poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Rozdział 5

Nicolas opierał się o ścianę i zaintrygowany obserwował Sharone’a, który od kilkunastu minut uwijał się w kuchni, jak mała, pracowita pszczółka. Wyglądało to cokolwiek zabawnie, bo chłopak miał ponad dwa metry wzrostu i co chwilę uderzał głową o którąś szafkę.
– Jak tak dalej pójdzie, to będziesz miał na łbie całe Himalaje – zaśmiał się Nico, gdy Evans po raz kolejny przeklną pod nosem. – Powiesz mi w końcu, co przygotowujesz?
– Zaraz się dowiesz – odburknął siatkarz. – Zresztą ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
– Ja i tak już dawno się w nim znalazłem – westchnął chłopak, siadając na krześle przy wysokim blacie. – Mam nawet wyrobioną kartę stałego klienta.
– W to nie wątpię. Powiedziałbym nawet, że przysługuje ci zniżka pięćdziesiąt procent na wszystkie tortury – zripostował Shoe.
– A ty to niby wzór cnót wszelakich?
– Oczywiście, jak śmiesz w to wątpić! – Pogroził kuchenną łopatką. – Nawet w szkole grałem aniołka.
– Chyba upadłego – prychnął Francuz. – A kiedy będę mógł zobaczyć, co przygotowałeś na kolacje.
– Już… teraz! – Atakujący ostatni raz przerzucił coś na patelni, a potem odsunął się i postawił przed współlokatorem talerz pełen…
– Placuszki? To są placuszki? – Nicolas podejrzliwie szturchnął widelcem kawałek niekształtnego ciasta. – Jesteś pewien, że się nie otruję.
– Oczywiście, że nie! – Oburzył się Shoe. – Autorki przepis mojej mamy, najlepsze placuszki w całym Toronto!
– Skoro tak mówisz…
Nico nie był jednak specjalnie przekonany do swojego posiłku. Niepewnie odkroił sobie malutki kawałek i powoli włożył do buzi. Żuł przez kilka długich sekund, aż w końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– To jest naprawdę dobre – stwierdził. – Prawie tak dobre, jak moje ciasteczka.
– Dziękuję. – Evans uśmiechnął się cierpko. – Czyli wychodzi na to, że we dwójkę zdecydowanie z głodu nie umrzemy.
– Chłopie, co ty mówisz?! – Nicolas odkroił sobie kolejny, tym razem zdecydowanie większy kawałek. – Rzuć siatkówkę i załóżmy knajpę! Uwierz mi, zarobimy miliony!
Sharone obdarzył go jedynie pobłażliwym spojrzeniem. Z każdą kolejną godziną jego nowy towarzysz niedoli robił się coraz bardziej otwarty, a on coraz bardziej przekonywał się do swojego pomysłu.
– Wiesz co – zaczął, siadając naprzeciwko. – Ja chyba jednak zostanę przy siatkówce. Tak dla dobra ludzkości.

***

Stephane cicho pchnął drzwi mieszkania. Dochodziła szósta po południu. Timo był na treningu, Manoline pewnie odrabiała lekcje, a Isaac siedział w swoim pokoju, ewentualnie oglądał jakiś program przyrodniczy w salonie. A to oznaczało, że Stephanie jest w kuchni zupełnie sama. Wiedział, że musi z nią bardzo poważnie porozmawiać. I to nie tylko z powodu bliźniaków.
Miał racje. Kobieta krzątała się po niewielkim pomieszczeniu. Zajęta przygotowywaniem kanapek do szkoły, nie zauważyła przyjścia męża.
– Cześć, skarbie – szepnął, czule całując żonę w szyję. Wystraszona, wzdrygnęła się mimowolnie, a mężczyzna w odpowiedzi oberwał ścierką w ramię.
– Nie strasz mnie tak więcej – fuknęła. – Chcesz żebym zeszła na zawał i zostawiła cię samego z tą wesołą gromadkę? – Skrzyżowała ręce na piersi.
Roześmiał się cicho.
– Biorąc pod uwagę, że za kilka miesięcy będzie ona jeszcze większa, to nie wiem, czy bym sobie poradził.
Zbladła gwałtownie. Odwróciła się do trenera plecami i wróciła do robienia kanapek.
– Hej, powiedziałem coś nie tak? – zapytał, marszcząc ze zdziwieniem brwi. – Stephanie! – podniósł nieznacznie głos, gdy zignorowała jego pytanie.
Zirytowana, odwróciła się na pięcie i oparła o kuchenny blat.
– Powiedz mi jeszcze raz, jak ty to sobie wyobrażasz? Bliźniaki? Isaac? Teraz? Stephane, wyjeżdżasz na początku maja i nie będzie cię przez całe dwa miesiące! W przyszłym roku będzie to samo! Poradzę sobie, będę musiała, ale jednak… – Zacisnęła wściekle pięści, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. – Do tego jeszcze inni…
Spojrzał na nią z niedowierzeniem. Znowu poruszała ten temat?
– Dlaczego tak strasznie obchodzi cię opinia innych?
Spuściła wzrok. Drżącą dłoń położyła na brzuchu. 
– Nie chodzi o mnie – wyszeptała. – Chodzi o nie. Gdy pójdą do szkoły, my będziemy przed pięćdziesiątką. To już brzmi dziwnie.
– Wiem – przytaknął. – Ale wieku sobie nie zmienimy, choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli. Zresztą, czy to jest naprawdę aż tak wielki problem?
– Nie rozumiesz – pokręciła głową. – Nie wiem jak ty, ale ja widzę co się dzieje wokół. Dzieci rodzą parom o piętnaście, szesnaście lat młodszym. Gdy za osiem lat pójdziesz na wywiadówkę, będziesz pewnie najstarszym ojcem w sali – zauważyła cierpko.
– Po pierwsze  – zaczął najspokojniejszym głosem na jaki było go stać. – To, czy ja powiedziałem, że jakoś bardzo będzie mi to przeszkadzać? A po drugie, to zauważ, że w przypadku ty „młodszych par” – Nieudolnie zakreślił w powietrzu cudzysłów, na co Stephanie mimowolnie prychnęła śmiechem. – Mamy najczęściej do czynienia z pierwszym dzieckiem, a w naszym wypadku to będzie trzecie i czwarte maleństwo. – Uśmiechnął się chytrze, a potem objął żonę w pasie i pocałował delikatnie. – Mamy doświadczenie.
– Mamo!
– Właśnie o tym mówię.
Do pomieszczenia wpadła Manoline. Płowe włosy miała związane w niechlujny kucyk, a na widok upaćkanej brokatem koszulki, Stephanie jedynie z rezygnacją pokręciła głową.
– Coś się stało? – zapytała.
– Oczywiście, że się stało, mamo! – Dziewczynka tupnęła wściekle. – Normalnie konie świata, tragedia i… O, cześć, tato.
– Cześć, maleństwo. – Stephane uśmiechnął się szeroko do córki.
– Mam dziesięć lat, tato! Nie nazywaj mnie maleństwem!
– Dziewięć i pół.
– Dziewięć i siedem miesięcy.
– Ale nie dziesięć.
– Tato!
– Możemy przejść do konkretów – przerwała im Stephanie. –  To co się stało?
Manoline momentalnie się opanowała. Wyprostowała się dumnie i przybrała najbardziej poważną minę jaką potrafiła zrobić.
– Skończył mi się kolorowy papier! A muszę zrobić maskę karnawałową do szkoły! Na jutro!
– Kolorowy papier? – Kobieta uniosła pytająco brew. – Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? Kupiłybyśmy coś w weekend.
– Dzisiaj nam zadali!
– Naprawdę?
Many zagryzła wargę i wlepiła wzrok w czubki puchatych kapci.
– No… możliwe, że w czwartek. Ale to nie zmienia faktu, że nie mam kolorowego papieru!
Stephanie jedynie uśmiechnęła z pobłażaniem.
– To pomaluj farbkami białe kartki. Na pewno będzie oryginalniej – zaproponowała.
Dziewczynka w zamyśleniu podrapała się po brodzie, udając największych z grecki myślicieli ( ewentualnie postacie z bajek), ale w końcu uśmiechnęła się szeroko i rzuciła się rodzicielce na szyję.
– Dzięki, mamo! – Cmoknęła ja w policzek, a potem wybiegła z kuchni, tak szybko, jak się w niej pojawiła.
– Czasami jest niemożliwa – stwierdziła Stephanie, gdy w głębi mieszkania trzasnęły drzwi do pokoju dziewczynki.
– Wiem – przytaknął Stephane. – Ale widzisz, jak bliźniaki będą w szkole, to będziemy już pamiętać, by zawsze mieć w domu zapas kolorowego papieru. – Wyszczerzył się głupkowato.
Kobieta jedynie pokręciła głową z udawaną dezaprobatą, ale uśmiechała się nieznacznie. Trener uznał to za dobry znak, więc chwycił żonę za ramiona, przyciągnął do siebie i mocno przytulił.
– Mogę cię o coś zapytać? – szepnął, chowając twarz w jej jasnych włosach.
– Zależy o co – mruknęła.
– Dlaczego nie chciałaś bym był dzisiaj przy badaniach? – zapytał.
Zamarła. Wyplątała się z objęć męża, zrobiła krok w tył i dopiero wtedy zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
– Naprawdę się nie domyślasz?
Rozłożył bezradnie ręce. Nie miał pojęcia, o co mogło chodzić kobiecie. Wydawało mu się, że zna swoją żonę wystarczająco dobrze, ale tym razem nic nie przychodziło mu do głowy. Czuł się zagubiony, nie wiedział, jak ma reagować. Sytuacja w przychodni dręczyła go przez cały dzień i skutecznie utrudniała skupienie się na czymkolwiek.
– Jeśli nie chcesz, to nie mów.
Spuściła wzrok. Nerwowo zagryzła wargę, a dłoń odruchowo położyła na brzuchu.
– Nie długo minie dwadzieścia lat – powiedziała cicho.
– Dwadzieścia lat? – Ze zdziwieniem zmarszczył czoło. – Od czego… Oh – W jednej chwili dotarło do niego, o czym mówi kobieta. Teraz zaczął wszystko rozumieć. Podszedł do Stephanie i znów zamknął ją w szczelnym uścisku. Poczuł, jak wtula głowę w jego tors, a po jej policzkach zaczynają płynąć łzy.
„Idiota, idiota” wyrzucał sobie, gdy uspokajająco głaskał żonę po plecach. „Jak mogłeś zapomnieć, że to już tyle czasu… Dwadzieścia lat.” Pokręcił z niedowierzaniem głową. Tyle się przez ten czas stało, mieli tyle wspaniały wspomnień, ale to jedno, bolesne, nadal było w nich żywe.
– Przepraszam – szepnął. – Nie powiązałem tego z twoim zachowanie.
– Rozumiem. – Uśmiechnęła się smutno. – Po prostu… znów wszystko będzie mi o nim przypominać. Znowu. To już dwadzieścia lat…
– Wiem. Ale nie myśl o tym teraz, dobrze? – poprosił. – Skupmy… skupmy się na weselszych sprawach. Tym razem na pewno wszystko skończy się dobrze i na początku października będziemy się cieszyć dwójką uroczych maluszków.
– Skoro tak mówisz… – Nie spojrzała mu w oczy. Wpatrywała się w jeden punkt, gdzieś na podłodze, zupełnie wyrwana z otaczającego świata.
Westchnął cicho. Mógł się tego spodziewać. Choć na co dzień żyli normalnie, to co pewien czas ból wracał. A w takie dni jak ten, uderzał z podwójną siłą.
Przez kilka długich minut stali tak, wtuleni w siebie, aż w końcu Stephane przypomniał sobie, że była jeszcze jedna bardzo ważna sprawa, którą musieli omówić. Druga, która od początku przedpołudniowego treningu nie dawała mu spokoju.
– Jak radzi sobie Isaac? – zapytał, nie wypuszczając żony z objęć.
– Na razie nie jest źle – wzruszyła ramionami. – Trochę spanikował, jak mu powiedziałam, że pójdzie do szkoły, ale już chyba się z tym pogodził. To mądry dzieciak, tylko że… – Nerwowo przygryzła wargę.
– Tylko, że co? – Uniósł pytająco brew.
– Tylko, że trochę oderwany od społeczeństwo – wyjaśniła. – Zachowuje się tak, jakby nigdy nie miał dłuższego kontaktu z innymi dziećmi.
– Może tak było. Nie mam pojęcie – przyznał szczerze. – Wiesz doskonale, że Danielle unikała z nami kontaktu. Zresztą z całą rodziną. Gdyby nie moi rodzice, to pewnie nie wiedzielibyśmy nawet, jak Isaac wygląda.
– Nie wiedzielibyśmy nawet, że istnieje – prychnęła Stephanie. – To, że spędzał od czasu do czasu z nami wakacje, to tylko i wyłącznie zasługa twojej mamy.
– Wiem – przytaknął. – Ale teraz do jego zagubienia dochodzi nam jeszcze jeden problem.
– Jaki? – Zmarszczyła czoło.
Westchnął cicho. Odsunął kobietę na długość ramion i spojrzał jej prosto w oczy.
– Guillaume Samica

***

Dokładnie w tym samym momencie ten sam Guillaume Samica pogwizdywał wesoło, przygotowując posiłek dla swojej ukochanej córeczki. Nie były to, jak w przypadku Stephanie, kanapki, lecz równie skomplikowana kaszka, o smaku ponoć bananowym, ale siatkarz szczerze w to wątpił.
– Musisz już teraz psuć jej słuch? – zapytała siedząca przy stole Natalii, słysząc jak je ukochany nieudolnie próbuję odtwarzać melodię z pewnej popularnej dziecięcej bajki. – Jak w przyszłości znienawidzi muzykę to będzie to twoja wina.
– Oh, ależ przecież Justin kocha jak prezentuję swój talent muzyczny. Prawda, skarbie? – pochylił się na córkę, na co ona zareagowała głośnym śmiechem i wesoło zamachnęła się ręką, nieudolnie próbując złapać nos mężczyzny. – Tatuś jest człowiekiem wielu talentów, nieprawdaż? Potrafi zrobić dosłownie wszystko!
– Oczywiście. – Natalii przewróciła oczami. – Szczególnie wtedy, kiedy przypala mleko.
Samik zamrugał szybko, przetwarzając otrzymaną informacje, a potem odwrócił się gwałtownie, wyłączył kuchenkę i desperacko zaczął dmuchać na garnek, próbując uratować choć resztki swojej godności.
Na niewiele się to zdało.
– Muszę zacząć od nowa. – Z żalem spojrzał na mleko, które zdecydowanie nie nadawało się do spożycia. – Znowu.
– Takie życie. – Kobieta przepraszająco rozłożyła ręce. – Pociesz się, że w końcu się nauczysz.
– Pewnie dopiero przy wnukach – prychnął. – Czekaj, bo ogólnie to chyba miałem z tobą porozmawiać.
– Przecież cały czas rozmawiam – zauważyła trzeźwo.
– Nie oto chodzi. – Pokręcił gwałtownie głową. – Gadałaś ostatnio z Stephanie?
– Oczywiście. – Wzruszyła ramionami. – A dlaczego pytasz?
– Bo jest taka jedna sprawa. – Zaczął nerwowo bawić się palcami. – Dzisiaj na treningu Stephane jakoś dziwnie się zachowywał. Mogłabyś wybadać, o co chodzi?
– A dlaczego sam tego nie zrobisz? – Skrzyżowała ręce na piersi. – W końcu Stephane to twój przyjaciel. Chyba, że o czymś nie wiem. – Zmierzyła mężczyznę podejrzliwym spojrzeniem.
Westchnął cicho. Ten temat nie był jakoś specjalnie drażliwy, ale też nie należał do ulubionych w koszyku „wieczorne dyskusje z narzeczoną”.
– Widziałem dzisiaj na mieście Joyce, jego siostrę – wyjaśnił od niechcenia. – Przynajmniej tak mi się wydaje. A wiesz, że ja w kontekście sióstr Stephana… To mogłoby nie skończyć się dobrze. – Przełknął głośno ślinę na samo wspomnienie tego jednego razu, gdy spojrzał śmierci prosto w oczy. Ten jeden jedyny raz widział Antigę naprawdę wściekłego, a awantura w tureckim hotelu jaką urządził, przeszła już do legendy i była powtarzana szeptem wśród młodych siatkarzy francuskiej kadry.
– Wiem – prychnęła śmiechem Natalii. – Słyszałam tę historię z tysiąc razy. A może tysiąc dwieście? – W zamyśleniu podrapała się po brodzie. – Zresztą nie ważne. – Machnęła ręką. – Naprawdę myślisz, że do dzisiaj Stephane chowa urazę? Zresztą chyba chodziło o inną siostrę.
– Oczywiście, że o inną – przytaknął. – Gdyby chodziło o Joyce, to od dziewięciu lat miałbym miłą miejscówkę na paryskim cmentarzu. Dwa metry pod ziemią!
Roześmiała się głośno, a on po raz kolejny odetchnął z ulgą, że spotkał na swojej drodze tak normalną kobietę jak Argentynka. W tym momencie spora część przedstawicielek płci pięknych przynajmniej by się wkurzyła, strzeliła focha, ewentualnie zrobiło karczemną awanturę za przywoływanie byłych. A Natali? Natali traktowała wszystkie porażki miłosne Samiki, jako kolejny powód, by niewinnie się z niego ponabijać. Ot tak, dla zasady.
– To co? – ponownie zwrócił się do ukochanej. – Pomożesz mi?
– Oczywiście. – Pokiwała głową. – Ale teraz zamiast na podejrzanym zachowaniu Stephana, skup się lepiej na gotowaniu. Bo zaraz będziemy mieć tu wodospad Niagara. – Wskazała na Justin, której zaczynało zbierać na płacz.
Guillaume westchnął głęboko, a potem szybko ucałował córeczkę w czoło i odwrócił się, by sprostać jednemu z najtrudniejszych wyzwań w jego życiu.
Zrobienia kaszki dla dzieci.

***

Deszcz w lutym zdecydowanie nie był tym, co Joyce kochała. Ba, mogła nawet z czystym sumieniem powiedzieć, że plasował się w pierwszej dziesiątce rzeczy niewątpliwie przez kobietę znienawidzonych. Gdzieś pomiędzy pijanymi Chińczykami, a przewrażliwionymi starszymi paniami, które naoglądały się zdecydowanie za dużo filmów o katastrofach.
Niestety życie i strefy klimatyczne były nieubłagane. Lało i wiało od samego rana, ale ona musiała wyjść, by zrobić zakupy. Jej nowe mieszkanie, choć nieduże wymagało kilku ( albo i kilkunastu) dodatków, by stało się bardziej przytulne.
A przynajmniej tak to sobie tłumaczyła, stojąc przy witrynie kolejnego sklepu w jednej z galerii handlowych i od pół godziny zastanawiając się, który budzik wybrać. Różowy? Nie w jej stylu. Granatowy? Za ciemny. Biały? Znając jej szczęście zaraz będzie brudny.
– Ja wybrałbym morski.
Podskoczyła gwałtownie, słysząc za sobą głęboki głos. W myślach odliczyła do dziesięciu i dopiero wtedy odwróciła się powoli.
– Czyżbym spotkała mężczyznę, który widzi różnicę między zielonym, a morskim? – zapytała, krzyżując ręce na piersi i mierząc Andrzeja ironiczny spojrzeniem.
– I wie, jak wygląda indygo. – Środkowy uśmiechnął się szeroko. – Znów się spotykamy.
Pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Kto by pomyślał. Strasznie mała ta Warszawa. Prawie dwa miliony mieszkańców, a my spotykamy się trzeci raz w przeciągu zaledwie dwóch dni.
– Czwarty – poprawił ją odruchowo. – Spotykamy się po raz czwarty.
– Naprawdę? – Uniosła dłoń i zaczęła liczyć na palcach. – Wczoraj w piekarni, potem nad jeziorkiem i dzisiaj. Z matmy byłam słaba, ale do trzech liczyć umiem.
– A ja do czterech. Wiem, co mówię. Przedwczoraj to ja wpadłem na ciebie na pasach. Więc dzisiaj mamy czwarte spotkanie. – Chwycił dłoń kobiety i delikatnie odchylił jeszcze jeden palec.
Przełknęła głośno ślinę. Przez kilka sekund, miała wrażenie, że przez jej ciało przechodzą miniaturowe wyładowania elektryczne.
– Z takimi argumentami nie mogę się kłócić – przyznała.
– To dobrze. Bo w ramach rekompensaty za tamto zderzenie, zapraszam na kawę. Piętro wyżej, ale zawsze to coś.
Niepewnie kiwnęła głową, na co mężczyzna znów uśmiechnął się szeroko. Zaprowadził ją do jednej z sieciowych kawiarni, gdzie obydwoje zamówili po kawie. On zwykłą czarną, a ona z bitą śmietaną i karmelem. Zdecydowanie potrzebowała dużej dawki cukru.
– To… jak na razie podoba ci się Warszawa? – zapytał, gdy usiedli przy małym stoliku w kącie. – Pewnie bez porównania z tymi wszystkim malowniczymi miejscami, które widziałaś.
– Jest spoko. – Wzruszyła ramionami. – Ładna starówka, ale nie wiem jeszcze, jak tu się żyje. Pod tym względem trudno jest przebić Dubaj.
Andrzej ze zdziwieniem nieznacznie przekrzywił głowę.
– Jest aż tak niesamowity?
– Jest przede wszystkim miastem, w które włożono kupę kasy – wyjaśniła. – Szkło, nowoczesne pociągi, wszystko tak wypolerowane, że mucha nie siada. Nie mowy o spóźnieniach, niedoróbkach. Dla ludzi żyjących w biegu idealne.
– Czyli dla ludzi takich jak ty?
– Dokładnie – przytaknęła. – Choć co do malowniczości, to widziałam dziesiątki miejsc, które biją Dubaj o głowę.
– Naprawdę? – Wrona odchylił się na krześle i uniósł pytająco brew. – Myślałem, że praca stewardessy w obecnych czasach to głównie starty i lądowania. Podobna na zwiedzanie raczej nie ma czasu.
Zaśmiała się w duchu. Nie ma czasu? Oczywiście, że go nie ma. Ale ona znała sposoby, by mimo wszystko cieszyć się każdym lotem.
– To prawda, czasu jest niewiele – powoli pokiwała głową. – Ale sporo można zobaczyć przez okna samolotu. Jak się ląduje w Dubaju, to masz piasek, piasek, piasek i nagle łub! Miasto. Fajnie jest na przykład w Brazylii. Lecisz nad lasami deszczowymi. Czasami bardzo nisko. Niesamowite uczucie! Podobnie Nowosybirsk zimą! Lecisz, a pod tobą zupełnie biało. A jeszcze jak wokół lotniska pojawią się jakieś zwierzęta. Pasażerowie je uwielbiają. Szczególnie dzieci. Super jest też San Francisco! Pas wchodzi w ocean. Taki idealnie niebieski. Pod koniec leci się dosłownie kilka metrów nad nim. Ci pasażerowie, którzy lecą pierwszy raz często wpadają w panikę. Ale jak już się pokarze pas… Zawsze jest ulga. – Wzniosła ręce ku niebu, naśladując reakcje ludzi, a potem upiła łyk kawy. – O tak, zdecydowanie potrzebowałam kawy.
Andrzej zaśmiał się cicho. Uniósł dłoń i ku zaskoczeniu Francuzki przejechał palcem po skórze nad jej ustami.
– Co robisz? – zapytała, odruchowo napinając wszystkie mięśnie.
Mężczyzna zaczerwienił się gwałtownie i spuścił wzrok.
– Ja… przepraszam… została ci śmietana – zaczął się nerwowo tłumaczyć. – Przepraszam.
Uśmiechnęła się nieznacznie. To nie było nic groźnego, tylko zwykła troska. „Uroczo” pomyślała „Dawno nikt nie ocierał mi bitej śmietany z twarzy. To słodkie” zrobiło jej się ciepło na sercu.
– Mogę cię o coś zapytać? – Siatkarz niepewnie pochylił się nad stołem.
– Pewnie – wzruszyła ramionami. – W granicach rozsądku o wszystko.
Wrona odchrząknął nerwowo. Przez chwilę wahał się, czy na pewno dobrze robi, ale w końcu chyba stwierdził, że raz się żyje.
– Kochałaś tę pracę – zaczął, nie patrząc na kobietę. – Ja… słyszę to, gdy o niej opowiadasz. A jednak zrezygnowałaś z niej. Dlaczego?
Westchnęła głęboko. Zaczęła bawić się bransoletką na nadgarstku. Dzień wcześniej podobne pytanie zadał  Stephane. Wtedy nie odpowiedziała, a przynajmniej nie w pełni. Dlaczego miałaby odpowiedzieć teraz? A dlaczego miałaby nie odpowiedzieć? Nie musiała mówić wszystkiego, w końcu Andrzej nie znał jej za dobrze.
– To nie jest jakaś bardzo skomplikowana historia – zaczęła, starając się opanować drżenie głosu. – Miałam chłopaka. Był pilotem, zaczęliśmy latać mniej więcej w tym samym czasie. Lubił przygody, ciekawe miejsca, tak jak ja. Na początku wszystko się układało, ale potem ja zaczęłam piąć się zawodowo w górę, a on nadal tkwił w tym samym miejscu. Coś zaczęło się miedzy nami psuć. To znaczy ja tego nie zauważyłam, a on nic nie mówił. Przekonałam się, gdy tydzień temu specjalnie wzięłam urlop, by przylecieć do jego mieszkania  w Monachium i spędzić trochę czasu razem. Jak się okazało, ktoś już ten czas z nim spędzał. – Zacisnęła wściekle pięści. Na samo wspomnienie tamtego wieczoru, czuła jak coś się w niej gotuje.
Andrzej warknął coś wściekle po polsku. Sądząc po tonie wypowiedzi, nie wychwalał Jonasa od aniołów i zbawców tego świata.
Uśmiechnęła się smutno. Aż tak gwałtownej reakcji się nie spodziewała.
– On ci to zrobił, prawda? – zapytał cicho.
Zamrugała zaskoczona, nie rozumiejąc, co mężczyzna ma na myśli.
Wrona westchnął głęboko, a potem po prostu chwycił dłoń kobiety i delikatnie podwinął rękaw, odsłaniając pokryty siniakami nadgarstek.
– Zauważyłem już wcześniej – wyjaśnił szeptem. – Te tutaj i jeszcze te z tyłu, na szyi. Widać je, gdy odgarniasz włosy.
Zaczerwieniła się mimowolnie. Odchrząknęła nerwowo, a on puścił jej rękę. Szybko poprawiła koszulę.
– Możemy o tym nie rozmawiać – poprosiła zimnym tonem.
– Przepraszam. – Polak skusił się w sobie, co wyglądało cokolwiek śmiesznie, biorąc pod uwagę jego wzrost. – Po prostu… na samą myśl, że ktoś mógłby… – Zacisnął wściekle pięści.
Uśmiechnęła się mimowolnie. Znała tę reakcje, w końcu miała trzech starszych braci i u każdego z nich obserwowała ją przynajmniej raz. Była przekonana, że gdyby w tej chwili postawić Jonasa naprzeciwko Andrzeja, to pilot nie wyszedłby z tej potyczki cało.
– Nic się nie stało – Kiwnęła głową. – Ja staram się zapomnieć. Dlatego zmieniłam otoczenie. Linie nalegały bym została, w końcu chcieli ze mną latać najlepsi klienci. Ale ja nie chciałam o tym słyszeć. Uszanowali decyzje.
– Grunt to mądry pracodawca – stwierdził, a zaraz potem spojrzał na zegarek i skrzywił się mimowolnie. – Niestety teraz to ja muszę już iść. Praca wzywa. – Uśmiechnął się przepraszając i już wstawał od stołu, gdy zatrzymała Joyce.
– Zaczekaj. – Chwyciła serwetkę, wyjęła z torebki długopis i nabazgrała coś szybko. – Miło się rozmawiało, więc… to mój numer. – Nie pewnie wręczyła mu świstek papieru. – Wyślij smsa albo coś.
Podziękował cicho, chyba szczerze zaskoczony, a potem odszedł w sobie tylko znanym kierunku. Jocelyne została sama ze swoimi myślami. Przez kilka minut siedziała bezruchu, w zamyśleniu wpatrując się w ścianę, aż w końcu uśmiechnęła się szeroko.

Z każdą kolejną godziną Warszawa coraz bardziej jej się podobała. 


Z wielką przyjemnością przedstawiam wam rozdział piaty. Przyznam szczerze, że nie byłam pewna, czy się z nim wyrobię, ale dzisiaj usiadłam i skończyła. Miałam niezłego kopa, głównie dzięki waszym komentarzom, ale też dlatego, że w środę wraca szkoła i będę miała zdecydowanie mniej czasu na pisanie. Może się więc zdarzyć, że w kwietniu pojawią się dwa, trzy rozdziały. W maju już będzie lepiej, bo zaczynają się matury, więc ja mam luz, ale jeszcze przez ten miesiąc trzeba przyłożyć się do pracy. 
Co do samego rozdziału, to oczywiście czekam na wasze opinie i z góry za każdą dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin

8 komentarzy:

  1. Kolejny świetny rozdział, który znowu przyniósł mi więcej pytań niż odpowiedzi. 😉
    Opowiadanie coraz bardziej mnie intryguje. Z dużym żalem zawsze kończę czytać.
    Nicolas i Sharone, coraz lepiej się ze sobą dogadują. Z każdym dniem poznają się lepiej i może już niedługo, będzie można mówić nawet o przyjaźni.
    Stepane i Stephanie, mimo że mają sporo na głowie. Starają się zachować optymizm. Zastanawia mnie tylko, co to za tragedia spotkała ich 20 lat temu. I czy ma to związek z Nicolasem.
    Manoline to urocza dziewczynka. Świetnie czytało mi się tą część, gdzie miała ona swój udział.
    Dalej kompletnym dla mnie szokiem jest powiązanie Danielle i Guillaume. Może to on jest ojcem Isaaca? W końcu nic do tej pory nie było o nim wspomniane.
    Kolejne przypadkowe spotkanie Joyce i Andrzeja. Miło spędzili czas przy kawie. Widać, że dobrze się czują w swoim towarzystwie i coraz lepiej rozumieją.
    Wyjaśnia się powoli jej tajemnicza przeszłość. Moment w którym opowiadała o swojej przeszłej pracy był świetny. Widać po nim, że bardzo ją lubiła i świetnie się w niej czuła. Ale przez tego idiotę Jonasa musiała z niej zrezygnować. Jak on mógł w ogóle skrzywdzić ją w taki sposób... Brak do niego słów. Dobrze, że dziewczyna ma to już za sobą.
    Zapominalski Andrzej znów chciał zakończyć ich spotkanie bez żadnego zostawienia kontaktu.
    Dobrze, że przynajmniej Joyce o tym pamiętała i dała mu swój numer.
    Teraz nie będą musieli już czekać na kolejne przypadkowe spotkanie. 😁
    Czekam z niecierpliwią na następny rozdział. Okropnie ciekawa dalszych losów bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tak jak Camille. Z każdym rozdziałem coraz więcej pytań. I coraz bardziej wciągam się w opowiadanie.
    Stephane i Stephanie co takiego wydarzyło się dwadzieścia lat temu?Czemu mam nieodparte wrażenie,że wiąże się to z naszym Nicolasem?Knajpka prowadzona przez Nicolasa i Sharone'a - już to widzę.Mistrzostwo świata ;)
    O co chodzi z Samicą i siostrą Stephana?Czy to możliwe ,że jest on ojcem Isaaca?Wszystko na to wskazuje.Joyce znowu spotkała się z Wroną.I nareszcie wylądowali razem na kawie. Mam nadzieję ,że przy nim Joyce zapomni o swojej nieciekawej przeszłości o której coraz więcej się dowiadujemy. Jonas- mam nadzieję, że to zamknięty rozdział i nie pojawi się więcej w tej historii. A przynajmniej nie w pobliżu Joyce.W końcu dziewczyna już zbyt dużo przez niego wycierpiała.Zrezygnowała nawet ze swojej ukochanej pracy.Ale dzięki temu spotkała Wronę ;) Przynajmniej coś dobrego z tego wynikło.On jak zwykle roztrzepany.Dobrze ,że dziewczyna jest bardziej ogarnięta i zostawiła mu swój numer. Bo gdybyśmy liczyli tylko na przypadkowe spotkania ;)
    Jak zawsze czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta nutka tajemniczości wciąga z każdym nowym rozdziałem.
    Wydarzenie z przeszłości Stephana i Stephani muszą być jakoś powiązane z Nicolasem. Takie mam przeczucie, ale poczekam na wyjaśnienia, które znajdę w przyszłych rozdziałach. Najważniejsze, że młody francuz coraz lepiej dogaduje się i czuje w towarzystwie Sharona. Z chęcią wybrałabym się do ich wspólnej knajpki :)))
    Jest i kolejne spotkanie Andrzeja i Joeclyn. W dodatku znowu przypadkowe, więc to już musi być przeznaczenie. Kurczę oni do siebie pasują, a moment ze śmietaną na ustach mnie roztopił <3 Andrzej <3 Bardzo dobrze się dogadują i poznają swoją przeszłość. Oj zdenerwował mnie ten jej były chłopak. Mam nadzieję, że kiedyś się pojawi i dostanie porządne lanie za to co jej zrobił :)
    Cóż pozostaje jeszcze sprawa Samic'i i Danielle...Wszystko jest bardzo tajemnicze, ale przez to wciągające.
    Dobra, ale czas na najlepszy moment rozdziału...Andrzej w końcu zdobył numer Joeclyn! Ale oczywiście znowu by o tym zapomniał. Co za gość XDDDDD
    Czekam na ciąg dalszych tajemniczych przygód całej tej wesołej paczki. Życzę weny, aha i liczę na więcej rozdziałów hehe
    N

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciasteczka, placuszki, żyć nie umierać! :D No współlokatorzy idealni, nie ma co :) Bardzo mnie cieszy ten fakt, że panowie znaleźli wspólny język :)
    Mam tak samo jak poprzedniczki - z każdym kolejnym rozdziałem zadaję sobie coraz więcej pytań, a odpowiedzi brak! Mam wrażenie, że bolesne wydarzenia z przeszłości Stephanie i Stephana mają związek z Nico... Ale jaki?
    Jestem pewna, że dadzą sobie radę, gdy na świecie pojawią się bliźniaki. Kto jak nie oni? :)
    Spotkanie Andrzeja i Joyce urocze! A moment z bitą śmietaną *_* I w końcu udało mu się zdobyć numer dziewczyny, na pewno jest bardzo zadowolony haha :D I jak dobrze pamięta, ile razy się przypadkowo spotkali ^^
    Co do zachowania jej byłego chłopaka nie mam słów... Prostak i tyle. Dobrze, że Joyce zdecydowała się na krok w przyszłość i zerwała z tamtym życiem. A skoro w Warszawie podoba się jej coraz bardziej ^^
    Czekam z niecierpliwością na nowy :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, oj, co Ty sobie w ogóle myślisz, co? No jak tak można? Piszesz tak świetne rozdziały, a fabuła jest tak interesująca, że nawet nie wiem, jak mogłabym skomentować to cudeńko!
    Podpisuję się pod moimi poprzedniczkami. Z każdym rozdziałem pojawiają się nowe pytania, a odpowiedzi żadnej! Cały czas się głowię i nic. Strasznie mnie zastanawia, o co chodzi z Guillaume Samicą. Oby szybko się to wyjaśniło.
    Stephan i Stephanie napewno sobie poradzą z tym wyzwaniem, jakim przed nimi postawiłaś.
    Aaaa Andrzej... To było takie urocze, jak on starł jej tą bitą śmietanę z ust. Nareszcie ma jej numer telefonu. Chociaż gdyby nie sama Joyce to nadal by go nie miał.
    Cieszę się, że dziewczynie zaczyna podobać się Warszawa. Może uda jej się prowadzić tutaj spokojne życie... u boku Wrony rzecz jasna 😎
    Przepraszam, że dzisiaj tak krótko, ale jutro wracam do szkoły i czas mnie goni. Obiecuję poprawić się następnym razem i bardziej postarać.
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i życzę dużo weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem i ja! :D
    Zacznę od tego, że Nicolas i Sharone to niezła parka! Bez podtekstów oczywiście :P Dogadują się, gotują sobie nawzajem ... z góodu nie padną, a to u factów zaleta że ho ho!
    Kolejne tajemnice. Małe wspomnienie państwa Antiga o wydarzeniach sprzed 20 lat (chociaż tak na prawdę nie wiemy co dokładnie się stało) na myśl przywodzą mi Nicolasa, ale na prawdę nie pasuje mi to, że mogliby go porzucić. Coś innego musiało się stać. Zastanawiam się czy w ogóle oni zdają sobie sprawę z tego czy on żyje ... o ile na prawdę to on jest ich synem.
    I cóż ... nie jest ważny wiek rodzica, najważniejsze aby ciąża przebiegła dobrze i dzieciaczki były zdrowe. W obecnych czasach taki "problem" to wcale nie problem :) Teraz ludzie decydują się na dziecko później. Także "jedyni" to oni nie będą :)
    Scena z córką urocza <3 to przekomarzanie się nawzajem i oczywiście mamusia uratowała wytuację, jak zawsze :D
    Mamy również to, na co większość czekała ... czyli kolejne spotkanie Andrzeja i Joyce. To musi być przeznaczenie, inne rozwiązanie nie przychodzi mi do głopwy :P Ale przeznaczeniu też trzeba pomóc ... więc plus dla niej za napisanie mu swojego numeru telefonu :) Fajnie się ze sobą dogadują, do tego dziewczyna dość szybko mu zaufała, skoro opowiedziała tyle szczegółów ze swojego życia. Przynajmniej rozwiązała nam jedną zagadkę dotyczącą jej przeszłości :) Ale ciśnienie mi podniósł fakt istnienia tych sińców. No kurde! Nie dość że ją zdradził, bądź zdradzał od jakiegoś czasu, to jeszcze tak potraktował? Bo beczelny!
    Fragment gdy opowiadała o swojej pracy ... cudo! *o* Widać że to kocha! Nie powinna tego rzucać z powodu faceta.
    I jeszcze ten Samica ... o nim nadal jeszcze nie wiem co sądzić :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się z poprzedniczkami, że jak na razie jest więcej pytań niż odpowiedzi. Jednak coś się już wyjaśniło. Na przykład dlaczego Joyce rzuciła pracę. Straszny dupek z tego Jonasa. Joyce bardzo dobrze zrobiła zmieniając otoczenie. W dodatku jej znajomość z Andrzejem rozwija się w najlepsze :) Przynajmniej ona pamiętała, żeby dać mu nr telefonu :) Cieszę się, że w każdym rozdziale pojawia się wątek Nico i Sharone. Naprawdę bardzo polubiłam obie postacie :) Ciekawe co miał wspólnego Samica z siostrą Stephane'a. Na razie nic nie przychodzi mi do głowy. W dodatku pojawił się wątek z wypadkiem, który miał miejsce 20 lat temu. Z tego co zrozumiałam, związany ze śmiercią dziecka. Z rozdziału na rozdział coraz bardziej tajemniczo i intrygująco, to lubię ;) Jutro postaram się już nadrobić wszystkie zaległości, by być w końcu na bieżąco. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

  8. Nico i Sharone to mój ulubiony duet <3 Nic więcej dodać!

    Nie dziwie się, że Stephanie ma wątpliwości i martwi się, jak to będzie wyglądać, bo jednak będą starszymi rodzicami. Ale myślę, że dadzą sobie świetnie radę! I córeczka jest przesłodka. Aż kupiłabym jej sama ten papier kolorowy!

    Guillaume i Natalia są słodkimi rodzicami. Myślę, że może szybciej Guill nauczy się robić to mleko, haha.

    A końcówka. NARESZCIE! SPOTKALI SIĘ! Dobrze, że ktoś w końcu pomyślał o numerze telefonu.

    Miłego wieczorku i za jakiś czas znowu zabiorę się za zaległości.
    Pozdrawiam,
    Re(Beca)

    OdpowiedzUsuń

Netka Sidereum Graphics