostu! Miał duży żołądek!
− Na razie niech będzie – mruknął, niechętnie
wyciągając pudełko. – Jak dzieciaki wrócą ze szkoły, to przygotujemy coś
porządnego – postanowił.
Postawił makaron na blacie i otworzył szafkę, w
poszukiwaniu talerza. Robił to zupełnie bezmyślnie, w końcu wyłączając mózg.
Ostatnie dni były naprawdę wyczerpujące. Teraz w końcu mógł trochę odpocząć.
− Nie!
Zamarł z widelcem w ręku, słysząc rozpaczliwy krzyk
żony.
− Nie, nie, nie!
W jednej chwili zapomniał o wszystkim co robił.
Odwrócił się na pięcie i pognał do salonu. W jego głowie już pojawiały się
pierwsze czarne scenariusze, każdy kolejny gorszy od poprzedniego.
− Stephanie? Co się stało, kochanie? – Przykucnął
obok kobiety, która klęczała na ziemi, szlochając opętańczo. Objął ją ramionami
i przyciągnął do siebie, by choć trochę uspokoić.
− Nie, nie, to się nie dzieje naprawdę…
Nie miał pojęcia, o czym mówi. Zaczął uspokajająco
głaskać ją po plecach, mając nadzieję, że w ten sposób trochę uspokoi
Stephanie.
− Powiedz mi, co się stało – szepnął. – Inaczej nie
będę mógł pomóc.
Spojrzała na niego załzawionymi oczami. Przełknął
głośno ślinę. Podświadomie czuł, że to co usłyszy może być naprawdę
przerażające.
− To był on, Stephane. Nasz Nico… Nasz mały Nico żyje.
Poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go czymś ciężkim w
łeb. Jego serce stanęło, oddech zwolnił. Zamrugał szybko. Usiadł na podłodze,
gwałtownie puszczając żonę. Oparł dłonie na kolanach, a potem pochylił się i
wziął kilka głęboki oddechów.
− Możesz powtórzyć? – poprosił drżącym głosem.
Stephanie zawahała się przez sekundę, ale powoli
pokiwała głową. Szybko otarła dłonią załzawione oczy, a potem niepewnie podała
mężczyźnie złożoną kartkę papieru.
− Wszystko jest tutaj – wychrypiała. – Dwadzieścia
lat temu… Nicolas wcale nie miał wady serca. Urodził się zdrowy… Zdrowy jak
ryba. To ciotka Charleen… to był jej pomysł… Chciała żebyśmy się rozstali.
Żebym za ciebie nie wyszła. Ona… wykorzystała swoje znajomości, wpływy, by
wmówić nam… by wmówić nam, że… − głos jej się załamał. Schowała twarz w
dłoniach, a jej ciałem znów wstrząsnął szloch. Kilka długich chwil zajęło jej
ponowne zebranie się w sobie. Dopiero wtedy nieznacznie uniosła głowę,
spojrzała na męża i wyszeptała łamiącym się głosem. – Chciała przekonać nas, że
Nico nie żyje. Ale to było kłamstwo. Oszustwo.
− To nie możliwe. – Do trenera nie docierało to, co
słyszy. Oddychał ciężko, tętno miał urywane, nerwowe. Mrugał nieregularnie,
dłonie mu drżały, niczym alkoholikowi na odwyku. – Przecież… przecież widziałem
jego ciało! Trzymałem je w rękach, tuliłem! – jęknął, opierając się na
ramionach. – Było piękne, ale zimne! Martwe! Jestem tego pewien! Pewien! –
załkał.
Kobieta powoli pokręciła głową. Rozpacz w jej oczach
dosłownie rozrywał go od środka.
− To było ciało jakiegoś innego chłopca. Daliśmy się
oszukać, Stephane.
Nie wierzył w to co usłyszał, po prostu nie wierzył.
Spoglądał to na Stephanie, to na swoje dłonie, to znów na leżący na podłodze
list, a jego mózg nieudolnie próbował przetworzyć otrzymane informacje.
− Nicolas żyje – szepnął w końcu. – Mam syna… Mam
syna… Mam syna! – Jęknął rozpaczliwie. Teraz to on płakał. Kręcił z
niedowierzaniem głową, a łzy po prostu spływały po jego policzkach. W głowie w
kółko przywoływał obrazy z tamtych kilku tragicznych dni, w czasie których miał
ochotę zasnąć raz na zawsze.
Teraz znów to czuł. Cały świat zawalił się w jednym
momencie, wszystko, na czym dotychczas budował swoje życie, teraz zniknęło.
Ziemia dosłownie osuwała mu się spod stóp.
− Przez dwadzieścia lat... przez dwadzieścia lat
myślałem, że Nico nie żyje – zaczął, ledwo wypowiadając każde słowo. – Że go
straciliśmy. Ale on gdzieś tam był! Dorastał! Uczył się chodzić, mówić, poszedł
do szkoły, miał problemy, a nas nie było przy tym! Nie byliśmy przy nim w
najważniejszych momentach życia! – Wściekle uderzył pięścią w podłogę. Oddychał
ciężko, z trudem chwytając powietrze. Ból dosłownie rozrywał go od środka. –
Był sam, zupełnie sam… Nasz mały Nico…
Znów objął Stephanie i desperacko przyciągnął do
siebie. Teraz płakali oboje, szlochali na podłodze, mając wrażenie, że otaczała
ich ciemność.
Bo choć odzyskali syna, to jeszcze to do nich nie
docierało. Nie docierało do nich, jak wielkie mają szczęście, że powinni się
cieszyć, że Nicolas żyje. Bo przecież dwadzieścia lat wcześniej płakali nad
jego grobem.
Ale na razie liczyło się tylko to, ile stracili.
Tylko to, ile on stracił, bo nie było przy nim kochających rodziców, ludzi, na
których zawsze mógłby liczyć, którzy zapewniliby mu szczęśliwe dzieciństwo.
Nie miał ich.
− Znajdę go, obiecuję – wyszeptał w końcu Stephane,
ocierając spływające po policzkach żony łzy. – Znajdę i sprowadzę do domu. Choćbym
miał jechać na drugi koniec świata, on jeszcze będzie z nami. Obiecuję.
No i w końcu doszliśmy do jednego z decydujący momentów tego opowiadania. Przyzna, że strasznie bałam się w czasie pisania tego rozdziału i nadal nie jestem przekonana, czy jest wystarczająco dobry. Starałam się, by był jak najbardziej emocjonalny, ale chyba wyszło średnio.
A wy co sądzicie? Z niecierpliwością czekam na wasze komentarzy i z góry za wszystkie dziękuję.
Pozdrawiam
Violin
Na początku bardzo Cię przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału. Przeczytałam, ale nie starczyło mi czasu, żeby skomentować przed dodaniem kolejnego, więc jestem teraz :)
OdpowiedzUsuńI co Ty w ogóle piszesz, że rozdział wyszedł Ci średnio emocjonalny? Wyszło świetnie! Ale od początku...
Nico odwiedzał paryskie cmentarze, by na własne oczy zobaczyć "swój" grób. I w końcu mu się to udało... Nawet nie umiem sobie wyobrazić, co on musiał czuć w tym momencie. Gdyby tylko o wszystkim wiedział... Dobrze, że zadzwonił do niego Shoe i zaproponował przyjazd do Warszawy. Stęskniłam się za nimi razem, a naleśniki musiały Nico przekonać :)
Danielle mnie zirytowała. Dzwoni do Joyce zamiast do Stephana, żeby dowiedzieć się, co słychać u jej syna. No serio? Jakby naprawdę nie mogła zadzwonić do brata i poprosić syna do telefonu, aby mogła sama z nim porozmawiać. No nie mam słów. Issac na pewno tęskni za mamą... Faktycznie Danielle mogła "umieścić" syna, gdzie indziej, a zdecydowała się na Warszawę. Samik odgrywa tu decydującą rolę, tak mi się wydaje. Ale trzeba cierpliwie poczekać na wynik testu. Potem już wszystko będzie widome.
I teraz część, która najbardziej mną wstrząsnęła. Stephanie nawet sobie nie wyobrażała, że ten na pozór zwykły dzień okaże się dniem, który zmieni ich całe życie... List od ciotki zmienił wszystko. Jestem w szoku. Jak ta kobieta mogła uknuć tak perfidną intrygę, która miała na celu rozdzielenie tej dwójki? To jest chore. Wmówiła im, że ich synek nie przeżył, podmieniła dzieci... Przecież to się w głowie nie mieści! Nie jestem tutaj od sądzenia, ale na Boga... Jak tak można, no jak? Same niecenzuralne słowa mi się w tej chwili cisną na klawiaturę, więc je przemilczę. Chyba jedynym plusem tej całej sytuacji jest to, że na łożu śmierci postanowiła wyznać prawdę...
Emocje, które towarzyszyły małżeństwu... Nie jestem w stanie sobie ich wyobrazić :( Łzy same cisnęły mi się do oczu, gdy czytałam o ich bólu i o uczuciu, gdy dowiedzieli się, że dwadzieścia lat temu wcale nie pochwali swojego synka, tylko, że on przez te dwadzieścia lat żył, tylko z dala od nich... :( Strasznie to smutne... Tyle myśli musi się teraz kłębić w ich głowach, muszą odczuwać tyle sprzecznych emocji... Chyba nie jestem w stanie napisać nic więcej. Oczywiście, że Nico będzie z nimi. Musi być. Muszą nadrobić rozłąkę, na którą byli skazani nie ze swojej winy...
Czekam z niecierpliwością na nowość!
Pozdrawiam ;*
Uważasz, że rozdział nie jest zbyt emocjonalny? Żartujesz sobie?! Czytałam go z zapartym tchem, nie mogąc uwierzyć, że w życiu bohaterów, wydarzyło się coś tak okrutnego. Po mistrzowsku oddałaś ich uczucia! Chwilami czułam się, jakbym stała obok nich i przyglądała się ich tragedii. 😥😓
OdpowiedzUsuńAle wrócę najpierw do początku. Nareszcie pojawił się Nico, który odwiedzał paryskie cmentarze w poszukiwaniu własnego grobu. To naprawdę musiało być dla niego straszne...
Dobrze, że w porę odezwał się Sharone. Świetny pomysł z zaproszeniem przyjaciela. Dzięki temu Nicolas znowu pojawi się w Warszawie, co może co nieco ułatwić.
Odezwała się także Danielle. Ogromnie rozczarowałam i zirytowałam się jej zachowaniem. Jak ona może tak traktować własne dziecko? Nie odzywa się do Isaaca i uważa, że wszystko jest w porządku. Nie dziwię się Joyce, że ledwo utrzymywała nerwy na wodzy. Jej siostra zachowuje się tak, jakby nie miała uczuć. Coraz bardziej utwierdzam się także w przekonaniu, że celowo wysłała swojego syna do Stephana. Może, aby poznał w końcu swojego ojca?
List od ciotki Charleen przyćmił jednak wszystko. Jak ta kobieta mogła dopuścić się tak strasznej rzeczy? Zabrała niewinnemu dziecku dzieciństwo, a jego rodzicom zafundowała tyle nie potrzebnego cierpienia. W imię czego? Jej chorych wyobrażeń, że Stephane nie był idealnym kandydatem dla Stephanie? Nie dość, że nic jej z tego nie przyszło, bo ich związek jedynie się umocnił. To przez tyle lat milczała. Brak do niej po prostu słów!
Osobiście chyba nie potrafiłabym jej wybaczyć. Zrobiła coś niedopuszczalnego. Nic jej nieusprawiedliwia. Dopiero strach przed śmiercią, zmusił ją do wyznania tajemnicy...
Mam nadzieję, że rodzina Anitgi poradzi sobie z tym, co się stało. I jakoś wszystko poukładają. Najważniejsze, żeby Nico poznał prawdę i razem spróbowali nadrobić wszystkie stracone lata.
Czekam z niecierpliwością na nowość. 😊
Rozdział jest bardzo dobry.
OdpowiedzUsuńZ każdym kolejnym słowem moje gardło się ściskało, a do oczu napływały łzy. Wiedziałam, że może taka może być reakcja Antigów, chciałam tego rozdziału, a jak już jest to.. tak mi ich szkoda i czuje jakbym sama tam z nimi była i to wszystko przezywała.
Cieszę się, że Nico przyjedzie do Warszawy. Mam nadzieję, że spotka jakimś dziwnym trafem Stephana, że teraz już wszystko będzie dobrze. Angitowie muszą tyle mu wytłumaczyć, sami muszą dojść do siebie po tym co się stało. Naprawdę im współczuję, stracili tyle lat..
Wybacz, ale nie jestem w stanie nic więcej napisać.
Do następnego.
Zapraszam na nowy rozdział na wattpadzie. :)
UsuńAle się porobiło ;o tyle emocji w jednym rozdziale, nadal nie mogę w to uwierzyć...
OdpowiedzUsuńPoznaliśmy w końcu tajemniczą i dziwną Daniele, którą znaliśmy tylko z opowieści. Może tylko przez telefon, ale to zawsze coś. Ogólnie to ogłaszam ją matką roku XD podrzuciła dziecko bratu i dzwoni po szmacie czasu, żeby zapytać co u niego słychać, serio? Hahaha jeszcze pyta o jego oceny to już rozwaliło mnie totalnie. Ja nie wiem...Ona jest chyba jakimś robotem, bo zostawiła swoje rodzone dziecko i udaje jakby nic się nie stało lol
Szacun dla Joyclyn za to, że rozmawiała z nią w miarę spokojnie. Ja to chyba nagadałabym takiej siostrze, no bo bez kitu ;///
Wiedziałam, że ciotka namieszała! To i tak dobrze, że się do tego wszystkiego przyznała, bo mogła być złą wiedźmą i w ogóle nie przyznać się do swojego szachrajstwa i podstępu życia. Masakra, nie wiem co bym zrobiła na miejscu Stephani. Przecież kobieta musiała być w totalnym szoku, a jest w ciąży i takie silne emocje raczej nie są dobre. Na szczęście ma Stephana, który też to przeżywa, bo wiadomo to prawie dwadzieścia lat straconych na życie w kłamstwie. Całe dwadzieścia lat ;o ale Stephan jest raczej taką myslącą osobą i już nawet postanowił co i jak w tej sprawie.
Ogólnie to tutaj pomocny okazuje się Shoe, który już zwerbował Nicolasa na naleśniki hehe. Więc to wszystko idzie w dobrą stronę i może państwo Antiga nie będą musieli daleko szukać, bo sam Nicolas będzie centralnie pod ich nosem.
No wszyscy bohaterowie będą mieli teraz wiele spraw na głowie i do przemyślenia. Życzę im powodzenia, a tobie weny,
N
Co Ty w ogóle piszesz??? Rozdział jest świetny. Chyba jeden z moich ulubionych😊😊😊
OdpowiedzUsuńZacznę może od Sharone który w odpowiednim momencie zadzwonił do Nico. I zaprosił to do Warszawy. Naprawdę trafił w dziesiątkę. Nie mógł wybrać lepszego momentu 😊 Daniele mnie zirytowała tym telefonem. Ona w ogóle nie powinna być matką. Czy naprawdę nie mogła zadzwonić do Stephana zeby porozmawiać też z synem. Który napewno strasznie tęskni za mamą. Podziwiam Joyce że była tak spokojna . Ja chyba bym nie wytrzymała na jej miejscu.
Co do najważniejszej części rozdziału .
Nie mam słów na zachowanie tej całej ciotki. Jaka trzeba być osoba żeby zrobić coś takiego ? Nie mieści mi się to w ogóle w głowie. Jak mogła skrzywdzić tak wiele osób. No nie potrafię sobie tego wyobrazić. I nie byłabym w stanie nigdy jej wybaczyć. Jejku jak dobrze że Nico dzięki Shoe jest już w drodze do Warszawy. Mam nadzieję że szybko spotka się z Stephanem i Stephanie. I wszystko w końcu się poukłada.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Nie mogę się to już doczekać.
Pozdrawiam😊
Genialny rozdział!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze bardzo ciszę się, że był w nim Nicolas. Nie wyobrażam sobie, co musiał czuć, stojąc nad grobem Chociaż nie zdawał sobie sprawy, że jest to "jego" grób, to i tak było to na pewno trudne przeżycie. Pewnie wtedy uświadomił sobie, że jednak nie jest synem Antigów, że nie znalazł rodziców, że wciąż jest sam na świecie. Dobrze, że sytuację uratował Shoe i zaprosił go do Warszawy. Mam nadzieję, że jak Nico przyjedzie do Polski to spotka się z Antigami i dowie całej prawdy. I wtedy będzie członkiem ich kochanej rodziny.
O Danielle w opowiadaniu dużo nie wiemy, ale nie ma się co temu dziwić, bo jest zagadką nawet dla jej rodzeństwa. Ale jej zachowanie zawsze mnie dziwi i wręcz irytuje. Kiedyś dzwoniła do Stephanie, teraz do Joyce. Dlaczego po postu nie zadzwoni do Stephana, a przede wszystkim do Isaaca? Zastanawiam się, czy ona w ogóle go kocha, czy jest dla niej po prostu ciężarem? Jaka matka zostawiłaby syna w innym kraju bez słowa wytłumaczenia? No i podobnie jak Joyce, dziwię się, czemu Danielle nie oddała Isaaca pod opiekę rodzicom, albo rodzeństwu we Francji. Zostawienie go w Polsce, blisko Samika było trochę "ryzykowne". Ale z drugiej strony cieszę się, że siatkarz dowie się prawdy. Przecież ma prawo widzieć, że ma syna. I ciekawa jestem reakcji Danielle, kiedy dowie się, że Samik wie o wszystkim.
Zdecydowanie najbardziej emocjonującym fragmentem opowiadania była ostatnia część. Czułam, że list od cioci Charleen może być ważny i rzeczywiście - jest bardzo ważny. Spodziewałam się, że ciocia może wiedzieć coś o Nico, ale nigdy nie pomyślałabym, że to ona sama wymyśliła całą intrygę i upozorowała śmierć Nicolasa. Zadała tym ból i cierpienie tak wielu osób. Stephana i Stephanie, która przez te wszystkie wydarzenia była skłonna do próby samobójczej. I Nicolasa, który przez 20 lat był sam na świecie i żył w przekonaniu, że nikt go nie chce i rodzice go zostawili. Całkowicie rozumiem reakcję Antigów na to wszystko. Żałują, że przez 20 lat ich syn nie był z nimi. Ale przecież nie jest to ich wina, nie mieli na to wpływu. Mam nadzieję, że gdy trochę ochłoną i znajdą Nico, to będą się cieszyć. Cieszyć, że ich syn, którego opłakiwali, jednak żyje i wyrósł na cudownego chłopaka. I myślę, że Nicolas też będzie szczęśliwy, bo chyba lepszej i bardziej zwariowanej rodzinki nie mógł sobie wymarzyć.
Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały.
Całuję❤️
Ola
O matko, matko ... i od czego ja mam zacząć, skoro mam łzy w oczach spowodowane drugą częścią tego rozdziału? Ale ok, jakoąś się postaram!
OdpowiedzUsuńJuż sam początek mnie zasmucił. Scena Nico na cmentarzu chwyciła mnie za serce. Chłopak nie zasłużył sobie na tak ciężki los. Na to, aby nikt się nim przejmował. I to przez egoizm starej matrony! Ja wiedziałam, że w tym liście będzie prawda na temat przeszłości i tego, co się stało w szpitalu, ale mimo to, aż podniosło mi się ciśnienie. Jak zepsutą osobą trzeba być, aby zrobić coś takiego? Żeby małe dziecko wychowywało się bez rodziców? Żeby jego rodzice żyje z bolesną świadomością, że stracili swój skarb? Nie mieści mi się to w głowie. Nawet sam fakt, że cioteczka od siedmiu boleści postanowiła na "łożu śmierci" wyznać swoje grzechy, nie "kwalifikuje" się do wybaczenia jej czegokolwiek. Ugh. Normalnie ja się chyba za bardzo zżywam z bohaterami haha ;D Ale uwierz bądź nie, ale łza mi popłynęła po policzku gdy czytałam reakcję Stephanie i Stephana. Tak realistycznie to opisałaś! Jest mi ich tak strasznie szkoda, stracili tyle lat. A najpiękniejsze, a zarazem najsmutniejsze jest to że wcale nie myśleli w takim momencie o swoim bólu, ale o tym, że Nico był przez te wszystkie lata sam. Jestem jednak pewna, że będą chcieli wynagrodzić mu wszystko. Na szczęście Stephan nie będzie go musiał szukać na końcu świata, bo chłopak będzie pod nosem ;) Aż mnie nosi z niecierpliwości, bo ich ponowne spotkanie będzie nie mniej interesujące od odkrycia prawdy!
Oczywiście nie zapominam o telefonie Danielle, chociaż nie było to głównym wydarzeniem tego rozdziału. Ale zdążyła mnie zdenerwować. Ten jej chłód. Kurde, wydaje się jakby Joyce myślała bardziej odpowiedzialnie od niej. Powinna sama zadzwonić do Isaaca, spytać jak się czuje, czy wszystko dobrze ... tak jak każda matka by zrobiła. Ale przynajmniej coś ją ruszyło na wzmiankę o Samiku ;D
Rozdział niewystarczająco dobry? Kochana, wisisz mi za paczkę chusteczek ;P
Z opóźnieniem, ale jestem ;) To do rzeczy ;) Rozdział bardzo ciekawy i bardzo się cieszę, że w końcu pojawił się mój ulubiony bohater Nico :D Jak on się pojawia to od razu jakoś tak lepiej mi się czyta :) Niech szybko wraca do Sharone'a na naleśniki ;) W końcu również Danny dała o sobie znać. Jej telefon był trochę dziwny. Jednakże widać, że trochę ją zdenerwowała wzmianka o Samice. Trochę żal mi Issaca. Matka wyjechała za pracą, czy z innych pobudek, a nawet nie zadzwoni do własnego syna. Joyce słusznie się na nią wściekła. I najważniejszy ostatni wątek. Stephanie przeczytała list i dowiedziała się prawdy. Moje podejrzenia, że list dotyczy Nico okazały się słuszne. Czyli Nico to na 1000000% syn Antigów. Tym bardziej musi jak najszybciej wrócić do Warszawy i dowiedzieć się prawdy. Dla Stephanie to musiał być wstrząs dowiedzieć się, że przez cały ten czas myśleli, że chłopiec, którego pochowali to ich ukochany synek, a tymczasem ona razem z że Stephanem padli ofiarą okrutnej intrygi :( Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ;) Życzę dużo weny i pozdrawiam serdecznie ;)
OdpowiedzUsuńJestem i tu i od razu podsumuję, że jestem absolutnie tym zachwycona!!!
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział tak się wczuć to się już dawno nie wczułam <3 a teraz czas na więcej szczegółów :D
Nicolas:
No co za sprytny chłopak! Ja bym w sumie nie wpadła na to, by jeszcze się na cmentarzu upewniać w prawdziwość zgonu tego tam swojego tak naprawdę zamiennika ;)
Fajnie, że Shoe do niego zadzwonił, że się nim przejmuje, dzięki temu Nico na pewno nie czuje się wyrzutkiem niepotrzebnym światu i nie ma skłonności samobójczych po matce ^^”
Joyce:
Oj, Joyce to straszna gaduła :V no, ale choroba ją usprawiedliwia, trochę ;)
Danielle nie wydawała się zadowolona wspomnieniem Samika, pewnie połączyła kropki i już wie, że oni coś podejrzewają. Ne dobrze, nie dobrze – uciąć język ;)
W sumie to, gdy zadała to pytanie „dlaczego Stephen?” sądziłam, że jest zazdrosna, że w sumie sama nie pogardziłaby dzieciaczkiem do opieki :3 cóż, może za jakiś czas Andrzej jej pomoże wyprodukować własne xD
Stephen i Stephenie:
No tutaj się podziało, tutaj poszalałaś :D już od początku w sumie podejrzewałam, że1 ten list będzie miał coś wspólnego z Nico, a skoro on to i sprawca w osobie ciotuni ;> zważająca na to, czego ostatnio się dowiedziałam, to całe szczęście, że Stephenie zdecydował się otworzyć ten list później i, że potem się pojawił się Stephen, bo już sama nie wiem co tym razem głupiego by zrobiła – wyleciała do Paryża i szukała go jak igły w stogu siana?
Swoją drogą to, gdy Stephen ją zahaczył przed mieszkaniem, to zrobił to w taki sposób, że w pierwszej chwili się zastanawiałam czy to nie jakiś bandzior XD
Kurczę, to takie dziwne, płakać, bo syn żyje – oczywiście wiem, że emocje i różnie się reaguje, ale Antigowie (nie wiem czy można odmieniać) podczas tej wiadomości skupili się na najbardziej przykrej rzeczy, że Nico nie miał kochających rodziców. Nie mówię, że tak nie mogło być tylko, że przez ich sposób myślenia zrobiło m się przykro z ich powodu :(
Pomimo tego, że właściwie były tylko trzy wątki, to poczułam się nasycona tak dobrym rozdziałem – być może mówię tak tyko dlatego, że jeszcze mam dwa, może trzy (o ile wrzucisz coś w międzyczasie) rozdziały do przodu :P
Tyle ode mnie, idę na next`~!