Mimo że Stephane miał tego dnia
wolne, to obudził się tuż po szóstej. Przez kilka sekund leżał z
otwartymi oczami, wpatrując się w twarz śpiącej żony, by w końcu z uśmiechem na
ustach wstać z łóżka. Choć na zewnątrz było jeszcze ciemno, on zabrał się za
przygotowywanie śniadania dla całej rodziny.
Pogwizdywał radośnie, wyjmując z
lodówki kolejne produkty. Był niezwykle pozytywnie nastawiony do świata. W
końcu dzień wcześniej wygrali kolejny mecz, a teraz miał spędzić cały dzień z
rodziną i przyjaciółmi, świętując swoje czterdzieste drugie urodziny. Nic nie
mogło mu popsuć humoru.
– Czy ty zawsze musisz wstawać tak
wcześnie?
Odwrócił się gwałtownie, słysząc
znajomy głos. W drzwiach stała zaspana Stephanie. Narzuciła na siebie tylko
szlafrok, włosy nadal miała w nieładzie, ale uśmiechała się śpiąco.
– Jak mógłbym spać w taki piękny
dzień? – odpowiedział wesoło Stephane. – Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko jajecznicy? Zrobiłbym naleśniki, ale ostatnie nie bardzo mi wyszły –
rozłożył bezradnie ręce.
W odpowiedzi kobieta roześmiała się
serdecznie, a potem podeszła do męża i pocałowała go na przywitanie.
– Dzisiaj to ja mogłam przygotować
śniadanie – mruknęła. – W końcu są twoje urodziny.
– Były wczoraj – poprawił ją szybko
trener. – Daj mi się wykazać, dobrze? Zresztą najlepszy prezent dostałem już
wczoraj. – Objął żonę w pasie i oddał
pocałunek.
– Jesteś pewien? – Stephanie
uśmiechnęła się kokieteryjnie. – Bo ja mam jeszcze jedną niespodziankę w
zapasie.
– Jeszcze jedną?
– Tak – kiwnęła głową. – Ale musisz
uzbroić się w cierpliwość. – Postukała palcem w pierś mężczyzny. – Ja idę pod
prysznic. Na twoim miejscu też bym się ogarnęła, bo robienie teraz śniadania
mija się z celem, dzieciaki nie wstaną wcześniej niż za dwie godziny – dodała, a potem raźnym krokiem
opuściła pomieszczenie.
Stephane odprowadził ją wzrokiem. Gdy
upewnił się, że już nie wróci, oparł się o kuchenny blat i odetchnął głęboko.
Coś mu w słowach żony nie pasowało, ale nie był wstanie powiedzieć co.
– Nie myśl o tym teraz – mruknął sam
do siebie. – Zastanowisz się później. – Przeczesał dłonią włosy, a potem wrócił
do typowych porannych czynności.
Na resztę dnia zapomniał o dziwnym
przeczuciu i niespodziance.
***
Początek lutego dał się we znaki
wszystkim, także pracownikom warszawskiego lotniska. Jocelyn odczuła to w sposób
może nie bolesny, ale na pewno irytujący. Najpierw jej samolot przez pół
godziny krążył nad miastem, czekając na pozwolenie na lądowanie, a potem prawie
godzinę czekała w hali przylotów, aż ktoś łaskawie przywiezie walizki.
Dlatego też, wychodząc z lotniska miała półtora godzinne opóźnienie.
Nic więc dziwnego, że gdy zadzwoniła do brata, ten był już cokolwiek podenerwowany.
– Spokojnie, Stephane, nic wielkiego
się przecież nie dzieje – mówiła, manewrując walizką między stojącymi pod
budynkiem samochodami. – Nie, nie musisz po mnie przyjeżdżać, poradzę sobie.
Tak, jestem pewna. I nie, nie zatrzymam się u was, zarezerwowałam już pokój w
hotelu. Wiem, że to nie problem, ale chyba zostanę trochę dłużej, nie chcę wam
siedzieć na głowie. Kurczę, Stephane, mam prawie trzydzieści! Daj żyć! – roześmiała
się głośno. – Dobra, kończę, będę u was przed czwartą, tylko wyślij mi dokładny
adres – powiedziała jeszcze, a potem rozłączyła się. – Co ja z tobą mam braciszku…
– Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą.
Rozejrzała się wokół. Dochodziła dziesiąta,
Warszawa tętniła życiem. Ludzie zupełnie nie zwracali uwagi na stojącą w
samotności rudowłosą kobietę.
Potarła obolały nadgarstek. Nie
mogła wyrzucić z głowy obrazów z ostatnich dni. Gdyby nie one, zamiast dużej
walizki, miałaby przy sobie tylko małą torbę z logiem Emirates. Spędziłaby miły
dzień w towarzystwie brata i jego przyjaciół, a następnego ranka ubrała swój
jasny uniform i z uśmiechem na ustach stawiła się na pokładzie kolejnego
samolotu. Po prostu wróciłaby do ukochanej pracy.
Ale teraz musiała wszystko zostawić.
Los postanowił sobie z niej zakpić i zniszczyć poukładaną rzeczywistość.
Zacisnęła, a potem rozluźniła pięści.
Srebrna bransoletka nieznacznie wbiła jej się w skórę.
„Zawsze możesz wrócić.”
– Nie mogę, Raahit – szepnęła sama
do siebie. – Przepraszam, ale muszę zacząć wszystko od nowa.
***
Andrzej naprawdę miał dość zimy.
Temperatura poniżej zera źle wpływała na jego samopoczucie. Czuł się jeszcze
bardziej samotny niż zwykle ( co było bardzo trudne do osiągnięcia), mógł cały
dzień przeleżeć na kanapie zupełnie nic nie robiąc. Tak właśnie zamierzał
spędzić dzień wolny.
Oczywiście ktoś musiał mieć inne
plany.
– Daj spokój, Lambo – jęknął, gdy
mały piesek zaczął skakać wokół jego nóg, przerywając siatkarzowi proces
użalania się nad sobą. – Wróciliśmy ze spaceru pół godziny temu.
Psiak jednak nie odpuszczał. Oparł
przednie łapki o sofę, wywiesił krótki język i zaczął wpatrywać się w opiekuna maślanymi
oczami.
– No niech ci będzie. – Wrona w
końcu dał za wygraną. Postawił jedną nogę na ziemi, potem drugą, by na końcu z
cichym westchnięciem podnieść się z kanapy. Sprawnie znalazł smycz, ubrał
kurtkę i wyszedł z rozanielonym podopiecznym na spacer.
Lambo kroczył po chodniku szczerząc
się radośnie, za to jego właściciel wlókł się z opuszczoną głową, tępo licząc
pęknięcia w chodniku.
Gdy zatrzymali się na światłach,
omiótł wzrokiem mijających go ludzi. Wszyscy gdzieś się spieszyli. Jakaś matka
poganiała córkę, minął je rozmawiający przez komórkę mężczyzna.
Siatkarz przełknął głośno ślinę. Ci
ludzie spieszyli się do domów. Do kogoś, kto w tym domu czeka. Do kogoś, kto
uśmiechnie się na ich widok.
Na niego nikt nie czekał.
Zamrugał szybko. Światło zmieniło
się na zielone. Delikatnie pociągnął smycz i ruszył, nie patrząc przed siebie. Znów
wyłączył się z otaczającego go świata.
Nagle ktoś po prostu na niego wpadł.
To było do przewidzenia.
– Przepraszam! – pisnął po angielsku
cienki głosik.
Zmarszczył brwi i spojrzał w dół.
Przed nim stała młoda kobieta o rudych, związanych w luźny kucyk włosach i
niebieskich włosach.
– Przepraszam – powtórzyła
nieznajoma, a potem zgrabnie wyminęła siatkarza i pobiegła w swoją stronę.
Andrzej nie zdążył powiedzieć choćby
słowa. Jeszcze przez kilka sekund stał jak głupi na środków pasów, aż w końcu
głośne trąbienie zniecierpliwionych kierowców, zmusiło go do przejścia na drugą
stronę.
– Ty też to widziałeś, stary? –
zapytał, gdy zatrzymali się na krótką przerwę. – Co się ze mną dzieje… – Psiak
nie odpowiedział, jedynie znów wywiesił język i uśmiechnął się głupkowato.
Środkowy wzruszył ramionami. Co
innego miał zrobić? W końcu, czy stało się coś niezwykłego? Ludzie codziennie
na siebie wpadają. Przepraszają, a potem o sobie zapominają. Ot, zwykła kolej
rzeczy, takie życie.
A jednak coś nim wstrząsnęło. Coś go
poruszyło.
Myślał o tym przez całą drogę do
domu. Ba, myślał także przez pozostałą część dnia. Niestety, leżąc na kanapie i
wpatrując się w ścianę doszedł tylko do jednego wniosku.
Chyba polubił rudy kolor.
***
Tramwaj odjechał z cichym zgrzytem.
Był trzecim, który minął Sharone’a. Od piętnastu minut siatkarz stał na
przystanku i zastanawiał się, gdzie na poroże łosia, jest?! W końcu wybrał się
na zwykły spacer po Warszawie, chciał w końcu coś zobaczyć. Zamiast jednak do
Łazienek Królewskich, trafił do dzielnicy, której zupełnie nie znał i nawet nie
był pewien, czy jest wstanie poprawnie wymówić jej nazwę. Postanowił więc, że
najpierw znajdzie najbliższy przystanek, a później spróbuje dotrzeć do centrum.
Przyjechał kolejny tramwaj.
Atakujący spojrzał na numer, na tablicę z rozkładami, westchnął głęboko i z
rezygnacją oparł się o brudną szybę.
– Chcesz dojechać do centrum?
Wzdrygnął się mimowolnie, słysząc
zadane po angielsku pytanie i rozglądnął wokół. Oprócz niego na przystanku był
tylko jeden człowiek. Na ławce siedział chłopak, na oko w wieku atakującego.
Miał jasną, rozczochraną czuprynę i niebieskie oczy. Choć temperatura spadła
trochę poniżej zera, on miał na sobie tylko dżinsy i błękitną bluzę z kapturem.
– Tak – przytaknął niepewnie
Sharone. – Ale skąd…?
– Skąd wiem? Jakby to powiedzieć… –
Nieznajomy wstał, przeciągnął się i schował ręce do kieszeni. – Możemy to
nazwać intuicją – zaśmiał się ironicznie.
– To chcesz żeby ci pomóc, czy nie?
Dreszcz przebiegł po plecach
atakującego. Spojrzenie chłopaka było wyjątkowo cierpkie, ale jeszcze bardziej
uderzało jego podobieństwo do kogoś, kogo siatkarz na pewno znał.
Nie potrafił jednak powiedzieć, o
kogo chodzi.
– Jeśli wiesz, czym mam jechać, to z
chęcią z tej wiedzy skorzystam – odezwał się w końcu. Szybko odzyskał pewność
siebie, co w końcu mogło się stać.
W tym momencie przyjechał kolejny
tramwaj.
Nieznajomy uśmiechnął się krzywo.
– Dokładnie tym – powiedział, a
potem zgrabnie wskoczył do pojazdu.
Zdezorientowany Sharone ledwo
wyrobił się za nim, zdążył w ostatnim momencie.
W środku prawie nie było ludzi.
Zajęli dwa miejsca naprzeciwko siebie.
– To… jak masz na imię? – zapytał
niepewnie Kanadyjczyk. – Bo chciałbym jakoś tak osobiście podziękować… – z
zakłopotaniem podrapał się po głowie.
– Nicolas – odpowiedział po chwili
wahania chłopak. – Jestem Nicolas. I nie musisz mi dziękować, nie robię tego
bezinteresownie.
Evans zgłupiał. Nie takiej
odpowiedzi się spodziewał.
– Co masz na myśli, mówiąc „nie
bezinteresownie”?
– To, że ja też potrzebuje pomocy –
wyjaśnił Nico. – Pomocy od ciebie
– Przecież nic o mnie nie wiesz!
Przed chwilą się poznaliśmy!
– Znam cię lepiej niż ci się wydaje.
Zrobiło się bardzo dziwnie.
Siedzieli w zupełnym milczeniu. Nicolas spokojnie stukał palcami w kolano, za to
Sharone oddychał płytko i bił się z własnymi myślami. To zdecydowanie nie była
normalna sytuacja, a on nie wiedział jak ma z niej wybrnąć.
– Czego potrzebujesz? – odezwał się
cicho.
– Powiem ci, gdy dojedziemy na
miejsce.
– Kim ty w ogóle jesteś?!
Nicolas uśmiechnął się chytrze. Jak
widać na to pytanie czekał od samego początku. W jego oczach pojawił się dziwny
błysk, który na pewno Sho już gdzieś widział.
– Spokojnie. Już niedługo sam do
tego dojdziesz.
***
Niewielkie przyjęcie urodzinowe
Stephana zaczęło się koło czwartej. Była kawa, wino, sery, a Stephanie upiekła
tort. Pojawiła się oczywiście Jocelyn, jako niestety jedyny przedstawiciel
rodziny, ale po za tym był też choćby Fabio Storti z rodziną czy Paweł Zagumny.
Zabrakło tylko Samiki i jego narzeczonej,
których w domu zatrzymała choroba córki.
Ogólnie wszyscy bawili się bardzo
dobrze. Było po prostu sympatycznie. Dzieci bawiły się na piętrze, a dorośli
rozmawiali w salonie na wszystkie możliwe, zupełnie luźne tematy, od sportu (
tego starano się mimo wszystko unikać) przez rodzaje jedzenia wszelakiego, na
teorii ewolucji kończąc. Wyjątkową popularnością cieszył się anegdotki Jocey, z
jej pracy w arabskich liniach lotniczych.
Gdzieś koło siódmej, gdy spotkanie
powoli zbliżało się ku końcowi, w mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
– Ktoś jeszcze miał przyjść? –
Stephane przerwał zaciętą dyskusję z siostrą i zaskoczony spojrzał na żonę.
– Nikt nic nie mówił. – Kobieta
tylko wzruszyła ramionami. – Może to któryś z sąsiadów? Pójdę otworzyć. –
Podniosła się z kanapy i wyszła szybko.
W pomieszczeniu zapadła niezręczna
cisza, która chwilę później została przerwana przez stłumiony krzyk Stephanie.
– Isaac!
Stephane i Jocelyn jednocześnie
poderwali się ze swoich miejsc. Mężczyzna szybkim krokiem przeszedł do holu,
zupełnie nie zwracając uwagi na zdezorientowane spojrzenia pozostałych gości,
którzy zupełnie nie rozumieli skąd u trenera tak gwałtowna reakcja na jedno
imię.
Ale on doskonale wiedział kogo
zobaczy. W drzwiach stał mały chłopiec. Zupełnie sam. Ukryte niezgrabnie pod
czapką mysie włosy, opadały mu na ramiona. Ubrany był w puchową kurtkę. Jedną
rękę trzymał na rączce od plastikowej walizki, a w drugiej miał lekko wymiętą
kopertę.
– Cześć, wujku – mruknął na widok
Stephana.
– Co ty tu robisz, Isaac? – zapytał
Antiga, nerwowo przestępując z nogi na nogę i kątem oka zerkając do środka
mieszkania. – Gdzie jest Danielle?
– Mama wyjechała.
– Wyjechała?
– Yhm.
– Więc dlaczego ty tu jesteś?
W odpowiedzi chłopiec wyciągnął dłoń z listem.
– Mama wszystko wyjaśniła.
Małżeństwo wymieniło zdumione
spojrzenia. Co to wszystko miało oznaczać?
– Wejdź, przecież nie będziemy
rozmawiać na korytarzu. – Stephanie uśmiechnęła się ciepło do Isaaca, gestem
ręki zapraszając go do środka.
Niepewnie przekroczył próg mieszkania. Gdy
tylko pojawił się w salonie, głowy wszystkich gości zwróciły się w jego stronę.
Pobladł gwałtownie.
Stephane zareagował niemal
natychmiast.
– Pozwólcie, że wam kogoś przedstawię
– położył dłoń na ramieniu chłopca, by dodać mu otuchy. – To jest Isaac. Mój
siostrzeniec.
Cześć wszystkim! Przedstawiam wam rozdział pierwszy tego opowiadania. Uważam, że nie jest on jakoś specjalnie zły, ale niektóre fragmenty mogły mi wyjść lepiej, szczególnie końcówka. A wy co myślicie? Jak na razie podoba wam się początek akcji? Co z bohaterami? Czekam na komentarze.
Pozdrawiam
Violin
Jestem zaskoczona, że zaczęłaś coś nowego.
OdpowiedzUsuńFajnie się czytało, bo dużo się dzieje. Jest tak wielu bohaterów i każdy z nich ma swoją historię do opowiedzenia. Bynajmniej tak mi się wydaje po prologu i pierwszym rozdziale.
Ale jedno pozostaje niezmienne...Nieważne gdzie ani w jakim opowiadaniu hahahah to Sharone ciągle gubi się w Warszawie. Aż mi go szkoda hahah
Rozdział zakończył się tajemniczo pojawieniem się siostrzeńca Isaac'iem. Powiem, że przez to zrobiło się strasznie tajemniczo. Ciekawi mnie jak pociągniesz tą początkową akcję w następnym rozdziale.
Pozdrawiam,
N
Troszkę mylą mi się sytuację i ciężko mi powiązać bohaterów, jednak jakkolwiek większość sytuacji zdaje się być normalna, to scena w tramwaju - niepokojąca. ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny! :)
OdpowiedzUsuńCzyżby w przyszłości cos połączyło Andrzeja i Jocelyn? Byloby świetnie! 😍
I ciekawi mnie czego Nikolas chce od Sharone ;)
Pozdrawiam!
Dziękuję :) Co do przyszłości... przekonamy się w kolejnych rozdziałach :D
UsuńTajemniczy rozdział. Co raz bardziej mnie zaskakujesz. Ciekawe czego może chcieć Nicolas od Sharone i skąd go zna. Czyli Jocelyn jest siostrą Stephane'a tak? I ma też siostrę Danielle, która ma syna Isaaca, który jest siostrzeńcem Stephane'a? Te pytanie to tak, żeby łatwiej się odnaleźć w sytuacji. Ciekawi mnie co napisała w liście i dlaczego zostawiła Isaaca samego. Końcówka faktycznie mogła być trochę lepsza, ale i tak całościowo czytało mi się bardzo dobrze ;) Lecę do następnego. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDotarłam!
OdpowiedzUsuńZapomniałam wspomnieć przy poprzednim rozdziale, że bardzo podoba mi się, że nie narzucasz muzyki w pasku i zaczyna ona lecieć od razu, tylko ładnie dodajesz linka na górze przed rozdziałem. Podoba mi się to <3
Na początku widzimy uroczą scenkę rodzinna. Mężczyzna, który kocha swoją żonę. Żyją sobie spokojnie, jedzą rano śniadanie. Przyjemnie się czyta takie opisy. Możemy sami wyobrazić sobie, że siedzimy z nimi w kuchni i obserwujemy ich z bliska.
A po chwili scena na lotnisku...Poznajemy bliżej Andrzeja. A potem!
Wybuchła mała bomba. Pojawia się dziecko w drzwiach o pojawiają się pytania. Dlaczego zostawiła syna? Co napisała w liście?
Myślę, że mogłabyś nam bardziej przybliżyć wygląd lotniska na którym była Steph i w ostatnim fragmencie jakoś to rozbudować, ale i tak jest duży plus!
Dziś muszę na tym rozdziale zakończyć z powodu sprawdzianu, ale postaram się jak najszybciej nadrobić tu wszystko.
Życzę miłego dnia i pozdrawiam,
Re(Beca)