niedziela, 4 listopada 2018

Rozdział 41

− Nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł. – Andrzej zmierzył krytycznym spojrzeniem pobliskie stadko gołębi. Ptaków było dużo, nie wyglądały groźnie, ale prawda była taka, że jeszcze nie wiedziały, co je czeka. 
− No proszę, proszę! – Joyce złożyła dłonie w błagalnym geście. – Obiecuję, że będę mocno trzymała smycz Lambo. 
Siatkarz spojrzał na swojego pupila i westchnął z rezygnacją. Wyraz pyska psiaka mówił wyraźnie, czego chce. 
A chciał się pobawić z tą fajną, rudą panią, która ostatnio zaczynała pachnieć jego panem. 
− Niech będzie – mruknął Wrona. – Tylko błagam nie zabijcie żadnego gołębia. 
W odpowiedzi, Jocelyne jedynie wyszczerzyła się głupkowato, a potem porwała smycz Lambo i razem pobiegli w kierunku gołębi. Pies momentalni zaczął szczekać wesoło, za to jego nowa kumpela chichotała radośnie i cokolwiek psychopatycznie. Oczywiście ptakom się ta zabawa podobała mnie, z głośnym trzepotem skrzydeł podrywały się do lotu, ale póki żaden nie ucierpiał chyba było okej. 
Andrzej z pewnym dystansem przyglądał się wybrykom swojej partnerki. Zdecydowanie bieganie za gołębiami, przed dworce głównym, nie należało do normalnych. 
Jednocześnie jednak, na jego twarzy błąkał się nieśmiały uśmiech. Zbliżał się koniec czerwca i choć Joyce pracowała dopiero od trzech tygodni, to już przyznawała, że jej nowa praca jest stresując. Fajna, ale po całym dniu wychodziła tak zmęczona, że marzyła jedynie, by położyć się do łóżka. 
Nic więc dziwnego, że wszystko odrabiała w weekend. 
Westchnął cicho, przeczesując dłonią włosy. Nie był wstanie powiedzieć, kiedy te tygodnie minęły. Wydawało mu się, że dosłownie wczoraj wpadł na Jocelyne na pasach, że wczoraj dowiedział się o jej pokrewieństwie z Stephanem. 
A teraz mijał już piąty miesiąc odkąd się znali. Ich związek, mimo różnoraki perturbacji, rozwijał się wręcz idealnie. Oczywiście czasami sprzeczali się o jakieś głupoty, ale zaraz po kłótni, godzili się i to często w dość namiętny sposób. Na zmianę pomieszkiwali to u siatkarza, to znów u Francuzki, ucząc się wspólnego życia i ciesząc się każdą spędzoną razem chwilą. Jocelyne już dawno pozbyła się swoich irracjonalnych przekonań o „luźnym” związku, a Andrzej z każdym kolejnym dniem był coraz bardziej pewny, że chyba spotkał miłość życia. 
Odnalazł wzrokiem ukochaną i uśmiechnął się z rozmarzeniem. Mógł na nią patrzeć cały dzień. 
Jednak nagle zamarł. Jego oczom bowiem ukazała się scena, która była równie niespodziewana, co podnosząca ciśnienie. Z podziemnego tunelu wyszło dwóch mężczyzn, wyróżniających się w tłumie ponad przeciętnym wzrostem. Na ich widok Joyce zamarła na chwilę, by ułamek sekundy zapiszczeć radośnie, a potem wystrzelić w kierunku tajemniczych przybyszów. 
I oczywiście musiała pociągnąć za sobą kompletnie zdezorientowanego Lambo. 
Na oczach Andrzeja, Jocelyne wpadła w ramiona najpierw jednego z mężczyzn, potem drugiego, by na końcu obydwu ucałować w policzek. 
Tego było za wiele. Wrona zacisnął wściekle pięści i pewnym krokiem ruszył w stronę partnerki. 
− Witam – fuknął, przez ściśnięte zęby, gdy stanął oko w oko z nieznajomymi. 
Jednak Joyce, zamiast się wystraszyć, jedynie uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 
− Super, że przyszedłeś. – Klasnęła wesoło. − Przynajmniej poznasz moich pozostałych braci. Oto David i Charlie.
Środkowy zbaraniał. Spojrzał na kobietę, zrobił wielkie oczy, a potem niepewnie zerknął na wyrośniętych jegomości. Dopiero teraz zauważył podobieństwo między nimi, a Stephanem czy Joyce. 
Wyższy mężczyzna, przedstawiony jako David, miał ciemne, kręcone włosy i charakterystyczny, chytry błysk w oku. Ubrany w czarne skórzane spodnie i biały T-shirt z logo jednego z metalowych zespołów, wydawał się być zupełnym przeciwieństwem swojego starszego brata i Andrzej nie zdziwiłby się, gdyby zaraz okazało się, że przyszły szwagier przyjechał do Polski na ogromnym motorze. 
Za to Charlie był prawie wierną kopią Stephana. Tak naprawdę różniło ich tylko może dziesięć centymetrów wzrostu. Taka sama, jasna czupryna, ciepłe spojrzenie, które posyłał zza drucianych okularów i błąkający się na twarzy uśmiech. W sweterku w serek i flanelowych spodniach wyglądał na profesora, ewentualnie bibliotekarza. 
− Miło mi poznać – wydukał w końcu, nadal zszokowany Andrzej. 
− To ty umawiasz się z naszą małą siostrzyczką? – David zmierzył siatkarza krytycznym spojrzeniem. – Serio, Joyce, musiałaś wybrać jednego z chłopców Stephana? 
− Coś ci nie pasuje? – prychnęła Jocelyne. 
− Po prostu pamiętam, jak to się skończyło w przypadku twojej siostry. 
− Ale ja nie jestem Danielle. I o tym też powinieneś pamiętać. 
Ich nad wyraz interesująco wymianę zdań, przerwało znaczące chrząknięcie Charliego. Najmłodszy z braci Antiga, spojrzał na rodzeństwo smutnym wzrokiem, a potem poprosił cicho. 
− Możecie zostawić kłótnie na później? Mamy ważniejsze sprawy do załatwienia. 
Joyce zmarszczyła ze zdziwieniem brwi. Zerknęła niepewnie na Davida, ale on jedynie z zrezygnowaniem pokręcił głową. 
− Przyjechaliśmy porozmawiać z tobą i Stephanem – wyjaśnił. – To ważna rodzinna sprawa, więc… − Uśmiechnął się przepraszająco do Andrzej. 
Wrona pokiwał ze zrozumieniem głową. Nie zamierzał wpychać się tam, gdzie nie jest potrzebny. 
− Ale o co chodzi? – Jocelyne miała jednak inne zdanie na ten temat. – I dlaczego Andrew nie może się dowiedzieć. 
− Nie, że nie może – zaprzeczył szybko Charlie. – Tylko po prostu najpierw musimy obgadać wszystko we czwórkę. Potem możesz powiedzieć komu ci się żywnie podoba. 
− I musimy to załatwić szybko – dodał David. – Najlepiej natychmiast. 
Kobieta zacisnęła usta w wąską kreskę. Jeszcze raz spojrzała na swoich braci, potem na Andrzeja, by w końcu jęknąć cicho i nerwowo odgarnąć twarzy kosmyki rudych włosów. 
− Nie będziesz zły, jak z nimi pójdę? – zapytała. – Wiem, że mieliśmy spędzić razem cały dzień, ale ci dwaj nie dadzą mi spokoju. 
− Luzik. – Środkowy wzruszył ramionami. – Rodzina jest przecież najważniejsza. 
Posłała mu pełen wdzięczności uśmiech. Następnie przygryzła w zamyśleniu wargę i po chwili wahania, zarzuciła ręce na szyję ukochanego, by pocałować go namiętnie. 
Lekko zaskoczony Andrzej, oczywiście oddał pocałunek, mając wrażenie, że przez całe ciało przechodzi prąd. 
− A wy nawet nie ważcie się do niego zbliżyć – warknęła do braci Jocelyne, gdy w końcu oderwała się od partnera. 
Dopiero teraz Wrona zauważył, że jest dosłownie zabijany wzrokiem. Może i bracia Antiga różnili się wyglądem, charakterem, czy też zawodem, ale całą trójkę łączył jeden, istotny fakt – nikt nie miał prawa nawet tknąć ich małej siostrzyczki. 
Środkowy uśmiechnął się z zakłopotaniem i już miał coś palnąć, jednak w porę uprzedziła go Joyce. Wepchnęła mu do ręki smycz Lambo, jeszcze raz na pożegnanie cmoknęła siatkarza w policzek, a potem odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę dworca. 
− A wy na co czekacie?! – Pospieszyła braci. – Chcecie dojechać do Stephana, czy nie?! 
− Oczywiście, że chcemy! – Odkrzyknęli chórem po czym pobiegli za siostrą. 
A Andrzej znów został sam ze swoim psem. 

***

Stephanie bardzo powoli wchodziła na piętro. Starannie wymierzała kolejne kroki, jedną dłonią kurczowo trzymając poręcz, a drugą obejmując ciążowy brzuch. Choć swoje nienarodzone dzieci kochała ponad wszystko, to w tamtym momencie znów przeklinała własną nie mobilność, spowodowaną głównie faktem, że dzieci było dwoje. W poprzednich ciążach, na tym etapie była wstanie robić prawie wszystko. Tym razem, mimo że był do dopiero dwudziesty piąty tydzień, już czuła się jak słoń w składzie porcelany. 
O nadwyrężonym kręgosłupie i opuchniętych kostkach nie chciała nawet wspominać. 
W końcu pokonała ostatni schodek. Przystanęła, by wziąć kilka głębokich wdechów, a potem ruszyła w stronę pokoju Tima. 
Zmarszczyła ze zdziwieniem brwi, gdy ujrzała córkę, siedzącą pod drzwiami sypialni brata. Na widok mamy, Manoline poderwała się z podłogi, krzyżując ręce na piersi i przybierając najbardziej obrażoną minę, na jaką było ja stać. 
− Nie chcą mnie wpuścić do środka! – fuknęła, tupiąc nogą niczym małe dziecko. – I to tylko dlatego, że jestem dziewczyną. Dlaczego nie mam dwóch starszych sióstr?! 
− Takie pytania kieruj do swojego rodzonego ojca – poradziła szczerze Stephanie. – To on jest za to odpowiedzialny. 
− Ale tata jest z nimi!  
Kobieta zamilkła. Wzniosła oczy ku niebu i po raz tysięczny poprosiła opatrzność o cierpliwość. Robiła tak od ponad piętnastu lat i jak na razie, opatrzność całkiem nieźle sobie radziła. 
− Poradzę ci coś, skarbie. Jak kobieta, kobiecie – posłała dziewczynce krzywy uśmiech. – Większość facetów nigdy nie dorasta. 
Manoline cicho parsknęła śmiechem. Pokiwała z uznaniem głową, a potem przepuściła mamę w drzwiach. Nie odeszła jednak daleko, chyba licząc na to, że Timote dostanie porządnie po głowie. 
Stephanie jednak na razie nie miała zamiaru robić nikomu awantury. A przynajmniej do czasu, gdy dowie się, kto doprowadził do wykruszenia się tynku na suficie w kuchni. 
Nacisnęła klamkę i powoli weszła do pokoju. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. W środku panował nieprzyzwoity wręcz porządek, nigdzie nie walały się brudne skarpety, ani figurki super-bohaterów, co już było dużym sukcesem. 
Problemem była noga. Długa, owłosiona noga, zwisająca z drewnianej drabinki. 
Zgodnie z obietnicą, Timo dostał swoją bazę – niewielki drewniany domek, zamontowany nad łóżkiem chłopca spełniał wszelkie kryteria prawdziwej kryjówki. Można było w nim spokojnie poczytać komiksy, pooglądać filmy albo zjeść całką tabliczkę czekolady w tajemnicy przed młodszą  siostrą. 
Do domku prowadziła drabinka. I to właśnie z niej zwisała wcześniej wspomniana noga. 
Stephanie podeszła bliżej. Zacmokała z dezaprobatą, a potem znudzona do granic możliwości, bezpardonowo połaskotała gołą łydkę. 
Z domku dobiegł do niej spanikowany rechot. Noga drgnęła kilka razy, by w końcu zniknąć z powrotem w kryjówce. Chwilę później w otworze wejściowym pojawiła się głowa Stephana, a za nią twarzyczki jego synów. 
Nawet nie chciała wiedzieć, jak oni się tam wszyscy pomieścili.
− Cześć, skarbie. – Na widok żony, mężczyzna próbował uśmiechnąć się niewinnie. 
− Co wy robicie, chłopcy? – zapytała z zrezygnowaniem Stephanie. 
− Nic nielegalnego, przysięgam!
Posłała mu mordercze spojrzenie, po raz kolejny zastanawiając się, kiedy zgodziła się wychowywać kolejne dziecko. 
− Tata, ma rację! – odezwał się Timote. – Przecież my tylko robimy sobie maraton seriali DC! Czy to jest zakazane? – Wyszczerzył się głupkowato. 
− Oczywiście, że nie – prychnęła kobieta. – Ale już mogę się czepiać faktu, że w kuchni odpadł tynk z sufitu. I jak to wyjaśnicie? 
Cała trójka synchronicznie przełknęła ślinę i z zakłopotaniem podrapała się po głowie. Timo zerknął znacząco na tatę, ten spojrzał na Nicolasa, a on dla odmiany wlepił wzrok w młodszego brata. 
W końcu Stephane postanowił wziąć na siebie całą odpowiedzialność. 
− Spadłem na podłogę – przyznał niechętnie. – Stąd ten huk. A że swoje ważę… Tak jakoś wyszło. – Rozłożył bezradnie ręce. 
− Ale nic sobie nie zrobiłeś? – W głosie Stephanie momentalnie pojawiła się troska. 
Mężczyzna stanowczo pokręcił głową. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie, ktoś zadzwonił do drzwi. 
Małżeństwo wymieniło zaskoczone spojrzenia. Nikt nie zapowiadał wizyty. 
− Chyba muszę się zwijać – sapnął Stephane, zsuwając się z drabinki. – Powiecie mi później, co było dalej – poprosił, a chłopaki zgodnie pokiwali głowami. 
Para opuściła pokój syna i zeszła na dół, po drodze mijając szczerze zawiedzioną Manoline. 
Drzwi otworzyła z Stephanie. Najpierw jej wzrok padł na Jocelyne. Jej obecność niespecjalnie ją zdziwiła. 
Ale gdy zobaczyła, z kim przyszła, poczuła się co najmniej dziwnie. 
− Charlie? David? Co wy tu robicie? 
− To już nie możemy odwiedzić naszego najukochańszego braciszka i jego pięknej żony? – David uśmiechnął się szeroko, a potem chwycił dłoń kobiety i ucałował ją szarmancko. – Nie wiem jak ty to robisz, Stephanie, ale jesteś jeszcze piękniejsza niż ostatnio. 
Stephanie spojrzała na niego z pobłażaniem. Już dawno przyzwyczaiła się do zachowania drugiego z braci Antiga i nigdy nie traktowała jego pseudo zalotów poważnie. Nikt zresztą tego nie robił, choć nie powstrzymało to Jocelyne od zdzielenia brata w potylicę. 
− Zachowuj się – warknęła karcąco, a potem zwróciła się do bratowej. – Jest Stephane? Bo ci dwaj mają jakąś ważną rodzinną sprawę. 
− Tu jestem! – Z kuchni wyłonił się trener. – Dawno nie widzieliśmy się w komplecie! Czyżby szykowała nam się bratnio-siostrzana pogawędka? Tylko jak zwykle brakuje Danielle. 
David jakby nagle zmarkotniał. Wyprostował się gwałtownie, przybierając nadzwyczaj poważną minę i nerwowo zerknął na Charliego. Najmłodszy z braci westchnął głęboko, poprawił zsuwające się z nosa okulary i zaproponował: 
− Może usiądziemy? – zaproponował. 
Stephane jedynie beznamiętnie wzruszył ramionami. Zaprosił rodzeństwo do salonu, gdzie mogli spokojnie porozmawiać. 
Stephanie na początku chciała zostawić ich samych, ale wystarczyło jedno spojrzenie Joyce, by została. Mimo że jeszcze nie wiedziały, o co chodzi, to czuły, że w tej sprawie przyda się kobieca ręka. 
− W takim razie mówcie, co was sprowadza do Warszawy? – Stephane usiadł wygodnie w fotelu i założył nogę na nogę. – Zwykle to ja i Joyce przyjeżdżamy do was, a nie odwrotnie. 
− Pomyśleliśmy, że łatwiej będzie nam wpaść tutaj, niż odwrotnie – wyjaśnił Charlie. – Szczególnie, że to sprawa niecierpiąca zwłoki. 
− No i chcieliśmy ją załatwić jak najdalej od rodziców – wtrącił David. – Najważniejsze było to, by jeszcze się nie dowiedzieli. 
− O czym? – prychnęła Joyce. – Przyznajcie się, co znowu zmalowaliście. 
Bracia wymienili smutne spojrzenia. David poruszył bezgłośnie ustami, a Charlie zgodnie pokiwał głową. Przygryzł w zamyśleniu wargę, skrzyżował ręce na piersi i spuścił wzrok. Milczał przez dłuższą chwilę, jakby starannie dobierając słowa, a z każdą kolejną sekundą w pomieszczeniu rosło napięcie. 
− Danielle nie żyje – powiedział grobowym tonem. 
Zapadła grobowa cisza. Wszyscy wpatrywali się w Charliego, szeroko otwartymi oczami, niedowierzając w to, co usłyszeli. Jego słowa, choć niosły poważną treść, brzmiały jak głupi żart, którego nie powinno się wypowiadać. 
Jednak doskonale wiedzieli, że Charlie nie jest typem żartownisia. 
I chyba to przerażało ich najbardziej. 
− Ale… ale jak to? – wychrypiał w końcu Stephane. 
Stephanie zacisnęła usta w wąską kreskę. Jej myśli błądziły jak oszalałe, ale wpatrzona w pobladłą twarz męża, czuła rozchodzący się po całym ciele strach. 
− Wypadek samolotowy – wyjaśnił David. – Wczoraj wieczorem, awionetka, którą leciała uderzyła w stok jednej z gór w Andach. Nikt nie przeżył. 
− Jeszcze oficjalnie nie powiadomiono rodzin – dodał Charlie. – David dowiedział się od starego kolegi. 
− Właśnie dlatego tu jesteśmy. Musimy ustalić, jak powiemy o tym rodzicom. 
− I co zrobimy z Isaacem. 
Znów zapadł na cisza. Rodzeństwo już nawet na siebie nie spoglądało. Każdy wpatrywał się to w swoje dłonie, to w stopy, nieudolnie próbując przetworzyć otrzymaną informacje. Fakt, że jedno z nich nie żyje, był wręcz nie do przyjęcia. Może i Danny nie była idealną siostrą, ale była. 
Od zawsze. 
Nagle Joyce jęknęła żałośnie, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Schowała twarz w dłoniach, nawet nie próbując powstrzymać łez. Siedząca obok Stephanie, objęła ją ramieniem i zaczęła uspokajająco gładzić po plecach. Kobieta wtuliła głowę w ramię bratowej, zaciskając palce na obiciu kanapy. 
− Jesteście pewni? – zapytał drżącym głosem Stephane. 
− Niestety tak. – David smutno pokiwał głową. – Mój kolega będzie pracował przy śledztwie. Dostał listę pasażerów, zobaczył znajome nazwisko i skontaktował się ze mną. 
Trener zacisnął zęby. Podniósł się z fotela i powoli podszedł do okna, stając tyłem do pozostałych. 
− To jest wręcz nieprawdopodobne – mruknął. – Nasza mała Danny… Mama się załamie. Tata pewnie też. Do tego jeszcze trzeba będzie sprowadzić ciało, zorganizować pogrzeb… nie poradzą sobie z formalnościami. 
− My się tym zajmiemy – zapewnił Charlie. – I porozmawiamy z rodzicami. Wy musicie tylko powiedzieć Isaacowi. 
Stephanie zamarła. Spojrzała z przerażeniem na męża, a on pobladł jeszcze bardziej. Powiedzieć Isaacowi? Jak niby mieli to zrobić? Jak poinformować małego chłopca, że jego ukochana mama nie żyje? Że już nigdy jej nie zobaczy? Że już nigdy go nie przytuli, nie pocałuje w czoło, nie powie, że go kocha? 
Danielle może nie była matką idealną, ale dla syna była całym światem. 
− Jest jeszcze coś. – Niespodziewanie, David sięgnął do kieszeni i wyjął telefon. – Spędziłem całą noc na odkopywaniu starych kontaktów i udało mi się dotrzeć do dokumentacji medycznej Danny. Oraz kilku innych ciekawych dokumentów. 
− A jakie to ma znaczenie? – prychnęła przez łzy Jocelyne. – Ona i tak nie żyje. 
Mężczyzna zacisnął usta w wąską kreskę. Wstukał coś na komórce, a sekundę później na ekranie pojawił się jakiś dokument. Wyglądał wyjątkowo poważnie, a charakterystyczne pieczątki w prawym górnym rogu wyraźnie wskazywały, że to coś bardzo ważnego. 
− Przez ostatnie miesiące Danielle pracowała nad czymś dla rządów – wyjaśnił średni z braci Antiga. – Nie udało mi się dowiedzieć, o co dokładnie chodziło, ale zarobiła więcej, niż którekolwiek z nas przez całe życie. 
− Oczywiście wszystko zapisane jest na Isaaca – wtrącił się Charlie. – Zabezpieczyła młodego do końca życia. Miała zresztą ważne powody, by to zrobić.
Stephanie zmarszczyła ze zdziwieniem brwi. Teoretycznie działanie Danny wydawało się logiczne – każda matka postąpiłaby podobnie; jednak coś w głosie szwagra wyraźnie mówiło, że za tym wszystkim kryje się coś więcej. 
− Co jest w jej dokumentacji medycznej? – zapytała, czując pod skórą narastające mrowienie. 
− Właśnie o to chodzi – westchnął głęboko David. – W styczniu u Danielle wykryto guza mózgu. Czy coś podobnego, nie bardzo rozumiem te wszystkie medyczne terminy. W każdym razie to było takie cholerstwo, że szkoda gadać. Teoretycznie nie dawało żadnych objawów, ale wystarczyła godzina, dwie i po człowieku. Do tego nieusuwalne. Może cię zabić w przeciągu tygodnia od diagnozy, a możesz dożyć późnej starości. 
Jego szwagierka zrobiła wielkie oczy i z niedowierzeniem spojrzała na własne dłonie. Jej mózg pracował na podwyższonych obrotach, poszczególne elementy układanki, w końcu zaczęły do siebie pasować. Choć jeszcze nie dotarło do niej, że Danny naprawdę nie żyje, to miała wrażenie, że nagle znalazła odpowiedzi na wszystkie trudne pytania. 
− Czyli zajmiecie się pogrzebem, tak? – dopytał Stephane. Nadal był przeraźliwie blady, a jego ramiona drżały nieznacznie. 
− I sprowadzimy ciało do Francji – przytaknął Charlie. – Wy musicie tylko powiedzieć Isaacowi. 
Trener mechanicznie pokiwał głową. 
Znów zapadła cisza. Nikt nie odważył się nawet drgnąć. Trudno było powiedzieć, czy kierowała nimi rozpacz, czy też szok. O wszelkich technicznych aspektach rozmawiali tak, jakby chodziło o urodziny królika, a nie śmierć siostry. 
Chyba nie docierało do nich, że to wszystko dzieje się naprawdę. Jakoś nie mogli przyswoić tego, że teraz będą tylko we czwórkę, nie w piątkę. 
To było wręcz irracjonalne. 
Stephanie jeszcze raz spojrzała na swojego męża. Stephane siedział wręcz nieprzyzwoicie wyprostowany, z dłońmi położonymi na kolanach i szeroko otwartymi oczami. Bezgłośnie ruszał ustami, a w jego oczach było widać nie tyle rozpacz, co zdezorientowanie. Danielle nie żyje? Ale jak to? Przecież ona była niezniszczalna!
− Rozumiem, że przylecicie na pogrzeb? – zapytał Charlie, choć odpowiedź wydawała się być oczywista. 
− Ja i Joyce na pewno – przytaknął Stephane. – Co do Stephanie… − Niepewnie zerknął na żonę, a ta z zrezygnowaniem pokręciła głową. 
− Nie wolno mi. Ze względu na bliźniaki, musze na siebie uważać. − Odruchowo położyła dłoń na brzuchu. Czuła pod palcami ruchy dzieci. W tym momencie wydawało się to wręcz nieprawdopodobne, absurdalne. 
Życie za życie. 
− Ale porozmawiamy z Isaacem – obiecała. – Znaczy najpierw powiemy Samikowi i Natalii. To oni się nim teraz zajmują.
− Zresztą, skoro Danielle nie żyje, to Guillaume jest w tym momencie jedynym prawnym opiekunem młodego – zauważył Stephane. – Ma prawo osobiście zdecydowanie, jak powie synowi, że jego mama zginęła. 
David ze zrozumieniem pokiwał głową. To wydawało się być logiczne. 
Nad ich głowami rozległ się tupot stóp, a potem radosny śmiech. Ani Timi, ani Manoline, a tym bardziej Nicolas, jeszcze nie wiedzieli, co się stało. 
Zresztą Stephanie czuła, że nawet kiedy im powie, to śmierć cioci nie zrobi na nich wielkiego wrażenie. Tak naprawdę, prawie jej nie znali. Danielle unikała rodzinnych spotkań, kontaktów z bratankami, więc dzieciaki widziały ją tylko kilka razy w życiu. 
Zresztą byli jeszcze mali. Stephanie chciała chronić ich przed tą tragedią. 
Ale nagle uderzył ją pewien fakt. Rzecz, która sprawiła, że jej matczyne serce załkało. Nie wiedziała, czy płakać, czy też po cichu cieszyć się z faktu, że sama nadal żyje. 
Isaac miał tylko osiem lat. Był młodszy nawet od Manoline. 
I już stracił najważniejszą osobę w życiu.


Badum! Przybywam z rozdziałem czterdziestym pierwszym. Przyznajcie, czy któraś z Was podejrzewała takiego obrotu spraw? Mam nadzieję, że nie do końca. 
W każdym razie, dziś z jeszcze większą niecierpliwością czekam na wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin


7 komentarzy:

  1. Jestem w prawdziwym szoku po przeczytaniu tego rozdziału. 🙁
    Coś takiego w życiu nie przyszłoby mi do głowy. Owszem zachowanie Danielle często było podejrzane, ale że spotka ją taki los. Za nic bym nie podejrzewała.
    Wypadek? Danielle nie żyje?
    Po prostu nie mogę w to uwierzyć... Może i ta postać wzbudzała sporo negatywnych emocji, ale mimo wszystko nie zasłużyła, aby spotkał ją taki los. W dodatku ta choroba... Przez którą znalazła się tak właściwie w tamtym miejscu, aby
    zabezpieczyć przyszłość Isaaca. Teraz stało się jasne, dlaczego przystosowywała chłopca do nowego życia z daleka od siebie. Oraz dlaczego tak szybko zgodziła się załatwić sprawy z ustaleniem ojcostwa Guillaume.
    To co się stało to straszna tragedia. Nawet nie chcę myśleć, co musi czuć teraz jej rodzeństwo. W końcu stracili jedną z najbliższych osób, nie będąc na to w ogóle przygotowanym.
    Boję się także, jak na tą przykrą wiadomość zareagują ich rodzice, a co dopiero Isaac, który bezpowrotnie stracił swoją ukochaną mamę.
    Jest jeszcze taki mały, a na dodatek był z nią ogromie zżyty. Taka wiadomość na pewno będzie dla niego czymś nie do zaakceptowania. Nie wyobrażam sobie być na jego miejscu. ☹
    Natalia i Guillaume będą musieli otoczyć go ogromnym wsparciem i miłością. Przed nimi wszystkimi niezwyke trudny okres czasu. Mam jednak nadzieję, że jakoś sobie poradzą nawet z taką tragedią.
    Czekam na nowy rozdział. Życząc dużo weny. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy oczy pieką mnie przez cebulę, którą przed momentem obierała moja mama czy przez to, co przeczytałam. W życiu bym nie pomyślała, że tak to rozplanujesz. Podejrzewałam, że Dani zniknie z życia Issaca, ale bardziej stawiałam na różnej kariery, a nie śmierć. Jestem w niemałym szoku... Teraz mogę napisać, że już rozumiem dlaczego nie utrudniała Samikowi kontaktów, załatwiła papiery i zgodziła się, aby młody zamieszkał z ojcem. Była chora, ale zapewne nie spodziewała się, że to nie choroba odbierze jej życie. Wolę nie myśleć jak zareaguje Issac na wieść o śmierci matki.
    Teraz przed nimi trudny czas, w którym wszyscy muszą nawzajem się wspierać, a przede wszystkim Issaca.
    Co do Joyce i Andrzeja, to cieszę się, że im się układa. Wrona jak zwykle trochę zazdrosny, ale jak widać niesłusznie i w końcu poznał resztę rodziny ukochanej.
    Do następnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie lubiłam Danielle. Wkurzała mnie. Irytowala. No wprost jej nie cierpiałam. Ale tego się nie spodziewałam i nie życzyłam jej tego.
    Jestem w takim szoku , że nie wiem co napisać.
    A jak pomyślę o Isaacu . To normalnie łzy napływają mi do oczu. Ma dopiero 8 lat. Nawet nie wyobrażam sobie jak on przyjmie wiadomość o śmierci mamy.
    Była jak była. Ale mały kochał ja całym sercem . Była dla niego całym światem.
    Przed Natalii i Samikiem naprawdę ciężkie wyzwanie. Będą musieli to o tym poinformować. A potem wspierać najbardziej jak potrafią.
    Mam nadzieję że chłopak sobie z tym poradzić. Choć minie napewno sporo czasu.
    Pozdrawiam Cię cieplutko i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co tutaj się wydarzyło... :(
    A zaczęło się tak pięknie, tak przyjemnie, tak beztrosko... Uśmiech sam cisnął mi się na usta, gdy czytałam o radości Joyce, o tym, jak razem z Lambo przeganiali gołębie, o tym, jak Andrzej wpatrywał się w nią z miłością... Jego zazdrość o braci Joyce mnie rozwaliła, ale w końcu skąd miał wiedzieć? Ale oczywiście braterska troska o młodszą siostrzyczkę musiała być:D W ogóle bym nie przypuszczała, że ich pojawienie się niesie ze sobą taką nowinę...
    Późniejsza sytuacja w domu państwa Antiga też nie zwiastowała tej tragedii... Stephan mnie rozwalił :D Jak oni we trójkę się tam zmieścili to ja nie wiem :D W dodatku ten tynk odpadający z sufitu haha, niezłą zabawę sobie panowie urządzili :D
    Niestety teraz przechodzę do tej znacznie smutniejszej części. Nigdy w sumie nie wiedziałam, co mam sądzić o Danielle. Gdy się pojawiała przeważnie mnie irytowała i nie potrafiłam zrozumieć jej zachowań, jednak jej momenty z Isaakiem pozwalały mi wierzyć, że się stara. Nie spodziewałam się dla niej takiego losu... Nie spodziewałam się, że zginie w wypadku oraz tego, że zmagała się z taką chorobą :( Absolutnie nie dziwię się jej bliskim, że są w takim szoku. Co teraz? A co najważniejsze, jak powiedzieć o tym wszystkim ośmioletniemu Isaackowi, który był wpatrzony w Danielle, jak w obrazek? Kochał ją całym sobą i naprawdę nie wyobrażam sobie jego reakcji, gdy dowie się prawdy o tym, że jego ukochana mama odeszła... :( To takie strasznie trudne i smutne... Tym bardziej, gdy przypomni się moment ich ostatniej rozmowy telefonicznej, w którym Danielle obiecywała mu, że wkrótce do niego wróci... :(
    Naprawdę nie mam pojęcia, co tutaj jeszcze dla nas planujesz, ale przed całą rodziną stoi mega wyzwanie. Muszą być dla siebie wsparciem w tych trudnych chwilach, muszą być wsparciem dla Isaaka...
    Z jeszcze większą niecierpliwością czekam na nowość!
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. A zaczęło się tak przyjemnie ...
    Domyśliłam się, że przyjazd braci Antiga nie jest przypadkowy, a kiedy wspomnieli o poważnej rodzinnej rozmowie ... od razu pomyślałam o Danielle. I w sumie spodziewałabym się wszystkiego, ale nie tego, że kobieta zginie! Oczywiście jej zachowanie zawsze było specyficzne, jednak podświadomie czułam, że pobyt Isaaca w Polsce oraz zgoda na to, aby Samik oficjalnie został jego ojcem, miało swoje drugie dno. Okazuje się, że w powodu informacji o guzie, wolała zabezpieczyć chłopca na wszystkie możliwe sposoby. Zapewniła mu ciepły i rodzinny dom oraz zabezpieczenie finansowe. Dzięki niej, otoczony jest osobami, dla których znaczy bardzo wiele. Jednak żadna z tych osób nie zastąpi mu mamy, co jest najbardziej smutne w tej sytuacji. I cóż za ironia losu ... dowiedziała się, że jest poważnie chora, ale zginęła w wypadku. Życie jest jednak nieprzewidywalne.
    Tak to jest, jak już w tej rodzinie wszystko zaczęło się układać, to nagle spadła na nich wielka tragedia. Może i Danielle była specyficzna i stroniła od najbliższych, jednak jej strata to wielki cios dla rodziców i rodzeństwa.
    Także odpowiadając na to Twoje pytanie ... domyślałam się, że Danielle planuje na stałe zostawić syna u ojca, ale w życiu bym nie pomyślała o tym, że ją uśmiercisz ;o Nie była jedną z moich ulubionych bohaterek, jednak jestem zszokowana. Udało Ci się zaskoczyć!

    OdpowiedzUsuń
  6. ja spóżniona, dosyć sporo, wpadam, czytam i nie dowierzam...Sprawdziałam jeszcze raz czy mi się coś nie pomyliło ze względu na porę, ale to jednak prawda.
    Danielle już z nami nie będzie. Jasne, nie była moją ulubioną postacią, ale szkoda mi jej. Nikomu nie życzy się śmierci, a ona osierociła dziecko i całkiem sporą rodzinę. Będzie jej brakować. Ogólnie z nią od początku było coś nie tak i z tym, ze przekonywała Isaaka, żeby został z tatą itp i jak widać wszystko miało cel!
    Bidny Isaac, taki młody, taki zapatrzony w mamę. Nawet nie chcę myśleć, jak on to przyjmie ;__;
    Pojawienie się braci Antigów nie przyniosło nic dobrego, tylko złe wiadomości i chociaż chciałabym ich polubić i cieszyć się, że mogłam poznać resztę rodzeństwa, to teraz będą kojarzyć mi się tylko z tymi smutnymi wiadomościami.
    Nie wiem, co na Ciebie wpłynęło z tym wątkiem, może święto zmarłych czy coś, ale totalnie mnie zaskoczyłaś!
    Pozdrawiam,
    N

    OdpowiedzUsuń
  7. To nie znaczy, że jak nie lubiłam Danielle to teraz się cieszę. Mimo, że cały czas gdzieś wyjeżdżała i nie miała kontaktu z synem to jednak była jego rodzoną matką, z którą można było porozmawiać o wszystkim czy nawet pomilczeć. Na szczęście Issac trafił do wspaniałego ojca, ale co z tego? Jeżeli widzi Natali zakochaną w swojej córeczce to zrozumie, że dla niej nigdy nie będzie prawdziwym synem, chociaż ona będzie starała się tego mu nie okazywać, ale sam fakt okropnie boli :// Dosyć smutny rozdział, ale i takie muszą być, chociaż na samym początku myślałam, że Charlie i Dawid ot tak chcą odwiedzić rodzeństwo w Polsce. Czekam na więcej, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Netka Sidereum Graphics