sobota, 24 listopada 2018

Rozdział 43

Ciche skrzypnięcie przedarło się do podświadomości Sharone. Atakujący jęknął cicho, podciągnął koc pod brodę i obrócił się z zamiarem ponownego zaśnięcia. Wybrał jednak złą stronę obrotu, bo wystarczyło, by lekko się przechylił, a gwałtownie spadł z swojego posłania i zaliczył bliskie spotkanie trzeciego stopnia z podłogą. 
To w końcu przekonało go, by łaskawie otworzył oczy. Zmęczonym spojrzeniem rozejrzał się wokół i ze zdziwieniem stwierdził, że jest w jakimś niezbyt dużym, dobrze doświetlonym salonie. Nie w swoim. Mama nigdy nie tolerowała porcelanowych słoników na komodach.
Zorientował się przy okazji, że spadł z czyjejś kanapy. 
Potarł dłonią czoło, nieudolnie próbując sobie  przypomnieć, co takiego robił poprzednie dnia. Jednak sądząc po tępym bólu głowy i uczuciu suchości w ustach, spożył wystarczająco alkoholu, by stracić pamięć. 
− Nareszcie wstałeś. 
Podniósł gwałtownie głowę, słysząc doskonale znany, dźwięczny głos. W drzwiach do salonu stał nie kto inny, tylko Maya we własnej osobie. Ubrana w lekko wyciągnięty dres, opierała się o framugę drzwi, a na jej twarzy błąkał się nieśmiały uśmiech. 
− Co takiego zrobiłem, że wylądowałem na twojej kanapie? – zapytał Shoe, czując jak jego kręgosłup błaga o litość. 
− Trochę za dużo wypiłeś – wyjaśniła. – Nie byłbyś wstanie sam dotrzeć do domu, więc zostałeś tutaj. Mam tylko nadzieję, że nikt nie zrobił ci zdjęcia, bo inaczej będziesz miał przechlapane u swoje trenera. 
Evans mimowolnie prychnął śmiechem. Z trudem podniósł się z ziemi, ale zamiast wstać, znów usiadł ciężko na kanapie. 
− Dzięki, że mnie przenocowałaś – mruknął, przeczesując dłonią włosy. – Mam nadzieję, że nie narobiłem żadnych głupot. 
− Na szczęście nie – uspokoiła go. – Jakby co, to w łazience masz kilka potrzebnych rzeczy. Ogarnij się, a potem zjemy śniadanie – dodała po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła w kuchni. 
Sharonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zebrał się w tempie ekspresowym i już dziesięć minut później siedział przy kuchennym stole, pożerając jedną z najlepszych jajecznic w życiu. Naprzeciw niego, Maya powoli jadła swoją porcję, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od siatkarza. 
− Ktoś do ciebie pisał – powiedziała niespodziewanie. – W nocy, gdy spałeś. Nie wyciszyłeś telefonu, więc go zabrałam, by cię nie obudził. – Wyciągnęła z kieszeni komórkę i lekkim ruchem ręki przesunęła ją w kierunku Evansa. 
Zmarszczył ze zdziwieniem brwi, przełknął szybko duży kawałek boczku po czym włączył telefon i pobieżnie przebiegł wzrokiem po ekranie. 
− To tylko Nicolas. −Lekceważąco machnął ręką. – Pyta, jak tam impreza i czy ma urządzić podobną na moje urodziny. 
− I co mu odpowiesz? 
− Że jeszcze żyję, ale jeśli wrócę do formy, to moje urodziny wypadną planowo na kadrze, więc z dzikiej imprezy nici. No chyba, że chce mieć na pieńku z własnym ojcem. 
Maya zachichotała wdzięczne. Następnie odsunęła od siebie talerz, podparła głowę na rękach i uważnie przyjrzała się atakującemu. 
− Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że wróciłeś – stwierdziła niespodziewanie. – Wyjechałeś do Europy i przez dobre osiem miesięcy prawie nie mieliśmy ze sobą kontaktu. 
− Tak jakoś wyszło. – Beznamiętnie wzruszył ramionami. – Pierwszy sezon w profesjonalnej lidze… To było coś niesamowite. Wszystko było dla mnie nowe. Nie tylko miasto, czy ludzie, ale choćby treningi, wielkość hal, kibice. Przepraszam, że zapomniałem. – Posłał dziewczynie jeden z najmilszych uśmiechów. 
Ona również się uśmiechnęła. Przysunęła się bliżej stołu, pochylając się nad blatem, by móc spojrzeć chłopakowi prosto w oczy. 
− Ja nie byłam lepsza – przyznała. – Życie w Kalifornii pochłonęło mnie całkowicie. Ale teraz najważniejsze jest to, że znów się widzimy. I że całkowicie o sobie nie zapomnieliśmy. – Przykryła swoją dłonią jego. 
Przełknął nerwowo ślinę. Ich twarze dzieliło może piętnaście centymetrów. Był wstanie policzyć brązowe plamki na szarych oczach Mai. Oddychał płytko, czując, jak serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Świat wokół jakby zwolnił, prawie się zatrzymał. 
Maya znów przysunęła się bliżej. Z piętnastu centymetrów zrobiło się pięć. Sharone dosłownie czuł na skórze jej oddech. 
I nagle coś w nim drgnęło. Poderwał się jak oparzony, wprawiając dziewczynę w kompletne zaskoczenie. 
− Pozmywam naczynia – powiedział, zgarniając szybko obydwa talerze. 
− Oh… − Kanadyjka momentalnie zmarkotniała. – Pewnie, luzik. Jakbyś czegoś potrzebował, będę w salonie. − Wstała od stołu, a potem wyszła, zostawiając Sharona samego ze swoimi myślami. 

***

− Isaac, proszę spróbuj coś zjeść. – Samik posłał synowi błagalne spojrzenie. – Chociaż jedną kanapkę. 
Chłopiec był jednak nieugięty. Zacisnął zęby, skrzyżował ręce na piersi, a pusty wzrok wlepił w blat stołu. Już sam fakt, że przy nim siedział, był sukcesem. Cały poprzedni dzień i pół obecnego, przesiedział w swoim pokoju, wychodząc tylko do toalety. Przez kilkanaście godzin w ogóle nikogo do siebie nie dopuszczał, a gdy w końcu pozwolił wejść tacie, to i tak go nie słuchał. Ani jego, ani Natalii, która również próbowała porozmawiać z młodym. Co by nie mówili, czego by nie zrobili, on siedział na łóżku, ze skrzyżowanymi nogami i beznamiętnym spojrzeniem wpatrywał się w ścianę.
− Może chcesz płatki? – desperacko zaproponowała Nat. – Albo grysik? Zrobię ci grysik, okej? 
Ale w odpowiedzi, Isaac jedynie beznamiętnie wzruszył ramionami. 
Guillaume zerknął na partnerkę zrozpaczonym wzrokiem. Naprawdę zaczynały mu się kończyć pomysły. Dla syna zrobiłby wszystko, ale jak miał poradzić sobie z faktem, że nie wie nawet, co zrobić. Od momentu, gdy młody dowiedział się o śmierci mamy, nie odezwał się nawet słowem. Zamknął się we własnym świecie i nikogo do siebie nie dopuszczał. 
− To ja zrobię ten grysik – postanowiła Natalii po czym wstała od stołu, zostawiając narzeczonego z jednym, teoretycznie prostym zadaniem: 
Miał jakoś dotrzeć do syna. 
Odetchnął głęboko, nerwowo przeczesując włosy. Jeszcze raz przyjrzał się uważnie Isaacowi.  Pochylił się nad stołem, uniósł dłoń i jakby odruchowo odgarnął brązowy kosmyk z czoła chłopca. Miał nadzieję, że to wywoła jakąkolwiek reakcje. 
Ale on nawet nie drgnął. Spojrzenie nadal miał puste, dosłownie wyprane ze wszelkich emocji. 
Przyjmujący zacisnął zęby. Bił się z własnymi myślami, nie mając pojęcia, co zrobić. Nikt nie mógł przygotować go do tej rozmowy, nikt nie mógł jej nawet przewidzieć. 
− Ja… wiem, że jest ci ciężko – zaczął niepewnie. – Każdemu by było. Ale musisz jeść, skarbie. Choć trochę, bo inaczej zachorujesz. 
Znów zero reakcji. 
− Mama na pewno chciałaby żebyś jadł – kontynuował powoli. – Najważniejsze było dla niej, twoje dobro. Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie, to zrób to dla niej. 
Niespodziewanie Isaac podniósł wzrok. W jego oczach, siatkarz dostrzegł nierealną wręcz rozpacz i niedowierzenie. 
− Nic nie wiesz o mamie – wychrypiał, a potem zsunął się z krzesła i podreptał z powrotem do swojej sypialni. 
Samika zatkało. Wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno siedział młody i bezgłośnie ruszał ustami. Jego mózg nieudolnie próbował przetworzyć, co właśnie się stało. 
W końcu do niego dotarło. Przeklął pod nosem, a potem odwrócił głowę, by spojrzeć z rezygnacją na Natalii. 
− Co powiedziałem nie tak? – zapytał. 
Kobieta uśmiechnęła się smutno. Jeszcze raz przemieszała grysik, a potem przelała go do niewielkiej miseczki. 
− Nie powinieneś mówić, co chciałaby Danielle – wyjaśniła. – Myślę, że do niego jeszcze nie dotarło, że Danny nie żyje. Była dla niego najważniej i teraz może nas postrzegać jako osoby, które próbują ją zastąpić – dodała, a potem wzięła miskę i skierowała się do pokoju Isaaca. 
− Oh. – Siatkarz został sam. Zgarbił się nieznacznie, zdając sobie sprawę z tego, że Nat ma rację. Powinien bardziej uważać na słowa, ale skąd mógł wiedzieć, że chłopiec tak zareaguje. Nie był przecież jasnowidzem, choć w tamtym momencie bardzo, bardzo żałował, że nie ukończył choćby krótkiego kursu psychologicznego. Wystarczyłoby nawet by przeczytał jakąś książkę, a już miałby większe pojęcie o tym, co robi. 
Po chwili, Natalii wróciła do kuchni. Stanęła za narzeczonym, objęła go za szyję i czule pocałowała w czubek głowy. 
− Udało mi się namówić młodego by trochę zjadł – powiedziała, nieznacznie przymykając oczy. – Może to niezbyt wiele, ale zawsze coś. 
Guillaume spojrzał na nią z niedowierzeniem. 
− Jak ty to robisz – jęknął cicho, zaciskając palce na kubku z kawą. – Teoretycznie to ja jestem ojcem Isaaca, ale mam wrażenie, że ty rozumiesz go zdecydowanie lepiej. 
Mruknęła coś po hiszpańsku, ale Samik nie mógł usłyszeć, co dokładnie. Zresztą i tak nie miałby pewności, czy by zrozumiał. Po tylu latach znajomości, Nat nadal potrafiła zaskoczyć go wyrażeniami, które słyszał pierwszy raz w życiu. 
− Może jakiś wrodzony instynkt macierzyński. – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem, po prostu odruchowo czuję, co jest dla niego dobre. 
− A on się na to zgadza – mruknął z rezygnacją przyjmujący. – Mnie nawet nie chce słuchać. 
− Pamiętaj, że nadal jest w szoku. Jego zachowania na pewno nie będą racjonalne. 
Znów westchnął głęboko. Niby o tym wiedział, ale i tak czuł się fatalnie. Danielle nie żyła, a on nie potrafił dotrzeć do własnego syna. 
Nagle w mieszkaniu rozległ się cichy płacz Justin. Samik momentalnie poderwał się na równe nogi, ale zaraz poczuł dłoń narzeczonej na ramieniu. 
− Ja pójdę – szepnęła po czym zniknęła w ich wspólnej sypialni. 
Mężczyzna z rezygnacją opadł na krzesło. Wlepił wzrok w podłogę, nieudolnie próbując zmusić mózg do pracy. Jednak nie był wstanie tego zrobić. 
W końcu zirytowany do granic możliwości, wstał od stołu i postanowił pójść na żywioł. Ruszył w stronę pokoju młodego, już nawet nie myśląc nad tym, co powinien powiedzieć. Co będzie to będzie, jakoś na pewno dadzą radę. 
Ostrożnie nacisnął klamkę i powoli zajrzał do środka. Cicho odetchnął z ulgą, gdy zobaczył Isaaca, który siedział na łóżku po turecku, z prawie pustą już miską na kolanach. Jeśli nie nakarmił grysikiem gołębi za oknem, to naprawdę robili postępy. 
Samik podszedł bliżej i niepewnie usiadł obok syna. Przez chwilę milczał, zbierając się w sobie, by w końcu zapytać: 
− Jak się czujesz? 
Jednak chłopiec nawet nie podniósł głowy. Zamknięty we własnym świecie, wydawał się nie zauważać obecności ojca. 
− Mogę coś dla ciebie zrobić? – pytał dalej Guillaume. – Cokolwiek? Wiem, że jest ciężko, ale jak coś, to mogę tu siedzieć cały dzień. Nie chcę po prostu byś był teraz sam. 
Nadal żadnej reakcji. 
Mężczyzna westchnął głęboko, a potem wstał ostrożnie, podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Przez chwilę wpatrywał się w idących po chodniku ludzi, by w końcu odwrócić się i uważnie przyjrzeć się wiszącej nad biurkiem tablicy. To właśni na niej, w równiutkich rzędach powieszone były kolorowe karteczki z różnymi, zarazem fizycznymi jak i chemicznymi, które kiedyś Danny miała wyjaśnić synowi. 
Ale nigdy tego nie zrobi. 
− Mama nie umarła – odezwał się niespodziewanie Isaac. – Nie mogła umrzeć. Obiecała mi, że wróci. Zawsze dotrzymuje obietnic. – Zacisnął wściekle pięści, a jego oddech przyspieszył. 
Samik przełknął nerwowo ślinę. Znów usiadł obok chłopca, z niecierpliwością czekając na kolejne słowa. 
Jednak one nie nastąpiły. Chłopiec wpatrywał się w swoje dłonie, drżał nieprzyzwoicie, w jego oczach zaczęły pojawiać się łzy. Wcześniej blade policzki, zarumieniły się nieprzyzwoicie, kontrastując przetłuszczonymi włosami, chaotycznie opadającymi na ramiona. 
− Isaac…? – Guillaume z przerażeniem przyglądał się synowi. 
Niespodziewanie młody wybuchnął głośnym szlochem. Podkulił kolana pod brodę, jednocześnie chowając twarz w ramionach. Płakał rozpaczliwie, z trudem łapią kolejne hausty powietrza. 
Przyjmując działał instynktownie. Natychmiast objął Isaaca ramieniem i przyciągnął do siebie. Zaczął uspokajająco gładzić go po plecach, jednocześnie kiwając się to w przód, to w tył.  Widząc syna w takim stanie, sam miał ochotę się popłakać. Wiedział jednak, że właśnie dla niego musi być silny. 
Nic jednak nie mówił. Może i pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji, ale podświadomie czuł, że żadne słowa nie będą teraz pasować. Musiał po prostu być. 
− Mama mnie nie zostawiła, nie mogła… − powtarzał jak w amoku Isaac. – Mówiła, że wróci, obiecała… Nie zrobiłaby tego… Nie umarłaby, po prostu nie… 
Samik jeszcze mocniej przytulił syna. Pozwolił, by młody wtulił się w jego pierś, by schował się w jego ramionach. Chciał ochronić go przed całym złem tego świata, ale pewnych rzeczy nie był wstanie zrobić. 
Jednak było coś, co mógł zrobić, a co było w tym momencie najważniejsze. 
− Pamiętaj, że jestem przy tobie – wyszeptał, czule całując synka w czubek głowy. – Cały czas jestem przy tobie. 

***

Stephane wytarł włosy ręcznikiem, oparł się o umywalkę i uważnie przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Jak na swój wiek, nie wyglądał źle. Owszem, tu i tam pojawiały się pierwsze zmarszczki, szczególnie na czole, ale akurat tych dorobił się na własne życzenie, zostając trenerem. Już dawno stracił swoją zawodniczą masę, jednak wyglądał bez niej lepiej, a przynajmniej takie było zdanie Stephanie. 
I chyba irytował go jedynie fakt, że powoli zaczyna łysieć na czubku głowy. Ale i to był wstanie przeżyć, po prostu starając się, by zdjęcia robiono mu jedynie od  przodu. 
Westchnął głęboko, przecierając dłonią zmęczone oczy. Jeszcze nie dawno, zupełnie nie zwracał na to wszystko uwagi, ale odkąd dowiedział się, że znów zostanie ojcem, jakby mimowolnie zaczął szukać u siebie oznak starzenia. Miał w końcu czterdzieści dwa lata.
Na początku nie specjalnie się tym przejmował, nie rozumiał wręcz obaw żony, co do wieku. Jednak z każdym kolejnym tygodniem, podświadomie coraz bardziej się martwił. W wolnych chwilach, siedząc na lotniskach albo w autokarach w czasie Ligii Narodów, wyszukiwał w Internecie historie innych par, które późno zostały rodzicami. Większość miała szczęśliwe zakończenie i to napawało go dodatkowym optymizmem. 
Mimo tego wraz z śmiercią Danielle pojawiły się kolejne wątpliwości. 
Pokręcił gwałtownie głową, chcąc odegnać negatywne myśli. Wziął głęboki oddech, wyprostował się dumnie, a potem sprężystym krokiem opuścił łazienkę i udał się do sypialni. 
Stephanie już od dawna tam była. Siedziała na łóżku, podparta kilkoma poduszkami i w skupieniu czytała jakąś książkę.
Stephane usiadł obok, zerknął na tytuł i uśmiechnął się mimowolnie. 
− Kolejny kryminał? – Uniósł kpiąco brew. – Nie powinnaś czytać czegoś o wychowaniu bliźniaków? 
− Twierdzisz, że jestem wyrodną matką? – zapytała, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od tekstu. 
Trener cicho parsknął śmiechem. Przygryzł w zamyśleniu wargę, zawahał się na moment, ale w końcu położył się, ostrożnie kładąc głowę na kolanach żony. 
− Chcę ci przypomnieć, że masz ciężki łeb – powiedziała z nutką ironii w głosie. 
− To już nie mogę porozmawiać z własnymi dziećmi? 
− Nie, gdy ma się tak dużą czaszkę. I nie, gdy się czymś martwisz. – Zamknęła książkę, poprawiła poduszki pod plecami, a potem zmierzyła męża cierpkim spojrzeniem. – Mów, co cię gryzie. 
Zacisnął usta w wąską kreskę. Delikatnie pogłaskał okrągły brzuch żony, a gdy poczuł pod palcami nieznaczne ruchy maluchów, na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech. 
− Chodzi o Danielle – mruknął. 
− Mogłam się domyśleć… 
− Myślałem o jej pracy. Tej ostatniej. Przyjęła ją, by zabezpieczyć Isaaca. Zrobiła to dla niego i dzięki temu, młody ma zapewnioną dostatnią przyszłość.
− I? – Stephanie nie bardzo rozumiała do czego dąży mężczyzna. 
− I po prostu zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby coś mi się stało – wyznał, nie patrząc żonie w oczy. – Jak sobie poradzicie, jeśli mnie zabraknie… 
− Nawet o tym nie mów – wycharczała, zaciskając palce na kołdrze. 
Westchnął cicho. Nieznacznie przesunął dłoń, tak by przykryła dłoń kobiety. Splótł swoje palce z jej, a ona głośno przełknęła ślinę. 
− Po prostu się martwię – szepnął. – Zastanawiam się, czy na pewno zrobiłem wszystko, co mogłem. 
Z irytacją przewróciła oczami. Widać było, że nie chce rozmawiać na ten temat. 
Przez głowę Stephana przeszła myśl, czy by jednak nie odpuścić. W końcu ze względu na dzieci, Stephanie nie powinna się denerwować. I choć na pierwszy rzut oka nie wydawała się być bardzo przejęte poruszonym tematem, to jednak jej oddech był urywany, a twarz pobladła nieznacznie. 
Ale trener wiedział, że nie zaśnie, jeśli tego nie obgadają. 
− Chcę tylko spać spokojnie – wyjaśnił. – Wiele lat temu zgodziłaś się porzucić pracę, by wyjechać ze mną do Włoch, poświęciłaś własną karierę dla naszej rodziny i nie wybaczyłbym sobie, gdybyś kiedyś została przez to na lodzie. 
Nerwowo przygryzła wargę. Odwróciła wzrok, jakby nie chcąc pooglądać mężowi w oczy. 
− Mamy ubezpieczenie…. – zaczęła bez większego przekonania. 
− Ale to nie są duże pieniądze. 
− Wiem – westchnęła cicho. – Jednak są. Do tego mój spadek, mieszkanie po moich rodzicach, które jest wynajmowane, nasze mieszkanie na Majorce, ten dom… W kryzysowej sytuacji, jakoś bym sobie poradziła. 
Zacisnął mocno zęby. Kobieta miała racje. Sytuacja wyglądała całkiem nieźle, ale on i tak nie miał wrażenie, że powinien coś jeszcze zrobić. 
Przewrócił się na plecy, jedną rękę podkładając pod głowę, a drugiej nie odrywając od brzucha Stephanie. Uśmiechnął się pod nosem, czując pod palcami ostre kopnięcie. 
− On, czy ona? – zapytał, wiedząc, że żona potrafi rozpoznać, które dziecko się rusza. 
− Młody. – Momentalnie się rozpromieniła. – Mała ucięła sobie drzemkę. W ogóle jest trochę mniej żywotna. 
− I mniejsza – przypomniał sobie. – Ciekawe, czy jej tak zostanie. 
Stephanie nie skomentowała tego. Uznała zapewne, że trudne rozmowy mają już za sobą, więc sięgnęła po książkę z zamiarem odstresowania się przed snem. 
Jednak Stephane nie zamierzał odpuszczać. Najpierw usiadł, potem przesunął się na swoją stronę łóżka, by w końcu położyć się obok żony i mocno objąć ją ramieniem. 
− Nie boisz się czasami? No wiesz, że coś mi się stanie? 
− Oczywiście, że tak – prychnęła. – Tak, jak ty boisz się o mnie. Tylko, że staram się o tym nie myśleć i tyle. 
Ze zrozumieniem pokiwał głową. Przymknął oczy i głębiej wtulił się w poduszkę. Przez kilka minut również próbował nie myśleć, ale coś średnio mu to wychodziło. Wcześniej nigdy jakoś się specjalnie nie zastanawiał co by było, gdy Stephanie nagle została sama. Wręcz przeciwnie, przede wszystkim bał się, że to on ją straci, że któregoś dnia obudzi się w świecie bez ukochanej. Takie myśli nachodziły go głównie w czasie sezonu reprezentacyjnego, gdy spędzał poza domem nawet trzy miesiące. Gdy leżał w pustym, hotelowym łóżku, kilkanaście tysięcy kilometrów od rodziny, nachodziły go najczarniejsze myśli. 
Ale przez siedemnaście lat małżeństwa nigdy nie wziął pod uwagę, że to on mógłby pożegnać się z tym  światem, zostawiając żonę samą. 
− Czasami mi się to śni – wyszeptała niespodziewanie. – Że giniesz. Najczęściej w jakimś wypadku. Zawsze potem zaczynam się martwić. Dlatego staram się o tym nie myśleć. Tak na wszelki wypadek, żeby się nie denerwować. 
Pokiwał ze zrozumieniem głową. Słowa kobiety miały sens i tak naprawdę sam przez długi czas starł się stosować podobną politykę. 
− Ale od wczoraj nie mogę się pozbyć z głowy czegoś innego – kontynuowała Stephanie. – Manoline niedawno skończyła dziesięć lat, Timo we wrześniu skończy dwanaście. A Isaac ma tylko osiem. I już stracił matkę. Po prostu… − przełknęła głośno ślinę. – Dotarło do mnie jakie to wszystko jest cholernie kruche. Nie mogę przeżyć tego, co spotkało Isaaca, ale jednocześnie… tak strasznie się cieszę, że to nie nasze dzieci muszą przez to przechodzi. 
− Rozumiem. – Uśmiechnął się smutno Stephane. – Teoretycznie obydwoje są już nastolatkami, ale dla mnie zawsze będą moimi maleństwami. – Pochylił się i delikatnie pocałował żonę. – Podobnie jak te maluchy. – Znów położył dłoń na jej brzuchu. 
Jednak Stephanie nawet się nie uśmiechała. Wpatrywała się mężczyznę jakby nostalgicznym wzrokiem, myśląc nad czym intensywnie. 
− Musisz mi coś obiecać, Stephane – szepnęła w końcu. – Nigdy ich nie zostawimy. Żadne z nas. Nigdy. 
− Zrobię wszystko, by tak było – obiecał. – Wszystko. 
A potem zgasił światło, objął ukochaną ramieniem i położył się spać obok kobiety, bez której nie wyobrażał sobie życia. 


***

Cmentarz, na którym odbył się pogrzeb Danielle, znajdował się zaledwie kilka przecznic od domu, w którym się wychowała. Choć za życia, kobieta stroniła od rodziny, to po śmierci została pochowana w starym, rodzinnym grobowcu, gdzie wcześniej spoczęło kilkunastu jej krewnych. Nie trzeba było wybierać nagrobka, rodzaju kamienia, czy zdobień – wystarczyło jedynie dokręcić jeszcze jedną tabliczkę. 
Na uroczystości nie pojawiło się zbyt wiele ludzi, ale też nie było pustki. Oprócz najbliższej rodziny, przyszło kilku bliższych i dalszych kuzyn, najbardziej zaufanych współpracowników, czy znajomych z przeszłości. Pojawił się też pewien sędziwy profesor fizyki, który wiele lat wcześniej uczył w miejscowym liceum i dostrzegł talent Danny. 
Zgodnie z wolą zmarłej, pogrzeb był wyjątkowo krótki. Przemówił jedynie ów profesor, by następnie starannie zapieczętowaną trumnę, włożyć do grobowca i zamknąć wejście. Wszystko trwało niespełna godzinę. 
Guillaume przyglądał się całej uroczystości trochę jakby z boku. Co chwilę zerkał to na śpiącą w wózku Justin, to znów na Isaaca, który nawet na krok nie odstępował Natalí. Choć od śmierci Danny minął prawie tydzień, to jej syn nadal żył zamknięty we własnym świecie. Odezwał się może ze cztery razy, nie wychodził ze swojego pokoju, a jadł tylko wtedy, gdy Nat go do tego przekonała. Ku zdezorientowaniu Samika, Isaac reagował tylko na słowa Natalí, prawie zupełnie ignorując ojca. 
Dlatego teraz kobietę oddała córkę narzeczonemu, a sama zajmowała się młodym.
− Spokojnie, skarbie, spokojnie − szeptała, ściskając dłoń chłopca. 
Gdy trumnę schowano i ostatecznie zakończono pochówek, większość gości ustaliła się w kolejce do rodziców Danielle, by złożyć im oficjalne kondolencje. Przed grobem zrobiło się pusto, więc Nat wzięła młodego i zaprowadziła bliżej, by mógł w samotności pożegnać mamę. 
Samik chciał pójść z nimi, jednak jakiś wewnętrzny głos powiedział mu, by tego nie robił. Co go tylko dodatkowo zirytowało. Z jednej strony cieszył się, że jego partnerka i syn mają tak doskonałe relacje, ale jednocześnie nadal nie rozumiał, co sam zrobił źle. Dlaczego Isaac nie chciał zaufać także jemu? Przecież za nim Danny zginęli, naprawdę dobrze się dogadywali, a siatkarzowi wydawało się, że udało mu się zbudować silną więź z chłopcem. 
Teraz jednak wychodziła na to, że trzy miesiące pracy poszły na marne. 
Westchnął głęboko, a potem zmęczonym wzrokiem potoczył po cmentarzu. Z gości znał jedynie rodzeństwo Stephana, bliżej tylko Joyce, która jednak towarzyszyła w tym momencie rodzicom. 
Rozejrzał się więc wokół, szukając przyjaciela. Zmarszczył ze zdziwieniem brwi, gdy zobaczył, że trener odłącza się od pozostałych i idzie w inną część cmentarza. 
Guillaume nie wahał się długi. Odblokował wózek Justin, a potem ruszył za Antigą. Pokonali kilka alejek, aż w końcu dotarli pod sam mur, do części, gdzie groby były malutkie, a smutek dosłownie ział z każdego kąta. 
Przyjmujący zdrętwiał nieznacznie. Odruchowo zerknął na śpiącą córkę, jakby sprawdzając, czy na pewno oddycha. Gdy upewnił się, że wszystko dobrze, podszedł do Stephana, który stanął przy jednym z nagrobków. 
− Dziwnie się czuję – mruknął, nawet nie spoglądając na siatkarza. – Przez ostatnie dwadzieścia lat przychodziłem tu za każdym razem, gdy byłem w Paryżu, a teraz okazuje się, że to było trochę bezsensu.
Samica zacisnął zęby. Nie musiał nawet patrzeć na płytę, by wiedzieć, że stoją przed mogiłą jednak nie zmarłego Nicolasa. 
− Trumna jest pusta? – wypalił bez większego zastanowienia. 
− Nie wiem. – Antiga beznamiętnie wzruszył ramionami. – Mam nadzieję, że tak. Bo chyba nie zdzierżylibyśmy pochowania czyjegoś dziecka. Ale i tak będziemy musieli w końcu usunąć ten grób. 
Guillaume ze zrozumieniem pokiwał głową. Przez kolejne kilka minut obydwoje milczeli, pustym wzrokiem wpatrując się przed siebie. Trener chyba wyłączył na chwilę mózg, za to przyjmujący myślał intensywnie nad własnym życiem. 
− Chyba nieźle sobie radzisz z Isaacem – odezwał się niespodziewanie Stephane. – Lepiej niż przypuszczałem. 
− Przynajmniej tak było – mruknął Samik. – Od śmierci Danny, młody zupełnie nie zwraca na mnie uwagi. Jedynie Nat potrafi do niego dotrzeć. 
Drugi Francuz w zamyśleniu podrapał się po brodzie. Chwilę minęło za nim odpowiedział, ale gdy już to zrobił, dał przyjacielowi do myślenia. 
− Może chodzi właśnie o Danielle? – zasugerował. – Isaac był z nią bardzo związany i jakoś wyczuwał to, że jego mama podchodziła do nas z dystansem. Zresztą nawzajem. A Nat… Nat starała się dostrzec w Danny pozytywne cechy, których my nie widzieliśmy. I pewnie Isaac to czuje. 
− Pewnie tak jest… − Guillaume niechętnie  przyznam mu racje. Coś w tym niewątpliwie było. Może nie prezentował otwarcie swojej niechęci do byłej partnerki, ale możliwe, że powiedział kiedyś coś, co sprawiło, że syn uznał, że wszyscy są przeciwko mamie. 
− Ale jest jeszcze coś, czego nie rozumiem – ponownie obudził się przyjmujący. – Dlaczego Danielle zostawiła wam Isaaca? A nie podrzuciła go rodzicom. Przecież wiedziała, że nadal się przyjaźnimy i musiała przewidzieć, że w końcu zacznę się czegoś domyślać. 
− Stephanie ma pewną teorię – zaczął ostrożnie Stephane. – Uważa, że Danny to wszystko zaplanowała. Wykryto u niej guza mózgu, chciała zabezpieczyć Isaaca. Gdy zmarła wcześniej…. Myślę, że powiedzielibyśmy ci o wszystkim. A ona nie chciała, by młody trafił do osób, których kompletnie nie zna. 
Samik spoglądał na niego zszokowanym spojrzeniem. Słowa trenera były wyjątkowo logiczne, miały sens. Jeśli było w nich choć ziarnko prawdy, to Danielle Antiga była lepszą matką niż się wszystkim wydawało. 
Przełknął głośno ślinę. Kątem oka zerknął nad linią nagrobków. Z tej odległości mógł dostrzec jedynie zarys sylwetki narzeczonej i syna. 
− Mam wrażenie, że czegoś nie zauważam – szepnął z rezygnacją. – Że czegoś nie robię. Chcę być dla niego najlepszym tatą na świecie. A wychodzi na to, że nie potrafię mu pomóc w najtrudniejszym momencie. 
− To nie tak – zaprzeczył gwałtownie Stephane. – Każdy przechodzi żałobę na swój sposób. On jak widać potrzebuje towarzystwa Nat i tyle. Ale jeśli wie i czuje, że i na ciebie może liczyć, to to wystarczy. Dzieciaki są mądrzejsze niż nam się wydaje. 
Guillaume uśmiechnął się nieznaczne. Jeszcze raz spojrzał na sylwetkę syna i poczuł jakąś dziwną ulgę. Może Antiga miał racje? Może nie było tak źle. 
Ale niezależnie od wszystkiego, zdał sobie sprawę z jednej istotnej rzeczy: 
Isaac był jego synem. A to było najważniejsze. 

***

Natalí nie mogła zasnąć. Przekręcała się z boku na bok, próbując znaleźć dogodną pozycje, ale wystarczyło, by zamknęła oczy, a już coś jej przeszkadzało. A to za ciepła kołdra, a to wiatr za oknem, a nawet głośny oddech Samika. Czuła się tak, jakby ktoś traktował ją delikatnymi kopnięciami prądu, które może i nie bolały, ale skutecznie doprowadzały do szaleństwa. 
W końcu się poddała. Usiadła na łóżku, zsunęła nogi na podłogę i założyła puchowe kapcie, które dostała od Teresy, a potem najciszej jak potrafiła, wyszła z sypialni. 
Olbrzymi dom pogrążony był w zupełnej ciszy. Stąpając powoli po drewnianej podłodze, Nat miała wrażenie, że  olbrzymia konstrukcja dosłownie oddycha, jakby była osobnym organizmem. Wiszące w korytarzu portrety przodków, wydawały się śledzić każdy ruch kobiety. 
Teoretycznie nie wiedziała, gdzie ma iść, ale w krótce okazało się, że nogi same niosą ją do małego pokoiku na końcu korytarza. Naciskając klamkę, nie myślała specjalnie, kierował nią po prostu instynkt macierzyński. 
Gdy Natalí weszła do środka, ten sam instynkt, jako pierwszy stwierdził, że coś jest nie tak. Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadzało. Pod oknem stał konik na biegunach, obok niego kolorowa skrzynia na zabawki, na ziemi leżała otwarta torba. 
Jednak łóżko, w którym powinien spać Isaac, było puste. Ktoś pościelił je starannie, a na poduszce położył złożoną w kostkę pidżamę. 
Na ułamek sekundy serce Nat przestało bić. Przerażające zimno ogarnęło całe jej ciało. Zrobiła jeden krok w tył, potem drugi, a krew dosłownie uderzyła jej do mózgu. 
Działała odruchowo. Jak szalona rzuciła się do najbliższego pokoju, potem do kolejnego, sprawdzając, czy młodego nie ma w środku. Gdy wszystkie okazały się puste, zbiegła na parter, zajrzała do kuchni, salonu, zagraconego gabinetu. Sprawdziła nawet wszystkie łazienki, starając się przy tym mimo wszystko zachować ciszę – wolała nikogo nie obudzić. 
Jednak Isaaca nigdzie nie było. 
Oddychając ciężko, wpadła do przedpokoju. Przestraszonym wzrokiem potoczyła po ścianach. Gdy jej spojrzenie padło na wieszak z kurtkami, a potem na szafkę na buty, jęknęła cicho. Doskonale wiedziała, czego brakowało. 
To ostatecznie przeciążyło szale. Nat pobiegła z powrotem na piętro, już kompletnie nie przejmując się snem pozostałych domowników. 
− Guillaume, obudź się, Isaac zniknął! – Jak tornado wpadła do sypialni. 
− Że co? –  Gwałtownie wybudzony ze snu przyjmujący, usiadł na łóżku i spojrzał na narzeczoną nieprzytomnym wzrokiem. – Jak to zniknął? 
− No normalnie! Nie ma go w jego pokoju, a z przedpokoju zniknęły jego kurtka i trampki. Po co miałby chodzić w nich po domu, musiał wyjść. A jest przecież środek nocy! 
To podziałało na mężczyznę jak kubeł zimnej wody. Poderwał się na równe nogi i za nim ktokolwiek zdążył zareagować, wypadł z pokoju, by potwierdzić słowa kobiety. 
Oczywiście całe to zamieszanie musiało obudzić pozostałych mieszkańców. Już pięć minut później wszyscy siedzieli w salonie, próbując jakoś ogarnąć zaistniałą sytuacje. 
− Podsumujmy wszystko jeszcze raz – Stephane oparł się o zagłówek jednego z foteli, starając się zachować stoicki spokój. – Ostatni raz widzieliśmy Isaaca na kolacji. Potem poszedł do swojego pokoju i nikt go nie widział? 
Pozostali zgodnie kiwnęli głowami. 
− Może ukrył się gdzieś w domu? – zasugerowała nieśmiało Joyce. – Ktoś sprawdzał pokój Danielle? 
− Tylko po co brałby ze sobą kurtkę. Nie, na pewno musiał wyjść. – Jej ojciec pokręcił z rezygnacją głową. 
− A ogród? Ktoś był w ogrodzie? 
− Może jest na strychu?
− Najlepszym miejscem do myślenia jest pracownia wuja Armanda. Mówię wam, Isaac na pewno tam jest – stwierdziła poważnie ciotka Madeline. 
− To niemożliwe. Pracownia jest zamknięta od dobrych dziesięciu lat. Nikt nie wie nawet, gdzie są klucze. 
− Trzeba koniecznie sprawdzić ogród… 
− Nawet jeśli wyszedł, to jak daleko mógł pójść? 
− Zależy od tego, kiedy wyszedł. 
− Przecież on ma tylko osiem lat! W środku nocy na pewno ktoś zwróci uwagę na samotnego chłopca, szlajającego się po ulicach. 
− Ogród… 
Natalí w otępieniu przysłuchiwała się nad wyraz żywej rodzinnej dyskusji, sama jednak nie odezwała się nawet słowem. Pustym wzrokiem wpatrywała się w swoje dłonie, a jej myśli pędziły jak oszalałe. Desperacko próbowała wymyśleć, gdzie mógł pójść młody, a jednocześnie wyrzucała sobie, że go nie dopilnowała, że ani ona, ani Samik, nie byli przy nim. Przecież Isaac miał tylko osiem lat i właśnie stracił matkę, potrzebował stałej obecności kogoś, komu mógł zaufać, kto by go przytulił, zapewnił, że wszystko będzie dobrze, że jest kochany. 
Jeszcze kilka miesięcy wcześniej jedyną taką osobą była mama. 
I nagle Nat olśniło. 
− Chyba wiem, gdzie jest Isaac! – Poderwała się kanapy i bez słowa wyjaśnienia ruszyła w kierunku przedpokoju.
− Natalí… 
− Guillaume, ty idziesz ze mną – zarządziła, zakładając leciutki płaszczyk. – Reszta niech dokładnie przeszuka dom, na wypadek, gdybym się myliła. I miejcie oko na Justin, dobrze? 
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Nikt nie zamierzał protestować. Stanowcze spojrzenie kobiety wystarczyło, by wybić z głowy wszelkie zastrzeżenia. 
Nie czekając na ich reakcje, Natalí wypadła w chłodną, czerwcową noc. Prawie biegiem ruszyła wzdłuż ulicy, w duchu modląc się, by miała rację. 
− Dokąd idziemy?! – krzyknął Samik, który ledwo nadążał za partnerką. 
− Zaraz zobaczysz! – odkrzyknęła, nawet na chwilę nie zwalniając. 
Niespełna pięć minut później stanęli przed wejściem na pobliski cmentarz. Nat zatrzymała się na moment, wzięła kilka głębokich wdechów, a potem pewnym krokiem przekroczyła bramę. Choć byłą tu tylko raz w życiu, to wydawała się doskonale znać drogę, nogi same niosły ją w odpowiednim kierunku. 
Jeszcze jedna alejka w prawo, jedna w lewo… 
W końcu stanęła  niespełna dziesięć metrów od grobowca rodziny Antiga. Po dwóch stronach alejki zamontowano latarnie, ale i tak widoczny był jedynie zarys krypty. 
I nie tylko krypty. Na małej, drewnianej ławeczce, leżała skulona w kłębek drobna postać, na której widok, Natalí poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. 
− Isaac… − Z ust Samika wyrwał się cichy jęk. Mężczyzna już chciał ruszyć w stronę syna, jednak narzeczona powstrzymała go w ostatnim momencie. 
− Ja pójdę – szepnęła. 
Przyjmujący zacisnął usta w wąską kreskę i niechętnie pokiwał głową. 
Nat posłała mu smutny uśmiech. Jeszcze raz odetchnęła głęboko po czym na drżących nogach podeszła do ławki. 
− Isaac? – szepnęła, przykucając obok. 
Chłopiec powoli podniósł głowę. Spojrzał na kobietę zaczerwienionymi, załzawionymi oczami, a jego usta wygięły się w podkówkę. 
− Chcę do mamy – załkał. 
− Wiem. – Delikatnie odgarnęła z jego czoła przetłuszczony kosmyk włosów. 
To wystarczyło, by Isaac znów wybuchnął głośnym szlochem. Skulił się na ławeczce, założył ręce za głowę i łkał żałośnie. Był zziębnięty i przemoczony, a jego ciało, mimo, że okryte kurtką, drżało nieopanowanie. 
Natalí usiadła obok, by szybko przytulić młodego. Pozwoliła, by wtulił się w jej pierś, by zacisnął palce na jej koszulce, sama uspokajająco gładząc go po plecach. 
− Ci… wszystko będzie dobrze – szeptała. 
Nagle poczuła, jak i ją ktoś obejmuje ramieniem. Guillaume nie zamierzał dużej czekać, tylko zamknął w szczelnym uścisku, dwie, z trzech najważniejszych osób w swoim życiu. 
− Będzie dobrze – powtórzył, czule całując synka w czubek głowy. – Jesteśmy przy tobie. 
Niespodziewanie Isaac podniósł głowę i spojrzał na swoich opiekunów. Choć łzy nadal spływały mu policzkach, to w jego oczach pojawiła się niesamowita determinacja. 
− Obiecacie mi coś? – wychrypiał. − Nie zostawicie mnie, dobrze? Obiecajcie, że nigdy mnie nie zostawicie.  – Jego ciałem znów wstrząsnął szloch.
Para wymieniła zaskoczone spojrzenia. Nie mieli pojęcia, co odpowiedzieć. Bardzo, bardzo chcieli obiecać chłopcu, że zawsze będą przy nim, ale tak naprawdę niczego nie mogli być pewni. Ich życie było równie kruche, co życie Danielle. 
Ale w końcu Samik zdecydował. Uśmiechnął się smutno i jeszcze raz cmoknął syna w czoło. 
− Obiecuję – wyszeptał. – Już zawsze będziemy przy tobie. Obydwoje. 



Z wielką przyjemnością przedstawiam wam już czterdziesty trzeci rozdział tego opowiadania. Pojawia się z tygodniowym opóźnieniem, ale za to jest prawie dwa razy dłuższy niż poprzedniem. Mam więc nadzieję, że się spodobał. 
Ogólnie to sporo ostatnio myślałam, analizowałam i doszłam do wniosku, że… Lucky One jedzie dalej! Zyskałam w tym tygodniu kilka dodatkowych godzin na pisanie, dodatkowo głowę mam nadal pełną pomysłów, więc żal byłoby już kończyć. Tak więc rozdziały nadal będą się pojawiać co tydzień, najczęściej w niedziele. A 5 grudnia pojawi się pierwszy rozdział na Time Wrap.
To tyle. 
Pozdrawiam

Violin

5 komentarzy:

  1. Maya jest wyraźnie zakochana, a przynajmniej zauroczona w Sharonie. Stara się spędzać z nim, jak najwięcej czasu i do maksimum wykorzystać ich wspólne chwile.
    Dziewczyna robi wszystko, aby się do niego zbliżyć o czym świadczy, chociażby ten niedoszły pocałunek. Była na pewno rozczarowana, gdy Kanadyjczyk się odsunął. Co swoją drogą bardzo mnie zaskoczyło, gdyż do tej pory sądziłam, że on także jest chętny do pogłębienia ich relacji. A tu taka niespodzianka. Coraz trudniej rozgryźć mi zachowanie Evansa i Nicolasa. Sama już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć i moja ciekawość odnośnie rozwiązania tej zagadki stale rośnie.
    Isaac przechodzi przez najtrudniejszy okres w swoim życiu. Strasznie mi go szkoda. Jest zrozpaczony po śmierci mamy, przez co odrzuca wszystkich od siebie i zamyka się w sobie. Można to jednak w pełni zrozumieć, gdyż Danielle była dla niego najważniejszą osobą na świecie.
    Dobrze, że przynajmniej Natalii potrafi w jakiś sposób dotrzeć do chłopca. Przekonać go do jedzenia, czy aby się od czasu do czasu odezwał. Gdyby nie ona, jego stan mógłby niepokoić jeszcze bardziej.
    Guillaume nie czuje się dobrze z tym, że nie potrafi dotrzeć do Isaaca. Na pewno chciałby, przynajmniej choć trochę ulżyć cierpieniom syna. Musi jednak wykazać się cierpliwością i być wyrozumiały. Dobrze, że w tym trudnym dla wszystkich czasie może liczyć na pomoc i wsparcie niezastąpionej Natalii.
    Która była bardzo pomocna w czasie pogrzebu Danielle, ale także później, gdy Nicolas zniknął. Intuicja jej nie zawiodła i na szczęście odnalazła z narzeczonym chłopca. Może ten moment okaże się przełomowym? Mam taką nadzieję.
    Stephane poprzez śmierć siostry, zaczął zastanawiać się nad kruchością życia i bytem jego rodziny. Jego rozmowa ze Stephanie nie należała do najlżejszych, ale i takie czasami są potrzebne.
    Liczę jednak, że wkrótce w życiu bohaterów pojawi się trochę więcej radości, której im ostatnio brakuje.
    Poza tym cieszę się ogromnie, że to opowiadanie jeszcze się nie kończy i nadal masz na nie pomysł. :)
    Dlatego też czekam z niecierpliwością na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Maya chyba za bardzo nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy... Dziewczyna ewidentnie liczy na coś więcej ze strony Shoe, stara się wykorzystać ich wspólny czas jak najlepiej i wyciągnąć z niego najwięcej, jak się da. I przyznaję, że do tej pory sądziłam, że także Shoe jest nią zauroczony, ale to, że nie dopuścił do tego pocałunku dało mi do myślenia na temat relacji jego i Nico. Znowu! :D No ja po prostu jestem tak bardzo ciekawa, jak to rozwiążesz, że aż nie mam słów haha ^^ :D
    No i tak... Znowu się popłakałam, więc tym razem to ja Ci wyślę rachunek za chusteczki. A tak zupełnie serio to tak bardzo jest mi go szkoda... :( Przeżywa teraz najcięższe chwile w swoim krótkim życiu i zupełnie nie wie, jak się odnaleźć w tej sytuacji, czemu absolutnie się nie dziwię. W końcu stracił ukochaną mamę, która była dla niego najważniejszą osobą na świecie. Jego słowa o tym, że Danielle nie odeszła, że obiecała mu, że wróci były takie smutne, że aż mnie w sercu zakuło. Ech :( Chłopiec nie dopuszcza do siebie nikogo, choć trochę pozwolił na to Natalii. Strasznie mu współczuję tego, że musiał uczestniczyć w pogrzebie swojej mamy... Ta scena była cholernie przygnębiająca. Życie jest takie krucze, nigdy nie wiadomo, co w danej chwili może się wydarzyć. Samik nie czuje się dobrze z tym, że nie potrafi jakoś dotrzeć do syna, ale Natalii ma rację. Tutaj potrzeba czasu. I czasami żadne słowa nie są w stanie zastąpić bliskości, której Isaac teraz potrzebuje. Bardzo się zmartwiłam tym, że Natalii nie zastała w łóżku Isaaca, ale na szczęście szybko wpadła na pomysł, gdzie mógł udać się chłopiec. Udał się na cmentarz, by być bliżej mamy. Ta scena sprawiła, że mi serce pękło na kawałki :( Trzymam kciuki za Natalii i Samika, aby dali radę, i aby chłopiec nie trzymał ich już na dystans. W końcu są rodziną, więc mam nadzieję, że wszystko się ułoży :)
    Rozmowa Stephana z żoną nie należała do najprzyjemniejszych, ale w takich chwilach, jak ta człowiek faktycznie zaczyna się zastanawiać nad przyszłością i nad tym, co nieuniknione. Taka rozmowa była im potrzebna, ale nie ma co martwić się na zapas. W końcu niedługo na świecie powitają bliźniaki, więc potrzebna im jest odrobina spokoju :)
    I powiem Ci, że moment, w którym Stephane stanął nad pustym grobem też mnie mocno chwycił za serce.
    Czekam z niecierpliwością na nowość :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Widać, że Maya jest zauroczona w Sharonie, ale jak widać on ma jakieś wątpliwości? Bo chyba tak mogę to nazwać.
    Naprawdę współczuję Issacowi jego straty matki, ale z drugiej strony cieszę się, że ma wsparcie tylu osób, które są wokół niego. To bardzo trudny czas i tym bardziej jest mu potrzebna świadomość, że jest kochany, wspierany i rozumiany. Samik może faktycznie czuć się odtrącony, ale może Issac czuje bliższą więź (w tym czasie) z Nat, bo kobieta okazuje mu dużo ciepła, matczynej miłości i może w jakimś stopniu przypomina mu mamę.
    To zniknięcie młodego naprawdę mnie przestraszyło, ale cieszę się, że tak szybko go znaleźli. Tu też widać dużą intuicję Nat i fakt, że naprawdę pokochała Issaca jak swojego syna.
    Oby przeszli ten trudny czas jak najszybciej.
    Do następnego. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Od razu widać , że Maya jest zakochana w Sharonie. Nie była zbyt zadowolona , gdy chłopak się odsunął jak spróbowała go pocałować. Nie powiem , zaskoczyło mnie to . Ponieważ byłam pewna, że chłopak też czuje do niej coś więcej.
    No i nadal mam straszny mętlik w głowie, co do relacji jego i Nico. Nie potrafię wprost się doczekać rozwiązania tej sytuacji.
    Ciągle nie potrafię wyobrazić sobie co czuje Isaac. Strasznie mu współczuję. Dobrze , że mały ma tak dużo wsparcia ze strony taty , no i Natalii. Chyba szczególnie jej wsparcie jest tutaj bardzo ważne. Widać, że Natalii bardzo kocha Isaaca. I zrobi wszystko , żeby mu pomóc.
    Nie dziwię się Samikowi, że czuję się trochę odtrącony. Ale nie powinien byc zazdrosny. Dobrze, że Nat przynajmniej w małym stopniu potrafi trafić do chłopaka.
    Bardzo , ale to bardzo się cieszę. Że opowiadanie zostaje z nami na dłużej. Uwielbiam je po prostu. Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie dorwałam wolną chwilę, aby skomentować Twój rozdział! Aż miałam wyrzuty sumienia przez te zaległości, bo oczywiście przeczytałam wszystko w niedzielę, ale nie miałam kiedy zostawić komentarz. Ale już jestem!
    Zacznę od tego, że nareszcie coś ruszyło jeśli chodzi o uczucia Shoe. Bo o nim na prawdę trudno było cokolwiek powiedzieć. Taki człowiek zagadka! ^^ Od razu rzuca się w oczy to, że Maya jest nim zainteresowana i sądzę, że on wcześniej również czuł do niej coś więcej. Ale to było zanim poznał Nicolasa. Gdy spotkał ponownie Mayę, sądził że uczucie wróci, a okazuje się że to może nie być takie proste. Bo coś go powstrzymuje przed postawieniem poważnego kroku. W innym przypadku raczej doszłoby do pocałunku. Ja jestem pewna, że to chodzi o Nicolasa!
    Serce mi się kraje gdy czytam o Isaacu. Tak strasznie mi go szkoda, że zapominam iż jest to tylko wymyślona historia. Patrz, do czego mnie doprowadzasz :P Samik ma przed sobą okropnie poważne zadanie. I choć stara się jak może, trudno jest mu dotrzeć do syna. Na prawdę boli go serce i duma, gdy chłopiec woli towarzystwo Nat. Ale! Zgadzam się absolutnie ze Stephanem! Nat jako jedyna starała się zrozumieć Danny, gdy inni jedynie widzieli w niej chłodną osobę. W końcu to dlatego Isaac jej zaufał i ją polubił. Nie dziwne więc, że w tym momencie potrzebuje jej towarzystwa. Ale to nie znaczy, że nagle odsunął się od ojca, co tylko potwierdza końcówka. Boże, aż łzy mi stanęły w oczach na wyobrażenie małego chłopca, leżącego na ławce przed grobem matki. To coś strasznego! Trudno będzie mu się pogodzić z faktem, że jej już nie ma. Ale stopniowo będzie tylko lepiej, w końcu ma tatę dla którego jest niezwykle ważny i macochę, która nie jest rodem ze złych bajek tylko wprost przeciwnie.
    Ta przykra sytuacja oddziałowuje na całą rodzinę. W głowach członków rodziny Antiga pojawiają się czarne scenariusze. Prawda jest taka, że kompletnie nie myślimy o takich rzeczach. Ba! W ogóle nie chcemy o tym myśleć. Ale Danny, dzięki swojemu specyficznemu podejściu do świata i najbliższych, zabezpieczyła swojego syna finansowo jak i uczuciowo, ponieważ "umieściła go" w kochającej rodzinie. Co dało do myślenia państwu Antiga jak szczęście czy życie jest kruche.
    Ten rozdział był bardzo smutny, ale świetnie napisany. Targasz moimi emocjami :)

    OdpowiedzUsuń

Netka Sidereum Graphics