Shoe nie miał pojęcia, co go obudziło. Nie dźwięk, nie
światło, a raczej… przeczucie? Tak, przeczucie, że dzieje się coś
niepokojącego. Przewrócił się na drugi bok i spojrzał na zegarek. Dochodziła
trzecia w nocy, a w mieszkaniu panowała zupełna cisza. Nawet woda nie stukała w
rurach, co zdarzało się wyjątkowo rzadko.
Coś mu jednak nie pasowało. Zsunął się powoli z łóżka, a
potem na palcach przeszedł do salonu. Gdy tylko przekroczył próg, zastygł, jak
rażony piorunem. W pomieszczeniu nie było nikogo. Leżanka Nicolasa była pusta,
a kołdrę ktoś starannie ułożył w kostkę.
Evans przeklną pod nosem. Nerwowo zajrzał za kanapę i
odetchnął z ulgą, widząc, że nadal stoi tam plecak z rzeczami współlokatora. To
oznaczało, że chłopak jedynie wybrał się na nocny spacer, a nie zdecydował się
na spontaniczną ucieczką.
Atakujący wahał się przez kilka sekund, jednak w końcu,
klnąc na czym świat stoi, zaczął zbierać się do wyjścia.
– Kiedyś coś mu zrobię – warknął, zakładając puchową kurtkę.
– Wędrówek w środku nocy mu się zachciało, też coś! – prychnął.
Trzy razy upewnił się, czy prawidłowo zamknął mieszkanie i
dopiero wtedy zbiegł po schodach. Gdy stanął przed blokiem, wybrał numer
Nicolasa, mając nadzieję, że ten odbierze i atakujący będzie mógł na niego
nakrzyczeć.
Jeden sygnał, drugi, trzeci…
Tu poczta głosowa…
– Zabiję idiotę, po prostu urwę mu głowę! – Zirytowany
Sharone nacisnął czerwoną słuchawkę.
Westchnął cicho, schował telefon do kieszeni i z
zrezygnowaniem rozglądnął się wokół. Był zupełnie sam, nikt nie włóczył się po
osiedlu przy przygaszonym świetle latarni.
Nikt po za Nicolasem.
– Gdzie mógł pójść? – zastanawiał się Kanadyjczyk, idąc w
pierwszym lepszym kierunku. – I po co? W takim mrozie? Nie mógł usiedzieć na
czterech literach, jak każdy porządny człowiek? Czy to aż takie trudne? – mruczał pod nosem. – Idiota! – Wściekle kopnął przypadkowy kamyk.
I zamarł. Kamyk potoczył się po brudnej kostce i zatrzymał
się tuż obok pary czarnych, wysokich butów.
Takich samych, jakie nosił Nico.
Evans powoli podniósł głowę. Przed nim stał nie kto inny,
tylko Nicolas we własnej osobie. Chłopak stał bokiem do siatkarza i pustym
wzrokiem wpatrywał się w blok przed sobą. Miał nieobecny wyraz twarzy, jakby
myślami był w zupełnie innym świecie.
– Oszalałeś?! – Na
widok kumpla, Shoe dosłownie zagotował się w środku. – Gdzie się szlajasz po
nocy?!
– Musiałem pomyśleć – odpowiedział zupełnie spokojnie
Francuz.
– O trzeciej nad ranem?! Nie masz kiedy myśleć.
Powoli pokręcił głową, nadal nie zaszczycając Sharone’a
nawet jednym spojrzeniem.
Atakujący westchnął głęboko. Niepewnie zrobił kilka kroków,
by stanąć ramię w ramię z współlokatorem.
– O czym myślisz? – zapytał cicho, starając się opanować
szalejące emocje.
– O moich rodzicach – przyznał szczerze Nicolas. – O tym,
dlaczego mnie zostawili. Dlaczego mnie nie chcieli. Dlaczego straciłem przez
nich dzieciństwo. – Wściekle zacisnął pięści.
– Na pewno był jakiś powód, pewnie ważny. – Spróbował
pocieszyć go Shoe. – Na pewno, gdy im powiesz kim jesteś, bardzo się ucieszą.
– No nie wiem, jakoś nie wygląda na to, by bardzo za mną
tęsknili – prychnął Nico, a potem widząc, jak atakujący unosi pytająco brew,
wyjaśnił: – Obserwowałem ich. Są szczęśliwi. Mają dwójkę dzieci. Prowadzą
normalne życie i nic nie wygląda na to, by brakowało im syna sprzed dwudziestu
lat.
Shoe spuścił wzrok. Odchrząknął nerwowo. Nie miał pojęcia,
co powiedzieć. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacje i nigdy znaleźć się nie
chciał.
Kątem oka spojrzał na twarz kolegi. Westchnął, a potem
wyprostował się powoli. Nie mógł tego tak po prostu zostawić.
– Opowiedz mi coś więcej – poprosił. – Sam powiedziałeś, że
potrzebujesz mojej pomocy.
Przez ciało Nicolasa przeszedł dreszcz. Z świstem wypuścił
powietrze.
– Skoro chcesz – zgodził się ostrożnie. – To dobrzy ludzie.
Normalne, kochające małżeństwo. Przynajmniej na takich wyglądają. Mam dwójkę
młodszego rodzeństwa. Brata i siostrę. Moi rodzice… wydają się być dla nich
dobrzy. Naprawdę. Dlatego tym bardziej nie rozumiem, dlaczego mnie zostawili?!
– jęknął, z wyrzutem patrząc w niebo.
Zaraz jednak znów wlepił spojrzenie w brudną kostkę. – I… miałeś rację,
mówiąc, że ich kiedyś widziałeś. Nie wybrałem cię przez przypadek.
Sharone zabraniał. Miał rację? Naprawdę znał rodziców
Nicolasa? Ale jak to…?
– Kim oni są? – zapytał drżącym głosem.
Ale Nico nie odpowiedział. Odwrócił się, minął Evansa i
ruszył z powrotem w kierunku mieszkania.
Shoe ruszył za nim dopiero po kilku sekundach. Po kilku
długich sekundach, w czasie których w jego głowie zaczęła kiełkować
przerażająca myśl. Gdzieś w głębokich zakamarkach umysły, zaczął układać
puzzle, które dawały jeden, konkretny obraz – rodziców Nicolasa.
***
Stephane przeczesał dłonią włosy, odetchnął głęboko i
dopiero wtedy nacisnął klamkę. Powoli wszedł do mieszkania. Dochodziła
trzynasta, właśnie odwiózł Manoline na trening, a Timiego i Isaaca do kina,
więc miał prawie stu procentową pewność, że zastanie żonę samą. Nie chciał, by
ktokolwiek im przeszkadzał.
– Już wróciłeś? – Miał rację. Wystarczyło by przekroczył
próg, a z łazienki wychyliła się Stephanie. – Myślałam, że będziesz wcześniej.
– Skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła męża podejrzliwym spojrzeniem.
– Musiałem coś jeszcze załatwić – wyjaśnił, przepraszająco
rozkładając ręce. – Można powiedzieć, że mam dla ciebie prezent – dodał
tajemniczo.
Uniosła pytając brew.
– Prezent? – prychnęła. – A z jakiej to okazji?
Uśmiechnął się tajemniczo. Powoli zaczął iść w kierunku
kobiety, jednocześnie otwierając przewieszoną przez ramię torbę. Gdy dzieliło
ich już tylko kilka centymetrów, pochylił się i czule pocałował żonę w szyję.
– Niespodzianka – szepnął, a potem wyjął z torby… dwa małe,
pluszowe misie.
Na ich widok Stephanie kompletnie zbaraniała.
– Ale… Stephane… co to… co to ma być? – jąkała się, spoglądając
to na pluszaki, to na trenera.
– Zobaczyłem je na wystawie i po prostu nie mogłem się
oprzeć – wyznał szczerze. – Czyż nie są urocze?
Bezwiednie pokiwała głową. Niedźwiadki niewątpliwie były
kochane. Mięciutkie, z beżową sierścią, czarnymi oczkami i czerwonymi muchami
pod szyją. Były idealne.
– Na pewno spodobają się maleństwom – dodał, obejmując
ukochaną w pasie.
Znów przytaknęła. Nadal wpatrywała się w misie nieprzytomnym
wzrokiem, jakby były tworami z innej planety. Widząc jej zaskoczenie, Stephane
mocniej przytulił żonę, a prawą dłoń wplótł w jej włosy.
Nagle jednak kobieta wyprostowała się jak rażona piorunem.
Wyplątał się z objęć męża, a potem, za nim ten zdążył zareagować, zniknęła w
drzwiach sypialni.
– Stephanie!
Od razu ruszył za nią. Widok, który zastała zupełnie złamał
mu serce. Stephanie siedziała na łóżku, z kartonowym pudełkiem na kolanach i
wymiętym zdjęciem w dłoni. Łzy bezgłośnie lały się po jej policzkach, a ramiona
drżały.
– Stephanie…
Usiadł obok i ostrożnie objął ją ramieniem. Pozwolił, by
wtuliła się w jego tors, by łzy moczyły klubową koszulkę.
– Miałaś już tego nie wyjmować – powiedział w końcu,
uspokajająco gładząc kobietę po plecach.
– Nie potrafię – wychrypiała. – Nie potrafię, po prostu nie
potrafię. Nasz chłopiec, nasze dziecko… – rozszlochała się na dobre.
Pokręcił z rezygnacją głową. Delikatnie zabrał żonie
zdjęcie, schował z powrotem do pudełka, zamknął je, a potem wstał i odstawił na
właściwe miejsce. Na ostatnią półkę w ich wspólnej szafie. Potem odwrócił się,
przykucnął przed Stephanie i chwycił jej dłonie.
– Spójrz na mnie, skarbie
– poprosił.
Powoli uniosła wzrok. Spojrzał w jej załzawione oczy. Za
każdym razem, gdy widział żonę w takim stanie, gdy wracała przeszłość, miał
ochotę wyć z bezsilność, ale musiał być silny. Dla niej.
– Wiem, że to trudne – zaczął, siląc się na najspokojniejszy
głos na jaki było go stać. – Spotkała nas tragedia i nigdy się z nią do końca
nie pogodzimy. Ale od śmierci Nica minęło dwadzieścia lat. Nie możemy pozwolić,
by po dwudziestu latach to nadal nie pozwalało nam się cieszyć. Szczególnie, że
nauczyliśmy się już z tym żyć.
Przełknęła głośno ślinę, a on uniósł dłoń i opuszkami palców
przejechał po policzku żony.
– Jesteś zmęczona – szepnął. – Wyczerpana. Przepraszam, że
tyle rzeczy zwaliło ci się na głowę. Isaac, bliźniaki… Chyba średnio się w tym
wszystkim spisałem – prychnął.
Uśmiechnęła się mimowolnie. Stephane uznał to za znak, że
jest choć odrobinę lepiej, więc podniósł się i znów usiadł obok ukochanej.
– Uśmiechnij się jeszcze raz – poprosił. Gdy wykonała prośbę,
uniósł rękę, a potem odgarnął z jej twarzy
jasne kosmyki włosów. – Od razu lepiej.
Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą, ale w jej oczach powoli
znikał smutek.
– Naprawdę się cieszysz – stwierdziła z niedowierzaniem.
– Jak najbardziej – Trener wzruszył ramionami tak, jakby to
była najoczywistsza rzecz pod słońcem. – W końcu niecodziennie zostaje się
ojcem bliźniaków, prawda? – Chwycił jednego z misiów i ostrożnie włożył go w
dłoń żony. – Wiem, że jesteś przemęczona, że boisz się, jak sobie z tym wszystkim
poradzimy, ale przez to nie jesteś sobą. Chcę żeby wróciła moja Stephanie – stwierdził.
– Ogarnięta, logicznie myśląca, ale uśmiechnięta, dobra Stephanie, moja
ukochana żona, która na pewno w głębi duszy cieszy się na myśl, że znów
będziemy rodzicami.
Uśmiechnęła się nieznacznie. Ścisnęła pluszowego niedźwiadka,
a potem znów spojrzała na męża.
– Jestem w ciąży – powiedziała pewnym głosem. – Na początku
października w naszym życiu pojawią się dwie małe istotki. Zupełnie małe, którymi
trzeba będzie się zająć i które pokochamy. Chociaż nie! – przerwała nagle. – Które
już kochamy – szepnęła, przysuwając się bliżej i powoli całując trenera.
– Czekałem na to cały tydzień! – Poderwał się gwałtownie,
pochwycił Stephanie w ramiona, by w końcu okręcić ją wokół siebie.
– Puść mnie, wariacie! – roześmiała się głośno.
W odpowiedzi Stephane położył kobietę na łóżku, a sam legł
obok niej, z wyrazem ulgi wypisanym na twarzy.
– Poleżmy tak sobie, dobrze? Żeby dzieciaki też trochę
odpoczęły – poprosił, kładąc dłoń na brzuchu fizjoterapeutki. – Porozmawiamy sobie
spokojnie, nacieszymy obecnością drugiej osoby i w ogóle…
– Mów, czego chcesz.
– Dlaczego, miałbym czegokolwiek chcieć?! – zaprotestował
gwałtownie. – Może po prostu mam ochotę spędzić czas z ukochaną żoną.
– Jasne. – Przewróciła oczami. – A ja jestem królowa Elżbieta.
Oczywiście, że wierzę w twoje intencje, dotyczące wspólnego spędzania czasu, ale znam cię nie
od wczoraj. Widzę, że coś cię jeszcze dręczy i potrzebujesz pomocy swojej
ukochanej, wspaniałej, wszechwiedzącej żony, czyli mnie! – Uśmiechnęła się ironicznie.
– Wróciła moja Stephanie – prychnął śmiechem, a potem
obrócił się i szybko cmoknął kobietę w nos. – Masz racje, mam jeszcze jeden,
malutki problem. O taki tyci, tyci. – Pokazał na palcach niewielką odległość.
– Chodzi o Joyce i Andrzeja, prawda?
– Nic się przed tobą nie ukryje! – jęknął, opadając na
poduszki, na co łóżko zareagowało żałosnym skrzypnięciem. – Nic, a nic!
– Taką mam pracę. – Wzruszyła ramionami. – Ale żaby ci pomóc,
potrzebuję więcej szczegółów.
Stephane odchrząknął nerwowo. Z zakłopotaniem zaczął skubać
róg pościeli.
– Chłopaki twierdzą, że Andrzej się zakochał – zaczął niepewnie.
– Bo dziwnie się zachowuje, jest nieobecny, a gdy dostał od tej dziewczyny
numer, to nie miał pojęcia, co z nim zrobić. Zgadzam się z nimi, ale jest jeden
problem.
– Tą dziewczyną najprawdopodobniej jest Joyce – dokończyła
za niego Stephanie. – Martwisz się, że twój zawodnik zakochał się w twojej siostrze.
– Dokładnie – przytaknął. – A ostatnio nie skończyło się to
dobrze, dodatkowo znają się od niespełna tygodnia! Jak w ogóle mógłby się w
niej chociaż zauroczyć!
Powoli pokiwała głową. Myślała przez kilka chwili,
mechanicznie głaszcząc płaski brzuch.
– Ufasz Andrzejowi? – zapytała w końcu.
– Oczywiście! – prychnął. – Ale Joyce to moja mała
siostrzyczka, którą niedawne skrzywdził jakiś idiota. Nie chcę, by to się
powtórzyło.
– Nigdy nie masz pewności, co się wydarzy, ale pamiętaj, że
Jonasa znała prawie osiem lat – zauważyła. – Wydawało się, że zna go na wylot,
ale on i tak ją zdradził. Może tym razem powinna działać bardziej spontanicznie
– zasugerowała.
Stephane nerwowo przygryzł wargę.
– Może masz racje…
– Na pewno ją mam – prychnęła Stephanie. – Widziałam, jak Joyce
patrzy na Andrzeja na meczu. Coś czuję, że tym razem wszystko skończy się ślubem!
– Klasnęła wesoło. – A jak wiesz moje przeczucie jeszcze nigdy się nie myliło.
Roześmiał się głośno. Pochylił się nad żoną, spojrzał w jej
niebieskie oczy i uśmiechnął się szeroko.
– Ufam ci – mruknął. – I mam nadzieję, że za jakiś czas na
ich weselu zatańczymy nie tylko my, ale też czworo naszych dzieci.
***
Joyce nasunęła na oczy fioletowy kapelusik, a potem
spojrzała w lewo, w prawo i szybko przebiegła na drugą stronę ulicy. Przez plac
przed Pałacem Kultury jak zwykle przelewał się tłum ludzi, ale ona bez problemu
dostrzegła Wronę. W końcu ponad dwa metry wzrostu robiły swoje.
– Czyli jednak nie przestraszyłeś się mojego kochanego
braciszka? – zaśmiała się, podchodząc do siatkarza.
Mężczyzna wzdrygnął się mimowolnie, ale zaraz, gdy tylko
odwrócił się do Francuski, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Gdybym brał sobie do serca każde słowo Stephana, to już
dawno wylądowałbym w psychiatryku – przyznał. – Zresztą, nie mógłbym odpuścić
popołudnia w tak doborowym towarzystwie. – Nerwowo przeczesał dłonią włosy.
Posłała mu czuły uśmiech i dygnęła sztucznie, niczym
profesjonalna księżniczka.
– Dla mnie to również będzie zaszczyt.
Nie mógł nie odpowiedzieć uśmiechem. Wahał się przez kilka
sekund, ale w końcu wyprostował się dumnie i zaoferował kobiecie swoje ramię,
co przyjęła z wielką przyjemnością.
– Zapraszam więc na najlepszy obiad w Warszawie. Przynajmniej
na jeden z najlepszych – poprawił się szybko. – A potem na krótki spacer.
– Krótki? – Uniosła pytająco brew.
– Może trochę dłuższy.
W oczach Joyce błysnęło zainteresowanie. Spacer? Robiło się
coraz ciekawiej, a ona nie zamierzała protestować. „W końcu musisz sobie
pozwolić na odrobinę spontaniczności” pomyślała.
– To idziemy? – zapytała wesoło.
– Oczywiście!
Wyrwany z zamyślenia Andrzej odchrząknął nerwowo, a potem
poprowadził kobietę ulicami Warszawa. Szli niecałe dziesięć minut, w prawie
zupełniej ciszy. Wrona zastanawiał się, jak rozpocząć rozmowę, za to Jocelyne
po prostu cieszyła się obecnością drugiej osoby.
„Bije od niego jakieś takie… ciepło” stwierdziła w pewnym
momencie. Uśmiechnęła się pod nosem i mimochodem mocnej ścisnęła ramię
mężczyzny. „Dziwnie się przy nim czuję” przyznała przed sobą. „Tak… przyjemnie.
Jak dawno się czułam.” Nieznacznie pokręciła głową. Coś w tym było, ale co? W
końcu znała siatkarza od niespełna tygodnia, widzieli się tylko kilka razy. Nie
było w tym nic niezwykłego, gdy człowiek przyjeżdża w nowe miejsca, zawsze
nawiązuje jakieś znajomości.
Ale ta była inna. Gdzieś w podświadomości, że to coś więcej.
W końcu dotarli do restauracji. Gdy usiedli przy stoliku,
Joyce stwierdziła, że ma dość tej niezręcznej ciszy.
– To… powiedz mi, dlaczego wybrałeś właśnie to miejsce? –
zapytała, uważnie rozglądając się po sali. – Bo nie powiesz, że wybierałeś na
chybił trafił.
– Nie. – Andrzej szybko pokręcił głową. – Jest jeden bardzo,
ale to bardzo ważny powód. – Milczał
przez chwilę, budując napięcie, aż w końcu wyznał całą prawdę. – Mają tu
najlepszą szarlotkę w mieście.
Joyce roześmiała się serdecznie. Więcej nie było im trzeba.
Napięcie zniknęło i od tego momentu rozmawiali już normalnie, o wszystkim i o
niczym. Śmiali się co pewien czas, swobodnie przeskakiwali z jednego tematu na
drugi. Ona nie mogła się nacieszyć kolejnymi anegdotkami z życia siatkarzy, za
to on nie odrywał od niej oczu.
Gdzieś między daniem główny, a deserem, Joyce pochyliła się
nad stołem i spojrzała Andrzejowi prosto w oczy.
– Możesz odpowiedzieć mi na jedno pytanie? – zaczęła
tajemniczo.
– Zależy, jakie to będzie pytanie. – Wzruszył ramionami
siatkarz. – Bo na przykład nie odpowiadam na pytania dotyczące mojej brody.
– Dlaczego nie masz dziewczyny?
Zamrugał szybko, a ona uśmiechnęła się triumfalnie.
Oczywiście tylko w duchu, by nie deprymować towarzysza.
– Skąd wiesz, że nie mam? – zapytał lekko zachrypniętym
głosem. Była przekonana, że w tym momencie, środkowy zadaje sam sobie pytanie,
który kolega się wygadał i zdradził jego obecną sytuacje uczuciową.
Albo raczej, który jeszcze rozmawiał z Joyce.
– To proste. Gdybyś miał dziewczynę, to z nią byś tutaj
siedział, nie zemną – wyjaśniła, nieznacznie stukając palcem o blat stołu. –
Nie znam faceta, który tak po prostu zaprosiłby kobietę na obiad, jeśli gdzieś
tam czeka na niego partnerka. – Specjalnie zignorowała fakt, że to ona tak
naprawdę zaprosiła jego. Była ciekawa, jak zareaguje.
Andrzej zaśmiał się nerwowo, a potem odetchnął głęboko, upił łyk
lemoniady, znów odetchnął, odchylił się na krześle i dopiero wtedy postanowił
się odezwać.
– To długa historia – zaczął niepewnie.
– Mam dużo czasu. – Francuzka ostentacyjnie zamieszała
słomką w swoim napoju. – Mnie się już nigdzie nie spieszy. – Wiedziała, że
Wrona po prostu się denerwuje, ale postanowiła troszkę się z nim podrażnić.
– Chyba po prostu nie mam szczęścia do kobiet – stwierdził,
nie patrząc na Jocelyne. – Albo w ogóle nie są mną zainteresowane, albo to
fanki, dla których jestem po prostu siatkarzem, albo dla nich to kolejny
związek, który ja wziąłem zbyt serio, albo po prostu się nie dogadujemy. Mam
pecha – mruknął, beznamiętny wzrok wlepiając w gładki obrus.
Joyce przekrzywiła głowę i zmierzyła Wronę uważnym
spojrzeniem. Zrobiło jej się żal chłopaka. Jego twarz zdradzała, że cała sprawa
jest o wiele poważniejsza niż się wydawała.
– Możesz odpowiedzieć mi na pewne pytanie? – odezwała się
cicho.
– Przecież właśnie to zrobiłem – zaśmiał się nieznacznie.
Pokręciła głową. Ostrożnie, starając się nie wystraszyć
Andrzeja, przykryła swoją dłonią jego dłoń.
– Chcesz znaleźć kogoś, z kim spędzisz resztę życia, prawda?
– zapytała.
– Oczywiście! – prychnął. – Jak każdy. Moi koledzy żenią
się, zostają ojcami, a gdy ja wracam z treningu, to czeka na mnie tylko Lambo.
– Lambo?
– Mój pies. – Machnął lekceważąco lewą ręką. Na prawej nadal
tkwiła dłoń Joyce. – Ja też… ja też by tak chciał – przyznał. – Wiesz… znaleźć
tę jedyną, założyć rodzinę, mieć obok kogo budzić się codziennie rano. –
Zacisnął pięści, ale zaraz westchnął głęboko i znów zgarbił się nieznacznie. –
A ty? – zapytał niespodziewanie.
Zaskoczona Jocelyne zamarła na ułamek sekundy, ale zaraz
uśmiechnęła się z rezygnacją.
– A ja myślałam, że
kogoś takiego znalazłam – wyznała. – Ale w tym wypadku to też było
jednostronne. Przeliczyłam się co do osoby Jonasa, choć wcześniej wydawało mi
się, że sprawdziłam go na wszystkie strony.
– Jonasa? – Wrona uniósł pytająco brew. – Twojego byłego?
Przytaknęła szybko.
– Dlatego tym razem zdecydowałam się postawić na
spontaniczność. Gorzej już nie będzie! – roześmiała się szczerze.
On uśmiechnął się szeroko. W tym momencie kelner przyniósł
desery, więc rozmowa znów zaczęła toczyć się wokół jakiś błahostek. Gdy
skończyli, przez całe pięć sekund spierali się o rachunek, ale Andrzej nie dał
się przekonać i sam zapłacił za wszystko. Zresztą Joyce protestowała tylko tak
dla zasady, trochę też, by przetestować Wronę.
– Czyli teraz spacerek? – zapytała, gdy stanęli przed
restauracją.
– Jak najbardziej – odparł siatkarz, zapinając kurtkę. –
Tylko najpierw porządnie zawiąż szalik. Bo jeszcze się przeziębisz.
Prychnęła śmiechem, ale posłusznie wykonała polecenie. „Troszczy
się o mnie” pomyślała mimochodem. Ciepło jej się zrobiło na sercu, gdy Andrzej
znów wziął ją pod ramię. Wróciło to dziwne uczucie, dziwne ciepło, które
dosłownie od niego promieniało.
Przechadzali się ulicami Warszawy. Dochodziła piąta,
zaczynało się ściemniać i robiło się coraz zimniej. Joyce szczelniej opatuliła
się szalikiem.
–Odprowadzę cię do mieszkania – zaproponował Wrona, gdy
tylko zobaczył, że kobieta zaczyna się trząść. – Jest już późno, nie powinnaś
wracać sama.
– Mam prawie trzydzieści lat – próbowała protestować, choć
tak naprawdę sama nie wiedziała po co.
– A ja dwa metry wzrostu – zripostował siatkarz.
Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą, ale nie powiedziała
już ani słowa. Tak naprawdę w duchu cieszyła się, że Andrzej będzie jej
towarzyszyć. Wtuliła się w jego ramię i nieznacznie przymknęła oczy. Dawno nie
czuła się tak… bezpieczna? Spokojna? Jakby wybladłe siniaki na nadgarstku
powstały wiele lat wcześniej, a nie przed tygodniem.
– Mam nadzieję, że podobał ci się dzisiejszy dzień.
Z zamyślenia wyrwał ją głos środkowego. Zaskoczona
stwierdziła, że stoją już przed właściwym blokiem.
– Był wspaniały – powiedziała, uśmiechając się szeroko. –
Naprawdę… Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy. – Założyła za ucho
kosmyk włosów, który wysunął się spod kapelusza.
– Ja… ja też. – Powoli pokiwał głową. – I to nie długo.
Nie odpowiedziała. Zapadła niezręczna cisza. Choć dotarli
już na miejsce, to Wrona nadal nie wypuszczał jej z objęć. Wpatrywali się w
swoje oczy, a Jocelyne miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.
Jednak nagle Andrzej zrobił coś, czego żadne z nich się nie
spodziewało. Pochylił się nieznacznie i czule pocałował Francuzkę w czoło.
– Śpij dobrze – szepnął, a potem odwrócił się na pięcie,
odchodząc w swoją stronę.
A Joyce nadal stała tam, przed blokiem, zszokowana,
zastanawiając się, kiedy ostatnio ktoś troszczył się o jej sen.
Z wielką przyjemnością przedstawiam Wam rozdział dziewiąty. Jestem z niego całkiem zadowolona, choć inaczej sobie wyobrażałam niektóre sceny. Mam jednak nadzieję, że Wam przypadł on do gustu. Z niecierpliwością czekam na wasze komentarze i z góry za wszystkie dziękuję. Naprawdę dają one niesamowitego kopa.
Pozdrawiam
Violin
Jejciu, jejciu, jejciu, jejciu, jejciu aaaaaaaaaaa! <3 Najlepszy rozdział ever. Tak długo czekałam na to, aż Wrona zrobi jakiś krok do przodu z Jocelyne. To ich chodzenia pod rękę i ten pocałunek w czoło... Aww to było takie słodkie i romantyczne. Jaki się z niego dżentelmen zrobił. No kto by pomyślał? Niektóre jego riposty były boskie i nie mogłam ze śmiechu. Oby jak najszybciej powtórzyli to spotkanie.
OdpowiedzUsuńJak to fajnie, że Stephanie w końcu powraca do prawdziwej wersji siebie. Między małżeństwem była potrzebna taka szczera rozmowa już od dłuższego czasu. Chciałabym dokładnie poznać Stephanie, bo naprawdę wydaje się być świetną osobą. Szczególnie, że kibicuje Joyce i Andrzejowi.
Zastanawia mnie jedno... Podejrzewam, że rodzicami Nico sa Antigowie (jak to się, kurcze, odmienia? xD), ale jedna sprawa jest dziwna. Dlaczego oni myślą, że ich syn nie żyje, skoro żyje? Masło maślane.
O trzeciej w nocy się przecież najlepiej myśli! W nocy zawsze mam najlepszą wenę. Już myślałam, że Sharone dowie się o rodzicach jego nowego wspólokatora, ale jednak się wycofał. Jestem ciekawa, kiedy Nicolas w końcu przejdzie do działania.
Na koniec... Nie wiem dlaczego, ale strasznie mnie rozśmieszyło słowo "zbaraniała". Po prostu nie mogłam przestać się śmiać 😂 I uwielbiam Cię za "królową Elżbietę". Zawsze tak mówię!
Rozdział był świetny i chyba jeszcze żaden mnie tak nie rozbawił. Z niecierpliwością czekam na następny i życzę dużo weny! ;*
Aaaa pocałunek! Brawo Andrzej! W końcu się czymś popisales 😂 już myślałam że będzie taki nieogarniety do końca, a tu niespodzianka. Musi bardzo lubić Joeclyn i na pewno ma co do niej plany o ktorych wspominał. Fajnie jakby to z nia ustatkowal sobie życie 😀
OdpowiedzUsuńJoeclyn za to liczy na spontaniczność, która według mnie jest ciekawsza niż plany. Nigdy nie wiadomo, co z niej wyjedzie, ale myślę że tu koniec może być tylko jeden czyli wesele! Tak jak Stephani czuje że to tak się skończy.
Państwo Antiga nadal w głębi duszy przeżywają stratę dziecka, którym na pewno jest Nicolas. Jestem tego pewna. Strasznie mnie ciekawi, jak to się stało że oni myślą że on nie żyje, a on żyje XD w dodatku ich odnalazł! Tylko teraz ma dylemat jak tu ich poinformować że jest ich zmarłym dzieckiem.
No powiem Ci że czeka Cię trudne zadanie. Jak ty to teraz posklejasz w całość hmmm no będzie ciekawie 😎
Życzę weny,
N
Szczerze przestraszyłam się czytając początek rozdziału, bo myślałam, że Nico serio zabrał ze sobą wszystkie rzeczy i poszedł w siną dal. Ale jednak takie zachowanie mi do niego nie pasowało, przecież nie odszedłby nigdzie bez wcześniejszego wyjaśnienia sprawy Shoe. Dobrze, że Sharone wyszedł na poszukiwania chłopaka. Dzięki temu dowiedział się znacznie więcej, niżby chciał. Chyba już do niego dotarło, że rodzicami Nico są Stephan i Stephanie. Ale jak to wszystko się stało? Dlaczego małżeństwo jest przekonane, że ich synek odszedł dwadzieścia lat temu, skoro nadal żyje i mało tego, odnalazł ich?
OdpowiedzUsuńDobrze, że wróciła "stara" Stephanie. Rozumiem ją i jej strach przed ponownym macierzyństwem, ale razem na pewno dadzą radę, kto jak nie oni :)
Andrzej i Joyce <3 Uwielbiam ich razem, naprawdę! Uśmiech sam ciśnie się na usta, gdy się o nich czyta :) Ten pocałunek w czoło był bardzo czuły ^^ Oby jak najwięcej takich spotkań między nimi! :)
Pozdrawiam ;*
Zacznę może od końca ;) Andrzej i Joyce - jejku jacy oni są słodcy , ja ich po prostu uwielbiam. I ten pocałunek w czoło :) Mam nadzieję,że ona zapomni przy nim o swoich złych doświadczeniach z Jonasem. I ,że będą razem bardzo szczęśliwi :) Stephanie w końcu zaczęła się cieszyć macierzyństwem.Rozumiem jej obawy , bo to jednak bliźniaki. W domu dwójka dzieci plus Isaac i do tego mąż w ciągłych rozjazdach. Ale jestem pewna,że znakomicie dają sobie radę.
OdpowiedzUsuńNo i Nicola, dziś tak naprawdę stało się już jasne ,że Antigowie ( też nie mam pojęcia jak to odmienić ;)) są jego rodzicami. Tylko właśnie dlaczego oni myslą ,że ich syn nie żyje? Co takiego się wydarzyło dwadzieścia lat temu? Kurcze mam coraz więcej pytań w związku z tym wątkiem. No i Sharon , mam wrażenie ,że on też zaczął zdawać sobie sprawę kim są jego rodzice. Proszęęęęęę pisz szybko :) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam :)
Na początku się przestraszyłam, że Nicolas rzeczywiście postanowił zniknąć. Po tym, jak poznał swoją rodzinę. Teraz jestem już pewna, że Stephanie i Stephane, to jego rodzice. Tylko dlaczego oni myślą, że on nie żyje. A znowu on, że go po prostu zostawili. Bardzo mnie to ciekawi. Moment, gdy prawda wyjdzie w końcu na jaw. Będzie na pewno bardzo emocjonujący.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Nico ma ogromne wsparcie w Sharonie. On chyba zresztą zaczyna się domyślać, kim są rodzice jego przyjaciela.
Stepanie nareszcie zaczyna się powoli cieszyć z zostania po raz kolejny mamą. Wraca zresztą "dawna" ona. To bardzo cieszy, że mimo wielu problemów jakie spadły jej na głowę. Nie poddaje się i stara się zachować optymizm. Te misie kupione przez Stephana, musiały być przesłodkie. 😍 Dobrze, że stara się rozweselić żonę i wspierać ją we wszystkim.
Spotkanie Joyce i Andrzeja było cudowne. Oni są razem tacy słodcy. Pasują do siebie idelanie. Wspaniale opisałaś ich spotkanie. Czułam się tak, jakbym była jego naocznym świadkiem.
No i ten pocałunek w czoło na koniec. Niby taki drobny gest, a znaczył tak wiele. Stephnie miała chyba rację i to prędzej, czy później skończy się ślubem.
Czekam na następny rodział z dużą niecierpliwością.
Życzę dużo weny i pozdrawiam serdecznie. 😊
Sprawa Nico i jego rodziców (państwa Antiga) co raz bardziej się rozwiązuje ale ... no właśnie ... ALE! Co się wydarzyło ponad 20 lat temu? Dlaczego oni myślą że ich syn nie żyje? Strasznie mi przykro z jego powodu, bo sądzi że rodzice po prostu go nie chcieli, że może o nim nie pamiętają i mają szczęśliwe życie z dwójką pozostałych dzieci ... a prawda jest taka że coś się wydarzyło co ich rozdzieliło. Ale co? A może kto? Tyle pytań! Shoe prędzej czy później zorientuje kto jest kto, ale ciekawi mnie czy sam na to wpadnie, czy Nico po prostu wyzna mu prawdę.
OdpowiedzUsuńLubię relacje pomiędzy państwem Antiga. Tyle lat te sobą, a pomiędzy nimi jest tyle miłości, zrozumienia i wsparcia ... to jest piękne :) Nareszcie zaczynają się cieszyć z niespodziewanej ciąży, a szok powoli znika. Nie mogę się doczekać kiedy odkryją prawdę o Nico!
Joyce i Andrzej są uroczy! Ciągnie ich do siebie jak nie powiem co! Ale to dobrze że ona zasługuje na fajnego faceta, a on na normalną dziewczynę która będzie widziała w nim po prostu dwumetrowego Andrzeja, a nie "Siatkarza Wronę". I ten pocałunek w czoło na końcu ... awww cudo <3 Lubię też to jacy są szczerzy pomiędzy sobą, ale to tylko potwierdza fakt że czują się w swoim towarzystwie komfortowo :)
<3
Moja ciekawość odnośnie historii Nicolasa z każdym rozdziałem rośnie. Co musiało się wydarzyć, że ten mały wtedy chłopiec rozstał odebrały rodzicom? To jest jeszcze straszniejsze, bo oni myślą, że on nie żyje.. To straszne i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości dowiem się prawy od Ciebie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Antigowie sobie pogadali, że Stef (pozwolę sobie tak napisać) jest takim wsparciem dla żony. To przykład cudownego i najlepszego męża jakiego kobieta może sobie wymarzyć, ahh.
Odnośnie Andrzeja i Joyce, oni są cudowni. Czytając ich kawałek uśmiech nie schodził mi z ust. Cieszę się, że Wrona wykonał kilka małych gestów w kierunku Joyce, dzięki temu i jej na sercu zrobiło się cieplej. Jednym słowem - rozpływam się nad nimi. <3
Weny, weny i jeszcze raz weny!
Buziak dla Ciebie.
PS: Za wszelkie błędy przepraszam, ale komentarz był pisany 'na szybko'.
UsuńHej :) Zatem mamy potwierdzenie, że Antigowie (też nie wiem jak to się odmienia xD) to rodzice Nico, tylko nie rozumiem jednej rzeczy. Dlaczego oni myślą, że ich syn nie żyje, skoro żyje? Co się stało te 20 lat temu? I ciekawe kiedy Nico przejdzie do działań. Swoją drogą świetną porę wybrał sobie na spacery, nie ma co xD Andrzej i Joyce <3 Ach jak romantycznie!! Andrzej w końcu się ogarnął i ruszył do działania. Pocałunek w czoło. To takie urocze<3 Oni muszą być razem! <3 Lecę do 10-tki ;) Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńOficjalnie wiemy, że Nico ma rodziców, ale rodzice myślą, że Nico nie ma już od 20 lat...
OdpowiedzUsuńMatko...Dlaczego? Coś czuję, że inne rozdziały dadzą mi odpowiedź...