niedziela, 2 grudnia 2018

Rozdział 44

Sharone zagryzł w skupieniu wargę i jeszcze raz przejrzał się w lustrze. Zacmokał z irytacją. Wydawało mu się, że nowa koszula zdecydowanie nie układa się tak, jak powinna, a starannie wyprasowane spodnie są dziwnie krzywe. 
— Dla kogo się tak wystroiłeś? — W drzwiach stanęła Thea. — Idziecie z reprezentacją do premiera, czy coś?
— Zabieram Mayę na kolację — odpowiedział pobieżnie, nawet na moment nie odrywając wzroku od lustra.
— Że niby do restauracji? — Dziewczyna uniosła ze zdziwieniem brew. 
— A gdzie niby — prychnął. — Oczywiście, że do restauracji! 
Thalia zacisnęła usta w wąską kreskę. Zmrużyła oczy, a potem powoli obeszła brata dookoła. W końcu przystanęła po drugiej stronie pokoju i powoli pokiwała głową. 
— Już rozumiem. Ty się w niej znowu podkochujesz, Shoe!
Atakujący przełknął głośno ślinę. Zaśmiał się nerwowo, czując, że kołnierzyk koszuli zaczyna go niebezpiecznie uciskać. 
— Możliwe, to całkiem prawdopodobne… A nawet jeśli, to co?! — Buńczucznie skrzyżował ręce na piersi. 
— To nic. —Thea tylko wzruszyła ramionami. — W razie czego fajnie będzie ją mieć w rodzinie. 
Momentalnie odzyskał rezon. Jeszcze raz wygładził koszule, przejechał grzebieniem po krótko ściętych włosach i zerknął na zegarek. 
— Cieszę się, że mam twoje poparcie — mruknął, pospiesznie zawiązując krawat. — Maya… powiedzmy, że dzisiaj chcę jej coś wynagrodzić — skrzywił się mimowolnie. 
— Zamieniam się w słuch. — Thalia wygodnie oparła się o ścianę. 
Westchnął głęboko. Przez kilka sekund zbierał myśli, by w końcu sięgnąć do szafy po marynarkę i zacząć mówić dalej: 
— Jakiś czas temu miałem okazję, by pchnąć tę znajomość dalej — wyjaśnił. — Ale stchórzyłem. I wiem, że była tym zawiedziona. Dlatego dzisiaj będzie inaczej. 
Jego siostra mimowolnie parsknęła śmiechem. Podeszła do brata, rozwiązała krawat, a potem zawiązała go jeszcze raz, zdecydowanie porządniej. 
— W takim razie trzymam kciuki, by ci się udało. Szczególnie, że… — w ostatnim momencie jakby ugryzła się w język. 
— Szczególnie, że co? — spojrzał na nią podejrzliwie. 
Nie odpowiedziała, jedynie jeszcze mocniej zacisnęła zęby. 
— Idź już lepiej — syknęła. — Bo jak się spóźnisz, to na pewno ci nie wybaczy. 
Evansowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Narzucił marynarkę na ramiona i wypadł z pokoju jakby go sam diabeł gonił. Po drodze zgarnął jeszcze stojące w salonie kwiaty, które rano wybierał przez dobrą godzinę. 
Na szczęście Maya mieszkała zaledwie kilka przecznic dalej. Gdy stanął pod drzwiami, kolana miał jak z waty i z trudem opanowywał szczękanie zębami. Zapukał ostrożnie, w duchu modląc się by otworzyła mu Maya. 
Jednak po chwili w progu stanął niski mężczyzna. Ojciec dziewczyny był o prawie dwie głowy niższy od siatkarza, miał ciemne, przerzedzone siwizną włosy, a płaską twarz pokrytą zmarszczkami. Zmierzył chłopaka krytycznym spojrzeniem skośnych oczu po czym odwrócił się przez ramię i krzyknął coś po japońsku. 
Z głębi domu odpowiedział mu delikatny głosik i chwilę później w holu pojawiła się Maya. 
Na jej widok Shoe dosłownie zbaraniał. Nie miał pojęcia na czym oko zawiesić. Na prostych, związanych w warkocz włosach? Słodkich, różowych ustach? Czy może błękitnej sukience, która idealnie podkreślała zgrabną figurę. 
— Masz ją odstawić o jedenastej — warknął jeszcze ojciec, a potem zatrzasnął z hukiem drzwi. 
— Przepraszam za niego. — Maya uśmiechnęła się ciepło. —Dość często zapomina, że nie mam już siedmiu lat. To gdzie idziemy? 
— Niedaleko — wydukał z trudem Sharone, nadal nie odrywając wzroku od partnerki. — Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. 
Nie odpowiedziała. Zamiast tego po prostu wspięła się na palce i cmoknęła chłopaka w policzek. 
Żołądek atakującego wywinął koziołka po czym zawiązał się w supeł. Był pewien, że tego wieczoru już niczego nie tknie. 
Ruszyli powoli w kierunku rzeki. Nic nie mówili, jedynie co pewien czas Shoe kątem oka zerkał na Mayę. Gdy ostrożnie chwyciła go pod ramię i jakby przez przypadek się przytuliła się, serce chłopaka zabiło trzy razy mocniej. 
Uspokoiło się dopiero, gdy w końcu dotarli do restauracji, Usiedli przy zarezerwowanym stoliku i znów zaczęli normalnie rozmawiać. Wymieniali się anegdotkami, opowiadali głupkowate żarty i toczyli zacięte dyskusje na temat wyższości bitej śmietany nad syropem klonowym. Co pewien czas Maya chichotała uroczo, a mózg Sharona zapisywał ten dźwięk, niczym płyta doskonałą piosenkę. 
— Opowiedz mi jeszcze raz o Warszawie — poprosiła w pewnym momencie. — O ludziach, których tam poznałeś. — Przykryła swoją dłonią jego. 
Przełknął nerwowo ślinę. Powoli zaczął opowiadać, starannie dobierając słowa. Mówił o Stephanie, chłopakach z drużyny, wycieczkach na miasto i atmosferze na meczach. Wspomniał nawet o Nicolasie, choć ostatnimi dniami myślał o nim tylko wtedy, gdy Francuz dzwonił. 
— A kibice? — dopytywała dalej Maya. — Wspominałeś, że w Polsce są najlepsi. 
— Bo są! — Uśmiechnął się nostalgicznie. — Pełne hale na najważniejszych meczach to standard. Autografy, koszulki… Może nie jest to sport narodowy, ale cieszy się naprawdę sporym zainteresowaniem. 
— Kibiców płci żeńskiej również? 
Zawahał się. Otworzył, zamknął i znów otworzył usta, a potem powoli pokręcił głową. 
— chyba nie rozumiem o co chodzi. 
— Jak to nie rozumiesz? — prychnęła. — Pytam, czy na mecze przychodziły również jakieś piękne kibicki. —Posłała siatkarzowi znaczące spojrzenie.  
Przez ułamek sekundy analizował jej słowa, jednak w końcu uśmiechnął się chytrze. Przypomniał sobie własne słowa i słowa siostry. Nie zamierzał tym razem wypuścić okazji z rąk. 
„Raz się żyje, Shoe” pogonił samego siebie. 
— Były — przytaknął. — Ale nie tak piękne jak ty. 
— Naprawdę? — Uniosła kpiąco brew. — Nie wkręcasz mnie. 
— Ani trochę. — Pochylił się nad stołem. Ich twarze dzieliło niespełna piętnaście centymetrów. 
— Jakoś ci nie wierzę. 
Tym razem to ona przysunęła się bliżej. Z piętnastu centymetrów zrobiło się pięć. Shoe dosłownie czuł na skórze jej oddech. 
W końcu ich usta spotkały się. Przez ciało Sharona przeszedł dreszcz, w żołądku zatrzepotało stado motyli. Miał wrażenie, że świat wokół stanął. 
Ostrożnie pogłębił pocałunek, jednocześnie pochylając się nad stołem. Maya położyła swoją dłoń, na dłoni mężczyzny, przymykając oczy. Chodź dzielił ich drewniany blat, to z każdą kolejną sekundą pocałunki stawały się coraz śmielsze, a eksplodujące wokół fajerwerki –– głośniejsze. 
Oderwali się od siebie dopiero pod dłuższej chwili. Nadal jednak pochylali się nad stołem, nie mogąc oderwać od siebie wzroku. 
— Przepraszam, że ostatnio stchórzyłem — wyszeptał w końcu Shoe. 
— Spoko. — Maya uśmiechnęła się rozmarzona. — Na ciebie warto było czekać. 

***

Guillaume jeszcze raz uderzył otwartą dłonią ekspres do kawy, a potem zaklął wyjątkowo szpetnie. Maszyna zasyczała, zapipczała, a potem tak bez żadnego widocznego powodu po prostu się wyłączył. 
— Znów zepsułeś ekspres? — Do kuchni weszła zaspana Natali. Wspięła się na palce, cmoknęła narzeczonego w policzek, a potem nastawiła wodę na herbatę. 
— Nie ja zepsułem, tylko sam się zepsuł! — oburzył się Samik. 
—Jasne, oczywiście. — Kobieta posłała mu pobłażliwy uśmiech. — Zrób sobie rozpuszczalną, a potem obudź Isaaca, bo spóźnimy się na samolot. 
Skrzywił się mimowolnie. Odruchowo zerknął na kalendarz, jakby licząc, że ten powie coś innego. 
Ale nie powiedział. Zakreślony czerwonym mazakiem piętnasty lipca dosłownie kuł po oczach.  
— Nadal nie jestem pewien, czy to dobry pomysł — mruknął, opierając się plecami o kuchenny blat. 
— A masz inny? — Nat spojrzała na niego spode łba. — Obiecaliśmy moim rodzicom, że przyjedziemy. Nie byłam w Argentynie odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży z Justin, czyli od prawie dwóch lat. 
— Wiem. Ale czy musimy brać ze sobą młodego? — Znacząco zerknął w stronę drzwi do pokoju chłopca. 
— Tak. — Głos kobiety był wyjątkowo stanowczy. — Teraz tym bardziej nie możemy go zostawić. 
Niechętnie, ale musiał przyznać jej racje. Od śmierci Danielle minęły ponad trzy tygodnie, więc Isaac na razie zrobił jedynie malutkie postępy. Owszem, jadł, gdy się go o to poprosiło i reagował na proste polecenia, ale po za tym nadal był zamknięty we własnym świecie. Potrafił cały dzień przesiedzieć na łóżku, gapiąc się w jeden punkt na ścianie albo w kółko czytając tę samą stronę w książkę. Na wszelkie próby wyciągnięcia do życia reagował płaczliwym protestem, więc jego opiekunowie szybko odpuścili. Jedynie starali się, by chłopiec zawsze miał do kogo przytulić się w nocy. 
— Przeczuwam katastrofę. — Guillaume nadal odciągał pobudkę syna. — Twoi rodzice… 
— Moi rodzice doskonale wiedzą kim jest Isaac i w jakiej sytuacji się znalazł — przerwała mu stanowczo Natali. — Owszem, ojciec na pewno będzie chciał przeprowadzić z tobą poważną rozmowę, ale rozumie, że to wszystko jest trudne. Bardziej martwię się o samego Isaaca. — Zatroskana skrzyżowała ręce na piersi. — Nie zrobił nawet kroku do przodu. 
Przyjmujący powoli pokiwał głową. Wziął głęboki oddech, a potem pewnym krokiem poszedł do pokoju młodego. Najpierw zapukał, a gdy nie uzyskał odpowiedzi powoli nacisnął klamkę. 
— Isaac?— Zaglądnął do środka. — Czas wstawać, skarbie.
Chłopiec jęknął cicho, przewracając się na drugi bok. 
— Nie chcę — mruknął. 
Samik zacisnął usta w wąską kreskę. Usiadł obok syna i zaczął czule głaskać go po głowie. 
— Wiem, młody, wiem. Ale musisz. Bo inaczej spóźnimy się na samolot. 
Żadnej reakcji. Isaac jedynie mocniej zacisnął powieki. 
Mężczyzna westchnął głęboko. Policzył w myślach do dziesięciu, a potem, przypominając sobie, co mówił mu psycholog, spróbował jeszcze raz. 
— Samolot mamy o dwunastej. Na lotnisku musimy być przed dziesiątą. Dochodzi ósma. Potrzebujesz dziesięć minut na ubranie się, dwadzieścia na zjedzenie śniadania i trzydzieści na dojazd. Plus jakiś kwadrans na uspokojenie Justin. 
Młody zawahał się przez moment. W końcu jednak usiadł i nieprzytomnym wzrokiem rozglądnął się wokół. Rozglądnął się wokół. Miał podkrążone, zaczerwienione oczy, a gdy przetarł dłonią twarz, Samica przeklął w myślach. Paznokcie u małych rączek był całkowicie obgryzione, podobnie skórki, w niektórych miejscach aż do żywego mięsa. 
— To cię nie boli? — zapytał łamiącym się głosem.
— Nie wiem. — Isaac beznamiętnie wzruszył ramionami. 
Guillaume ostrożnie przytulił syna. Miał ochotę wyć z bezsilności. Tak strasznie chciał mu pomóc, ale nie miał pojęcia jak. Mógł jedynie być przy nim, tulić i zapewniać, że bardzo, bardzo go kocha. 
— Może chociaż przemyjemy to wodą utlenioną? — zaproponował cicho. — Żeby się żadne zakażenie nie wdało. 
Chłopiec powoli pokiwał głową, choć jego mina wyraźnie mówiła, że jest mu wszystko obojętnie. 
Samik nie zamierzał jednak odpuszczać. Zaprowadził Isaaca do kuchni, a potem, nie zważając na zaskoczony wzrok Nat, starannie obmył dłonie młodego. Udało mu się nawet zakleić najgorsze ranki kolorowymi plastrami, które kiedyś kupili dla Justin. 
Isaac całkowicie zignorował fakt, że były różowe. Po wszystkim grzecznie usiadł przy stole, a Natali postawiła przed nim talerz pełen kanapek i szklankę soku. 
— Dziś przygotowałam trochę więcej –– wyjaśniła, uśmiechając się ciepło. — Czeka nas długi lot, a jedzenie w samolocie do najlepszych nie należy. 
Młody nic nie powiedział. Wziął do ręki pierwszą kanapkę i zaczął ją beznamiętnie przeżuwać, wzrok skupiając na blacie stołu. 
Para wymieniła zrezygnowane spojrzenia. Z jednej strony wiedzieli, że Isaac musi przeżyć żałobę, że nie można na niego naciskać, ale jednocześnie nie mogli patrzeć na ośmiolatka w takim stanie. Psycholog mówił, by na niego nie naciskać, by nie pytać, co chce na śniadanie, bo i tak nic nie wybierze, by żyć z nim, ale jakby obok, a w końcu włączy się do życia. 
Ale dni mijały, a nic się nie zmieniło. 
— Spakowałeś wszystko? –– zapytała w końcu Natalĺ. — Wyjeżdżamy na miesiąc, lepiej żebyś o niczym nie zapomniał. 
— Mam wszystko — mruknął Isaac. 
Guillaume nieznacznie zacisnął pięści. Odwrócił się na pięcie, oparł o blat i kilka razy głośno przełknął ślinę. Miał szczerą ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. 
— Już dobrze –– szepnęła Nat, uspokajająco kładąc dłoń na plecach narzeczonego. 
Z cichym świstem wypuścił powietrze. Przeczesał dłonią włosy, w myślach modląc się o siłę i cierpliwość. Potrzebował tego, potrzebował jak tlenu. 
Odwrócił się w z powrotem do syna, który właśnie kończył drugą kanapkę. 
— A jakąś bluzę wziąłeś? — zapytał. — Bo teraz w Argentynie jest trochę zimniej niż u nas. 
— Coś spakowałem. 
Zapadła niezręczna cisza. Atmosfera w kuchni była tak gęsta, że można by ją było kroić nożem. Wydawało się przez sam środek pomieszczenia przebiega mur, który oddzielał zrozpaczonych opiekunów od ich zobojętniałego maleństwa. 
Ale nagle zdarzył się cud. Isaac podniósł głowę, przełknął ostatni kęs kanapki, a potem zapytał cicho: 
— Jak tam będzie? Znaczy w Argentynie?
Zszokowany Samik aż otworzył z wrażenia buzię. Pierwsze samodzielnie zadane pytanie? Tego jego mózg nie mógł przetworzyć, więc odpowiedziała na nie Natalĺ:
— Bardzo fajnie. — Uśmiechnęła się szeroko. –– To piękny kraj, przesympatyczni ludzie, a moja rodzina na pewno cię polubi. 
— Dlaczego mieliby to zrobić? — zapytał szczerze. — Jestem dla nich kimś obcym. 
Guillaume jęknął w myślach. Czy to wszystko musiało być tak cholernie trudne?
— To nie prawda! — zaprotestowała stanowczo Nat. — Jesteś synem Guillaume i ukochanym, starszym bratem Justin. Należysz do rodziny! 
— Ale kim jestem dla ciebie? — szepnął, a potem zsunął się z krzesła i podreptał do swojego pokoju. 
A oni mogli jedynie patrzeć, jak znów zamyka się w sobie. 

***

Tik-tak, tiki, tiki, tiki-tak, tak tak, tiki-tak… 
Joyce, skarbie, już ci zupełnie odbiło — stwierdził Andrzej, posyłając partnerce pobłażliwe spojrzenie. 
— Oh, daj spokój! — Kobieta przeskoczyła nad kolejną dziurą w chodniku. — Wstydzisz się takiej wariatki jak ja? To do ciebie nie podobne! –– Zachichotała radośnie i okręciła się w okół własnej osi. 
Z zrezygnowaniem pokręcił głową, ale nie mógł się nie uśmiechnąć. Było ciepłe, lipcowe popołudnie, a oni beztrosko spacerowali po nadwiślańskich bulwarach. Od śmierci Danny, ich dni stały się przyjemnie monotonne. Joyce nadal pracowała w firmie, a Wrona cieszył się zasłużonym urlopem po ciężkim sezonie. Codziennie budzili się u swojego boku — raz u niej w mieszkaniu, raz u niego. Potem ona wychodziła do pracy, a on cierpliwie odliczał minuty do magicznej szesnastej po południu. Dokładnie wtedy stawał przed nowoczesnym biurowcem, by z uśmiechem na ustach czekać na ukochaną. Po trzech minutach dostrzegał w tłumię rudowłosą postać, ona dostrzegała siatkarza, rzucała się biegiem, by w końcu wpaść w jego ramiona. 
I tak było dzień w dzień, a oni nadal się nie znudzili. 
— Zróbmy coś szalonego, Andrew — zaproponowała Jocelyne, wchodząc na krawężnik. — Przepłyńmy Wisłę nago, albo coś podobnego. 
— Chcesz żeby nas przymknęli? — prychnął. — Ja wiem, że adrenalina, emocje i w ogóle, ale może wymyśl coś legalnego? 
— Muszę? — Zrobiła minę smutnego psiaka. — No niech będzie… w takim razie… Wyjedźmy do Bangladeszu i załóżmy kurzą fermę! Na pewno będzie to lepsze dla naszej psychiki i twoich kolan.  
Mimowolnie parsknął śmiechem. Pochwycił Joyce w ramiona, okręcił wokół siebie, a potem pocałował namiętnie. 
— Moja mała wariatka –– szepnął, jeszcze na koniec czule cmokając ją w czoło. 
Zachichotała radośnie, rumieniąc się niczym nastolatka. 
— A czy obiecywałam, że będę normalna?
Znów ją pocałował. Chwycili się za ręce i tak powoli ruszyli wzdłuż rzeki. Nic nie mówili, po prostu cieszyli się swoją obecnością. Niczego więcej nie potrzebowali do szczęścia. Wystarczyła im świadomość, że ta druga osoba zawsze będzie obok. 
Wysoko nad ich głowami przeleciał samolot. Andrzej kątem oka zerknął na Jocelyne. W zamyśleniu przygryzł wargę. Od kilku dni nosił się z pewnym pomysłem, ale nie był do niego stuprocentowo przekonany. 
— Wiesz, trochę ostatnio myślałem — zaczął w końcu, przystając przy stadzie gołębi. 
— Biedaczek, to musiało być dla ciebie bardzo trudne? Chcesz o tym porozmawiać? — Niby ze współczuciem pogłaskała ramię środkowego. 
— Co ja z tobą mam? –– westchnął z rezygnacją. 
— Raj na ziemi! — zaśmiała się. — Mów o co chodzi. 
— Dostaniesz w tym roku urlop? Znaczy w wakacje? — zapytał. 
— Jak ładnie poproszę, to może — wzruszyła ramionami. — Ale tylko na tydzień. A dlaczego pytasz? 
— Bo może byśmy się gdzieś wyrwali? — zaproponował, obejmując ją w pasie. — Na przykład na Rodos? No wiesz, plaża, morze, spokój, tylko my dwoje…
— I sypialnia z dużym łóżkiem, tak? — Uniosła rozbawiona brew. — Oj, Wrona, Wrona, tobie to tylko jedno w głowie. — Zgrabnie wyplątała się z objęć siatkarza, a potem beztrosko ruszyły przed siebie. 
— No ej! — Andrzej szybko dogonił Francuzkę. — Ale nie możesz powiedzieć, że taka wizja ci się nie podoba. 
— Oczywiście, że mi się podoba — prychnęła. — Po prostu lubię się z tobą droczyć. 
Uśmiechnął się szeroko. Nie zastanawiając się długo, pochwycił Jocelyne w pasie, a potem jak gdyby nigdy nic przerzucił ją sobie przez ramię.
— Puść mnie wariacie! — krzyknęła przez śmiech, zaciśniętymi pięściami uderzając w plecy środkowego. 
— Bo co mi zrobisz? — zapytał buńczucznie. 
Joyce zamilkła na chwilę i w zamyśleniu podrapała się po brodzie.
— Naślę na ciebie Stephana! –– zagroziła po chwili. 
— No to jest cios poniżej pasa! — oburzył się Andrew. — Żeby starszym bratem grozić! — Niechętnie opuścił kobietę na ziemię.
— Takie życie. — Rozłożyła bezradnie ręce. — Czyli mam rozumieć, że niedługo czeka nas tydzień w raju, tak?
— Jak tylko dostaniesz urlop od razu zarezerwuje lot — obiecał. — Ale wcześniej czeka nas jeszcze jedna sprawa — Z zakłopotanie podrapał się po głowie. 
— Coś znów zmalował? — Joyce oparła ręce na biodrach i zmierzyła Wronę krytycznym spojrzeniem. 
Nerwowo przełknął ślinę. Wiedział doskonale, że powinien wcześniej poruszyć ten temat. Ale jakoś zupełnie o tym zapomniał. 
 Wziął głęboki oddech, policzył w myślach do dziesięciu i dopiero wtedy odważył się mówić dalej. 
— Moja mama zaprasza nas na obiad. W ten weekend.
— Twoja mama? — Oczy Jocelyne przybrały rozmiar porcelanowych spodków. — Na obiad? Do twojego domu? Że niby miałabym poznać twoich rodziców? 
— Yhm –– przytaknął, przestępując z nogi na nogę. — I starszego brata, bo akurat przyjeżdża z Anglii. 
Joyce nie skomentowała tego. Odwróciła się plecami do siatkarza, skrzyżowała ręce na piersi, a wzrok wlepiła w Wisłę. W jednej chwili zniknął beztroski uśmiech i lekki krok. 
Andrew zacisnął zęby. Na drżących nogach podszedł bliżej, by delikatnie objąć kobietę od tyłu w pasie. 
— Nie chcesz iść? –– Oparł podbródek na czubku jej głowy. 
— To nie tak — mruknęła. — Po prostu… to twoi rodzice. Najważniejsze osoby w twoim życiu. To chyba normalne, że boję się jak wypadnę. 
— Niby dlaczego? — zdziwił się szczerze. — Jesteś wspaniałą, inteligentną kobietą, którą kocham ponad wszystko. Nie można ci nic, ale to nic zarzucić. Moi rodzice są mega „lajtowi”, a nawet gdyby nie byli, to ani twoje pochodzenie, ani wykształcenie, ani sposób bycie nie budzą zastrzeżeń. Serio, musiałby nastąpić koniec świata, by moja mama nie była tobą zachwycona. Jest taką samą wariatką jak ty — wyszczerzył się głupkowato. 
Jocelyne jedynie mocniej zacisnęła usta i spuściła wzrok. Splotła swoje dłonie z dłońmi Andrzeja, wtulając się w jego tors. 
Uśmiechnął się nieznacznie. Czule pocałował ukochaną w czoło. Nic więcej nie potrzebował do szczęścia, ale gdy Joyce czymś się martwiła, to i on nie mógł spać spokojnie. 
— Myślałam, że to będzie kolejny beztroski weekend — wyznała w końcu. — Pójdziemy na długi spacer, może w końcu ubiorę rolki. Zjemy obiad w przypadkowej restauracji, a wieczór spędzimy z Lambo na kanapie, oglądając jakiś film.
— Czyli zepsułem ci plany — zmarkotniał. 
— Planami tego nazwać nie można — mimowolnie parsknęła śmiechem. –––– Ale co poradzić, muszę się stresować. Ty też się stresowałeś, gdy pierwszy raz spotkałeś moich rodziców. 
— Bo byłem w samych slipkach! — przypomniał stanowczo, a po chwili wachania dodał. — Choć jak dla mnie możesz przyjść tylko w bieliźnie –– zarechotał.
Za to mina kobiety dobitnie świadczyła o tym, że nie wie, czy śmiać się, czy płakać. 
— Jesteś niemożliwy, Andrew. — Z rezygnacją pokręciła głową. — Ale wiesz co? — Odwróciła się i cmoknęła go w policzek. — I tak cię kocham. 
— Ja też — szepnął. — Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo cię kocham. 

***

Stephane zagryzł w skupieniu wargę, a potem bardzo, bardzo ostrożnie spróbował przykręcić kolejny szczebelek do ramy łóżeczka. Wyszło mu to cokolwiek krzywo, szczebelek jakby przekrzywił się w prawo i za Chiny Ludowe, nie chciał wpasować się w górną ramę. 
— Jak tak dalej pójdzie, to bliźniaki będą w spać w kartonach. — zażartowała Stephanie, stając w drzwiach sypialni. 
— Podobno to teraz bardzo modne — mruknął trener. — Fińskie pudełko, czy jakoś tak. Cool i hipsterskie, ale ja się chyba do tego nie nadaje. — Z rezygnacją odłożył śrubokręt. — A ty przypadkiem nie powinnaś odpoczywać? — Zmierzył ją niby karcącym spojrzeniem. 
Kobieta mimowolnie parsknęła śmiechem. Podeszła bliżej, ciężko usiadła na krześle i z zaciekawieniem wzięła do ręki instrukcje. 
— Może jednak powinniśmy postawić na takie turystyczne? –– W zamyśleniu podrapała się po brodzie. — Przynajmniej byś się z nimi nie męczył. 
— Ja się wcale nie męczę! — zaprotestował gwałtownie. — Ja tylko… testuję różne rozwiązania. 
— Jasne.— Kpiąco przewróciła oczami. — A ja jestem królową Anglii. 
— Do niej brakuje ci jakiś pięćdziesięciu lat — zaśmiał się Stephane, podnosząc się z podłogi. 
Zrobił to jednak chyba za szybko, bo nagle zamarł zgarbiony, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. 
— Wszystko w porządku? — Jedynie już naprawdę duży brzuch powstrzymał Stephanie przed poderwaniem się z miejsca. 
— Tak, jest okej… — Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. –– Tylko coś mi strzyknęło w plecach. Starzeję się po prostu — zażartował. 
Ale jego żonie wcale nie było do śmiechu. 
— Tak jak wczoraj, gdy sięgałeś do szafki? I przedwczoraj, gdy podnosiłeś Manoline i… 
— To nic takiego, skarbie… 
— Nie nic takiego! — Nieznacznie podniosła głos. — Mnie mogą boleć plecy, bo dzieciaki ważą razem więcej, niż Timo gdy się urodził, ale tobie ewidentnie nawala kręgosłup.
— Daj spokój. — Stephane machnął lekceważąco ręką. — Serio nic się nie dzieje. 
Stephanie fuknęła z irytacją, a potem wstała ostrożnie i z irytowana wyszła z sypialni, nie obdarzając męża nawet krótkim spojrzeniem. 
Mężczyzna nerwowo przełknął ślinę. Nie spodziewał się aż tak gwałtownej reakcji. Tęsknie spojrzał na nadal nie złożone łóżeczko. Wahał się przez dokładnie ułamek sekundy, ale w końcu stwierdził, że tym razem nie powinien zostawiać żony samej. Bez żalu porzucił więc dotychczasową pracę i ruszył na poszukiwania partnerki. 
Stephanie znalazł na tarasie, gdzie siedząc w bujanym fotelu, obserwowała grających w piłkę Timiego i Manoline. Nawet nie drgnęła, gdy Stephane usiadł na krześle obok. 
— Dlaczego tak bardzo się przejmujesz? — zapytał cicho. 
— Bo to może być coś poważnego — mruknęła. — Skończyłam w końcu fizjoterapię, pamiętasz? Może nie pracuję w zawodzie od przeszło trzynastu lat, ale swoje wiem. 
— Pamiętam, pamiętam — Roztargnionym ruchem ręki przeczesał włosy. — Ale dlaczego mamy przejmować się głupotami? Szczególnie ty. — Ostrożnie pogłaskał brzuch żony, jakby mając nadzieję, że to ją udobrucha. 
Ale gdyby wzrok mógł zabijać, to w tamtym momencie Stephanie zostałaby oskarżona o morderstwo z premedytacją. 
— Maluchów w to nie wplątuj — warknęła. — A zresztą jak chcesz, to proszę bardzo. Wiesz przecież doskonale, co działo się z Winiarem*. Chcesz tak jak on nie móc się wyprostować? Wziąć Bénedicta na ręce i… 
— Bénedicta? — Stephane zmarszczył zaskoczony brwi. 
— To na razie wstępny wybór — zbyła go szybko. — W każdym razie nie mogę pozwolić na to, byś któregoś dnia nie podniósł się z łóżka. Po prostu się o ciebie martwię. 
Skrzywił się nieznacznie. Jakby mimowolnie jego mózg podsunął mu obraz małego, kudłatego chłopca, który wyciąga do niego ręce, sepleniąc „na bajana! Na bajana!”. 
Jak mógłby mu odmówić?
Westchnął głęboko, garbiąc nieznacznie. Podparł głowę na łokciach i przez chwilę myślał nad czymś intensywnie. 
— W takim razie, co mam zrobić? — zapytał w końcu. 
— Iść do lekarza. — Kobieta wzruszyła ramionami tak, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. — Przecież Onico na pewno ma kogoś zaufanego. Zrób badania, czy coś, a potem będziemy myśleć, co dalej. Bo może ja przesadzam i to tylko reumatyzm. — Kokieteryjnie trzepnęła męża w ramienia. 
Ten roześmiał się głośno, wyjątkowo żywotnie podrywając się z krzesła. 
— Dobrze, dobrze, skoro tak bardzo chcesz, to jeszcze jutro pójdę do lekarza. I nawet możesz iść ze mną. 
— Boisz się, że zarzucę ci jakieś matactwa?
— Nie, po prostu potrzebuję zaufanej, fachowej opinii. —Przykucnął obok fotela fotela żony , a ona pochyliła się delikatnie, by mogli się pocałować. Przez chwilę delektowali się swoją obecnością. Stephane usiadł po turecku, a że fotel nie był specjalnie wysoki, mógł spokojnie oprzeć głowę o kolana Stephanie. Ona za to zaczęła bawić się jego włosami. 
— Jakoś nie mogę uwierzyć, że to już siódmy miesiąc — szepnął, czule głaszcząc brzuch kobiety. — A wydawało się, że jeszcze nie dawno mówiłaś mi ciąży. Pamiętasz jaka byłaś przerażona? 
— Oczywiście — prychnęła. — Ale miałam ku temu ważne powody. Zresztą… — przełknęła głośno ślinę. — Nadal się boję — przyznała cicho, splatając palce z palcami mężczyzny. 
Pokiwał ze zrozumieniem głową. Za dobrze znał swoją partnerkę. Doskonale wiedział, że każdego wieczoru, Stephanie przewraca się z boku na bok nie dlatego, że jest jej niewygodnie, ale dlatego, że targają nią kolejne troski. 
— Bo przecież teraz wszystko może się zdarzyć — kontynuowała apatycznie. — Planowo dzieci mają się urodzić dopiero za dwa miesiące, ale bliźniaki często są wcześniakami… Będą takie maleńkie. — Z niedowierzeniem pokręciła głową. — Zresztą wiesz, że ja nadal sobie tego nie wyobrażam? Jak poradzimy sobie z dwójką niemowlaków na raz. Karmienie, nocne wstawanie, usypianie. Boję się, że fizycznie nie damy rady. — Głos jej się załamał, spuściła wzrok, jakby chcąc ukryć bezsilność. 
Ale przed Stephanem niczego nie musiała ukrywać. Momentalnie objął partnerkę ramieniem i zaczął uspokajająco gładzić po plecach. 
— Przecież zawsze sobie radziliśmy — pocieszył. — Dlaczego niby teraz miało być inaczej? 
— Nie wiem — przyznała. — Jednak to nie oznacza, że będę się mniej martwić. Wręcz przeciwnie. Patrzę na ciebie, na mnie i coraz dobitniej dociera do mnie, że mamy te czterdzieści dwa lata. Nie dwadzieścia, nawet nie trzydzieści. Tylko czterdzieści. 
— I co to zmienia? — zapytał szczerze zdziwiony. — Będziemy mniej kochać bliźniaki, mniej się nimi zajmować?
Westchnęła głęboko. Spojrzała na odbijającego piłkę Timotiego, na śmiejącą się Manoline, a w jej oczach pojawiła się nutka tęsknoty. 
— Po prostu boję, że przez to za nimi nadążymy — wyszeptała tak cicho, że ledwo było ją słychać. 
A Stephane po raz kolejny tego dnia poczuł niepokojący ból w kręgosłupie. 


* Michał Winiarski — były już przyjmujący, kumpel Stephana z czasów zawodniczych. Przechodził przez wieczne problemy z kręgosłupem, by w końcu zakończyć karierę dwa sezony temu, gdy okazało się, że dalsze granie grozi mu nawet wylądowaniem na wózku. 


Okej, ten rozdział idealny nie jest. Mam nawet idiotyczne wrażenie, że jest wyjątkowo ciężki ( z wyjątkiem drugiej części). Mam jednak nadzieję, że to tylko moje urojenia i wam rozdział się podobał. Szczególnie, że jego pojawienie się nie było stuprocentowo pewne. Ale cyrk jedzie dalej, co nie?
Ogólnie to zapraszam was na pierwszy rozdział opowiadania Time Wrap. Miał pojawić się dopiero w środę, ale z różnych powodów udało mi się go napisać dobry tydzień wcześniej. 
To tyle. Z niecierpliwością czekam na wszystkie komentarze ( z którymi ostatnio jest jakby słabiej ;( ) i z góry za wszystkie dziękuję. 
Pozdrawiam



6 komentarzy:

  1. Dzisiaj jestem na czas! ^^
    Czyli Shoe zdecydował się na poważny krok w swojej relacji z Mayą. To tylko udowadnia, jak ważną jest dla niego osobą. Jednak spokoju nie dają mi jego wątpliwości poprzednim razem, ponieważ wątpię, że to było zwykłe tchórzostwo. Dlatego z niecierpliwością oczekują dalszych losów tego wątku :) Bo ogólnie lubię tą parę razem. Dogadują się i widać, że Maya jest nim zauroczona od dawna. Tylko pytanie, czy Shoe tak na prawdę odwzajemnia jej uczucia, czy tylko chce "podgrzać" te sprzed kilku miesięcy, bo ewidentnie już wcześniej wpadła mu w oko.
    Dalej mi się serce kraje gdy czytam o rozpaczy Isaaca. Chłopiec nawet nie czuje bólu, który sam sobie zadaje :( Sądzę jednak, że wyjazd do Argentyny może pomóc w jego ponownym otwarciu się na świat. Nowi ludzie, nowe miejsce. Oczywiście są obawy jak zareaguje rodzina Nat, chociaż mam nadzieję, że podejdą do tego rozsądnie i przywitają Isaaca w gronie swojej rodziny. Trudno nazwać Nat jego macochą, bo to zbyt brzydkie słowo. Ja bym ją określiła mianem przyjaciółki, bo przecież ważne aby rodzice czy przybrani rodzice byli dla dzieci przyjaciółmi, aby czuły one wsparcie i zaufanie. Nie nazywałabym jej jeszcze przybraną matką, w ogóle nie użyłabym słowa "mama" bo mogłoby to bardzo zranić Isaaca. W końcu dla niego mama była jedna.
    Joyce to rzeczywiście rudy świr ^^ :D Taka pozytywnie zakręcona, która widzi świat w kolorowych barwach. Z chęcią przeczytałabym o rodzinnym obiadku u rodziny Wrona. W końcu Andrzej "poznał" jej rodziców, więc to normalne, że chciałby aby to zadziałało w drugą stronę. Na pewno z dumą przedstawiłby rodzinie swoją ukochaną :) Ale oczywiście nie dziwię się, że Joyce spanikowała. W końcu chciałaby wypaść jak najlepiej :) Swoją drogą ... chciałabym zobaczyć Wronę na rolkach hahaha.
    Aj Stephan. To typowy facet! Boli, boli, umiera i tak dalej, ale nie ma mowy o lekarzu! Dopiero Stephanie musiała strzelić przysłowiowym fochem, aby się ogarnął. Plecy to w końcu nie są przelewki! Scena z łóżeczkami rozbawiła mnie wręcz do łez! A raczej ich teksty, które są tu mistrzowskie :D
    Pozdrawiam! Miłego tygodnia ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Shoe i Maya , no niby wszystko jest super. Chłopak w końcu zdecydował się posunąć o krok dalej. Czuje motyle w brzuchu itp. Ale ja mimo że niby do siebie pasują. I nawet lubię ich dwójkę razem. Nie mam pojęcia co myśleć. Czy to prawdziwe że strony Shoe ? Czy jednak nie do końca?
    No mam mętlik w głowie i czekam dalej 😉
    Isaac nadal nie potrafi dojść do siebie. Co jest jak najbardziej zrozumiałe. I za pewne upłynie jeszcze mnóstwo czasu . Zanim zacznie normalnie funkcjonować. Mam wrażenie że ta podróż do Argentyny trochę mu pomoże. I mam nadzieję że się nie mylę. Bo ciągle pęka mi serce jak o nim czytam.
    Joyce i Andrzej😍 no tutaj to już jest slodko i uroczo. I liczę że nic się nie zmieni. Kocham ich razem . Są moją ulubioną parą tutaj 😊
    Stephan jak to facet o lekarzu nie chce nawet słyszeć . Dobrze że żona ma na niego duży wpływ. Bo jeszcze mogłoby się to skończyć nieciekawie.
    Stephanie nadal dręczą wątpliwości i obawy . No i nie dziwię się jej. Ale jestem pewna że poradzi sobie znakomicie. Pozdrawiam i czekam jak zawsze 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze Ci powiem, że po przeczytaniu poprzedniego rozdziału myślałam, że Shoe stchórzył z powodu tego, że jednak coś czuje do Nico, a taką sytuacją kompletnie mnie zaskoczyłaś. Jak widać dziewczyna jednak nie jest mu obojętna i zdecydował się przenieść ich relację o poziom wyżej :) Maya jest w nim totalnie zakochana i Shoe w niej chyba też... No właśnie, ale kurczę, czy aby na pewno? Cały czas z niecierpliwością czekam na to, aby sprawa relacji Nico i Shoe się wyjaśniła haha :D
    Isaac :( Wciąż bardzo mi smutno, gdy o nim czytam... Mimo tego, że od śmierci Danielle minęły trzy tygodnie chłopiec dalej nie może poradzić sobie z jej stratą, co absolutnie mnie nie dziwi. W końcu Danielle była jego ukochaną mamą... Wprawdzie robi małe postępy, ale przed nim jeszcze długa droga do tego, aby ponownie otworzył się na świat i ludzi. Każdy przeżywa swoją żałobę inaczej i nie dziwi mnie to, że Isaac tak reaguje... W końcu ma tylko osiem lat :( Przed Samikiem i Natalii wyjątkowo ciężkie zadanie, ale jestem pewna, że sobie poradzą. Ten wyjazd do Argentyny może znacznie pomóc, choć wiadomo, pewne obawy są. Ale... Zawsze warto próbować, a nuż się uda! :) Oby Isaac uporał się ze swoim bólem oraz ze stratą Danielle, choć zdaję sobie sprawę z tego, że będzie to niezwykle ciężkie :( Ale Danielle na pewno nie chciałaby jego smutku... :)
    Joyce i Andrzej <3 Ja ich totalnie uwielbiam razem :) Są naprawdę uroczą i zwariowaną parką, wprost nie da się ich nie lubić :) Kobieta obawia się spotkania z jego rodziną, to zrozumiałe, ale... Jak można jej nie polubić haha? :D Jestem pewna, że rodzice Andrzeja w pełni ją zaakceptują :)
    Stephane nawet nie chce słyszeć o lekarzu, ale Stephanie ma rację. Nie ma co bagatelizować takich objaw! Wyjdzie mu to tylko na dobre i nie będzie przysparzał żonie zmartwień ^^ I może uda mu się jakoś skręcić te łóżeczka haha :D
    Czekam z niecierpliwością na nowość i życzę weny :)
    I przy okazji zapraszam raz jeszcze do mnie, na dwie skoczne nowości ^^
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogromnie zaskoczyła mnie decyzja Sharona o zaproszeniu Mayi na randkę, a już zwłaszcza jej przebieg. Tym razem Evans postanowił zaryzykować i pójść na żywioł. Wygląda na to, że po chwilowych wątpliwościach, zdecydował się na poważny krok w dalszych relacjach z dziewczyną.
    Chyba powoli można wnioskować, że to wszystko podąża w kierunku ich związku.
    W życiu bym się nie spodziewała takiego obrotu sprawy. Zwłaszcza po jego ostatnim zachowaniu.
    Zobaczymy, jak to wszystko między nimi będzie wyglądać dalej, a przede wszystkim jak na takie rewelacje zareaguje Nicolas. Wątpię, że będzie zadowolony...
    Issac nadal nie potrafi pogodzić się ze śmiercią Danielle. Odcinając się praktycznie od rzeczywistości. Nie można mu się dziwić, jednak trudno jest z obojętnością patrzeć na jego cierpienie. Nic więc dziwnego, że Samic i Natali robią wszystko, aby mu pomóc. Szkoda tylko, że jak na razie nie przynosi to żadnych rezultatów. Na wszystko jednak potrzeba czasu. Może ten pobyt w Argentynie mu pomoże? Zmieni otoczenie, pozna nowe miejsca. Zajmie czymś swoje myśli i nie będzie się skupiał tylko na przeżywaniu żałoby po mamie. Mam nadzieję, że chłopiec w końcu stanie na nogi i w jego życiu zagości, jeszcze spokój i szczęście.
    Związek Joyce i Andrzeja wstąpił w sielankową fazę. Wszystko układa się im bez zarzuty i są razem bezgranicznie szczęśliwi. Oby ten stan trwał, jak najdłużej. Żadnemu z nich nie są potrzebne kolejne problemy czy zmartwienia.
    Jestem też pewna, że rodzina Andrzeja na pewno polubi Joyce. Jest w końcu wspaniałą, mądrą i dobrą kobietą, a co najważniejsze uszczęśliwia Andrzeja.
    Stephane naprawdę nie powinien ignorować swoich problemów z plecami. Lepiej wszystko dokładnie sprawdzić niż czekać, aż stan może się pogorszyć. Dlatego Stephanie ma w tej kwestii pełną rację. Oby więc posłuchał żony i wybrał się do tego lekarza.
    Zwłaszcza, że już niedługo będzie potrzebował sporej energii przy zajmowaniu się bliźniakami. O które Stephanie nadal się martwi. Choć ja jestem przekona, że ze wszystkim sobie świetnie poradzą.
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział. 😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaka zmiana u Sharona. Po poprzednim rozdziale sądziłam, że nic z tego nie będzie, a tu proszę! Niemałe zaskoczenie. Widać, że siatkarz chce zaangażować się w tą relację, ale jestem ciekawa czy im się uda... W końcu wróci Shoe do Polski, a Maya raczej za nim nie przyleci.
    Nadal szkoda mi Issaca, bo wciąż mocno przeżywa śmierć mamy. Nie dziwię się Samikowi i Nat, że nie wiedzą jak do niego dotrzeć, bo młody kompletnie zamyka się na świat. Już miałam nadzieję, że będzie lepiej, kiedy zapytał o Argentynę, ale niestety... Okazało się, że to jednak nie ten moment. Rozumiem, że nie czuje się pewny, ale z drugiej strony skąd to pytanie? Nat od zawsze okazywała mu dużo miłości i powinien mieć pewność, że jest kimś ważnym dla niej. Nie synem, ale naprawdę kimś ważnym.
    U Joyce i Andrzeja sielanka trwa w najlepsze. Zupełnie nie rozumiem obaw dziewcyzny przed poznaniem rodziców Wrony, bo on zdecydowanie miał gorzej, jak sam zdążył zauważyć. Na pewno żadnej katastrofy z tego nie będzie, a przynajmniej mam taką nadzieję.
    Uzasadniony jest strach Stephanie oi zdrowie męża i oby Stephane posłuchał żony. W jego wieku takich objawów nie można ignorować, a mając na uwadze kilka lat noszenia na rękach dzieci powonien czym prędzej iść do lekarza.
    Do następnego! 😄

    OdpowiedzUsuń
  6. I Shoe niechcący odsunął Nico na drugi plan, a nawet nie wiem czy przypadkowo nie zamknął go gdzieś w przeszłości i przypomina sobie tylko o nim, kiedy chłopak zadzwoni. Widać, że znalazł dziewczynę swoich marzeń, ale już widzę cierpienia młodego Antigi (za dużo lektury XD) Przykro trochę, ale tak musiało być. Jeżeli chodzi o Issaca to mam ochotę wyciągnąć go z tego świata, który zna tylko on. Przeżywam mocno jego sytuację, ale nie może się poddawać, bo ojciec i jego partnerka widzę w nim cały swój świat. O Joyce i Andrzeja nie mam się co martwić, bo uwielbiam ich ciągły spokój, niż jakieś niepotrzebne kłótnie, rozstania i płacz w kącie, niech im się tak dalej żyję. Natomiast Stefan powinien lecieć jak na skrzydłach do lekarza, bo jak małe dzieci przyjdą na świat to nie zrozumieją dlaczego tatuś ich nie chce nosić. Czekam na więcej i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Netka Sidereum Graphics